środa, 23 grudnia 2015

Tom 3, XLI

Idą święta, idą święta... Każda buzia uśmiechnięta. (Nie wiem, z czego to jest, ale snuje się za mną od miesiąca xD)
Z okazji świąt notka będzie dziś prawie stronę dłuższa. (Między innymi dlatego, że się zagapiłam xD)
Również z okazji świąt na końcu znajdziecie arta. Mistrzostwo to to nie jest, bo rysowane przeze mnie, więc nie mogłoby być, ale przyjemnie mi się to robiło i wyszło... No nie tak znowu najgorzej. Uczę się kolorować promarkerami. :P

Z okazji świąt, po raz trzeci, chciałabym Wam życzyć dużo kuroszka, wspaniałych prezentów, mile spędzonego czasu z rodziną, spełnienia marzeń, akceptacji środowiska i dużo zdrowia, bo bez niego wszystko cieszy jakoś mniej. 
Mam nadzieję, że uda Wam się osiągnąć wszystko, o czym marzycie i znajdziecie w swoich życiach cele, do których warto dążyć, nadacie im sens, żeby pozostać zapamiętanymi. 
I mówię to do wszystkich, również do naiwnych hejterów, które wciąż myślą, że jestem autorką Jelenia wxD
W końcu wszyscy jesteśmy ludźmi i zasługujemy na szczęście, a już to, że ktoś kogoś nie lubi, bo tak się niefortunnie splotły linię życia, to nie powód, żeby coś komuś odbierać. 
Pamiętajcie, poznając kogoś, kogo nie lubicie, w zupełnie innej sytuacji, mogłoby się okazać, że zostaniecie dobrymi znajomymi. Dlatego życzę Wam, żebyście wszyscy mieli odwagę nie zamykać się na innych i dostrzec świat od lepszej strony.

No, to teraz chyba starczy tych życzeń, kiepska w to jestem.
Zapraszam na kolejny rozdział, mam nadzieję, że Wam się spodoba.

Miłego :*

====================

Nie pomagały prośby, przekupywanie słodkimi przekąskami, ani nawet karcący głos Arthura, który w obliczu nieznośnego zachowania swojego pana, przejął rolę jego opiekuna i wychowawcy. Blondyn snuł się korytarzami, wykrzykując dziecięce inwektywy i kopiąc w co drugie drzwi, nie dawał nikomu spokoju. Nie przejmował się nawet księżniczką, która zaalarmowana jego głośnym zachowaniem wyszła na korytarz w połowie porannych przygotowań, by sprawdzić, czy nic mu nie jest. Chłopiec obdarzył ją tylko krzywym spojrzeniem, wystawił język i pobiegł w głąb korytarza, naprzykrzając się kolejnej napotkanej osobie.
                Gdy tylko usłyszał stukot kopyt dobiegających zza okna, porzucił ciągnięcie Grella za włosy i czym prędzej zbiegł na dół, zatrzymując się dopiero na podjeździe. Elizabeth nie zdążyła dobrze wysiąść z wozu, kiedy chłopiec rzucił się w jej ramiona, krzycząc jak bardzo za nią tęsknił. Zaczął również prosić, by się z nim pobawiła i kiedy miała mu delikatnie odmówić, w drzwiach posiadłości stanął zirytowany Arthur, skupiając na sobie wzrok trójki nastolatków. Timmy wtulił się mocniej w siostrę, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że słowa kamerdynera całkowicie zniechęcą szlachciankę do zabawy z nim.

                – Lady Roseblack, sugerowałbym, by odstąpiła panienka od pomysłu zabawy z paniczem. Przykro mi o tym informować, ale dzisiejszego poranka był niezwykle niegrzeczny względem domowników – tłumaczył monotonnie anioł.

Sam jego widok zirytował już i tak wzburzoną hrabiankę, a jego słowa skutecznie przekonały dziewcznę, by zrobiła dokładnie odwrotnie niż sugerował. Co prawda nie mogła rozpieszczać kuzyna bez wyraźnego powodu, dlatego kucnęła przed nim i położywszy dłonie na jego ramionach, zapytała:

                – Dlaczego byłeś niegrzeczny? Wiesz, że tak nie można, prawda?

                – Bo za dwa dni muszę wracać do domu, a nie chcę cię zostawiać! – krzyknął blondyn, zanosząc się płaczem. – Chciałem się z tobą bawić, a ty ciągle jestem zajęta. Nawet nie zwracasz na mnie uwagi!

Hrabianka spojrzała smutno na chłopca i przytuliła go. Miał rację. Przez ostatnie dni, zbyt zaaferowana powrotem Sebastiana i sprawą zleconą przez królową, zupełnie go ignorowała. Gdyby nie obecność Arthura, ciągle zmuszająca ją do czujności, pewnie w ogóle zapomniałaby, że Timmy znajdował się na terenie posiadłości. Było jej niezwykle głupio. Nie dziwiła się, że dziecko miało do niej żal i wyładowywało się na wszystkich wokół, by tylko zwrócić jej uwagę.

                – Daj mi kwadrans, żebym mogła się przebrać, a potem zagram z tobą we wszystko, w co zechcesz. Do kolacji będę cała twoja, co ty na to? – zapytała, uśmiechając się do kuzyna.

Poczuła na sobie wzrok niezadowolonego Jema, który mruknął coś Gilbertowi, tak, by nikt poza nim nie usłyszał, po czym udał się do wnętrza posiadłości. Wiedział, że Lizz próbowała zdobyć więcej czasu, odwlec niewygodną rozmowę, jakby miała nadzieję, że te kilka godzin coś zmieni i podpowie im rozwiązanie, które będzie można nazwać względnym kompromisem. Miał jej za złe, w końcu doskonale zdawała sobie sprawę, że problemu nie można zwyczajnie przemilczeć, a w ich konkretnej sytuacji nie było zbyt wiele alternatywnych rozwiązań. Jeśli jednak chciała postępować w ten sposób, nie będzie jej bronił. W końcu i tak będzie musiała przyznać mu rację , jeśli więc potrzebuje kilku godzin złudnej nadziei – niech jej będzie.

Gilbert odstawił powóz w miejsce wskazane przez Arthura, który niezwykle dobrze orientował się na terenie posiadłości jak na przyjezdnego służącego, który jest tu po raz pierwszy. Kiedy zrobił, co do niego należało, marudząc pod nosem na swój pieski los, dołączył do przyjaciela podróży w jego sypialni, zgodnie z wcześniejszymi instrukcjami. Brunet domyślał się, co planował James. Bez względu na wynik wieczornej rozmowy z hrabianką, chciał go prosić, by ją powstrzymał. Wiedział, że Gil był wolny od zbędnych skrupułów i jeśli przedstawi mu się odpowiednie argumenty, zgodzi się bez pytania o konsekwencje. Dlatego właśnie Gilbert tak bardzo lubił Jamiego – nie bał się wykorzystywać mocnych i słabych stron ludzi, by osiągnąć swój cel, a ten zawsze był szczytny.

                Elizabeth pobiegła do swojej  sypialni, by przebrać się w coś wygodniejszego. Postawiła na lekką, błękitną sukienkę z koronkowym wykończeniem, cienkie podkolanówki i płaskie pantofle. Nic wyszukanego. Normlanie założyłaby pewnie koszulę, ale w chwili obecnej ta część garderoby za bardzo przypominała jej o demonie, a naprawdę musiała się od niego uwolnić. Sama obecność byłego kamerdynera niezwykle ją rozpraszała i sprawiała, że zaniedbywała wszystko i wszystkich, a na to nie mogła sobie pozwolić. Timmy zasługiwał na jej uwagę, Tomoko na pewno też chciała opowiedzieć o wczorajszym, niezwykle długim zresztą, spotkaniu z Taiem, a Jem i Gilbert… Z nimi musiała koniecznie porozmawiać. Nie wykluczone również, że siedzący dotąd potulnie Grell, w końcu zacznie się sprzeciwiać. Rozkaz od Willa był co prawda wiążący, ale nie byłby to pierwszy w historii czerwonowłosego boga śmierci przypadek, kiedy polecenia zarządcy puszczał mimo uszu. Hrabianka i tak dziwiła się, że trzymał posterunek tak długo, czego nie można było powiedzieć o Ronaldzie, który przez większość czasu spał na dachu lub znikał na „patrole”, lepiej znane pod nazwą towarzyskich spotkań wydziału archiwizacji.

Dziewczyna miała więc mnóstwo towarzyskich obowiązków wobec domowników, z których dwójka zamknęła się w sypialni Jamiego w celu przeprowadzenia poważnej rozmowy.

                Blondyn usiadł na łóżku, zrzucił z siebie wyjściowe ubrania i w ich miejsce przywdział jedną z ulubionych, wysłużonych koszul. Był w trakcie zapinania niesfornych, ledwie trzymających się na ostatnich nitkach, guzików, kiedy dołączył do niego Gilbert. Chłopak prychnął pod nosem i oparł się o stojący pod ścianą obok drzwi, niewielki sekretarzyk z ciemnego drewna, na którym leżały dokumenty i notatki z prowadzonej sprawy. Przyjaciele zmierzyli się wzrokiem, czując gęstniejącą atmosferę ogarniającą sypialnię. W końcu James wydał z siebie ciężkie westchnienie i jęcząc pod nosem, rzucił się na łóżko.

                – Jej się wydaje, że pozwolę, by wystawiła się w roli przynęty. Dasz wiarę? – zapytał zbolałym tonem.

                – Może powinieneś jej pozwolić? – wtrącił Gil. – Co cię to w zasadzie obchodzi? Skoro jest taka pewna siebie, pozwól jej przekonać się, że nie ma racji.

                – Nieco brutalny sposób, nie sądzisz?

                – Skoro się upiera? – Na ustach bruneta zagościł niepokojący, sadystyczny uśmiech.

Były szlachcic doskonale znał tę, często goszczącą na ustach przyjaciela, mrożącą krew w żyłach ekspresję. Nie łączyła go żadna zażyłość z młodą Roseblack, a jej upór i mocny charakter zdawał się działać chłopakowi na nerwy. Nie było w tym nic niezwykłego. Gilbert z założenia nie przepadał za ludźmi, a już w szczególności za takimi, którzy prezentowali większą pewność siebie niż on, czyli, mówiąc krótko –  nie znosił dziewięćdziesięciu procent światowej populacji, co tłumaczyłoby, czemu posiadał zaledwie jednego, bliskiego znajomego, który w gruncie rzeczy niewiele o nim wiedział.

                – Normalnie przyznałbym ci rację, ale na niej mi zależy, Gil, dlatego proszę cię, powstrzymaj ją. – Głos Jema spoważniał.

Spojrzał w oczy przyjaciela, lekko marszcząc brwi. Brunet chwilę napawał się jego niepewnością, by w końcu wydać z siebie męczeński jęk.

                – No dobra. Niech będzie – zgodził się niechętnie, a raczej chciał, żeby przyjaciel tak właśnie myślał.

W gruncie rzeczy, sam uważał, że pomysł nastolatki nie należał do najlepszych. Chociaż propozycja Jamesa wydawała się bezduszna, to dawała większe prawdopodobieństwo pojmania zabójcy, może nawet przyłapania go na gorącym uczynku, podczas gdy szukanie szczęścia i wystawianie się na niebezpieczeństwo w wykonaniu Elizabeth, w porównaniu z tym wydawało się zwyczajnie nie kalkulować. Prosty rachunek zysków i strat, podstawowe zasady logiki, a także zwyczajny, zdrowy rozsądek podpowiadały, by tego nie robiła. Jednak zarówno Jamie, jak i Gil, który nie potrzebował zbyt wiele czasu, by to dostrzec, wiedzieli, że Elizabeth Roseblack nie jest osobą, którą łatwo będzie odwieźć od swojego postanowienia. Blondyn próbował zrozumieć, dlaczego tak uparcie przy nim trwała. Wyglądało to tak, jakby próbowała odpokutować. Tylko za co? Co takie mogła zrobić po wszelkich krzywdach, które ją spotkały, by sądzić, że jest winna zadośćuczynienia?

                Podczas gdy Gilbert i Jem pochłonięci byli rozważaniami dotyczącymi rozwikłania sprawy Kolekcjonera, Elizabeth zajmowała się obowiązkami zupełnie innej natury. Gdy tylko się ubrała, opuściła sypialnię. Po drodze na dół, gdzie spodziewała się zastać Timmiego, spotkała Tomoko. Japonka uśmiechnęła się do niej serdecznie i po krótkiej rozmowie postanowiły, że po obiedzie zaszyją się na poddaszu i omówią dokładnie wydarzenia ubiegłej nocy. Nie trudno było poznać, że księżniczka niemal kipiała z niecierpliwości. Jednak powstrzymała się w imię dobra kuzyna przyjaciółki. Przez kilka miesięcy, które spędziła zamknięta w lochu, zdążyła poznać nawet okrutną prawdę dotyczącą śmierci rodziców chłopca – jeden z czynów, którego fioletowowłosa wstydzić się będzie do końca swoich dni, i dla których zemsta nie była wystarczająco ułaskawiającą pobudką. Tomoko musiała przyznać, że wiadomość o zabójstwie rodziców chłopca wprawiła ją w większe osłupienie niż poznanie prawdziwej tożsamości Sebastiana. Nie sądziła, że Elizabeth była do tego zdolna, lecz pozbawienie życia członków własnej rodziny, z zimną krwią i bez żadnych wątpliwości, dało japonce obraz cierpienia, jakiego musiała doznać jej przyjaciółka. Skoro posunęła się do tak okropnego czynu, jasnym było, że wszystko, co spotkało ją kilka lat temu w tajemniczej organizacji, musiało być niesamowicie druzgocące. Inaczej nigdy nie zmieniłoby jej w takim stopniu. Dziewczyny, która niegdyś szanowała życie ponad wszelkie inne dobra, płacząc za dżdżownicą, którą przypadkiem zabiła, biegnąc na popołudniową herbatę.

                – Wreszcie jesteś! Już myślałem, że znowu o mnie zapomniałaś! – krzyknął z lekkim wyrzutem kilkuletni blondyn.

Podbiegł do Lizz i wtulił się w nią, a wyraz jego twarzy momentalnie zmienił się w błogi uśmiech, którego pozytywna aura zdawała się wypełniać całe pomieszczenie. Dziewczyna odwzajemniła uścisk, śmiejąc się pod nosem.

                – Nie zapomniałabym. W końcu ci obiecałam, prawda? – powiedziała ciepło, odsuwając się od chłopca.

Wręczyła mu lizaka, którego przed wyjściem z sypialni wyciągnęła z szuflady sekretarzyka, do której od lat Sebastian wkładał małe co nieco, na wypadek, gdyby jego panią naszła nietypowa zachcianka.

                – W co chciałbyś zagrać? – zapytała, patrząc na walczącego z folią chłopca.

Timmy rozszarpał opakowanie zębami i triumfalnie uniósł cukierka do góry, po czym włożył go do ust i odparł niewyraźnie:

                – Pobawmy się w chowanego! Ja będę liczył pierwszy, dobrze Lizzy? – zaproponował i nie czekając na odpowiedzieć, chwycił nastolatkę za dłoń i zaciągnął do salonu.

Stojący przy kominku fotel służyć miał za miejsce zaklepywania i odliczania. Chłopiec stanął na siedzeniu i oparł czoło na podłokietniku, ustawiając dłonie przy skroniach, by zasłonić sobie widok. Oprócz własnych butów i kawałka oparcia nie widział już nic więcej. Zakręcił niecierpliwie pupą i zaczął odliczać.

                – Jeden, dwa, trzy… Po dwudziestu zaczynam szukać, więc lepiej się schowaj! – pospieszył siostrę, a kiedy echo energicznego stukotu obcasów dotarło do jego uszu, zadowolony kontynuował odliczanie.

Hrabianka wybiegła do holu, zastanawiając się, gdzie powinna się ukryć. Nie mogło być to miejsce byle jakie – musiało być na tyle niewidoczne, by odnalezienie jej stanowiło dla chłopca wyzwanie i jednocześnie nie nazbyt dobre, by go nie zniechęcić. Sztuka znalezienia odpowiedniego, złotego środka w tej grze stanowiła dla nastolatki wyzwanie. Normalnie schowałaby się przy suficie, wdrapując się po przestrzeni pomiędzy dwiema kolumnami i wbijając odpowiednio dwa sztylety zrobiłaby z nich prowizoryczną półkę, na której wspomagałaby się, kiedy osłabłyby jej mięśnie. Jednak nie było mowy o tym, by Timmy znalazł ją w takim miejscu. Natomiast schowanie się za filarem obraziłoby, bystre jak na swój wiek, dziecko. Chłopiec bowiem lubił wyzwania, lecz jak każdy maluch, najbardziej cieszył się odniesieniem sukcesu.

Lizz rozejrzała się uważnie i zdecydowała, że pobiegnie do pokoju zabaw i schowa się w jednej ze skrzyni z zabawkami, których kilka stało przy ścianie przeciwległej do drzwi. Spodziewała się, że malec tam dotrze, jednak nie było to tak oczywiste miejsce, by odczuwał niedosyt. Wbiegła więc do pomieszczenia, i wyrzuciwszy uprzednio zestaw drewnianych kloców na podłogę obok elektrycznej kolejki, zamknęła się w ciasnej skrzyni. W jej wnętrzu panował zaduch, wzburzone cząsteczki kurzu dusiły ją przy każdym oddechu, jednak było już zbyt późno, by zmienić kryjówkę, bowiem odliczanie dobiegło końca. Nie mając zbyt wiele możliwości, hrabianka zasłoniła twarz materiałem spódnicy, licząc na to, że Timmiemu nie zajmie zbyt wiele czasu odnalezienie jej.

Nie myliła się. Bystre dziecko od razu, jakby wiedzione niewidocznym dla niej drogowskazem, dotarło do bawialni. Przez chwilę słyszała stukot jego butów. Krążył tam i z powrotem wokół skrzyni, przeszukując wszelkie kryjówki, jakie przychodziły mu do głowy. Z jakiegoś powodu zdawał się pewny, że była właśnie tutaj.

                – Wiem, że tu jesteś, Lizzy – odezwał się, potwierdzając jej domysły. – Poznałem, bo zostawiłaś otwarte drzwi – wyjaśnił po chwili.

Dziewczyna wyśmiała się. Miał rację – zbyt zaabsorbowana samym wymyślaniem kryjówki, zupełnie zapomniała, by zatrzeć za sobą ślady. Skarciła się w myśli za podświadome zrzucanie winy na anioła. Ilekroć Timmy zachowywał się chociaż odrobinę inaczej niż zazwyczaj, pierwszą myślą dziewczyny była ingerencja ze strony jego kamerdynera. Wciąż nie mogła przyzwyczaić się do obecności niebiańskiego wysłannika. Tym bardziej, że anioł zdawał się zbyt spokojny. Zjawił się w posiadłości, by zabić króla piekieł, lecz poza tym był naprawdę doskonały w swojej profesji i nie stanowił żadnych problemów, co jedynie potwierdzało obawy szlachcianki i sprawiało, że była w ciągłej gotowości. Poza tym… Sebastian był królem piekieł! Jak mogła wcześniej o tym zapomnieć!
Nagle poczuła, że się dusi. Zbyt zaaferowana tym, co powiedział jej demon, zupełnie zapomniała o prawdziwej przyczynie obecności Arthura. Przecież jego celem było zabicie króla, zabicie Sebastiana. Dlaczego wciąż z tym zwlekał? Przecież sam odstąpił Beliala Grellowi, co jedynie znaczyło, że doskonale wiedział, na dodatek wcześniej od nich, kto tak naprawdę był królem. Czemu więc trzymał demona pod kluczem, pozwalając, by robiła z nim, co jej się podobało? Przecież w każdej chwili mógł wypełnić swoją misję. Co więc go powstrzymywało? Na dodatek jej poprzedni wniosek, jakoby kamerdyner Timmiego spiskował z demonami, zdawał się w tej chwili zupełnie nielogiczny. Brak czasu na spokojne przemyślenie wszystkiego, co działo się wokół, wyraźnie dawał jej się we znaki

                – Znalazłem cię! – Głos Timmiego wyrwał hrabiankę z zamyślenia.

Krzyknęła przestraszona, spoglądając nieprzytomnie na kuzyna. Chłopiec wyciągnął rękę i pomógł jej wyjść ze skrzyni, komentując jak niezwykle łatwo było ją znaleźć i jaki jest z siebie dumny – przynajmniej okazało się, że kryjówka idealnie wpasowała się w jego oczekiwania.

                – Timmy, wybacz mi na chwilę – powiedziała słabo Lizz i pobiegła do najbliższej łazienki.

Zamknęła się w pomieszczeniu, stanęła przed lustrem i przemyła twarz zimną wodą. Uniosła głowę i wpatrywała się w twarz swojego odbicia, ignorując błyszczące w elektrycznym świetle, złote zdobienia na ściennych kafelkach. Miała wrażenie, że ściany przysuwają się do siebie, gotowe za chwilę zmiażdżyć ją wewnątrz. Oddychała z coraz większym trudem, a obraz przed jej oczami rozmywał się, sprawiając, że widziała jedynie wielobarwną smugę, powoli sunącą w dół.
Ocknęła się kilka minut później, leżąc na podłodze z głową opartą o stojak z ręcznikami.

                – Gdyby chciał go zabić, już by to zrobił – jęknęła sama do siebie. – Skoro wciąż utrzymuje go przy życiu, to znaczy, że ma jakiś cel. Na razie nic mu nie grozi. Nie zabije go. Nie przede mną – tłumaczyła sobie, powoli podnosząc się z posadzki.

Doskonale wiedziała, co się przed chwilą wydarzyło. Przez kilka ostatnich miesięcy nie raz miała do czynienia z atakami paniki, którym w jej przypadku towarzyszyły problemy z oddychaniem. Często traciła przytomność, budząc się po kilku minutach, na szczęście już spokojna. Całkowite dojście do siebie nie zajmowało wiele czasu. Podniosła się, otrzepała ubranie, opuściła łazienkę i uśmiechnęła się do czekającego na nią chłopca. Dalej martwiła się sprawą Arthura, ale musiała być cierpliwa. Obiecała Timmiemu grę, a jego kamerdyner miał mnóstwo czasu, by wykorzystać stan w jakim znajdował się demon i zwyczajnie go zabić. Nie mogła ponownie wpadać w panikę. Wystarczyło dokończyć zabawę, odnaleźć anioła i dowiedzieć się, czego tak naprawdę chce. Teraz, gdy i ona wiedziała o awansie społecznym byłego kamerdynera, gołąb nie mógł dłużej skrywać przed nią prawdy. Gdyby naprawdę zjawił się u boku Timmiego tylko po to, by zabić Sebastiana, zrobiłby to kilka dni temu. Kierowało nim coś więcej. Coś na tyle poważnego, by zachować przy życiu śmiertelnego wroga. Coś, co musiało wpływać na świat w tak znacznym stopniu, że zaburzało nawet harmonię panującą pomiędzy światami.

                – Wybacz, że to tyle trwało – przeprosiła kuzyna i wraz z nim ruszyła z powrotem do jadalni.

                – Nie szkodzi. Teraz twoja kolej. Ale uważaj, bo schowam się tak dobrze, że będziesz mnie szukać przez cały dzień! – odparł entuzjastycznie chłopiec, w podskokach równając krok z siostrą.

W drodze do jadalni, jak na ironię, minęli Arthura. Elizabeth zatrzymała się na chwilę, zostając w tyle za blondynem i zmierzyła wzrokiem anioła. Miał na sobie biały fartuch, a w dłoniach trzymał wałek i miskę. Był w trakcie przygotowań do posiłku, to było pewne. Jednak dziewczyna nie miała pojęcia, co robił na piętrze, z dala od kuchni, gdzie zazwyczaj przygotowywało się posiłki.
Mężczyzna dostrzegł jej sceptyczne spojrzenie i nie omieszkał się wytłumaczyć.

                – Proszę wybaczyć, lady, byłem zmuszony udać się na pomoc pokojówce. Zdaje się, że często zdarza jej się utknąć na karniszu – wyjaśnił, lekko pochylając przed nią głowę.

Była zirytowana. Nie mogła nawet podważyć jego słów, bo doskonale wiedziała, że Jeanny praktycznie za każdym razem, gdy przychodziło jej myć okna w północnym skrzydle na piętrze, w jakichś niewyjaśnionych okolicznościach zaczepiała fartuchem o karnisz i szamocząc się, zaplątywała się tak, że potrzebna była jej pomoc. Niezwykła umiejętność, szkoda tylko, że całkowicie zbędna.

                – Musimy poważnie porozmawiać, aniele – powiedziała krótko chłodnym tonem, wyraźnie akcentując ostatnie słowo.

Delikatna sugestia wystarczyła, by Arthur zorientował się, czego dotyczyć miała rozmowa. Uśmiechnął się złośliwie, niemal demonicznie, i kłaniając się przed dziewczyną, zniknął w korytarzu, szepcząc ciche „nie mogę się doczekać, lady Roseblack”. Hrabianka miała ochotę rzucić w niego stojącą na stoliku przy drzwiach, drogocenną wazą. Nie znosiła, gdy nazywał ją lady Roseblack. Właściwie, nienawidziła samego jego istnienia i najchętniej pozbyłaby się go ze swojego życia, gdyby tylko nie zadała tym cierpienia ukochanemu kuzynowi. Co gorsza, niechęć wobec bruneta z każdym dniem zdawała się narastać, mimo że nie raz pokazał, iż jako służący chłopca nie jest zagrożeniem. Jednak Lizz mu nie ufała i nic nie wskazywało na to, by kiedykolwiek zmieniła zdanie.

2 komentarze:

  1. Przepraszam, że tak późno!
    Zakradło się kilka błędów. Końcówki i tego typu sprawy. Napisałaś też, że w drodze do jadalni, Lizz zatrzymała się, zostawiając Timmiego w tyle. Tak naprawdę, to ona powinna zostać w tyle/dała się kuzynowi wyprzedzić. Taki błąd logiczny.
    Nadal nie daje mi spokoju ta "siostra", choć w sumie nie ma tu żadnego błędu. Moim zdaniem lepiej pasowałaby "siostra przyrodnia". Takie osobiste zdanie.
    Aż mi się ten mętlik w głowie Lizz udzielił. Aaaa, z niczym się nie wyrabiam, chociaż podobno mam wolne. Dobrze, że się na Wigilijnej kolacji nażarłam, to mi słabo nie będzie, hiehie.
    Art prześliczny, zazdro *.*
    Zdrowych Wesołych, jak to mówią. Pomyślności i weny (choć to trochę egoistyczne życzenie ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki <3
      Ratujesz mi nastrój tym komentarzem. Kiepskie święta w tym roku i jeszcze internety nazbyt puste. Mniejsza z tym.
      Dzięki za ten błąd logiczny, bo tego raczej bym sama nie wyłapała tak szybko xD Jakoś tak minęłam to, nie zastanawiając się... No, a z siostrą odkąd mi to wypomniałaś pierwszy raz, za każdym razem się nad tym zastanawiam, znaczy, przypominam sobie, że o tym pisałaś, ale tak, jak już wspomniałaś - to nie błąd. No i "przyrodnia siostra" brzmiałoby strasznie wymuszenie w tekście, dlatego zrezygnowałam.
      Wreszcie ktoś skomentował jakiegoś arta <3 Poszły mi na niego dwa kolory i jestem dwie dychy w plecy, to boli TT_TT Ale ktoś docenił - warto było.
      Rozkojarzona dzisiaj jestem jakoś, więc już się zamknę :P
      Dziękuję za komentarz i jeszcze raz Wesołych :*

      Usuń

.