niedziela, 27 grudnia 2015

Tom 3, XLII

Jestę sierotę tag bardzo xD
Chciałam sobie zapisać projekt, żeby tylko kliknąć dziś "publikuj", a zamiast tego dwa razy opublikowałam rozdział. Brawo ja (brawo ty!). 
No, ale publikuję dziś, chociaż miałam nie publikować, bo mi trochę przykro, że się siliłam na to, czego nie umiem najbardziej - czyli na składanie życzeń, a wyświetleń tak mało, że mogłabym w ogóle ich nie składać i nikt by się nie przejął xD
Ale mi przeszło, bo złość/smutek/irytacja/inne negatywne emocje są nudne.
Więc tak oto pojawia się kolejny rozdział. Smacznego :*

==============

Kiedy tylko dotarli do jadalni, Elizabeth zajęła odpowiednią pozycję, a wraz z pierwszą, wypowiedzianą przez nią liczbą, mały Timmy wybiegł z wnętrza pomieszczenia. Pędził długimi korytarzami, żwawo stukając obcasami butów o wypolerowaną posadzce, która niosła echem dźwięk jego kroków tak donośnie, że szlachcianka przez kilka dobrych chwil bez trudu była w stanie określić, gdzie się znajdował. Jednak nie ruszyła ze stanowiska. Chciała dać chłopcu czas, by schował się na tyle, dobrze, by zabawa dała mu satysfakcję – zasługiwał na to.

Nie był pewien, gdzie powinien się schować. Błędnie wodził wzrokiem po kolejnych drzwiach, przypominając sobie, co znajduje się po ich drugiej stronie, lecz żadne z pomieszczeń nie zdawało się kierować do najlepszej kryjówki – takiej, która zmusi jego kuzynkę do długotrwałych poszukiwań. Za cel postawił sobie sprawienie, by jej tura trwała co najmniej piętnaście minut, co w mniemaniu chłopca zdawało się być niemal wiecznością. Dopiero kiedy zniknął za rogiem kolejnego korytarza, zorientował się, że ciągle towarzyszący mu dźwięk, wydobywał się spod jego drobnych stóp. Zirytowany na własną głupotę nerwowo zrzucił granatowe botki i dalej biegł już w samych skarpetkach, dumny z siebie, że wyeliminował zdradziecki hałas tak niezwykle szybko. Jednak doskonale wiedział, że do końca odliczania nie zostało wiele czasu, a nie mógł skryć się w okolicy, bo Lizzy na pewno go słyszała. Biegł więc dalej, póki nie zatrzymał go widok smukłej, czerwonowłosej postaci, która poruszała się miarowo, lecz nieco bezwładnie, pod drzwiami na końcu korytarza. W spowitej półmrokiem przestrzeni Grell Sutcliff oddawał się kolejnej ze swoich licznych drzemek, zupełnie zaniedbując pracę stróża więzienia demona. Timmy przeprowadził w głowie błyskawiczny proces myślowy: skoro ten pan pilnuje drzwi, to nie powinno się przez nie przechodzić, więc Lizzy nie zorientuje się, że tak jestem.
I tak, wiedziony żelazną, dziecięcą logiką, młodziutki szlachcic podszedł na paluszkach do boga śmierci i po cichutku przekręcił gałkę, a kiedy zamek puścił i drzwi uchyliły się z lekkim skrzypnięciem rdzewiejących, wysłużonych z lekka zawiasów, zamknął je równie szybko i czym prędzej zbiegł na dół, chwytając po drodze jedną z olejnych lamp wiszących wpół drogi na piwniczne dno. Był tu po raz pierwszy, a przynajmniej nie pamiętał, by wcześnie zdarzyło mu się zapuszczać w tego typu miejsca. Ciemność rozświetlana jedynie bladym płomieniem świecy, wilgotne, zimne powietrze i zapach produktów spożywczych wywołały w chłopcu poczucie niepewności. Powoli posuwał się naprzód, mijając kolejne regały pozastawiane produktami codziennego użytku. Mąka, wina, owoce, warzywa i mnóstwo innych rzeczy, których nie znał, zdobiły drewniane meble, sprawiając wrażenie niesamowitego przesytu. Wszystko przykryte było cieniutką warstwą kurzu, jakby ktoś sprzątał tu regularnie lecz ostatnimi czasy, w natłoku innych obowiązków, zupełnie zapomniał o tym miejscu. Odbijające się od butelek światło co chwilę raziło blondyna w oczy, jedynie wzmagając tlące się w sercu uczucie niepokoju. Nawet kamienna podłoga w tej części domu była zimniejsza, niż gdziekolwiek indziej. Zaczął żałować, że porzucił buty na środku korytarza, zamiast zabrać je ze sobą. Skąd jednak mógł wiedzieć, że w desperackim akcie szukania kryjówki idealnej zapuści się w takie miejsce?
Nagle do uszu chłopca dotarł niepokojący dźwięk. Z końca pomieszczenia, spod niewielkiego lufciku wpuszczającego do wnętrza wątły snop światła, usłyszał coś, co brzmiało jak oddech, któremu zawtórował mu cichy szelest. Serce niemal podskoczyło Timmiemu do gardła, poczuł ścisk w żołądku i bolesny ucisk na niewielkim pęcherzu.
                – C-czy ktoś tu jest? ­­– zapytał niepewnie, lecz odpowiedziało mu jedynie zdeformowane echo.
Ostrożnie postawił kolejny krok na przód, a ośmielony milczeniem ze strony niezidentyfikowanego źródła dźwięku, po chwili podszedł o pięć następnych. Znów odpowiedziała mu cisza, więc począł kroczyć w stronę okienka z coraz większą pewnością, kiedy nagle usłyszał niepokojące chrupanie. Skierował światło lampy na podłogę przy jednym z regałów. Oparty o niego worek poruszył się dziwacznie, jakby coś w jego wnętrzu usilnie próbowało się uwolnić. Przerażone dziecko zasłoniło dłonią usta, tłumiąc piskliwy krzyk. Nerwowo odskoczyło do tyło i potykając się o trzonek niedbale rzuconej w kąt miotły, przewróciło się, z impetem uderzając plecami o beczkę, po której osunęło się na podłogę. Chłopiec nie spuszczał wzroku z ruchomego kawałka materiału, bojąc się, że jeśli chociaż mrugnie, to, co znajdowało się we wnętrzu worka, wyciągnie szponiaste łapska i porwie go do swojego wnętrza, karząc za wkroczenie na swe terytorium. Chrupanie stawało się coraz wyraźniejsze, mącone jedynie głuchymi uderzeniami rozszalałego ze strachu serca Timmiego. Coś uparcie próbowało się wydostać, a on był zbyt przerażony, by chociaż drgnąć, by błagać o pomoc. Kolejna sekunda. Kolejne uporczywe chrupanie. Szarpanie materiału. W końcu nadgryzione włókna ustąpiły, a z wnętrza worka, wraz z białym proszkiem, wyłonił się brunatny szczur o czerwonych ślepiach. Rażony światłem, pisnął panicznie i wpełzł pod najniższą półkę drewnianego mebla, przez chwilę jeszcze chrupiąc, by wreszcie zamilknąć. Chłopiec zdołał w końcu złapać oddech. Kilka nerwowych wdechów uratowało go przed uduszeniem się ze strachu. Przez moment jeszcze siedział na podłodze, tępo wpatrując się w worek, by w końcu parsknąć śmiechem nad swoją naiwnością.
                – To tylko szczur – wytłumaczył sam sobie i pokrzepiwszy się tymi słowy, dźwignął się z ziemi, ponownie wracając na ścieżkę wiodącą wprost w snop światła, w którym drobinki kurzu dawały niesamowity pokaz nieznanego chłopcu tańca.
Szedł dalej, ostrożnie, powoli, gotując się na kolejne dziwaczne dźwięki i niepokojące chrupanie. Znów ten sam szelest. Cichy jęk. Jakby był tam jakiś człowiek. Serce blondyna ponownie zaczęło uderzać z niesamowitą siłą. Posuwał się na przód, próbując nie mrugać, lecz im bardziej się starał, tym oczy coraz bardziej uparcie domagały się nawilżenia. Uległ szczypaniu po raz kolejny, a kiedy podniósł powieki, ujrzał stojącego przed nim Arthura, groźnie mierzącego go wzrokiem.
                – Paniczu, nie powinieneś tu wchodzić – zagrzmiał stanowczo, dumnie krocząc naprzeciw dziecku.
                – Musiałem znaleźć dobrą kryjówkę, bo Lizzy słyszała moje buty – próbował się tłumaczyć, jednak anioł chwycił go w pasie i przykładając dłoń do niewielkiego czoła, sprawił, że malec zapadł w sen.
                – Czasem jesteś strasznie kłopotliwy, paniczu – mruknął, kładąc śpiące dziecko na jednym z worków pomiędzy regałami niedaleko schodów. – Poczekaj tu na mnie, proszę – zwrócił się do niego ponownie i przejął zaciśniętą w dłoni chłopca lampę.
Spokojnym, dostojnym krokiem skierował się pod okno i zwrócił blady płomień w stronę krat.
                – Byłem ciekaw, kiedy wreszcie zaszczycisz mnie swoją obecnością. – Usłyszał kpiący głos, dobiegający z zasnutego mrokiem narożnika celi.
Znudzony pozorami odstawił lampę na podłogę, uprzednio zerkając w stronę podopiecznego i wyciągnął przed siebie dłoń, na której zalśniła maleńka, świecąca ostrym blaskiem kulka. Rzucił nią o ścianę wewnątrz celi, a tak przykleiła się do niej, odkrywając przed aniołem siedzącego na podłodze rezydenta.
                – Sebastian Michaelis, świeżo upieczony król piekła. Jak się z tym czujesz, parszywy robaku? – zapytał, sącząc truciznę nienawiści.
Demon uśmiechnął się pod nosem. Bez problemu można było poznać, że od dłuższego czasu spodziewał się wizyty anioła. Niemal wyczekiwał jej podekscytowany, jakby przez ostatnie dni układał scenariusze, ciekaw, czy rozmowa potoczy się zgodnie z jednym z nich.
                – Dziękuję za troskę, czuję się wręcz doskonale. Cóż za wyróżnienie, móc stanąć z tobą twarzą w twarz na tym niemalże neutralnym gruncie – odparł demon, kątem oka spoglądając na zdobiącą podłogę pieczęć, która jak na potwierdzenie domysłów byłego kamerdynera zaczęła delikatnie błyszczeć. – Więc to twoja sprawka. Elizabeth zgodziła się, byś wykorzystał krew dzieciaka? – zapytał zaintrygowany.
                – Zdziwiłbyś się, co ta dziewczyna jest w stanie zrobić, by się na tobie odegrać – parsknął Arthur, krzywiąc się na widok zaschniętych plam krwi niechlubnie zdobiących ciało Sebastiana. – Mógłbyś się doprowadzić do porządku. To zniewaga dla służącego, prezentować się w tak opłakanym stanie.
                – Można powiedzieć, że jestem na urlopie – zaśmiał się były kamerdyner, wiodąc wzrokiem po swoim niechlujnym odzieniu.
Musiał przyznać rozmówcy rację. Sam miał już serdecznie dość zarówno rany, jak i brudnego materiału, który nosił na sobie niezmiennie od kilku dni. Niestety skuty anielską pieczęcią nie był w stanie korzystać ze swoich mocy. W grę wchodziły jedynie szczątkowe procesy regeneracji, a i one przebiegały tak wolno, że chwilami wzbudzały w demonie złość. Teraz jednak był zbyt zaabsorbowany niezwykłą wizytą. Zbyt ciekawy, czego pragnął anioł, chociaż domyślał się, co go do niego sprowadziło. Wizyta Timmiego jedynie przyspieszyła moment spotkania, które prędzej czy później i tak miało dojść do skutku.
                – Do rzeczy, Michale – pospieszył Sebastian.
Przez usta anioła przemknął cień uśmiechu uznania. Mógł się tego spodziewać po nowym królu. Nie dałby się nabrać na jego prostacką przykrywkę. Jednak nie on miał wierzyć w jego tymczasową tożsamość. Była tylko dla ludzi, którzy i tak wiedzieli o istotach mu podobnych zbyt niewiele, by dać radę odróżnić ich pomiędzy sobą. Błędne opisane w podaniach stopnie w hierarchii podniebnego świata świadczyły o tym najlepiej. Przed demonem mógł spokojnie odkryć swą prawdziwą tożsamość. Zabawne, że tak długo nikt nie zaczął się zastanawiać, czemu podrzędny anioł stróż miałby dostąpić wątpliwego zaszczytu zstąpienia na ziemię w cielesnej postaci. Doprawdy, ludzie byli zbyt mało domyślni. Arthur nie mógł zrozumieć, co takiego widział w nich Bóg, że całe swe nadzieje pokładał właśnie w tych słabych, nędznych robakach z obrzydliwych dolin Jego kreacji.
                – Oboje wiemy, co dzieje się na płaszczyźnie światów. Sądzę, że możemy dobić targu – zaczął wyniośle archanioł.
Sebastian prychnął pod nosem, odchrząkując nonszalancko.
                – Zacznijmy może od tego, że pozbędziesz się tej pieczęci. Co ty na to? Rany zaczynają mnie swędzieć od tego brudu, ciężko przez to myśleć – pastwił się nad rozmówcą, doskonale wiedząc, że ten nie posunąłby się do czegoś tak uwłaczającego jak kolaboracja z demonami, gdyby sprawa nie była poważna.
Jedynie w podbramkowej sytuacji istniało prawdopodobieństwo, by ciemność i światło w ogóle rozpoczęły ze sobą dialog.
                – Pięć minut, mądrze je wykorzystaj – warknął Arthur, i machnąwszy ręką, stworzył niewielką wyrwę w pieczęci, która tymczasowo zdejmowała łańcuchy trzymające na wodzy demoniczne moce króla piekieł.
Sebastian nie planował uciekać, ani też zabijać Michała. Chciał się jedynie odświeżyć niechlujny ubiór i rozprostować kości. Podniósł się z podłogi i eleganckim gestem ręki pozbył się zarazem podartych ubrań i oblepiającego do brudu.
                – Od razu lepiej – jęknął, przeciągając się. – Teraz możemy przejść do interesów. Tak więc, czego potrzebujesz, synalku tatusia? – zapytał kpiąco, wystawiając nos przez kraty celi.
                – Jak już wspominałem… – mruknął anioł. – Coś zagraża stabilności światów. Jeżeli nic z tym nie zrobimy, niedługo cała rzeczywistość może runąć u podstaw.
                – A ja powinienem się tym przejmować, booo? – prowokował niezwykle zadowolony demon.
Anioł niemal płaszczył się u jego stóp. Gdyby Ojciec mógł go widzieć! Cofnąłby każde złe słowo, które kiedykolwiek powiedział na jego temat. Sam nigdy nie zaszedł tak daleko, a przecież panował od początku powstania piekła. Tak, Sebastian zdecydowanie go pobił, wręcz wdeptał jego reputację w ziemię, podobnie zresztą jak dumę wielkiego archanioła Michała, o którym legendy krążyły po wszystkich światach niemal od samego początku rzeczywistości. Nie omieszkał przysposobić sobie pamiątki, po kryjomu materializując za plecami swego największego przeciwieństwa fizyczny cień, który odciął wątły kosmyk anielskich włosów. Te, po oddzieleniu od ciała właściciela, momentalnie przybrały swą naturalną formę, zmieniając barwę na platynowy blond, mieniący się srebrnymi refleksami. Cień otoczył je i równie niezauważalnie powrócił do swego pana, zostawiając trofeum w jego kieszeni.
                – Bo kiedy skończy się świat, prędzej, czy później umrzesz z głodu. Przy założeniu, że jakimś cudem udałoby ci się przeżyć rozpad. Chyba znasz historię zapisaną w łączącym światy kamieniu, prawda? – wyjaśnił niechętnie Arthur.
                – To prawda. Marne szanse. Wciąż jednak nie wiem, czemu zakładasz, że chciałbym przeżyć koniec.
                – Nie wiem tego. Za to wiem, że z jakiegoś powodu, z jakiejś chorej, demonicznej dewiacji, zrobisz wszystko, co w twojej mocy, by zapewnić lady Roseblack osiągnięcie celu i szczęśliwe życie. Ona jest częścią tego wszystko. Doskonale zdajesz sobie sprawę. To zostało zapisane w gwiazdach lata temu.
                – Kiedy hrabia Phantomhive wydał swój ostatni rozkaz. Pamiętam, byłem tam, wiesz? – kpił w najlepsze demon, nie mogąc odpuścić sobie tak przedniej rozrywki. – Dalej jednak nie rozumiem, czego ode mnie wymagasz.
                – Wyłóżmy karty na stół. Nie zależy ci na piekle.
Ton głosu Michała zupełnie się zmienił. Z niemal błagającego przekształcił się w pewny siebie ton, jakby właśnie wyciągnął asa z rękawa, odgadując intencje Sebastiana, o których nie wiedział dotąd nikt. Trafił w samo sedno. Demon nie był w stanie ukryć chwilowego zdziwienia, które zapanowało nad jego twarzą, tworząc niemal kojący anielskie zmysły obraz.
                – Śmiała teoria – rzekł były kamerdyner, próbując zachować pozory.
                – Daruj sobie…
Wypowiedź anioła przerwał odziany w śnieżnobiałą rękawiczkę palec, który Michaelis przytknął do jego ust.
                – Jeśli chcesz, bym wziął pod rozwagę twoją propozycję, prosiłbym, żebyś nie używał mojego imienia – wyjaśnił ciepło, puszczając Arthurowi oczko.
Anioł odchrząknął oburzony i przełknąwszy dumę, kontynuował:
                – Jak mówiłem, daruj sobie próby zamydlenia mi oczu. Oboje wiemy, że brzydzisz się kłamstwem. To jedno sprawia, że jako to plugawe ścierwo jesteś dużo znośniejszy, niż twój żałosny Ojciec.
                – W tym miejscu przyznam ci całkowitą rację. Belial nie był warty miana króla demonów i wreszcie ostatecznie utwierdziłem w tym przekonaniu zarówno jego, jak i całe królestwo – odrzekł dumny z siebie Sebastian.
Podciągnął rękaw fraka, ukazując cieniutką, błyszczącą fioletem wstęgę opatrzoną pradawnym pismem demonów, widocznym jedynie przez tych, których dziecię ciemności uznało za godnych dostąpienia tak niebywałego zaszczytu. Michał nie zamierzał dać mu tej satysfakcji. Obojętnie powiódł wzrokiem po kolejnych, wtopionych w skórę mężczyzny znakach i ponownie spojrzał mu w oczy.
                – Wobec powyższego, uważam, że łącząc siły, możemy pokonać wroga, a kiedy to nastąpi, zarówno twój jak i mój świat zawiążą nowe porozumienie, na mocy którego nie będziemy wchodzić sobie w drogę. Władze niebios są w stanie pójść na ustępstwa w zamian za waszą pomoc – wydusił z siebie z niewyobrażalnym trudem.

2 komentarze:

  1. Ahahahhahaahhahahahahahahahahahahhaahahahahhahahahahhahahahahahahahahahahahahahahhahahahhaa, dostałam pocisk od Michałka za to, że jestem niedomyślna. Łiiiiiiiii, od razu mi lepiej i pójdę porobić matematykę.
    Szczerze mówiąc, nie pamiętam, co wówczas ci wymyśliłam, gdy podesłałaś mi próbkę, która rzekomo miała być moim źródłem niepokoju. Powiedzmy, że to pewien rodzaj amnestii.
    Jeżeli na ustach Sebastiana królował uśmieszek, podczas gdy Arthur-Michał się nad nim płaszczył, to na moich ustach królował szeroki uśmiech, gotowy, by w każdej chwili się roześmiać. Arthur zaliczyłby to do dewiacji xd Wiesz, nie potrafię tego jakoś szczególnie przeżyć, bo ja zamiast przeżywać typu : " ooo, król piekieł paktuje z pierwszym archaniołem, co to będzie, obgryzam paznokcie ze zdenerwowania" to ja się zalewam przednim śmiechem, wyłapując co ciekawsze fragmenty i daję upust wezbranej radości w głośnym śmiechu.
    Wyłapany ciekawszy fragment #1
    Czy kamień spajający światy to kamień filozoficzny? Tak mi się skojarzyło.
    Wyłapany ciekawszy fragment #2
    Co wspólnego miał z tym Ciel?
    Ogółem, jakiś czas temu, nie jestem w stanie powiedzieć kiedy, Elizabeth uporczywie szukała odpowiedzi na to, kim był ten Phantomhive. Po wielkim bulwersie zupełnie porzucono wątek, w sumie nic nowej nie wnosząc w tej sprawie. Teraz Sebastian id niechcenia rzuca, że był przy tym kamieniu i w dodatku, z Cielem (!) i że to ma jakiś związek z jego ostatnim rozkazem. Nie jestem w stanie na razie nic wysunąć. I tak czuję się pokrzepiona po pocisku Arthura, znowu trafiając na przynależne mi miejsce.
    Wyłapany ciekawszy fragment #3
    A trzecią sprawą jest list. Nie mam pojęcia w dalszym ciągu, do kogo był adresowany ( inną sprawą jest, że nie mam kiedy pomyśleć). A przeczuwam ( ja czuję? Dobre sobie) że odpowiedź jest gdzieś na wyciągnięcie ręki.
    No i należy ci się ogromna pochwała za tego szczura. To było piękne <3 Naprawdę, cały czas zastanawiałam się, czy zobaczy Sebastiana i jak mu to potem Arthur wyczyści z pamięci. Byłam blisko <3( czyli zginęłam w prawdziwej walce).
    Ogółem, rozdział na plus. ♡.♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpisywałam i kurde komentarz ómarł TT_TT
      Scena ze szczurem powstała po kolejnej rozkminie na temat tego, że nie jestem w stanie napisać strasznej, trzymającej w napięciu sceny, no bo no zwyczajnie, bo nie xD nie wyobrażam sobie tekstu lisanego, który straszy. I jakby tego było mało, to ja i moje chore pomysły dają szczura... xD No, ale dobrze, że się podobało. Byłam ciekawa reakcji, no bo strachu nie oczekiwałam, to tylko wprawka.
      Faktów nie komentuję, bo jeszcze powiem zbyt wiele. Może tylko tyle, ze wątek Lizz dopytującej o Ciela został chwilowo urwany, bo to, czego się o sobie dowiedziała jakoś tsk przeszło dla niej na pierwszy plan. Ale to wszystko jeszcze będzie, spokojnie :P

      Usuń

.