piątek, 20 maja 2016

Tom IV, XXII

To był ciężki tydzień. Nie mogłam się wyspać i łażę padnięta, już nawet nie wiedząc, co piszę i czy nie robię błędów. Ale zbetowałam rozdział i oddaję go w Wasze ręce. Mam nadzieję, że nie ma w nim zbyt wielu błędów, chociaż wiem, że ostatnio mam większe problemy z korektą. Muszę się za to lepiej wziąć, ale zwyczajnie nie mam siły.

Przy okazji dziękuję za tak liczne komentarze i wyświetlenia poprzedniego rozdziału oraz samego bloga. To bardzo miłe. Mam nadzieję, że takie, albo nawet wyższe, liczby będą zdarzały się częściej. To bardzo motywuje do pisania :).

Miłego :*

=================


Właściwie nie musiał tego robić, doskonale wiedziała, że wraz z wybiciem kolejnej, pełnej godziny, jej ukochany powróci do świata ludzi, a na niej ponownie spocznie obowiązek dbania o piekło i jego poddanych. Cieszył ją kredyt zaufania, którym darzył ją Kruk, ale wolałaby, żeby przez jakiś czas został w królestwie i sam nim zarządzał. Nie śmiała go jednak o to prosić, nie tylko dlatego, że to byłoby nieuczciwe, ale również z obawy o to, iż mógłby jej zwyczajnie odmówić, a to zadałoby jej niezwykły ból. Wobec tego postanowiła przyjąć los takim, jakim był, i cierpliwie czekać na kolejne spotkanie, wymyślając, jak następnym razem sprawić, by więcej nie chciał odejść od niej nawet na jedną ludzką dobę.

                Kruk skinął głową i leniwie podniósł się z łóżka. Rozprostował kości i machnięciem ręki ubrał się w wygodną, luźną szatę. Nie musiał dbać o strój. Kiedy tylko przejdzie do świata ludzi, znów przybierze formę kamerdynera, zupełnie zmieniając nie tylko garderobę, ale też całą swoją powierzchowność. Wobec powyższego faktu jego odzienie nie miało najmniejszego znaczenia. Dużo bardziej liczyła się iskrząca niechęć powrotu do szarej rzeczywistości. Choć z jednej strony pragnął wrócić do Elizabeth, by dopilnować, żeby niczego jej nie brakowało, równie mocno pragnął zostać tutaj i dalej cieszyć się świeżym związkiem małżeńskim.
Po ranie na jego piersi wciąż pozostał blady ślad, podkreślający jak bardzo Enepsignos miała go kochać. Pokazała mu największy ból, jakiego mogło doświadczyć jego serce, by uczciwie dać mu szansę wyboru. On jednak nie zamierzał jej porzucać. Do końca swoich dni pragnął być dla niej kimś wyjątkowym, w kim upatrywała źródło swego szczęścia.
                — Obiecaj, że kiedy wrócisz tu po raz kolejny, będziesz miał wszystkie potrzebne informacje i rozwiązanie tej… okropnej sytuacji — poprosiła kobieta, na klęczkach przechodząc po materacu, by objąć męża w talii.
                — Nie mogę ci tego obiecać. Mam już dosyć kłamstw — rzekł gorzko Sebastian, odwracając wzrok od całującej jego brzuch żony.
                Mało brakowało, by w przypływie złości na samego siebie, zwyczajnie powiedział jej, że tak naprawdę jego serce należy do innej. Lecz to również nie byłoby do końca prawdą, dlatego w ostateczności powstrzymał się od komentarza i tylko westchnął ciężko, wplatając dłoń we włosy demonicy.
                —Eni, nie utrudniaj mi tego. Musisz być silna. Dbaj o królestwo, pomagaj Anasiemu. Rób wszystko, bym mógł być z ciebie dumny. I najważniejsze: nie szukaj mnie. Jeśli ktoś wyczuje, że nawiązaliśmy kontakt, wszystko może się źle skończyć — poprosił poważnie, a kiedy kobieta skinęła głową, wpił się w jej usta, rozgryzając wargę, z której wyssał trochę krwi.
                Udało mu się zręcznie uniknąć kłopotliwej zdolności czytania z posoki, którą odznaczała się jego żona. Ani razu przez całą noc nie odkrył przed nią swoich myśli. Wprawdzie kobieta wcale nie próbowała niczego się dowiedzieć, ale miał świadomość, że nad tą mocą nie można było posiąść całkowitej kontroli i tylko dzięki jego niezwykłemu samozaparciu i mnóstwie narkotycznego wywaru udało mu się zachować myśli związane z Elizabeth głęboko we wnętrzu swego umysłu. Skoro więc dotąd zdołał zwodzić Enepsignos, na pożegnanie postanowił podarować jej pełen pozytywnych uczuć obraz ze swojego serca. Przegryzł swój język i skupił się na chwili, kiedy dotykając swoich serc, głęboko spoglądali sobie w oczy. Pokazał jej, jak niezwykła była to dla niego chwila, a kiedy z ust kobiety wydobyło się ciche westchnienie, uznał zadanie za wykonane. Odsunął się od ust ukochanej i posłał jej pożegnalny uśmiech, po czym otworzył portal do ludzkiego świata i przeszedł przez niego, po drodze zabierając ze sobą torbę, którą kazał przygotować jednemu ze służących. W jej wnętrzu znajdowało się kilka roślin i specyfików używanych w demonicznej medycynie do leczenia ran i wspierania procesów regeneracyjnych. Jeśli zabieg Undertakera nie pomógł w pełni jego pani, zamierzał wesprzeć się posiadaną wiedzą i na własną rękę spróbować przywrócić hrabiance władzę w nogach.
                W podlondyńskim lesie panował zaduch. Tego dnia było niezwykle ciepło i prawie w ogóle nie wiało, pośród drzew – które dodatkowo wytłumiały lekką bryzę – nawet zwierzęta nie były w stanie normalnie funkcjonować. Leżały na leśnej ściółce, walcząc o dogodne miejsce w pobliżu strumienia, który jako jedyny dawał im odrobine orzeźwienia. Kiedy jednak spokój polany zakłóciło nagłe pojawienie się przedziwnej wyrwy, z której wnętrza wyszedł opleciony smolistą czernią potwór, wszystkie będące tego świadkiem istoty, zerwały się zaalarmowane i przyjmując pozycję obronną, powoli wycofywały się, nie spuszczając wzroku z dziwacznego przybysza. Skrzydlata postać rozejrzała się wokół, i upewniwszy się, że nie obserwował jej żaden człowiek, otoczyła swoje ciało ciemną mgłą, by po chwili wyłonić się z niej w ludzkiej postaci niezwykle przystojnego, odzianego w czarny, dopasowany frak mężczyzny o krwiście czerwonych oczach. Widząc nową formę postaci, zwierzęta uspokoiły się, a co odważniejsze podeszły do demona, pozwalając mu pogłaskać się po grzbietach.
                Sebastian lubił naturę. Dobrze czuł się w samotności, otoczony jedynie istotami, którym krytyczne osądy i emocje bazujące na nieprawidłowo wyciągniętych wnioskach były zupełnie obce. Fauną kierował instynkt, a ten podpowiadał leśnym stworzeniom, że ze strony Kruka nie mają się czego obawiać. Był jedynie gościem, który nieco zbyt poufale wkroczył na ich terytorium, by zadbać o pozory swego wyglądu, tak by jego powierzchowność odpowiadała standardom ludzi. I chociaż zwierzęta nie rozumiały, co właściwie stało się z ciałem intruza, wyczuwały, że nie miał wobec nich złych zamiarów.
                Demon zanurzył dłoń w lodowatej wodzie rwącego żwawo strumienia, po czym podsunął ją do pyska jednego z jelonków, który niezwykle ciekawsko obwąchiwał jego głowę, co chwile podgryzając zębami sterczące kosmyki czarnych włosów. Wolną ręką wyciągnął srebrny zegarek kieszonkowy i zerknął za wskazówki. Było kilka minut po dziesiątej, miał przed sobą kwadrans drogi do posiadłości. Mógł wobec tego poświęcić jeszcze kilka minut zwierzętom. Chciał się wyciszyć, zebrać siły i optymizm, by jego panienka, otwierając oczy po raz pierwszy, odkąd zabieg dobiegł końca, ujrzała jego oblicze napawające ją nadzieją i poczuciem bezpieczeństwa.
                W ślad za młodym jeleniem, do dłoni demona podeszło kilka innych zwierząt. Michaelis zaśmiał się, uspokajając je i tłumacząc, że nie jest w stanie nabrać tyle wody na raz. Jednak mieszkańcy lasu nie przyjęli tego do wiadomości. Zaczęli przepychać się jeden przez drugiego w uporczywej walce o ostatnią kroplę cieczy na jego dłoni, jakby zupełnie zapomniały, że tuż obok niego płynął cały strumień orzeźwienia. Przyjemność jednak szybko dobiegła końca, kiedy dłuższa wskazówka zegara przesunęła się na rzymską trójkę. Sebastian przeprosił zwierzęta, życząc im miłego dnia i skłoniwszy się lekko, pobiegł wydeptaną przez dziki ścieżką w stronę posiadłości swojej pani.
                Kiedy opuścił las, zerknął w niebo. Ostre promienie słońca oślepiły go na moment, a kiedy oczy wreszcie przywykły do nienaturalnej demonowi jasności, dostrzegł kłębiące się na horyzoncie, ciemne chmury. Wiedział dobrze, co oznaczały. Każdy, kto chociaż trochę obserwował otaczający go świat, wiedział że taka duchota i znikome ruchy powietrza zwiastowały burzę. Michaelis oszacował, że powinna dotrzeć nad rezydencję rodu Roseblack około czwartej po południu. Nie był z tego powodu zbytnio zadowolony. Miał nadzieję, że pierwszy dzień jego panienki powita ją napawającym nadzieją blaskiem słońca, śpiewem ptaków – tym, co w skrócie można było nazwać piękną, letnią pogodą. Jedynym plusem zbliżającej się burzy była szansa na to, że skwar nieco ustąpi, dając ulgę przegrzanemu organizmowi. Wiedział, że jego pani źle znosiła upały. Nie znosiła ich. Wprawdzie nie narzekała i była w stanie normalnie funkcjonować, a sama wysoka temperatura oddziaływała na nią w mniejszym stopniu, niż na przeciętnych ludzi – podobnie zresztą było z odczuwaniem zimn – lecz mimo wszystko nie przepadała za poceniem się, duchotą i powietrzem, które wydawało się nasączone potem tak, że aż odechciewało się oddychać. Może więc deszcz nie był najgorszym, co mogło ją spotkać? Kruk liczył jedynie na to, że żywioł nie będzie zbyt silny. Wiedział dobrze, że Elizabeth bała się głośnych wyładować i rozdzierających niebo błysków, a nie sądził, by – biorąc pod uwagę ich obecne stosunki – zwróciła się do niego o pomoc w opanowaniu strachu. Postanowił jednak nie gdybać i nie martwić się na razie o tak odległą przyszłość, skupiając się raczej na tej najbliższej. Za niespełna dwie godziny hrabianka powinna się obudzić, a wraz z pobudką rozwieją się ostatnie wątpliwości: umrze ostatnia nadzieja lub zapanuje długo wyczekiwana euforia. Cała reszta była wobec tego jedynie marnym tłem.
~*~
                Upewniwszy się, że nikt go nie obserwuje, Grabarz wślizną się przez dziurę pod siatką, na ogrodzony drutem teren na odludziu. To właśnie tam, w samym sercu niewielkiego lasu, kilka kilometrów dalej znajdowało się jego tajne laboratorium. Odgrodzony teren należał do władz i przez lata nikt tu nie zaglądał. Krążyły bowiem legendy, że miejsce to było nawiedzone, a duży odsetek niewyjaśnionych zgonów mających miejsce właśnie pośród tych drzew, pchnął królową do podjęcia decyzji o odseparowaniu tego ciągnącego się na kilka lig wzdłuż i wszerz kawałka państwa. Sporadycznie zdarzało się, że do wnętrza lasu zapuszczali się co bardziej nadgorliwi strażnicy, którzy znudzeni trwaniem na swoich posterunkach, konno wyruszali na objazd, by upewnić się, że nikt niepowołany nie ryzykował życia w imię głupiej, ludzkiej ciekawości.
Dlatego właśnie Undertaker musiał zachować ostrożność. Nie chciał, by ktoś go tu zobaczył. Ludzie mogliby nabrać podejrzeń i wydelegować spośród siebie śmiałka, który odważyłby się zbadać serce lasu. Prawdopodobnie i tak nie odkryłby niczego więcej, poza drewnianą ruderą, która była jedynie zakamuflowanym wejściem do podziemnego kompleksu, w którym dniem i nocą pracowali naukowcy żniwiarza. Mężczyzna opracował specjalnie cały system kamuflażu i zabezpieczeń. Jedno z podziemnych przejść prowadziło poza ogrodzenie, do włazu nieopodal szlacheckiej posiadłości rodziny Stone’ów, która była bogu śmierci winna przysługę za zatuszowanie morderstwa przyszłej narzeczonej syna hrabiego Stone’a. To właśnie tędy pracownicy grabarza docierali do laboratorium, jeśli mieli tyle szczęścia, by chociaż raz w tygodniu znaleźć czas, by w ogóle z niego wyjść. Ostatnie etapy badań pożerały bowiem mnóstwo czasu.
                Siwy mężczyzna przebiegł milę dzielącą ogrodzenie od skraju lasu i zatrzymał się kilka prętów za pierwszym rzędem drzew, by ponownie się rozejrzeć. Nikt go nie zauważył. Po raz kolejny odniósł sukces. Postanowił dotrzeć do kompleksu tą drogą, bo w raporcie znalazł informacje, że jedno z więzionych dzieci zdołało uciec: nieudany eksperyment – młody chłopak, którego los został już spisany na straty. Kiedy naukowcy zanieśli go do spalarni i zostawili, czekając aż poprzedni proces pozbywania się ciał dobiegnie końca, dziecko obudziło się i przerażone zdołało uciec, po drodze zabijając kilku mniej istotnych laborantów. Podobno udało mu się dotrzeć do chaty, lecz nikt nie wiedział, co stało się z nim później. Dlatego właśnie Undertaker postanowił zbadać tę sprawę osobiście. Przypuszczał, zresztą jak się okazało słusznie, że dziecko nie dało rady nawet dotrzeć na skraj lasu, po drodze wyziewając ducha. Stało się to nawet wcześniej, niż można było się spodziewać. Zaledwie pięć prętów od rudery, pod kupką zabłoconych liści, mężczyzna ujrzał odrapaną dłoń.
                — Warto to było? Tak przynajmniej umarłbyś z godnością — westchnął zniesmaczony grabarz, kucając nad ciałem i otrzepawszy je z liści, przyłożył dłoń do czoła chłopca.
                Uważał, że każdy zasługuje na godny pochówek. Nawet jeśli dzieciak był dla niego jedynie robakiem, to jego ciało – naczynie, w którym dotąd przebywała cenna dusza – powinno spocząć na cmentarzu. Grabarz był wszak istotą cywilizowaną. Wszystkie spalone zwłoki chował w parku zmarłych nieopodal swojego zakładu. Do każdego organizowanego pochówku dorzucał za darmo sproszkowane szczątki kilkorga  dzieci, które nie miały tyle szczęścia, by przetrwać eksperymenty. Widząc jednak tak zaniedbane zwłoki w stanie rozkładu, zwyczajnie się zdenerwował. Podniósł ciało i przerzucił je sobie przez ramię, a potem omijając rozstawione wokół chaty pułapki, wkroczył do jej wnętrza i odsunął kupkę desek blokujących zejście do piwnicy.
                Nie podobał mu się nieznośny smród zgnilizny, który zostawiały na jego ubraniach zwłoki dziecka. Kiedy dotarł do spalarni, wepchnął chłopaka na szynę i osobiście dopilnował, by wysoka temperatura zmyła hańbę z naczynia duszy biedaka. Kiedy skończył, do pomieszczenia weszło kilku pracowników w maskach na twarz i rękawiczkach, ciągnąc za sobą kolejny wózek trupów. Na widok szefa wyprostowali się i stanęli na baczność, bojąc się poruszyć w obawie o to, że jednym złym słowem sprawią, że wraz ze zwłokami dzieci zajmą honorowe miejsce wewnątrz pieca.
                Undertaker wyszedł z oszklonej przybudówki  i zmierzył wzrokiem dwójkę drżących z przerażenia mężczyzn. Minął ich i przyjrzał się zebranym na wózku ciałom po czym chwycił nadgarstek jednego z czarnoskórych dzieci i zbadał mu puls. Faktycznie, ten nie żył na pewno.
                — Wiedziałem, że jesteście tchórzami — zaczął ponuro żniwiarz. — Ale doskonale wiecie, co należy robić z ciałami, prawda?
                — T-t-t-tak, panie Er — wybełkotali przerażeni.
                — Więc dlaczego nie raczyliście ruszyć się po tego chłopaka? Leżał ledwie kilka prętów od chaty. Lenistwo? Bezczelność? Głupota? Może was powinienem spalić tak samo? — zapytał groźnie, lekko ściszonym, spokojnym głosem.
Podszedł do jednego z laborantów i pazurem ściągnął maskę z jego ust.
                — Nazwisko — zagrzmiał złowrogo.
                — Martin Regen, proszę pana — odpowiedział piskliwie niebieskooki blondyn.
                — Pytałem o nazwisko, nie obchodzi mnie twoje imię — westchnął zirytowany Undertaker.
Ku przerażeniu pozostałych pracowników, chwycił Martina za gardło i przyparł go do kamiennej, osmolonej ściany. Mężczyzna zaczął się szamotać i błagać o litość, ale grabarz nie był w nastroju na darowanie życia. Nie mógł pozwolić na to, by jego pracownicy bardziej obawiali się jednego nieudanego eksperymentu, niż złości swojego szefa. Docisnął mężczyznę do ściany i skręcił mu kark, a potem jednym machnięciem rzucił go na górę pełnego trupów wózka.
                — Z każdym, który jeszcze raz zaniedba swoje obowiązki, zrobię dokładnie to samo — warknął żniwiarz.
Pozostali laboranci starali się zachować spokój i milczenie. Obawiali się, że jeden nieodpowiedni dźwięk może sprawić, że staną się kolejną ofiarą wściekłości pana Er. Nie chcieli dzielić losu Regena, ledwie wiązali koniec z końcem, nie dostając od szefa odpowiedniego wynagrodzenia, jeśli straciliby życie, skazaliby na to samo swoje rodziny. Dlatego gryźli się w języki, wstrzymywali powietrze albo wbijali paznokcie w dłonie tak mocno, aż nie przebijali się przez skórę.
                Widząc ich przerażenie, Undertaker nieco się uspokoił, a nawet uśmiechnął się z satysfakcją, kiedy z ust jednego z mężczyzn wydarł się niemal dziewczęcy pisk przerażenia.
                — Ty, ciemny — mruknął żniwiarz, wskazując szponem bruneta w granatowej masce na ustach. — Zaprowadź mnie do Shultza, a potem wróć tu i dopilnuj, żeby te niedojdy nie pozwoliły uciec kolejnemu trupowi, inaczej podzielisz los kolegi — rozkazał i pewnym krokiem ruszył w stronę metalowych drzwi dzielących spalarnię od długiego, wilgotnego korytarza.
                Przerażony pracownik skinął posłusznie głową i natychmiast podbiegł do wrót, otwierając je przed szefem. Potem zaprowadził go dwa poziomy niżej, do głównego laboratorium, gdzie według terminarza powinien znajdować się teraz Arnold. Miał nadzieję, że naprawdę tam był. W innym wypadku istniała szansa, że skończy, jak Martin.
Brunet, imieniem John, niezwykle bał się śmierci. Dlatego właśnie zaczął pracować dla pana Er, skusiła go oferta badań, w której widział potencjał do odkrycia sposobu na zdobycie nieśmiertelności. Był gotów zabijać, kroić dzieci, nawet palić je żywcem – wszystko, byle tylko nie odejść z tego świata i nie stawać oko w oko z nieznanym. Wizja nieuniknionego końca życia była bardziej przerażająca, niż najgorsze tortury za życia. Zniósłby wszystko, żeby tylko nie umrzeć, jednak pan Er nie zwykł karać swoich pracowników. Nie pozwalał na błędy, a wszystkich, którzy się ich dopuścili, zwyczajnie zabijał, dlatego też John nigdy dotąd się nie pomylił. Chociaż nie spał po nocach i od półtora miesiąca nie widział się z rodziną, liczyło się tylko to, by spełnić wszystkie obowiązki i ostać się przy życiu.
                Kiedy pracownik zaprowadził Undertakera do laboratorium, ten odprawił do, by zajął się wcześniejszymi obowiązkami, a sam założył na siebie jeden z kitli, wiszących na wieszaku przy drzwiach. i założył na usta maskę, a na dłonie rękawiczki. Nie lubił tych przebieranek, ale musiał przestrzegać protokołu, który przecież sam pomagał opracować. Wszystko po to, by mieć pewność, że nic nie zniweczy żmudnych lat pracy. Najmniejszy nawet błąd mógł sprawić, że badania przeciągnął się o kolejne miesiące, a Grabarz – mimo, że był istotą cierpliwą – naprawdę miał już dosyć oczekiwania. Świadomość, że wszystko powinno rozegrać się na przestrzeni najbliższego roku, potęgowała jedynie nieznośne uczucie oczekiwania. 

8 komentarzy:

  1. Ach nadszedł ten czas kiedy skończyło się płynne czytanie kolejnych części i musze teraz czekać na kolejną ... :3 Nurtuje mnie pytanie ... Czy tylko ja przezżywam emocje wraz z bohaterami ? Jest mi przykro, gdy Lizzy się smuci poczym staję się szczęśliwa, gdy jej przytrafi się chwila radości ... Pragnę pochwalić płynny styl pisania i brak błędów ortograficznych ( przynajmniej ja żadnych nie wyłapałam ) Życzę weny twórczej! !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawienie, że czytelnik współodczuwa wraz z postaciami, to znak, że autor tekstu się spisał, tak więc dziękuję za komplement :*.
      Ja generalnie mam straszne problemy z ortografią, ale na szczęś ie pomagają mi słowniki i autokorekta. Cieszę się, że nie znalazłaś żadnych ortów. Uczę się, ale są słowa, które dotąd mi się mylą, chociażby "spudnica/spódnica". Jestem teraz na fonie i nie wiem, która forma jest poprawna, a próbuję to zapamiętać od pół roku TT_TT.
      W każdym razie cieszę się, że podobał Ci się rozdział. Kolejny już w środę, zapraszam :).

      Usuń
  2. Mam wrażenie, że ten rozdział był krótszy. Ale to może tylko wrażenie. A z drugiej strony przeczytałam go bez jakichś większych emocji. Tzn. Na pewno nie było nudno, po prostu miła lektura, ale bez skrajnego oburzenia, ekscytacji czy kyaa.
    Pozjadałaś ostanie literki w kilku wyrazach (no i w ostatnim akapicie jedna ci się dodała), prócz tego wszystko pięknie. Przynajmniej nie zauważyłam.
    Nie wiem czemu, ale strasznie mnie jarają takie tajemnicze miejsca ukryte w lesie. Fajny klimacik podczas czytania. W ogóle uwielbiam las (Sebi <3).
    O Eni już nie bd gadać. Chociaż, to się może podciągnie - tak, oczywiście, że zapomniałam o tej jej tajemniczej umiejętności. Seba znów kombinuje. Dobra, ja już mam faceta chwilami (chwilami!) dosyć.
    Nam też się dłuży oczekiwanie, a co! Miesiąc brzmi obiecująco, ale jeszcze półtora tomu przed nami. Jej. Tylko czekać, co z Elizabeth i szykować popcorn. (Tak się Sebiemu spieszy, a on zapomniał, że Jem sobie na niego zęby ostrzy. Hehe, ja czekam)
    Dlaczego Lizz też nie lubi lata ;-; No ja wiem, że na niej zima znaczenia nie robi, ale no...
    Ale mnie to lato i ten lasek optymizmem napełniły. Jeszcze pogoda zacna, żyć się zachciało. Promienne pozdrowionka. Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yyy, oczywiście, że czytam to, co mi się napisało, dopiero po opublikowaniu (przewijanie na telefonie to śmierć).
      Tam powinien być rok zamiast miesiąca. No i musiałam zapomnieć o tym, o czym na początku chciałam napisać - szacunek Underka do zmarłych. Może i nazywa ciała naczyniami dla dusz, ale i tak mnie to ujęło. Bo zawsze podkreślane było tylko jego "hie hie", zafascynowanie i no i ta ogólna "zabawa" i eksperymentowanie. A to, że najbardziej zgorszył go fakt, że zhańbione zwłoki leżą w krzakach niż że ktoś nie dopełnia swoich obowiązków. No miałam ciche "łał" na ustach.

      Usuń
    2. No to się cieszę z cichego wow. Pomyślałam, że warto byłoby pokazać, że poza tym, że Under jest wyjątkowo ekscentrycznym ekscentrykiem (xD), to jednak jego praca w zakładzie pogrzebowym to coś więcej niż tylko przykrywka. Naczynie czy nie - godny pochówek należy się każdemu. W ogóle mój Undertaker jest poważniejszy niż ten z anime, bardziej przypomina mangowego, chociaż i jego przebija powagą :P. Ale taki zamysł.
      W rozdziale nie było żadnych głębokich feelsów, więc nie było powodu, żeby ich na siłę szukać. No i masz rację, rozdział był krotszy o całe 5 wersóe względem zwyczajowych pięciu stron :P. Ale tak mi się dobrze mieściło w kontekst. Nie chciałam robić tym razem TVNowego zakończenia :P.
      Lizz nie lubi lata, bo ja nie lubię lata i miałam butthurt, że jest gorąco, kiedy to pisałam. Poza tym pasuje mi to do jej kreacji. Ona jest raczej zimnolubna, ciepło kojarzy się z pozytywnymi emocjami, których nie miała wiele, więc podświadomie czuje się lepiej jesienià i zimą, bo te pory roku zwyczajnie są jej bliższe. Tak, mam wyjaśnienie na KAŻDĄ drobnostkę i każde słowo, które padło w opku od drugiego tomu licząc (bo połowa pierwszego była czystym wyrazem fangirlingu xD).
      Pozdrawiam i dziękuję za komcie <3.

      Usuń
  3. Sebastian ty draniuuu T_T Eni, jak ja ci współczuję T_T w ogóle pół fandomu może się z nią utożsamić, bo tak samo beznadziejnie kochamy Sebusia T_T
    Sukces, nie czepiam się do jednostek <3 I przechodzenie przez dziury w płocie <3
    Pod koniec strzeliłaś kropkę zamiast przecinka.
    Wydaje mi się, że Undertaker wyszedł u ciebie mocno ooc. Nie powiem ci, z czym mi się skojarzyło z zycia całe to laboratorium, ale szczerze mogę przyznać, że to bardzo przywodzi mi na myśl obozy koncentracyjne i tamtejsze praktyki medyczne w imię rozwoju nauki. Trzeba było by być hipokrytą, by udawać, że nie wniosło to niczego do współczesnej medycyny, bo wniosło, i to bardzo dużo.
    Innymi słowy: Jestem rozdarta i nie popsuję, ale teraz doskonale rozumiem, dlaczego grabarz tak chętnie zgodził się na leczenie Elizabeth. Dziwi mnie tylko, że Sebastian niczego nie odkrył, no ale ten biedak ma dwa królestwa na głowie i własne problemy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie Sebuś ma za dużo problemów i już nie ogarnia. Dlatego Grabarzowi tak łatwo udało się go wykiwać.
      A co do obozów, jakby nie patrzeć, między tą sytuacją i tamtą można by się doszukać wielu analogii :P.
      I ten, tego. Że niby błędów nie ma poza tą kroką? Czy się nie wczytywałaś? Bo nie chce mi się wierzyć, że nie przeoczyłam xD.

      Usuń
    2. Nie wczytywałam, muszę przyznać, bo rozbiłam tysiąc rzeczy w tym samym czasem, łącznie z przeżywaniem tego, co czuje Enepsignos Michaelis ^^ Ale nic rażącego mi się w oczy nie rzuciło, bo potem denerwowałam się, że ten domek, z oberwanym płotem niebezpiecznie przypomina zarząd szpitala, do którego chodziłam po pieczątkę i aż ci zrobię zdjęcie jutro, bo będę z odpowiedniej strony.

      Usuń

.