wtorek, 24 maja 2016

Tom IV, XXIII

Ja się powtarzam i głupi tłumaczę, no ale cóż. Takie życie. Gorąco się zrobiło, a ja w taką pomogę nie potrafię spać. Przez to chodzę zmęczona, dostaję głupawki bez powodu w środku prelekcji na temat filmowych adaptacji Iwaszkiewicza i ogólnie piszę kompletne bzdury. I w takim stanie, gdzie piszę "żęsy" i wpycham imperatyw do RP, betowałam ten rozdział. Możecie więc sobie wyobrazić, co o tej becie myślę.
Wobec tego proszę Was o wytknięcie mi błędów. Możecie mi cisnąć, zasłużyłam. Możecie też żartować - będzie zabawniej. A możecie również ignorować opcję komentowania tak, jak to robiliście do tej pory :*. Wybór należy do Was, choć nie będę ukrywać, że dwie pierwszej opcje (i czwartą, czyli pozytywne komentarze, o których zapomniałam wspomnieć, więc, by stworzyć efekt komiczny, piszę o tym w nawiasie, zamiast wyedytować poprzednie zdanie, a to zdanie jest tak wielokrotnie złożone, że się zgubiłam i już nie wiem, ile ma podmiotów CO?! xD) spodobałyby mi się dużo bardziej.
Okay, zamykam się, wstydu oszczędzę, a Wam życzę miłej lektury.
Idę spać. Za dwie godziny, bo głupi film sam się nie obejrzy.

Miłego :*

==================

                Kiedy zbliżył się do jednego ze stołów pozastawianych przyrządami pomiarowymi, stojący przy nich naukowcy odsunęli się, pozwalając mu spojrzeć na efekty pracy. Był zadowolony, najnowsze próbki krwi potwierdzały jego przypuszczenia oraz to, co w raporcie przekazał mu Shultz. Grabarz lawirował przez chwilę pomiędzy blatami, zaglądając przez ramię każdemu lękającemu się go pracownikowi, by wreszcie dotrzeć do tego, z którym pragnął porozmawiać. Arnold nie był wprawdzie głównym prowadzącym badania, ani nawet kierownikiem zmiany, ale ze względu na to, że jako jedyny odważył się przyjść do Undertakera osobiście, na dodatek prosząc o wypłacenie należnych pieniędzy, zyskał sobie szczątkowy szacunek siwego mężczyzny.
                — Panie Shultz, co tu mamy? — zapytał entuzjastycznie pracodawca, pochylając się nad próbką, której Arnold przyglądał się przez nowoczesny mikroskop.
Mężczyzna spokojnie odsunął się od urządzenia i obdarzył szefa ciepłym uśmiechem. Bez słowa cofnął się o dwa kroki i dłonią wskazał grabarzowi miejsce. Ten spojrzał na próbkę i aprobująco skinął głową.
                — Wyniki badań z raportów potwierdziły się na kolejnej grupie badawczej. Jesteśmy gotowi rozpocząć procedurę udomawiania obiektów. Czekamy tylko na pański znak — wyjaśnił Shultz z wyraźną nutą dumy w głosie.
Undertaker skinął twierdząco głową i kazał mężczyźnie zaprowadzić się do klatek, w których trzymano dzieci, by mógł osobiście wybrać pierwszych, którym przypadnie chlubna rola królików doświadczalnych nowej metody wychowawczej.
                Do najniższego poziomu kompleksu, w którym pod stałym nadzorem trzymano setki dzieci i nastolatków, prowadziła masywna winda, do której dostać mogli się jedynie nieliczni pracownicy posiadający specjalną przepustkę. Arnold wprawdzie takiej nie miał, ale kiedy wraz z panem Er dotarli do dźwigu, szef powiadomił strażników, że mają wydać brunetowi specjalne pozwolenie. Przy okazji oświadczył również Shultzowi, że z tą chwilą dostaje oficjalny awans na głównego szefa placówki.
Undertaker nie przykładał wagi do czegoś równie prozaicznego jak solidny system awansów. Jeżeli ktoś zdołał zyskać jego zaufanie, był kompetentny i na dodatek potrafił kłamać na tyle dobrze, by wywieść w pole demona, w pełni zasługiwał na ważniejszą rolę, a że mężczyzna odważył się prosić o coś, o co grabarz nie spodziewał się, że kiedykolwiek któryś z pracowników postanowi się upomnieć, wielokrotnie zwiększył swoją wartość w soczyście zielonych oczach boga śmierci.
                — Dziękuję, panie Er — rzekł podekscytowany Arnold, dumnie uśmiechając się do strażnika, którego znał od lat z zatrudnienia w poprzedniej, nie do końca legalnej, placówce, do pracy w której oboje zdołali się zaciągnąć, siedząc akurat przy ladzie w tym samym barze w East Endzie.
                — Nie jestem litościwy, ale potrafię dostrzec potencjał, hie hie — zaśmiał się Grabarz.
Strażnicy rozsunęli kratę dzielącą korytarz od windy i wpuścili dwójkę mężczyzn do środka, po czym znajomy Shultza wszedł za nimi, by eskortować ich na dół.
                Arnold przełknął nerwowo ślinę, słysząc metalowy szczęk zamka w kratach. Nie zamierzał przyznawać się w obecności pracodawcy do swojej słabości, nie chcąc stracić świeżo zyskanej dobrej opinii i gorącego jeszcze awansu, ale niezwykle bał się podróży dźwigiem. Była to wprawdzie jedyna droga prowadząca na najniższy poziom kompleksu, której pokonanie pieszo wymagało nieludzkiego wręcz wysiłku i ominięcia mnóstwa zabezpieczeń i pułapek, lecz Shultz chwilami wolałby przebyć drogę szybem wentylacyjnym niż windą, która trzeszczała co każdy kolejny pręt zbliżający ich do celu. Zawsze zastanawiał się, czy tym razem uda mu się dotrzeć w jednym kawałku na sam dół. Najniższy poziom znajdował się ponad półtora furlonga niżej od laboratorium, w którym pracował – gdyby więc liny dźwigu zerwały się nawet w połowie drogi, zostałaby z niego jedynie krwawa miazga, a jak dziwny nie wydawał się współpracownikom, nie pragnął umierać. Nie miał dzieci ani rodziny, ale jego życie nie było warte mniej niż każdego innego w tym budynku, choć jego koledzy zwykli uważać inaczej. Nie mieli nawet pojęcia, jak bardzo przysłużyli się współpracownikowi, namawiając go, by osobiście udało się do pana Er.
                Kiedy winda dotarła na dół, strażnik wystukał alfabetem morsa „Pan Er” i odsunął się, by jego koledzy zza drzwi mogli otworzyć bramę i wycelować lufy dwóch karabinów w ciała podróżujących dźwigiem – kolejna procedura, której grabarz kazał surowo przestrzegać. Gościnność była rzeczą drugoplanową, zdecydowanie bardziej liczyło się bezpieczeństwo projektu. Poza tym w pewnych kręgach witanie przystawianiem lufy do głowy nie uchodziło za coś nieodpowiedniego. Istniały grupy w ludzkim świecie, które za brak takiego zachowania potrafiły pozbawić życia setki ludzi. Najmniejsza oznaka słabości w nieodpowiednim miejscu prowadziła do okropnych konsekwencji. Grabarz miał swego czasu przyjemność obracać się w podobnych kręgach, choć z reguły był bezstronny i czerpał korzyści tam, gdzie dwa zwaśnione rody kryminalistów przelewały swoją krew w imię próżnej dumy.
                — Spocznijcie, panowie — powiedział uśmiechnięty Undertaker, kładąc dłonie na lufach broni strażników i popychając je w dół.
Mężczyźni pokornie opuścili karabiny i odsunęli się, pozwalając szefowi i jego nowemu protegowanemu wejść w głąb korytarza. Musieli nieść ze sobą oliwną lampę, bo na tym poziomie utrzymywano całkowitą ciemność. Pozbawione widoczności dzieci w procesie zmiany uczyły się nie polegać jedynie na wzroku, ale również na pozostałych zmysłach. Na dodatek podczas prób udowodniono, że część z obiektów – osobniki o większej woli życia, karmione mięsem spokrewnionych ze sobą osób – w procesie zmiany wykształcały szczątkową umiejętność widzenia w ciemności. Stąd też wyniosłe zachowanie Elizabeth, kiedy grabarz prowadził ją wraz z Sebastianem do piwnicy. Żniwiarza bawiło, jak blisko zemsty była i jak bardzo wytężony zmysł na nic jej się nie przydawał. Mimo doskonałego wzroku, hrabiankę oślepiało coś innego: wiara w demona i nadzieja na powrót do zdrowia. Gdyby którekolwiek z nich miało wobec żniwiarza chociaż cień podejrzeń, pewnie już dawno przejrzeliby jego grę. Ale tu ponownie powołał się na swojego młodego przeciwnika: Ciel to przewidział. Wiedział, że zarówno Sebastian, jak i jego nowa pani, do ostatniej chwili pozostaną nieświadomi tego, kim był ich największy przeciwnik.
                Poza całkowitą ciemnością, grozy dodawały piwnicy jęki i krzyki katowanych dzieci. Oprócz tych, które czekały w klatkach na kolejną serię badań, tortur i karmienia gnijącym mięsem, w pozostałych pokojach znajdowały się obiekty poddawane właśnie eksperymentom. To ich zawodzenia niosły się echem przez kręte korytarze lochu. Arnold był już do tego przyzwyczajony, odgłosy nie robiły na nim takiego wrażenia, jak przez pierwszy miesiąc pracy, kiedy za każdym razem, gdy tylko zamykał oczy i próbował zasnąć, słyszał w głowie płacz katowanych dzieci i ich błagalne łkania. Teraz traktował je jak zwykłe szczury laboratoryjne, a ich wrzaski stały się dla niego zwyczajnym tłem tego miejsca.
Undertaker zaś delektował się każdym słodkim dźwiękiem rozpaczy. Był dumny ze swojego dzieła i ani trochę nie żałował ludzkich istot. Te, które zdołają przetrwać potyczkę, będą miały szansę życia w zupełnie nowym świecie, na jego zasad. Zasłużeni zasiądą obok niego na tronie chwały i resztę życia spędzą w luksusach. Ci zaś, którym nie udało się przeżyć badań i prób, najprawdopodobniej i tak zginęliby podczas walki, a gdyby nawet Grabarz nie zrobił z nich obiektów doświadczalnych, w nadchodzącej wojnie nie daliby rady uchronić swojego życia. Tak naprawdę jedynie oszczędził im cierpień – a przynajmniej był o tym całkowicie przekonany.
                Pan Er wraz z Arnoldem udał się do jednego z pomieszczeń. Wewnątrz paliło się kilka lamp potrzebnych naukowcom do oświetlania dokumentów, na których prowadzili zapiski. Siedzieli po jednej stronie podpiętego do prądu ogrodzenia, dodatkowo oddzielonego od dzieci szybą, na wypadek, gdyby obiekty wewnątrz zaczęły się wzajemnie zabijać. Nie było wiadomo, jakie szkody mogłaby wyrządzić ich krew w kontakcie ze zdrowym człowiekiem i nikt nie chciał się tego dowiadywać. To nie miało żadnego znaczenia dla sprawy. Byli idealnymi zabójcami – silnymi, wściekłymi i pozbawionymi skrupułów. Ich jedynym celem było zabijanie, wystarczyło jedynie wymusić na nich posłuszeństwo, by wskazać tych, których mieli pozbawiać życia.
                — Jak przebiegają prace? — zapytał Grabarz, po raz kolejny zerkając przez ramię jednego z pracowników.
Wiedział, że to ich krępowało i miał z tego niesamowita frajdę. Zaśmiał się pod nosem i powiódł wzrokiem po zapiskach siedzącego przy nim mężczyzny w białym kitlu.  
                — Jak dotąd nie udało nam się wymusić na nich posłuszeństwa. Próbowaliśmy egzekwować je, stosując ary, ale wydaje się, że oni nawet nie rozumieją tego, co do nich mówimy — wyjaśnił zrezygnowany naukowiec.
                — Oj, zdziwiłbyś się, chłopcze. Doskonale rozumieją, oni jedynie nie chcą dać tego po sobie poznać. To ich system obronny. Spróbuj nagradzać — zaproponował Undertaker i odsunął się od mężczyzny.
Ten wydał dyspozycję siedzącym obok kolegom i po chwili jeden z nich wszedł do niewielkiego pomieszczenia przy prawym skraju Sali tortur. Otworzył zabezpieczone drzwi i długim, przypominającym widły, narzędziem pod napięciem, poraził jedno z dzieci, a kiedy to upadło, zaciągnął je do niewielkiej, oszklonej przestrzeni i zamknąwszy z powrotem bramę, wrócił do bezpiecznej strefy. Arnold podszedł do jednej z konsol i wcisnął granatowy przycisk z trąbką. W rogu pomieszczenia, w którym porażone prądem dziecko zaczynało dochodzić do siebie, znajdował się megafon, z wnętrza którego zaczął wydobywać się irytujący dźwięk. Kiedy wszystkie pozostałe obiekty zwróciły wzrok na odosobnionego od nich towarzysza, dźwięk ucichł, a w jego miejsce z głośnika wypłynął głos naukowca.
                — Usiądź — nakazał stanowczym tonem.
Odrapany, zakrwawiony chłopiec warknął na róg pomieszczenia. Jego oczy zaczęły błyszczeć jadowitą czerwienią, a samo dziecko rzuciło się na ścianę, próbując zrobić w niej dziurę. Wydrapawszy kilka centymetrów kamienia, ustąpiło, wciąż słuchając powtarzającego się głosu. Chłopiec rzucił się więc na szybę, jednak odbił się od niej, ponownie rażony prądem. Zrezygnował dopiero po kilku minutach i niechętnie, wciąż warcząc i śliniąc się, niczym bezlitosna bestia, usiadł i wbił wzrok w Undertakera.
                Grabarz podszedł do mikrofonu i pochylił się nad nim, nie zrywając kontaktu wzrokowego z dzieckiem.
                — Dobry chłopiec — powiedział zadowolony i wcisnął czerwony przycisk znajdujący  się tuż obok tego, który wywoływał nieprzyjemny dźwięk.
Niewielka klapa w suficie opadła, a z jej wnętrza z plaskiem upadł na podłogę świeży kawałek mięsa. Dziecko natychmiast się na niego rzuciło; zaczęło żarłocznie rozrywać je na strzępy i połykać bez wcześniejszego przegryzienia, bojąc się, że zaraz znów zrobią mu krzywdę.
                — Powtarzajcie do skutku. Pamiętajcie, że reszta musi patrzeć, inaczej trzeba będzie was pozabijać, żeby miały co jeść — poinformował Undertaker, uśmiechając się z przymrużonymi oczami do siedzącego tuż obok niego, rudego naukowca.
                Po kilku kolejnych próbach dzieci zdawały się wyrażać chęć współpracy w zamian za mięso. Grabarz uznał tę informację za niezwykle cenną. Musiał jednak zastanowić się, jak opracować odpowiedni sposób motywacji potworów, by podczas walki były skłonne rozrywać przeciwników godzinami w zamian za niewielką porcję mięsa, zniechęcając je do pożerania zwłok swoich ofiar.
Kazał odprowadzić się Arnoldowi do bezpiecznego wyjścia przy posiadłości Stonesów. W drodze przekazał mu kilka rozkazów, nagryzmolił na skrawku papieru informację o awansie Shutlza i poinformował go, że ma wszystkiego doglądać, bo odpowiedzialność za placówkę spoczywa teraz na jego barkach, a za każdy błąd zapłaci życiem swoim lub współpracownika, którego samodzielnie wybierze. 
~*~
                Po rozmowie z Idą, Elizabeth została sama w jej świecie. W swoim świecie. W świecie jej podświadomości? Sama nie wiedziała, jak powinna określać to dziwne miejsce. Nie było ani snem, ani obcym wymiarem – to coś w rodzaju pałacu umysłu. Jakby mogła w dowolnej chwili przenieść swoją świadomość do wnętrza mózgu i przechadzać się krętymi korytarzami zwojów mózgowych, odkrywając dotąd zamknięte dla niej obszary pamięci, nad którymi pieczę sprawowało jej alter ego.
Zabieg sprawił, że Ida zyskała nową moc – przynajmniej tak mówiła. Jednak Lizz nie potrafiła dostrzec żadnych negatywów nowej sytuacji. Wreszcie mogła skonfrontować się z tą drugą stroną siebie, poznać ją, może nawet zrozumieć. Dzięki dostępowi do jej myśli i przeżyć miała szansę wreszcie zobaczyć całe swoje życie. Jej drugą naturą coś kierowało. Nie była pozbawionym wyższej inteligencji bytem, któremu przyświecało jedynie zaspokojenie podstawowych potrzeb. Ida miała cel, do którego uparcie dążyła. Chciała się zemścić, ukarać tych, którzy sprawili, że cierpiała. Pragnęła ukojenia. Hrabianka nie była jedynie pewna, jak zamierzała to osiągnąć, skoro odrzucała pomoc Sebastiana, po którą sięgnęła ona, dlatego korzystając z szansy, płynnie przechodziła z jednego wspomnienia do drugiego, obserwując zachowania doppelgangera i powoli odkrywając jego słabe punkty.
                Obserwowała mnóstwo okrutnych scen. Ida, a właściwie również ona sama, stała umazana krwią grupy przypadkowych osób, które miały nieszczęście podróżować nieopodal lasu, do którego Sebastian zabrał Elizabeth na trening. Dziewczyna nawet pamiętała to miejsce. Tego dnia po raz pierwszy udało jej się gołymi rękami złapać lisa, a potem zabili dzika, którego demon zaserwował jej później obiad. Chociaż nie pamiętała dokładnie, jak pozbawiła zwierzę życia, uśmiechnęła się na widok znajomego krajobrazu, nim jeszcze zmienił się w krwawą rzeź.
Po złapaniu lisa, Michaelis wyrwał go z rąk hrabianki i skręcił mu kark, tak by zwierzę nie umierało, wykrwawiając się na futro, z którego planował zrobić rękawiczki dla swojej pani. Lizz jednak była z tego powodu niezwykle niezadowolona. Nie chciała krzywdzić zwierzęcia. Uważała, że było ładne, a ona nie potrzebowała przecież kolejnej pary rękawiczek. Sebastian nie dawał jednak za wygraną. Stanowczo oświadczył, że lis musi umrzeć i zrobił to, co uznał za stosowne. Wtedy młodziutka, może jedenastoletnia, Lizzy padła na kolana i zaczęła płakać i krzyczeć na demona. Mówiła, że go nienawidzi, że powinien się jej słuchać, bo to ona jest jego panią, że przestanie go kochać i więcej go nie przytuli. Niewzruszony Michaelis ignorował ją do momentu, kiedy płacz nie urwał się nagle, ustępując miejsca groźnemu, niemal zwierzęcemu warczeniu.
                — To znowu ty? W takiej chwili? Doprawdy, problematyczna z ciebie dziewczyna… — westchnął demon, wkładając truchło lisa do torby z butelkami wody, którą wziął ze sobą na trening.
Sięgnął po jedną z nich i rzucił ją dziewczynie, a ta w locie rozcięła opakowanie sztyletem, który wyciągnęła z cholewy zawiązywanych butów do połowy łydek.
                — Kto pozwolił ci się sprzeciwiać mojej woli?! — wrzasnęła, rzucając się na bruneta.
Sebastian śmiał się z niej, bez trudu unikając kolejnych ciosów Idy, jednak przez cały czas bacznie ją obserwował. Lizz odnosiła wrażenie, że jego beztroska była tylko grą mającą na celu oszukanie rozwścieczonej dziewczyny. W rzeczywistości demon sprawdzał umiejętności drugiej osobowości hrabianki, a kiedy udało jej się zahaczyć końcówką ostrza o mankiet koszuli Michaelisa, przez jego twarz przemknął cień obawy. Najwyraźniej brutalna natura Elizabeth posiadała większy potencjał, niż mu się wydawało. Zamierzał ukrócić harce dziewczyny i ogłuszyć ją, a potem zabrać do domu, ale wtedy do ich uszu dotarł dźwięk końskich kopyt. Zanim kamerdyner zdążył się obejrzeć, Ida biegła w stronę źródła dźwięku, a kiedy do niej dołączył, stała już w kałuży krwi. Przed nią leżał błagający o życie mężczyzna. Michaelis nie wiedział nawet, co się stało, Lizz również nie zdołała przyjrzeć się niesamowicie szybkim ruchom dziewczyny. Wyrżnęła wszystkich. Kobiety, dzieci, konie, mężczyzn. Tego ostatniego człowieka zostawiła na koniec, jakby pragnęła, by jego dusza napełniła się przerażeniem, żeby odszedł w najgorszy możliwy sposób – owładnięty niewyobrażalnym strachem.
                — Zostaw go, wystarczy tej zabawy — warknął Sebastian, rozglądając się wokół ścieżki, która teraz przypominała bardziej krwisty strumień niźli leśną dróżkę.
                — Koniec będzie wtedy, kiedy ja tak zdecyduję! — wrzasnęła dziewczyna i wbiła ostrze sztyletu w plecy mężczyzny, przebijając jego płuca.
Zachowanie Idy doszczętnie rozwścieczyło demona. Przestał się z nią bawić i zwyczajnie skrępował jej ręce, a potem ogłuszył dziewczynę i przewiesił sobie przez ramię.
                — Ta mała to straszne utrapienie… — westchnął i jeszcze raz rozejrzał się dokładnie po okolicy.
Pod jednym z trucheł konia zobaczył martwego dzika. Pomyślał, że skoro Ida narobiła mu tyle problemów, to chociaż w ten sposób na tym skorzysta. Zabrał więc martwe zwierzę, przewieszając je sobie przez drugie ramię i spaliwszy za sobą pobojowisko, wrócił na polanę i położył Elizabeth w cieniu jednego z okazałych świerków. 

4 komentarze:

  1. Uważam na zajęciach, więc nie będę się rozpisywać. Alergia zabija, nie mam nastroju.
    Trochę to... przerażające. Te czerwone oczy mówią same za siebie, ale ten dzieciak... Nie demon, tylko zwierzę. Lizz, gdy teraz poznajemy Idę, zawsze gdy traciła kontrolę... Wydawała się faktycznie maszyną do zabijania, teraz to wygląda na szaleństwo, ale nie była zwierzęciem, które rzucało się na mięso z wywalonym językiem. Brrr!
    Nie wiem co mam myśleć, teraz gdy Lizz odbywa swoją "podróż". Już łatwiej mi zrozumieć, że Sebastian to dupek. Czekam na więcej informacji.
    Undertaker... jego zachowanie tylko potęguje zwierzęcość tych dzieciaków. Straaaszne. Osiągnął swój cel.
    Akurat nie spodziewałam się Lizzy w tym rozdziale. Może i dobrze, ile można żyć Sebastianem i Eni.
    Właściwie, nie zauważyłam żadnych błędów. Wprawdzie czytałam "jednym okiem", ale chyba nie jest tak źle, jak to przedstawiłaś.
    Teraz, to ja straciłam wątek. Ale komentarz jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpisuję dopiero dziś bo wczoraj... Było okropnie, paskudnie, strasznie gorącym dniem i miałam dość istnienia xD.
      Mssz rację, Lizz była nieco inna niż te dzieci, które teraz zmienia Undertaker. On gdzieś nawet wspominał, że ona była dotąd najbardziej udanym eksperymentem. Chociaż mnie sie osobiście wydaje, że głupie bestie są lepsze. Ida ma świadomość, własne zdanie i siłę, nie daje sobą pomiatać i jest bardzo inteligentna w porównaniu do innych. Ale nie zawładnęła też Lizz całkowicie. Takie różnice między nimi :P.
      W ogóle początkowo chciałam skończyć rozdział na końcu historii Undera, ale byłby za krótki, no i tak sobie pomyślałam, że pora dać Wam znać, że wracamy już do Lizz, bo jeszcze się stęsknicie xD.
      Dzięki za komcia, szczególnie za ten heroizm w trudnych warunkach i do zobaczenia :*.

      Usuń
  2. Racja, już wstęp jest pobity, gdy mówiłaś o becie. Zamiast pogody-pomogę, głupi, zamiast głupio... Ech, muszę być czujna w tekście.
    Ahaahahaah, spaczenie zawodowe xD piszesz o nowoczesnym mikroskopie, na co mój mózg się buntuje, bo chciałby wiedzieć czy optyczny, czy elektronowy czy jonowy, na co bym stawiała, bo już do próbki krwi bym się dowaliła czy krwinki czy osocze :P Wybacz, sama się babrałam, sprawiło mi to olbrzymią przyjemność a mogę wysnuć teorię, że czynnik demoniczny będzie albo jako kolejny antygen z ok 40 tam poznanych ludziom, albo będą miały w osoczu fajne przeciwciało ( jak fp - fanpage, przypadek? ) a potem doszłam do wniosku, że to lata +/_ 1900 więc ja sobie zwyczajnie dam spokój. Ja czekam na pierwszą wojnę światową, na której Undziu będzie labolatorantem xD
    Nie no xD Bo ty o tej masywnej windzie, a tak się składa, że identyczną wożą nasze ciała xD czuję się, jakbym tam była xD
    Jezu, nieeeee xddddddd Mogli się dostać tylko nieliczni xdddd mamy w szpitalu 7 piętro, które jest tylko w wykazie jednej windy, na które ona nie dojeżdża, bo ma 6 pięter tylko w obsłudze. Ale, że jestem dziwnym człowiekiem, a kiedyś wysnułaś teorię, że anioło-demonem, to personel zdradził mi, którą windą i z jaką przepustką musiałabym tam się udać, gdybym chciała. Skończę w piecu pana R.
    Sooo... Kary, zamiast ary i sali z małej litery, pomimo że Word zawzięcie twierdzi inaczej.
    No i Undziu stosuje założenia behawioryzmu w swoich badaniach, te same, które stosują zwierzęcy terapeuci. Pozytywna reakcja zostaje wzmacniana odpowiednią nagrodą. Ooc.
    Zwoje umysłu nie bardzo mi się podobają. Zwoje nerwowe-ok, ale tu raczej przychyliłabym się do bruzd i wyżłobień. Whatever, Idusia wrażenia nie zrobiła, bo pokazałaś już wcześniej urywki akcji, chyba bodajże nawet tej samej, wzbogaconej jedynie o lisa i dzika. I mam wrażenie ( z cyklu, czemu ja mam wrażenie, że to retrospekcja? Xd) że Sebastian celowo drażnił Lizzy widokiem krwi, żeby sprawdzić, czy to obudzi Idę. No bo proszę: to byłaby hańba dla kamerdynera rodu Roseblack, gdyby nie mógł niespostrzeżenie upuścić krwi lisowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pamiętam już w tej chwili, ale jak googlowałam mikroskop, to tak czułam, że będziesz go rozkminiać. A tu smuteg, bo nowoczesny dla nich, to dla nas... Sama rozumiesz xD.
      Demonizm będzie nie wiem gdzie, nie znam się na tym i generalnie to nie ma dla fabuły jakiegoś większego znaczenia, więc zapewne to pominę albo zwalę na supernaturalne świzdu-gwizdu.
      No i tak, behawioryzm. Wprawdzie nie wiem, czy on już wtedy był, bo tego nie googlałam, ale Under nigdzie nie mówi wprost "postępujmy według zasad teorii behawioryzmu", więc nawet jeśli jeszcze nie istniał, to nie znaczy, że on nie mógł na to wpaść, bo jest mądry - więc ochrona dupy tak czy tak xD.
      Wiem, że OOC, ale to się już nie zmieni i generalnie było częściowo celowe xD.
      Sytuacja z Idą to zupełnie inna niż ta opisana wcześniej. Ale że nie robi wrażenia, to mnie nie boli, nie musiała. Miała tylko pokazać w tym miejscu, że to się zdarzało nagminnie, że miało wiele konsekwencji i jak przy tym wszystkim reagował Sebastian.
      Ej i w sumie błędów jakoś wyjątkowo mało, biorąc pod uwagę mój stan podczas bety xD. Bywało, że wyspana zostawiłam dużo więcej, więc proooooops ja <3.
      To chyba tyle, loffki :*.

      Usuń

.