środa, 16 września 2015

Tom 3, XIII

Zapomniałam, że dziś dzień notki, dlatego jest tak późno.
Ale jest, więc czytajcie :P
No, w sumie tyle.
Miłego :* 

==============

Młody kamerdyner zaprowadził Timmiego do sypialni i stanął w drzwiach.

                – Jeżeli będzie panicz czegoś potrzebować, proszę mnie wezwać – powiedział brunet i pokłoniwszy si, ruszył w stronę drzwi.

                – Weź ze sobą Arthura. Niech wam pomoże – powiedział Timmy, podbiegając do służącego kuzynki.

Chwycił rękaw jego fraka i zacisnął na nim palce. Poluzował uścisk dopiero, kiedy po twarzy bruneta poznał, że zgadza się na jego propozycję.


                – W takim razie, panie Arthurze, pozwoli pan ze mną. – Nastolatek zwrócił się do niebieskookiego mężczyzny, który właśnie skończył rozpakowywać walizkę młodego szlachcica.

                – Oczywiście, to dla mnie zaszczyt – odparł i posłusznie podąży za kamerdynerem rodu Roseblack wprost do kuchni.

                Kiedy tylko służący zniknęli za rogiem korytarza, Timmy wyśliznął się z sypialni i po cichu pobiegł korytarzem do pokoju Elizabeth. Ostrożnie otworzył drzwi i podreptał na paluszkach do łóżka nastolatki. Wskoczył na nie i przytulił się do szlachcianki, po czym pogłaskał ją po głowie.
Elizabeth jęknęła ospale i leniwie otworzyła oczy. Widząc chłopca, podniosła się nerwowo, tłumiąc krzyk.

                – Timmy? Co ty tutaj robisz? – zapytała zdezorientowana.

                – Przyjechałem cię odwiedzić. Dawno cię nie widziałem. Poza tym, chcę ci się czymś pochwalić – zaczął opowiadać rozemocjonowany chłopiec.

Szlachcianka westchnęła ciężko. Przez ułamek sekundy chciała zawołać lokaja, by przyniósł jej herbatę i zabrał niesfornego kuzyna na dół, dając jej jeszcze trochę czasu na odpoczynek. Powstrzymała się jednak, przygryzając język. Wracała do siebie. Powoli stawała na nogi. Nie chciała, by resztki jej słabości wyciekły akurat przy jednej z najdroższych jej osób.

Objęła chłopca ramieniem i pocałowała czubek jego głowy. Mimo zmęczenia, od razu zauważyła, że promieniował entuzjazmem. Jego radość napawała ją nadzieją. Cieszyła się z jego wizyty, chociaż nie ukrywała, że byłoby lepiej, gdyby zjawił się nieco później.

                – Co takiego chcesz mi pokazać? – zapytała Elizabeth, delikatnie uśmiechając się do kuzyna.

Chłopiec wyswobodził się z jej uścisku i stając na łóżku, zaczął po nim skakać, tańcząc wokół kuzynki i podśpiewując pod nosem. Korzystając z chwili jego nieuwagi, Lizz opuściła rękawy koszuli, by zasłonić blizny powstałe, podczas jej licznych w ostatnim czasie, epizodów rozpaczy.

                – Dostałem prezent od cioci! – wykrzyczał blondyn i skoczył wprost w ramiona hrabianki, przewracając ją na plecy.

Podniósł się i usiadł na niej okrakiem, z dumą przypatrując się zaczerwienionej ze złości twarzy siostry.

                – Hrabina dała ci prezent? Interesujące – odparła z trudem Lizz.

Bez ostrzeżenia, chwyciła chłopca pod ramiona i przewróciła na bok, po czym przykryła go kołdrą.

                – Tak! Pokażę ci podczas śniadania, ale musisz szybko wstać, bo inaczej ci nie pokażę – tłumaczył przykryty pierzyną szlachcic.

                – No dobrze, przekonałeś mnie! – Elizabeth udała podekscytowaną i niechętnie zwlekła się z łóżka.

Nie spała nawet pełnych pięciu godzin, kiedy brutalne dziecko wyrwało ją z nieprzeciętnie spokojnego snu. Nie pamiętała, kiedy ostatnio śniło jej się coś innego niż ten sam, wiecznie powtarzający się sen. Tej nocy, chociaż niezwykle krótkiej, nie przeżywała nic. Jej umysł całkowicie się wyłączył, po kilku miesiącach pozwalając jej zregenerować siły. Zmęczona, lecz niezwykle pozytywnie nastawiona w duchu, podeszła do szafy i rozłożyła jej skrzydła.

                – Załóż tę fioletową! – krzyknął Timmy, wyskakując nagle zza pleców hrabianki.

Ciemnowłosa skrzywiła się, sceptycznie mierząc wzrokiem wybraną przez kuzyna kreację. Po chwili namysłu wyciągnęła ciemno wrzosową suknię i położyła ją na łóżku.

                – Odwróć się i nie podglądaj, muszę się przebrać – poleciła dziecku.

To, bez chwili wahania, odwróciło się na pięcie i usiadło po turecku na podłodze.

                Podczas gdy Elizabeth zakładała na siebie jedną ze swoich ulubionych sukni, jasnowłosy chłopiec cały czas opowiadał jej o swojej szkole, mieszkaniu z ciotką i wielu innych, prostych rzeczach, którymi nie cieszył się od bardzo dawna. Nastolatka była niezmiernie ciekawa, cóż było prezentem tak dobrym, że na nowo odmieniło jej kuzyna. Cokolwiek to było, dziewczyna cieszyła się, się zjawiło i przywróciło do życia radosnego chłopca, który zapadł w zimowy sen rozpaczy po stracie rodziców.

                – Możesz się odwrócić – poinformowała Lizz, kończąc wiązać długie do kolan, czarne, skórzane buty.

                – Łał, Lizzy! Wyglądasz wspaniale! – krzyknął pełen zachwytu Timmy i podbiegł do dziewczyny, wtulając się w nią.

Musiała przyznać, brakowało jej ludzkiego ciepła. Dotyku, który nie przyprawiał o dreszcze. Przypomniał jej się Sutcliff i moment, kiedy dotykając go, nie poczuła przeszywającego ciało chłodu. Przed oczami stanął jej niespodziewany obraz. Jednak miała sen. Niezwykle bezsensowny, irytujący sen. Jednak wciąż był lepszy niż powtarzający się od pół roku horror.

                – No dobrze, chodźmy na dół. Pokażesz mi swój prezent – powiedziała hrabianka i odsunęła od siebie chłopca.

Wyciągnęła dłoń w jego stronę. Blondyn chwycił ją bez wahania i wraz z kuzynką opuścił pokój i skierował się do jadalni.

                Kiedy Elizabeth wraz z Timmim weszli do wielkiego pomieszczenia, na stojącym w samym centrum stole znajdowały się trzy nakrycia. Hrabianka od razu wiedziała, co to oznaczało i nie była z tego zadowolona. Podeszła do krzesła i usiadła, po czym rozejrzała się dokładnie, jednak nigdzie nie dostrzegała niezapowiedzianego gościa.

                – Wyłaź Sutcliff, to nie jest zabawne – warknęła znużona.

                – Kogo wołasz? – zapytał zaintrygowany chłopiec i w ślad za fioletowowłosą zaczął rozglądać się po jadalni, jednak również nikogo nie zauważył.

                – Doprawdy irytujące… – mruknęła dziewczyna.

Jej słowa zadziałały na żniwiarza niczym zaklęcie. Nagle wyłonił się zza jednej z kolumn, kilkoma tanecznymi krokami podszedł do stołu i z gracją opadł na siedzisko, kładąc nogi na stół.

                – Zabieraj te buty! – warknęła ponownie zirytowana szlachcianka.

Obecność czerwonowłosego boga śmierci nie była jej na rękę. Nie należał bowiem do osób, które chciała przedstawiać swojemu kilkuletniemu kuzynowi. Właściwie, nie miała ochoty przyznawać się do znajomości z Grellem przed nikim więcej, niż było to konieczne.

Bóg śmierci wyszczerzył się złośliwie i zaśmiał pod nosem, po czym opuścił nogi i wbił spojrzenie limonkowych oczu w jasnowłosego chłopca.

                – Kim jesteś dzieciaku? – zapytał zaintrygowany.

                – Dzień dobry! Mam na imię Timmy, jestem kuzynem Lizzy! – odpowiedział beztroski chłopiec, wyciągając niewielką dłoń w stronę mężczyzny.

Żniwiarz skrzywił się zdziwiony i niepewnie odwzajemnił gest blondyna.

                – A ty kim jesteś? – zapytał Timmy.

                – Grell Sutcliff, najlepszy ze żni…

                – Grell jest jednym z moich współpracowników – przerwała mu zdenerwowania hrabianka.
Podniosła się z krzesła i dała shinigami do zrozumienia, by wraz z nią opuścił pomieszczenie.

                – Poczekaj chwilę, muszę zamienić słowo z panem Sutcliffem – wyjaśniła, uśmiechając się do kilkulatka.

Nerwowym krokiem opuściła jadalnie i stanęła za drzwiami, opierając się o ścianę.

                – Czego tu, do cholery, szukasz, Sutcliff?! – wydarła się, kiedy czerwonwłosy stanął naprzeciw niej.

                – Nudziłem się, dlatego pomyślałem, że cię odwiedzę.

                – Jeśli nie masz co robić, to może odwiedzisz fryzjera? Rozdwajają ci się końcówki – skomentowała złośliwie, wzbudzając w rozmówcy irytację.

Grell przeczesał dłonią jeden z krwistych kosmyków i upewniając się, że jest w doskonałym stanie, odrzucił go na plecy.

                – Jesteś okropna. Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi! – jęknął.

                – Źle myślałeś – wyprowadziła go z błędu. – Powiedz, czego tak naprawdę chcesz? – zażądała.

Przejrzała go. Czuła, że ciągłe, niezapowiedziane wizyty nie są jedynie wynikiem nudy irytującego żniwiarza. W przekonaniu tym utwierdziło ją nocne spotkanie z Ronaldem, który zdawał się równie niezadowolony z konieczności przebywania na terenie posiadłości, co ona z obecności któregokolwiek z bogów śmierci.

                – Nie wierzysz mi? Jesteś naprawdę okropna! – Sutcliff w dalszym ciągu zgrywał niewiniątko.

                – Dobrze wiem, że ciągle mnie pilnujecie. Nie wiem tylko, dlaczego. Ale nie martw się, wszystkiego się dowiem. Na pewno nie chodzi wam o moje bezpieczeństwo, dlatego tym bardziej możesz być pewien, że dowiem się, o co chodzi – wyjaśniła zimno i nie czekając na jego odpowiedź, otworzyła drzwi. – Wygadaj się przy moim kuzynie, a przysięgam, że wyślę cię wprost do piekła – dodała, przekraczając próg.

Kiedy poczuła na sobie wzrok blondyna, na jej twarzy momentalnie zagościł uśmiech. Wróciła na swoje miejsce, po drodze pociągając za złoty sznur wiszący przy jedne z kolumn, by przyzwać służących wraz z posiłkiem.

                Elizabeth ledwie zdążyła usiąść, kiedy drzwi prowadzące do kuchni otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Do wnętrza jadalni wszedł Thomas, prowadząc przed sobą srebrny wózek obładowany naczyniami. Tuż za nim nastolatka ujrzała wysokiego mężczyznę smukłej postury. Przez moment jej serce zamarło.

                – Sebastian! – krzyknął płaczliwie szczęśliwy głos w jej głowie.

Patrzyła tępo na nieznajomego, który sprężystym, dumnym krokiem zbliżał się w kierunku stołu. Zaczęła drżeć. Jego ruchy były pewne i niezwykle płynne. Roztaczał wokół siebie tę samą, dobrze jej znaną aurę. Jednak, kiedy zmusiła się, by spojrzeć w twarz mężczyzny, zamiast kpiącego uśmiechu dostrzegła życzliwy wzrok dwojga błękitnych oczu. Nie był Sebastianem. Nie był jej kamerdynerem. Chociaż jego postura, sposób poruszania się, a nawet rysy twarzy były do złudzenia podobne. Poczuła wzbierające do oczu łzy.

Arthur dostrzegł niecodzienną reakcję lady Roseblack. Na jego bladej twarzy pojawiło się zatroskanie.

                – Czy wszystko w porządku, panienko? – zapytał aksamitnym głosem, zbliżając się do ciemnowłosej.

Elizabeth przez chwilę ujrzała w nim Sebastiana. Widziała, jak pochyla się nad nią. Czuła przyjemny, różany zapach o delikatnym, niepokojącym akcencie. Widziała kruczoczarne kosmyki włosów, niesfornie opadające na twarz, psotny błysk krwistoczerwonych tęczówek. Sebastian!
Ocknęła się, kiedy odziana w białe rękawiczkę dłoń służącego dotknęła jej ramienia. Wzdrygnęła się i nerwowo odsuwając się w tył, mrugnęła kilka razy, odganiając od siebie nieznośny obraz.
Kim był ten człowiek? Skąd się tu wziął? Dlaczego tak bardzo przypominał Sebastiana? Chciała krzyczeć, rzucić się na niego, przyłożyć trzymany w cholewie buta sztylet do jego krtani i wymusić odpowiedź. Nie mogła znieść emocji rozrywających ją od wewnątrz. To nie mógł być Sebastian. On odszedł, zostawił ją, porzucił dla władzy, zdradził ją, upokorzył.

                – Arthur! – Ostry, niezwykle dojrzale brzmiący głos małego chłopca przywrócił hrabiance zmysły.

Otrzeźwiały umysł powoli zaczynał łączyć ze sobą kolejne fakty.

                – Słucham, paniczu? Czyżbym zrobił coś nieodpowiedniego? – zapytał spokojnie przystojny mężczyzna.

Thomas podszedł do Elizabeth, stanął tuż za jej plecami i szepnął przez ramię:

                – Panienko, proszę się nie denerwować.

Ponownie zadrżała, jednak tym razem targana złością. Jak mogła do tego doprowadzić?! Jak mogła pozwolić, by jej służący musieli tak bardzo się o nią martwić. Pozwoliła sobie na zbyt wiele. Wszystkie noce, które spędziła, płacząc w łóżku. Wszystkie wieczory, które Jeanny spędziła na opatrywani jej ran. Spojrzała na świeże blizny na dłoniach. Nie bolały, nie fizycznie. Jedynie płonęły wstydem w wewnątrz zmarniałej duszy. Zawiodła siebie. Zawiodła ich. Pozwoliła, by strata ukochanego zmieniła ją w mizerny kwiat, zbyt wrażliwy, by wpasować się w brutalną rzeczywistość. Zacisnęła dłonie, czując pod opuszkami palców cieniutką bliznę, jedyną żywą pamiątkę po demonie, przypominającą o dniu, kiedy udowodnił swoje oddanie, robiąc coś tak niegodnego, jak zadanie ran własnej pani.

                – Thomas! – syknęła zdenerwowana. – Przestań, nic mi nie jest. Nie jestem dzieckiem.

                – Mówiłem ci, żebyś nie dotykał Lizzy! Ona tego nie lubi! – krzyknął blondyn, uderzając ramię swego kamerdynera.

Patera, którą trzymał w dłoni, zachwiała się delikatnie, jednak uchronił ją przed upadkiem. Postawił srebrne naczynie na stole i klęknął przed chłopcem, nisko pochylając głowę.

                – Najmocniej przepraszam, paniczu. Zachowałem się karygodnie – rzekł z żalem.
Timmy patrzył na niego z odraza. W jego oczach błądziły gniewne ogniki. Mówił służącemu o przypadłości kuzynki. Nie raz zwracał mu uwagę. Nie chciał, by Elizabeth czuła się jeszcze gorzej.

                – Wszystko zepsułeś! – wrzasnął blondyn.

Chwycił leżący obok talerza nóż i zamachną się, kierując ostrze w twarz lokaja.

                – Przestań! – Fioletowowłosa w mgnieniu oka znalazła się za kuzynek, powstrzymując jego ruch.

Ścisnęła nadgarstek chłopca, zmuszając go, by wyrzucił sztuciec.

– Nic się nie stało. Nie musisz go karać – dodała spokojniej i objęła kuzyna, przytulając go do piersi.

                – Chciałem pochwalić ci się moim wspaniałym służącym, ale on nie jest wcale taki cudowny – łkał drżący chłopiec, wycierając łzy w rękaw sukienki Elizabeth. – Chciałem, żebyś się ucieszyła!

                – Cieszę się. Jest naprawdę godny podziwu – mówiła łagodnie, gładząc dziecko po głowie.
Mimo ciepłego głosu jej wzrok pozostawał zimny. Z dystansem przyglądała się milczącemu mężczyźnie, klęczącemu u stóp jej ukochanego kuzyna. Nie mogła uwierzyć, że zrobił to przypadkiem. Ludzie tak idealni jak Seba… Tacy ludzie nie popełniają tak prostych błędów. Nie znała jego pobudek, ale była pewna, że zrobił to specjalnie. 

7 komentarzy:

  1. Arthur... Seba o niebieskicg oczach? E, nie widzę tego. Nie do końca zrozumiałam o co chodzi z tym lokajem, ale mózg podsuwa mi pewną opcję. Że niby ciotka, zachwycona, oczarowana i wgl wspaniałością Lizzowego służącego (nie zapominajac również o upokorzeniu jakiego Sebastian doznał), postanowiła sprawić Timmiemu 'idealną' kopię? -.-
    No, q tak to ten. Maluch wrócił, może uwolni Tomoko? Albo chociaż przekona kuzynke by uwolniła więźnia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie no, Arthur nie jest niebieskookim Sebą. On po prostu jest do niego podobny pod... Innymi względami. Na takim podłożu, jak czasem Ci się wydaje, że kogoś znasz, ale nikt poza Tobą nie widzi tego podobieństwa. Coś w ten deseń :P

      Usuń
  2. Męcząca mnie od weekendu choroba, w końcu mnie pokonała. Gorączka robi swoje, nie zdobędę się na długi komentarz.

    Też chcę takiego Timmy'ego! Mój młodszy brat jest do niczego *^*
    Timmy, co się stało? Ta jego bezlitosność trochę mnie przeraziła. Mam BARDZO złe przeczucia. No chyba, że ostatnie słowa są tylko domyslami Lizz. W końcu wiadomo, że ona tak tęskni za Sebą. Ale martwi mnie fakt, że Timmy podniósł na kogoś rękę (a już tym bardziej nóż). Nieprawdopodobne to odpowiednie określenie.
    Czy Arthur jest demonem :o? Od pierwszego mementu zadaję sobie to pytanie. Zwłaszcza zachowanie Timmy'ego i te formułki... Ale może to tylko relacja pan-lokaj? No i dotyk, i fakt, że to prezent od ciotki trochę wykluczają te hipotezę. Nwm, z chęcią się dowiem ;)
    Gdzieś się pomyliłaś i nazwałaś Lizz siostrą Timmy'ego.
    Łeeee, umieram. Weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odniosę się tylko do tej części, która nic Ci nie powie xD
      Nazwanie Lizzy siostrą nie jest do końca błędem, bo ona jest jego siostrą cioteczną tak właściwie, taką bezpośrednią i czasem się mówi po prostu siostra. Może nie jest to najtrafniejsze, ale taki synonim xD
      No, a co do reszty, będę milczeć.

      Zdrowiej szybko :* Wiem jakie chorowanie jest upierdliwe (bo kiedy ja ostatnio byłam w pełni zdrowa? xD) więc mam nadzieję, że szybko staniesz na nogi :*

      Usuń
  3. Oooooo, coś się kroi. odejrzewam co, ale nie będę psuć xD
    Rozdział jak zwykle genialny; poprawia humor po kiepskim dniu. Nie mogę się nigdy naczytać <3
    Duużo weny, herbatki i zdanego licencjatu :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A weź... Z tym licencjatem, to ja już sama nie wiem, co będzie, ale cokolwiek ma być, to już nawet nie mam siły się stresować...
      W każdym razie, dziękuję :*
      I tak jestem na Ciebie zła xD

      Usuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, te wspomnienia Jeanny i Taia mam wrażenie że mają jakieś większe znaczenie, tak się zastanawiam czy przypadkiem Artur nie jest też demonem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.