środa, 30 grudnia 2015

Tom 3, XLIII

Wiem, że data publikacji poprzedniej notki mogła wydawać się dziwna, ale...
To dlatego, że jestem zwyczajnie głupia/niedorozwinięta/whatever/niepotrzebne wydrap i byłam w niedzielę święcie przekonana, że jest sobota. Co roku to samo. 
Widać, że Wam to jednak jakoś strasznie życia nie rozregulowało, mnie też nieszczególnie, więc nie ekscytujmy się nazbyt, bo jeszcze ciśnienie nam skoczy i wróćmy do standardowego trybu.

Powiem tak: Podoba mi się ten rozdział i jestem z niego niejako dumna. Mam nadzieję, że i Wam się spodoba, a jeśli nie... No to cóż, pobóldupię nad swoją spaczoną, subiektywną opinią i spróbuję go przeredagować. 
Ale jednak liczę na to, że będzie okay :*

PS Wigilijny oneshot na deser.

Miłego! :)

=====================

Proszenie demonów o pomoc było największą ujmą, jaka spotkała go od początków wszelkiego istnienia. Na samą myśl o tym, jak bardzo się poniża, czuł się tak brudny, że pragnął opuścić to słabe, materialne ciało i wrócić na łono nieba, by zmyć z siebie lepkie, ziemskie plugastwo.
                – Porozumienie? Jak to, które wieki temu zawiązaliśmy z bogami śmierci?
                – Mniej zgubne w konsekwencjach – uściślił Michał.
                – Nie sądziłem, że za sprawą jednego istnienia losy świata skierują się na ten tor. Zawsze wiedziałem, że istnieje taka ewentualność, jednak… Sam rozumiesz. Tyle stuleci spokoju, demon przyzwyczaja się do dobrobytu.
                – Czujesz się niezwykle pewnie, plugawy robaku. Minął twój czas – oświadczył anioł i energicznym ruchem dłoni zmusił niewielką, świecącą kulkę, by zsunęła się po ścianie, wypełniając lukę w zabezpieczającej więzienie pieczęci.
                – Już myślałem, że zapomnisz – westchnął Sebastian, bezradnie wzruszając ramionami. – Przynajmniej już wiem, dlaczego utrzymujesz mnie przy życiu.
Zaczął krążyć po celi, za trasę biorąc sobie zawiłe wzory na jej podłodze.
                – Przemyślę twoją propozycję. Odpowiedź dam ci za dwie doby. To chyba sprawiedliwy układ, nieprawdaż? – Uśmiechnął się złośliwie. – A teraz zajmij się swoim panem. Nie chcemy przecież psuć naszym podopiecznym tak  cudownej zabawy.
Sebastian zakończył rozmowę z aniołem, ponownie zajmując miejsce na podłodze. Arthur prychnął po raz ostatni i poszedł po swojego małego pana, by następnie niepostrzeżenie przemknąć przez drzwi obok śpiącego strażnika i zostawić chłopca w pokoju na górnym piętrze, cucąc go i znikając, nim zdążył się zorientować, co się wydarzyło. Siedzący w piwnicznej celi Sebastian wyciągnął z kieszeni swoje małe trofeum, dumnie trzymając je pomiędzy palcami. Dziw brał, że archanioł nie zorientował się, że to zrobił. Widocznie układ z siłami ciemności musiał mieć dla niego niebywałą wartość, skoro do tego stopnia opuścił gardę. Nie wiedział nawet, jak niezwykle pomocny był demonowi maleńki kosmyk jego lśniących srebrem włosów. Oddzielił jedną, jasną nitkę od pozostałych i położył ją w poprzek znaku domykającego pieczęć, dając sobie możliwość, by skomunikować się z narzeczoną.
~*~
                Enepsignos, przyszła żona króla piekieł, księżna podziemnego świata, kroczyła dumnie po onyksowej posadce jednego z głównych korytarzy, dzierżąc w dłoni pióro, które dostała od ukochanego. Z mgły snującej się wzdłuż ścian korytarza wyglądały ciekawskie, czerwone ślepia istot zbyt przerażonych, by zwerbalizować powstające w głowach pytania. Jedno wiedzieli doskonale – demonica wreszcie osiągnęła swój cel. Po setkach lat spełzających na niczym podchodów wreszcie udało jej się zdobyć tego, którego przed milenium okrzyknęła swoim przyszłym mężem. Wtedy wielu z niej szydziło, twierdząc, że nie istnieje szansa, by kiedykolwiek zwrócił na nią w ten sposób uwagę. I właśnie dlatego przemierzała zamek, zwyczajnie obnosząc się znakiem zaręczyn, by każdy, kto kiedykolwiek w nią wątpił, mógł teraz udławić się własnym, złośliwym jęzorem. Szła wprost do sali tronowej, gdzie u stóp siedziska jej przyszłego męża, czekali wysocy rangą dowódcy oraz królewscy  doradcy. Nie wiedzieli jeszcze jak ich życie diametralnie się zmieni, kiedy echo stukotu obcasów Enepsi ucichnie, ukazując ich oczom postać błękitnej demonicy.
                Kobieta wcale się nie spieszyła. Z daleka słyszała ich bicia serc, zirytowane westchnienia i nerwowy stukot paznokci jednego z tych, których nie znosiła najbardziej – Azazela, pana umysłów, władcy ludzkich marionetek, który był prowodyrem wszelkich kpin na jej temat. Podczas gdy Enepsi zażarcie walczyła o swoją pozycję w królestwie, po trupach wspinając się do upragnionego celu, Azazel wykorzystywał swoje niezwykłe zdolności – rozwijając je do tego stopnia, że na krótki czas mógł przejąć kontrolę nad innym demonem – by za ich pomocą zmuszać niższych poddanych do podporzadkowania się jego woli. Kłamał, mordował, kradł, i chociaż wszyscy o tym wiedzieli, nikt nie dostrzegał w tym niczego złego. W końcu to piekło, tu nie było miejsca na uczciwość. Najważniejszy był efekt. Bez względu na to jak kłamliwym się stawało i ile złamało się królewskich zasad – jeśli wykonało się zadanie, wszystko zostawało zapomniane. Demonica nienawidziła tego systemu i teraz, w świetle zbliżających się niechybnie zaślubin, zamierzała wykrzyczeć to w twarz tym, którzy od wieków stali na straży tego chorego systemu. Planowała zmienić wszystko, podszeptując ukochanemu najlepsze rozwiązania. Jej pierwszym krokiem miało być wtrącenie całej loży demonicznych szyderców do najczarniejszego lochu. Tam, gdzie Bóg zamknął Lucyfera w obawie przed jego potęgą.
Delektowała się każdym krokiem, każdym odgłosem obcasa uderzającego o kamienną podłogę, każdym, przerażonym szeptem niższych. W końcu dotarła do drzwi. Otworzyła je, niedbale machnąwszy ręką, i dumnie weszła do środka. Niby od niechcenia przeczesała włosy ręką, w której trzymała pióro nowego króla.
                – Enepsignos… – powitał ją zirytowany Azazel.
Widząc lśniące pierze w jej dłoni, zaklął po cichu i odsunął się na fotelu w akcie rezygnacji.
                – Wszystko strzelił chuj, panowie – oświadczył bez pardonu, kładąc nogi na stół.
Doskonale wiedział, co znaczy przejęcie tymczasowej władzy przez błękitną wywłokę, jak zwykł nazywać przyszłą królową. Nie zamierzał więc odzierać się z kilku ostatnich chwil wolności.
                Reszta doradców spojrzała na niego niepewnie. Na zmianę przenosili spojrzenia z Azazela na Enepsignos, jej insygnium i z powrotem na demona. Ostentacyjnie założył prawą rękę za głowę i machnięciem drugiej, zmusił kilku niższych, by wyłonili się z otaczającej salę tronową mgły i zatańczyli w rytm, jaki wyznaczał im ruchem wskazującego palca. Podśmiewał się pod nosem, ku przerażeniu i teatralnemu oburzeniu pozostałych, wiedząc, że tylko on i Enepsi rozumieją, co oznaczają kolejne ruchy jego marionetek. Taniec głupca, jak lubił go zwać, który ułożył specjalnie na jej cześć po tym, jak czterysta pięćdziesiąt osiem lat temu po raz kolejny została odepchnięta przez Sebastiana. Ruchy zdeformowanych potworów odwzorowywały całą urodzajną scenę. Jej usilne podrygi na wielkim balu, jego obojętność. Moment, kiedy rzuciła się na niego, udając, że potyka się o suknię i jego zniesmaczony wyraz twarzy, gdy na nią spojrzał, z obrzydzeniem wręcz łapiąc demonicę za rękę tuż przed tym, kiedy miała dotknąć ziemi.
                – Stęskniłeś się za ojcem? – zakpiła kobieta, odnosząc się do kary, którą obiecała na niego zesłać jeszcze zanim nauczył się w pełni kontrolować ludzi.
                – Jestem pewien, że przyda mu się towarzystwo. Tyle lat samotności każdemu może dać się we znaki, ale ty wiesz o tym najlepiej, prawda, kochana? – kpił Azazel.
                – Cóż, niesubordynacja jest u was dziedziczna – westchnęła Enepsignos.
Głośno wciągnęła powietrze, szukając słów odpowiednich kolejnej złośliwości, kiedy uderzenie ciężkiej księgi przerwało słowną potyczkę pomiędzy demonami, skupiając uwagę zebranych na jej właścicielu. Anasi stęknął ciężko, nie lubił przykuwać wzroku innych, wolał pozostawać w cieniu, jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że pozwolenie tej dwójce na kontynuację bezsensownego zatargu, nie przyniesie żadnych skutków, a jedynie doprowadzi do ruiny salę tronową. Jeden z pająków pełzających u jego stóp, najwierniejszy ze sług, główny informator terenów piekielnych, wspiął się po jego ramieniu i zgrabnie przeskakując z niego na długie, kruczo-czarne włosy demona, podszedł do jego ucha, by przekazać wiadomość. Usłyszawszy, co miał do powiedzenia, Anasi zerknął niechętnie na Lewiatana, siedzącego po jego prawicy, który obserwował całe zajście, szczerząc zęby w złośliwym uśmiechu. Czuł się bezkarny, doskonale wiedział, że Enepsignos jego jedynego na pewno nie obali ze stanowiska – była mu to winna za jedną z przysług sprzed dwustu lat, o której kobieta nie lubiła mówić na głos. Pan pająków otworzył opasły kodeks, przerzucając jego karty, póki nie odnalazł spisu zamkowych rezydentów. Jego sługa się nie mylił, doniesienia były nader prawdziwe, znajdując dokładne odzwierciedlenie w statystykach, nad którymi demon sprawował pieczę. Strapiony podrapał podstawę prawego, dwukrotnie zawiniętego rogu i wyszeptał pająkowi rozkaz. Gdy ten spuścił się po nici na podłogę i zniknął w podłogowej szczelinie, demon zwrócił wzrok dwojga przeszywających soczystą zielenią oczu wprost na przyszłą królową.
                – Pani… – zaczął niechętnie – z całym szacunkiem, ale sądzę, że prywatne porachunki powinnaś odłożyć na później. Mamy kilka ważnych spraw do omówienia. Czekaliśmy z nimi na powrót króla, ale skoro, jak widać, nie mógł stawić się osobiście, musimy przedyskutować to w obecnym gronie.
                – Nie sil się, Ani, Mgiełka i tak wepchnie nas do lochu, lizanie jej dupska niewiele ci pomoże, a jeszcze nabawisz się jakiegoś ziemskiego syfa.
                – Cisza! – krzyknął Lewiatan, uderzając Azazela w twarz kolczastą kulą wieńczącą jego masywny ogon.
Zaskoczeni obserwatorzy, zarówno skryci we mgle niżsi, jak i Enepsignos wraz z Anasim, spojrzeli zaskoczeni na oślizłe cielsko Lewiatana oblizującego krew z twarzy rozdwojonym językiem. Każda z jego ostro zakończonych części wodziła w przeciwną drugiej stronę, w mgnieniu oka pozbywając się z jego lica wszelkich śladów szkarłatnej cieczy.
                – Proszę, Anasi, kontynuuj – odezwał się po chwili, rzucając groźne spojrzenie Enepsignos.
                – W ostatnim czasie liczba rezydentów na zamku nieznacznie zmalała. Nie byłoby w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę ostatnie, organizowane przez Beliala igrzyska oraz bitwę, której przewodził król, jednakże w kilku przypadkach sprawa nie została wyjaśniona. Jak rzekła Arachne, moja wierna informatorka, zwierzchniczka wszystkich pajęczych sług, w żadnym ze światów nie odnaleziono ich ciał.
                – Co dowodzi, że ktokolwiek je zabrał, albo miał niesamowite szczęście, albo włada niezwykle silną magią… – zastanawiała się na głos przyszła królowa.
                – Albo to ten kretyn, który, od kiedy pamiętam, próbuje zniszczyć ład rzeczywistości – wtrącił niewyraźnie Azazel, wciąż lecząc twarz z głębokich ran.
Wszyscy doradcy zamilkli, zastanawiając się nad planem działania i szacując możliwe zagrożenia oraz straty, jeżeli słowa niepokornego, rudego demona okazałyby się prawdą. Spod ścian pomieszczenia, z wnętrza nieprzeniknionej, czarnej mgły, słychać było niespokojne szepty zniekształconych kreatur. Enepsignos uznała, że i to będzie musiała zmienić. Obradom tego typu powinna towarzyszyć dyskrecja. Sam pomysł, jakoby „kretyn” przeszedł do drastycznych działań, mógł wywołać zamieszki wśród całych zastępów poddanych, doprowadzając do buntu, a nawet do zdrady. Kobieta żałowała, że Sebastian nie mógł być teraz obok niej. To nie były decyzje, z którymi mogłaby sobie poradzić samodzielnie. Wiedząc, że nie może wrócić i skontaktować się z narzeczonych, wiedziała jednak, że musi podjąć jakąś, choćby odwlekającą prawdziwe działania, decyzję.
                – Ilu? – zapytała, przerywając milczenie.
                – Jak dotąd siedmiu, pani.
Kobieta odetchnęła z ulgą. Nawet, jeśli miałyby się spełnić najgorsze obawy, wciąż mieli czas. Na pewno tyle, by król doprowadził swoje sprawy do końca i zdążył wrócić, by rozwiązać problem.
                – Wzmocnijcie straże. Ogłoście patrole i rozkażcie meldować się każdemu, kto przekraczać będzie granice swojego rewiru. Skąd, dokąd, po co, na jak długo. Gdyby ktoś stawiał opór… – zamilkła na chwilę i zmierzyła wzrokiem dowódcę wojsk, Lokiego – jasnowłosego demona odzianego w czarną, płytową zbroję. – Zwyczajnie go zabijcie. Nie możemy tolerować niesubordynacji, nie w takiej sytuacji.
Loki pokłonił się przed kobietą, klękając na jedno z kolan i bez słowa opuścił salę tronową. Wszyscy znajdujący się w jej wnętrzu, z wyjątkiem Azazela, skrycie chcieli, by narada dobiegła końca, by mogli zniknąć z oczu przyszłej królowie, uniknąwszy jej odwetu za przeszłość. Nie wiedzieli, że Enepsi musiała w mgnieniu oka podjąć jedną z najtrudniejszych dla siebie decyzji. Postanowiła odwlec wyegzekwowanie kary na swoich oprawcach, póki w piekle nie zapanuje ład. Na samą myśl o puszącym się, rudym idiocie,rozpowiadającym o jej słabości, zgrzytała zębami, czując w ustach gorzki smak dumy, jednak musiała mieć na uwadze rzeczy ważniejsze, niż swoje dobre imię – losy królestwa, autorytet jej przyszłego męża, a może także i losy całej rzeczywistości, chwilowo spoczywały na jej barkach.
                – Wystarczy na dziś – rzekła ciężko księżniczka, unosząc rękę w górę, by uciszyć Anasiego. – Sprawy budżetu załatwisz sam. A ty, żałosna imitacjo demona – zwróciła się do znienawidzonego doradcy – póki król nie wróci do nas ze świata ludzi, dalej wypełniać będziesz swoje obowiązki. Potem spotkasz się z tatusiem. Co się odwlecze, to nie uciecze, jak powiadają ludzkie robaki – skończyła, posyłając demonowi złośliwy uśmiech i opuściła salę tronową, kierując się na dach, gdzie znajdował się jeden z jej ukochanych ogrodów, na którym wzorowali się ludzcy, babilońscy architekci.
Miejsce, w którym od lat znajdowała ukojenie, od kiedy tylko udało jej się dostąpić zaszczytu przynależenia do królewskiego dworu. Przez ponad tysiąc lat nie zmieniło się ani trochę. Wiszący ogród o kształcie prostokąta otoczony był gzymsem z czarnego marmuru, a w każdym tego rogu znajdowała się sięgająca ponad granatowe chmury niższego rzędu, okrągła, strażnicza wieżyczka, po której ścianach pięły się fioletowo-granatowe pnącza trującego bluszczu specjalnej, piekielnej odmiany. Z części z nich ciężko opadały małe, zgniłozielone owoce, przypominające kształtem winogrona. Nikt jednak nie zwykł ich zrywać, bowiem ich zgubne właściwości powodowały paraliż, a duszący swąd doprowadzał do nieprzytomności każdą, oddychającą istotę. Cały plan ogrodu spowity był gęstą, szarą mgłą unoszącą się kilka centymetrów ponad krwistoczerwonymi trawami. Uwalniała się z kwiatów w odcieniu szlachetnego Granatu, które kształtem przypominały pajęcze róże. Przy każdym, najdelikatniejszym nawet powiewie wiatru łodygi kwiatów poruszały się na boki, strząsając z pręcików szary pył, który, zamiast opadać lekko na szkarłatny dywan, pozostawał zawieszony w powietrzu. Martwe drzewa z finezyjnie powykręcanymi gałęziami przez milenia stały się podporą dla innych roślinności, które zachłannie przysposabiały sobie konary, nadając suchym, nagim sylwetkom nowej mieszanki barw utrzymanych w granatowo-fioletowej tonacji, którą miejscami przełamywała soczysta czerwień. Porastające ogród niepozorne krzewy kryły w sobie śmiercionośne macki mięsożernych roślin, które chwytały każde, zagubione stworzenie, które los sprowadził w to okropne miejsce. Każdy centymetr dzieła sztuki architektonicznej ogrodów zdawał się krzyczeć, by trzymać się od niego z dala. Niósł ze sobą śmierć i zniszczenie, a jednak właśnie tu zawsze rwało zbolałe serce błękitnej demonicy, ilekroć potrzebowała chwili, by ukoić zszargane nerwy, wyciszyć się i w spokoju przemyśleć swoje postępowanie.
Kobieta usiadła na onyksowej ławce przy jednej ze ścieżek wykładanych żółtobrunatnym drawitem i spoglądała przed siebie w samo serce ogrodu, gdzie wewnątrz pokrytego warstwą szafiru, martwego drzewa płonął wieczny ogień – zaledwie wątły jego płomyk pozostawiony podziemnemu królestwu w spadku przez jednego ze świadków powstania rzeczywistości. Mizerny język ognia tańczył w wydrążonej dziupli, a jego blask odbijał się od ścianek szlachetnego kamienia promieniując blaskiem na cały dach, tworząc swoistą iluminacje, która kusiła zbłąkane zwierzęta. Jakby każdy centymetr ogrodu został zaprojektowany tak, by przyciągał do siebie, zwodził, zabijał i karmił się nieświadomymi niebezpieczeństwa istotami. Był odbiciem demonicznej społeczności, zamkniętym na dachu pałacu, która swe nieskończenie długie istnienie podporządkowała jedynie uczuciu głodu i samolubnej chęci zaspokojenia cielesnego pożądania. Czasem Enepsignos czuła się niczym ten płomień, napędzający całą machinę zagłady niewinnych istnień, jednak chwilami, tak jak teraz, samotna i zmartwiona natłokiem problemów, odnajdywała swoje odbicie raczej w martwym drzewie pokrytym błękitem, tak niezwykle bliskim jej sercu. Chociaż z zewnątrz mogła wydawać się silna, niezależna, żywa, pod warstwą pozorów dotkliwie czuła, że usycha. Radość z zaręczyn ustępowała miejsca mnożącym się problemom, którym pozwoliła odpłynąć na chwilę w głąb umysłu na rzecz radości ze spotkania z ukochanym. Teraz jednak musiała odnaleźć w sobie siłę, by znów stać się płomieniem i pchnąć piekielną machinę naprzód, żeby jej król mógł powrócić w chwale, by pokierować zastępy podziemi w stronę świetlanej przyszłości. 

3 komentarze:

  1. Ooo, z tego co widzę, mój ostatni komentarz diabli wzięli ;-; A tak się starałam. No trudno, skupmy się na obecnym rozdziale.
    Enepsi! (Nie, to nie miało tak zabrzmieć, ekhem) No, czekałam w sumie na rozdział z piekła. Ale bez demonicznego Seby to nie to samo. Opisem ogrodu podbiłaś moje serce. Jestem oczarowana, choć w sumie mnie to przeraża. A Enepsi... no cóż, przestałam w niej widzieć tylko puszczalską (ekhem x2) istotę, która w pewien sposób chciała "zaliczyć" Sebiego (te słowa mają mieć dość specyficzny wydźwięk, nie koniecznie chodzi mi o ich oczywiste znaczenie. Nie wiem jak to opisać, co się ze mną dzieje?).
    Ślepy Arthuro, haha. Nie lubię gościa (tak, tak, idź się teraz pomodlić najlepiej XDDD), dobrze mu tak. Głuptas. Sebi, królu XDDD
    Czekam na sobotę, choć każdy dzień przybliża mnie do końca wolnego... Ach to mieszane uczucia ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, jak to jest. Też mam mieszane, bo mi tak dobrze alienować się w domu, a już zaraz znowu do ludzi TT_TT a zapasu mało. Eh...
      Anyway, cieszę się bardzo, że Ci się podobał opis ogrodu, bo się starałam, żeby odpowiednio przedstawić, bo jakoś tak mi na tym zależało xD i tak nie odzwierciedla jeszcze tego, co widzę w wyobraźni, ale nie jest najgorzej.
      I w sumie... Dobrze, że znieniasz zdanie co do Rnepsi, taki jest plan hahahahaha. Może ją potem zabiję, żeby było Wam żal xD (tak się nabijam ze scenarzysty Gry o Tron, ale kto wie :P).
      No. I przykro mi, że Ci skasowało komentarz </3 Też mi się ostatnio zdarzało i to takie przykre TT_TT

      Usuń
  2. "Zaczął krążyć po celi, za trasę biorąc sobie zawiłe wzory na jej podłodze. "

    Kto? Seba, czy Michał? Bo to wcale jasne nie jest.
    "którego przed milenium okrzyknęła swoim przyszłym mężem"
    Gratuluję wytrwałości.

    " – Wszystko strzelił chuj, panowie – oświadczył bez pardonu, kładąc nogi na stół."

    Boże xddddddd Gratki tak wielkie, jak stąd do Kijowa. Beka niesamowita, ubaw totalny.

    OdpowiedzUsuń

.