sobota, 5 grudnia 2015

Tom 3, XXXVI

Mam nadzieję, że dzisiejsza notka będzie lepsza niż poprzednia xD
Znaczy mi się podoba, bo lubię takie rzeczy.
Druga część notki powstała z lekko przerobionego (pod odpowiednich bohaterów xD) oneshota, które wtedy, w gimbazjum, nazywaliśmy w ogóle w jakiś dziwaczny, irracjonalny sposób. 
Mam do niego sentyment i jak tylko znalazłam do na dysku, to zwyczajnie musiałam wepchnąć go gdzieś tutaj, a tak niesamowicie wpasowywał się w historię...
Oby Wam się spodobało :P

Miłego :* 

=====================

                – Mam nadzieję, że ten wieczór będzie naprawdę magiczny. – Dotarł do niego, jakby z oddali, nieśmiały głos dziewczyny.
Spojrzał w jej oczy i momentalnie podjął decyzję. Dosyć bierności, koniec strachu i nieśmiałości. Chciała przeżyć magiczny wieczór, a on doskonale wiedział, co zrobić, by taki właśnie się stał. Nie mógłby sobie wybaczyć, gdyby przez niepewność zataił przed nią prawdziwe piękno świata.
Wstał i uderzył w dach powozu, jednak skupiony na jedzie woźnica nie usłyszał stukotu mieszającego się ze żwawym tentem końskich kopyt. Brunet nie zamierzał jednak zrezygnować. Otworzył drzwi i, ignorując krzyk przestraszonej księżniczki, przeszedł na siedzenie obok strasznego mężczyzny. Ten spojrzał na niego z niemałym zdziwieniem i na prośbę chłopaka przekazał mu lejce. Tai skierował konie w przeciwną stronę, z dala od miasta. Od zgiełku i sztywnych zasad; brnął w kierunku ciemniejącego lasu, do miejsca, które zawsze bliskie było jego młodemu sercu.

                Gdy zatrzymał karotę, Tomoko od razu wyskoczyła z jej środka, krzycząc imię towarzysza. Rozejrzała się rozgorączkowana w obawie o jego zdrowie.
                – Przepraszam. Musiałem to zrobić – wytłumaczył się młody kamerdyner, wychodząc naprzeciw księżniczce.
Brunetka wpadła w ramiona nastolatka, mocno go do siebie przyciskając. Dopiero po chwili, gdy jej umysł i ciało przekonały się, że chłopak jest bezpieczny, odsunęła się i zmierzyła go wzrokiem, nadymając w zdenerwowaniu policzki.
                – Martwiłam się o ciebie, wariacie! – skarciła go. – Dlaczego to zrobiłeś?
                – Pokażę ci – odrzekł jedynie i zebrawszy w sobie całą odwagę, chwycił księżniczkę za rękę i zaczął prowadzić pomiędzy drzewami. – Musimy kawałek przejść na piechotę. Niestety nie ma tutaj ścieżki.
                – Nie szkodzi. Tylko powiedz, dokąd idziemy.
                – To niespodzianka.
Tai uśmiechnął się pod nosem, zarówno na widok zaciekawionego spojrzenia Tomoko, jak również na myśl o własnej odwadze. Po raz pierwszy tego wieczoru mógł powiedzieć, że jest z siebie zadowolony. Przyjemny zapach leśnej ściółki drażnił jego nozdrza znajomym aromatem, ciepły wiatr rozwiewał opadającą na twarz grzywkę, a dźwięki usypiającej przyrody zdawały się akompaniować rytmowi jego serca. Jeszcze chwila i pokaże księżniczce miejsce, które swym pięknem onieśmieliło go już lata temu. Odkąd był tu pierwszy raz, zakochał się bez pamięci i często wracał, nawet kiedy ledwie był w stanie powłóczyć nogami.
                Po kilku minutach marszu, oczom dwójki nastolatków ukazała się niewielka polana w głębi lasu. Azyl, miejsce przemyśleń. Drzewa, które widziały nie jeden uśmiech i nie jedne łzy młodego kamerdynera. Niewielki, leśny plac, który śmiało mógł nazwać swoim drugim domem.
                – Jesteśmy na miejscu – poinformował rozglądającą się wokół księżniczkę.
Widział, że nie zdawała sobie sprawy, co tak niesamowitego dostrzegał w tym miejscu. Pozornie była to tylko niewielka przestrzeń pomiędzy wiekowymi drzewami, lecz jeśli przyjrzeć się bliżej, spojrzeć pod odpowiednim kątem, znając wszystkie tajemnice tego miejsca, można było dostrzec prawdziwie magiczny świat.
Nastolatek przeszedł kilka kroków w stronę centrum polany i spojrzał w niebo. Widok był idealny. Blask księżyca za moment miał oświetlić to miejsce, tworząc niezwykłą iluminację.
                – Chodź, za chwilę się zacznie – zachęcił dziewczynę, wyciągając dłoń.
Japonka podeszła do niego i spojrzawszy w niebo, odruchowo chwyciła go za dłoń. Bezkres kosmosu zawsze ją fascynował, ale wzbudzał także obawę przed nieznanym. Jak wiele istnień mogło żyć gdzieś tam, daleko, w nieosiągalnym dla nich miejscu. Ile par oczu z drugiego końca galaktyki mogło przyglądać się ich planecie, myśląc, że i oni są w tej otchłani samotni? Świadomość tego, jak była niewielka przy ogromnie gwiazd zdobiących niebo, zawsze zmuszała ją do głębszych refleksji.
                – Ciekawe, czy gdzieś tam inna para zakochanych spogląda właśnie w niebo – wyszeptała, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że myśl zwerbalizowała się w postaci słów.
Spuściła wzrok, nieśmiało zerkając w twarz bruneta. W jego oczach dostrzegła zaskoczenie mieszające się z nieśmiałym błyskiem szczęścia. Chciała coś dodać, wyznać całą prawdę, wyłożyć karty na stół i oddając się chwili, nie baczyć na wątpliwości, jednak wtem blask księżyca rozświetlił całą łąkę. Skryte w krzakach robaczki świętojańskie, jak na znak zabłysły wszystkie na raz, wzbijając się w powietrze. Zaczęły tańczyć pomiędzy dwójką nastolatków, dźwiękiem tysięcy skrzydełek tworząc swoistą pieśń przyrody.
Tai uśmiechnął się szeroko, widząc nieukrywany podziw księżniczki. Delikatnie objął ją w talii i przytulił się, opierając głowę na jej ramieniu.
                – Jak myślisz, czy tamta para zakochanych również przygląda się gwiazdom, stojąc pomiędzy nimi? – szepnął, śmiejąc się cicho.
Był niewiarygodnie szczęśliwy. Słowa japonki rozwiały wszelkie wątpliwości. Nareszcie wiedział, że odwzajemniała uczucie, które pielęgnował w sobie od miesięcy. Odważnie decydując się, by w przypływie emocji ją tutaj zabrać, nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewał się, że właśnie tak to się zakończy. Nieopisana radość wypełniała go przy każdym oddechu, sprawiając, że z trudem powstrzymywał łzy szczęścia.
                – Nie wiem, Tai, ale dziękuję, że mnie tu zabrałeś – odparła księżniczka, odsuwając się od niego na kilka centymetrów, tak, by móc spojrzeć mu w oczy.
                – Tomoko, ja…
                – Powiedziałeś do mnie po imieniu, tak się cieszę – przerwała mu i złączyła ich usta w nieśmiałym pocałunku.
W duszy dziękowała losowi, że mimo kłód, które rzucił jej pod nogi, na koniec obdarzył ją tak niesamowitym szczęściem. W końcu wszystko zaczęło się układać, zarówno dla niej, jak i dla jej ukochanej przyjaciółki. Chciała zapamiętać tę chwilę na zawsze. Trzymać ją w sercu i pielęgnować do końca swoich dni. Bez względu na to, co przyniesie przyszłość, poprzysięgła sobie zawsze stać murem za tymi, których kocha.
 ~*~
                Czerwonowłosa dziewczyna krążyła po przestronnej piwnicy, lawirując pomiędzy porozrzucanymi po podłodze ciałami. W dłoni trzymała smukły, grawerowany sztylet, którym co chwilę mierzyła do kolejnych, mijanych trupów.
                – Panienko? – zapytał stojący nieopodal demon, odepchnąwszy na bok ciało sędziwego mężczyzny w białym kitlu.
                – Raz, dwa, trzy, cztery, pięć… – odliczała entuzjastycznie.
Zwróciła wzrok w kierunku Sebastiana, wskazując bronią znajdujące się przed nim drzwi.
                ­– Jeżeli następną osobą, która przejdzie przez te drzwi, będzie kobieta, zabiję ją – stwierdziła nagle. – Chociaż nie, kobietę zabiłam ostatnio, więc może tym razem wezmę mężczyznę. Co ty na to? Oni lepiej krzyczą, chociaż udają, że walczą o swój parszywy los – kontynuowała, bacznie przyglądając się wrotom.
                – Sądzę, że powinna to panienka przemyśleć – odparł opanowany demon, powoli idąc w jej stronę.
                – Nie podchodź! – podniosła głos, odskakując w tył i momentalnie celując czubkiem noża w jego krtań. – Masz rację, może jednak zabiję kobietę.
                – Nie sądzi panienka, że najwyższa pora wracać? – tłumaczył spokojnie mężczyzna.
Wyciągnął kieszonkowy zegarek i spojrzał na czarne wskazówki. Robiło się późno, jeśli zaraz stąd nie wyjdą, nie dość, że nie zdąży przygotować obiadu na czas, to istnieje niebezpieczeństwo, że spotkają funkcjonariuszy Yardu. Dziewczyna jednak zdawała się nie przejmować. Krążyła niecierpliwie po wnętrzu pomieszczenia i dalej wpatrywała się w drzwi, czekając aż się otworzą i stanie w nich kolejna ofiara.
                – A może mężczyzna. No powiedz, Sebastianie, jak powinnam go zabić?
                – Nie wiem, pani, to zależy od ciebie.
                – Na pewno? – Znów na moment na niego spojrzała, ze zmarszczonymi brwiami przyglądając się jego obojętnemu wyrazowi twarzy. – Jesteś cholernym demonem, czy nie?
                – Pani, wydaje mi się, że….
Nie zdążył dokończyć. Ktoś wreszcie wyważył wrota. Kilkoro mężczyzn w ochroniarskich mundurach z pistoletami i nożami w dłoniach wbiegło do środka. Stanęli przerażeni, dostrzegając truchła towarzyszy.
                – No nareszcie, zaczynałam się nudzić! – ucieszyła się hrabianka.
Nim zdążyli w nią wycelować, wbiegła pomiędzy nich i poderżnęła gardła stojącej z tyłu dwójce. Zostało trzech. Dwóch z nich ogłuszyła, a ostatniego chwyciła a gardło i pchnąwszy mężczyzną o ścianę, podniosła go do góry.
                – Świat po raz ostatni widzi twoją paskudną mordę, psie – warknęła obrzydzona nastolatka, spluwając w twarz przerażonego ochroniarza.
Przystawiła nóż do jego twarzy i rozcięła policzek, wiodąc ostrzem aż po sam obojczyk.
                – Patrz, jak ładnie schodzi z niego skóra. Cholerne bydle – mruknęła do Sebastiana.
                – Proszę, oszczędź mnie! Zrobię, co zechcesz! – krzyknął przerażony brunet.
Oczy dziewczyny zdawały się niebezpiecznie błyszczeć. Zaczęła się opętańczo śmiać, by chwilę później rzucić mężczyznę pod nogi służącego. W ciągu sekundy dobiegła do niego i przysuwając się do demona tak blisko, że niemal dotykała wargami jego ust, powiedziała:
                – Zabij go. Zadaj mu największe cierpienie. Chcę, żeby jego flaki ozdobiły to przepiękne pomieszczenie!
Sebastian odsunął się od hrabianki i spojrzał z politowaniem na drżącego u jego stóp nieszczęśnika. Elizabeth przestała zwracać na niego uwagę. Doskoczyła do jednego z nieprzytomnych towarzyszy biedaka i wbijając ostrze w jego brzuch, próbowała przywrócić mu przytomność. Demon przykucnął przy brunecie próbującym od niego odpełznąć i uśmiechnął się ciepło.
                – Proszę wybaczyć mojej pani, nie jest do końca sobą. Widzi pan, badania, które na niej przeprowadzili, sprawiły, że czasami, ale tylko czasami – podkreślił, machając przed twarzą ochroniarza palcem – kiedy straci nad sobą panowanie, zmienia się w prawdziwego demona. Można by rzecz, że jestem z niej dumny. Chociaż byłbym bardziej, gdyby robiła to świadomie – zastanawiał się dalej, swym spokojem jedynie wzbudzając w cierpiącym mężczyźnie większe przerażenie.
                – Sebastian! Zabij wreszcie tego śmiecia, albo wytrę tobą podłogę, podła kreaturo! – wydarła się Elizabeth, kątem oka dostrzegając, że jeszcze nie wykonał powierzonego mu zadania.
Kamerdyner spojrzał na swoją panią i z powrotem przeniósł wzrok na leżącego przy nim człowieka. Chwycił go za włosy i, wstając, szarpnął nim w góry.
                – Sam pan widzi, że nie mam wyboru. Proszę mi wybaczyć.
Przeszył mężczyznę szponiastą dłonią, wyrywając mu serce. Rzucił ciało pod ścianę i trzymając w ręce jeszcze ciepły organ, podszedł do swojej pani, by sprezentować go, jako trofeum.
Dziewczyna w tym czasie zabawiała się, siedząc okrakiem na kolejnym ochroniarzu i wycinając kawałki skóry z jego twarzy. Ręce mężczyzny przybiła do ziemie dwoma ostrzami, a nogi połamała tak dotkliwie, że niemal momentalnie odcięła krążenie, powodując tym samym, że stracił w nich władzę.
                – Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem… Tylu nas było na początku, a potem wyrżnęliście wszystkich, szukając odpowiedzi na swoje pierdolone pytanie! – wrzasnęła i uderzyła pięścią w jego nos.
                – O czym ty mówisz?! – odezwał się oprzytomniały nagle, ostatni z kolejnej serii nieszczęsnych ochroniarzy.
                – O czym mówię? – zapytała, spoglądając nie niego i strząsnąwszy krew z dłoni, przebiła sztyletem serce jego towarzysza.
Wstała i zaczęła zbliżać się do ostatniego z żywych, ciągle śmiejąc się pod nosem.
                – Mówię o tych skurwielach, którzy chcieli zrobić ze mnie prawdziwego demona. Widzisz? Chyba się udało! – Wybuchła gromkim śmiechem.
                – Nie mam z tym nic wspólnego! Nie wiem, o czym mówisz. Pracuję tu od miesiąca! – krzyczał mężczyzna, odsuwając się pod ścianę.
                – Panienko.
Sebastian dotknął delikatnie ramienia dziewczyny. Odwróciła się energicznie, przecinając mięśnie i żyły jego prawego przedramienia. Kamerdyner spojrzał na zlaną krwią dłoń i westchnął znużony.
                – Panienko, tak mi się odpłacasz za prezent, który ci przyniosłem? – zapytał, podając jej serce. – Przyznam szczerze, że to nie było przyjemne. Na dodatek będzie mi trudniej przygotować posiłek – mówił spokojnie, bandażując rozszarpaną rękę krawatem.
                – Gównie mnie obchodzi twoja cholerna ręka. Nie pozwoliłam ci mnie dotykać! – warknęła jedynie Elizabeth.
Podeszła do ostatniego żywego człowieka w piwnicy i przyparła go butem do ziemi.
                – Wiesz, o czym on pieprzy?
                – Próbowałem to panience wyjaśnić dwie serie temu. – Demon stanął u jej boku, spoglądając niechętnie na ludzkiego robaka. – Zabija panienka niewinnych ludzi. Ci tutaj nie mają żadnego związku z organizacją, która panienkę więziła – wyjaśnił. – Proszę wybaczyć pomyłkę, mam nadzieję, że mimo wszystko nie będzie miał pan za złe mojej pani – zwrócił się do mężczyzny, kłaniając się wpół.
                – W takim razie spadamy stąd – mruknęła obojętnie, przebijając nożem czaszkę mężczyzny.
Odsunęła się i chwiejnym krokiem wpadła na demona. Patrząc w jej oczy, widział to, co za moment nastąpi. Westchnął ciężko i wziął ją na ręce, ignorując szarpaninę i serię inwektyw, które wystosowała pod jego adresem, nim straciła przytomność.
                – Zawsze mi to robisz w najmniej odpowiednim momencie, Elizabeth – jęknął i wybiwszy nogą zakratowane okno, wyskoczył z budynku, niepostrzeżenie oddalając się z miejsca masakry. 

4 komentarze:

  1. Krew ♡ Tę wersję Lizz też uwielbiam. Ale jakiej nie? (No może tej podcinającej sobie żyły w toalecie. Ale to było tak zwane zło konieczne, by widzieć ją teraz, gdy gardzi Sebą. Nadal czekam na wydarzenia z celi XDD
    Tai i Tomoko spełnili moje oczekiwania. Taka historia na poprawę humoru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka Lizz to jedna z moich ulubionych jej odsłon. Prawie jak 50 tearzy Elizabeth ahahaahahahahahaha xD
      Fajnie, że ktoś propsuje TaixTomoko. Ona zasłużyła na szczęście, a i jemu nie zaszKodzi. No i odrobina sielanki jest zawsze potrzebna. Tak, jak to ujęłaś - na poprawę humoru. Coś lżejszego, żeby sprawa z Lizz chociaż chwilowo nie przytłaczała.

      Usuń
  2. Wiem, że mogę zabrzmieć jak psychopatka, ale kiedy Elisabeth zaczęła tą swoją rzeź, zaczełam się śmiać. Autentycznie, chichotam jak opętana xDD
    Ale wracając. Po przeczytaniu kilku rozdziałów pod rząd mogę śmiało powiedzieć, że prowadzisz tą historię w iście genialny sposób. Ugh, aż mam dreszcze :D Te angsty wymieszane ze wspomnieniami, wahaniem i jeszcze do tego wątki tajemnicy: Kocham!
    Tak bardzo nie mogę się doczekać, kiedy Enepsi dostanie w dupsko, a Seba w końcu zdecyduje o sobie.
    Tak więc życzę duuużo weny, chęci i czasu, by kolejne rozdziały były tak zarypiste jak te *^*
    Do napisania u mnie :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podoba <3
      Bo tak szczerze mówiąc, to ostatnio podchodzę do tego tworu trochę zbyt ambitnie... To znaczy, tyle wątków, że chwilami się gubię, opisy rzeczy, na których się nie znam j wątek kryminalny jako tło, zdecydowanie ambitniejszy niż dotychczasowe, który skutecznie mi życie utrudnia, bo jak wiesz - nie lubię kryminałów xD
      Dlatego ostatnio mało piszę. Zdecydowanie wolę taki klimat jak kiedyś. Coś na czym się znam i w czym czuję się swobodnie, czyli emocje, emocje i jeszcze raz angst :P
      Ale walczę i cieszę się, że się podoba <3
      O rozdział już Ci trułam na pw, więc tu sobie odpuszczę... xD Loffki :*

      Usuń

.