środa, 18 stycznia 2017

Tom IV, XCI

Do końca tomu coraz bliżej (tym razem naprawdę BARDZO BLISKO), a ja jestem w dupie z zapasem na piąty tom. I tak sobie o tym myślę i sądzę, że po 4 tomie będzie przerwa. Niedługa, bo zapewne tylko jeden dzień odpadnie i będzie to prawdopodobnie środa, ale mimo wszystko będzie. Dla Was to tylko jeden dzień bez notki, dla mnie dodatkowy spokój, żeby bezstresowo nadrobić. Zbliżają się ferie (mam od 27.01 do 19.02), więc będzie i czas, żeby spokojnie popisać. Mam nadzieję bardziej, niż to wyszło w święta xD.
No... Chyba tyle z przedmowy dzisiejszej, bo jakoś tak o. 
No i jest mi smutno z powodu komciów do ostatniego rozdziału. Niby to tylko jeden mniej niż zazwyczaj, ale przy takiej liczbie to widać. A wiecie co? Rozdział zebrał dużo więcej wyświetleń niż ten z seksami xDDDD. 

Miłego!! :*
==========================

Święta dobiegły końca szybciej, niż pragnęła Elizabeth. Nie potrafiła powiedzieć, co tak właściwie robiła. We wspomnieniach widziała tylko uśmiechnięte twarze bliskich i czuła ciepło ukochanego, który nie odstępował jej ani na krok. Kiedy jednak hrabina Rennel wraz z Timmym opuścili posiadłości, w sercu Elizabeth ponownie zawitał niepokój.
Nie potrafiła skupić się na nauce, nawet samo czytanie przychodziło jej z trudem. Całe dnie spędzała na wałęsaniu się po domu, wmawiając sobie, że w ten sposób ćwiczy. Był trzydziesty grudnia, dzień przed nadejściem nowego roku, a ona wciąż nie umiała nawet rozwiązać sprawy, którą zleciła jej głowa narodu.
W jej głowie pojawiały się nowe głosy, podejrzewały o udział w wojnie wszystkich wokół niej, poczynając od Undertakera, czego hrabianka zwyczajnie nie potrafiła pojąć. Czuła, że zdenerwowany umysł płata jej figle. Podzieliła się wątpliwościami z Sebastianem, a nawet z Sutcliffem, choć jemu nie powiedziała, kogo wytypowała jej świadomość – wstydziła się.
W rozmowie Grell przypomniał sobie, że kiedy zbierał dusze w Londynie zanim został złapany przez oddział porządkowy, widział kogoś, wokół kogo zebrały się dziwne istoty. Minęło jednak na tyle dużo czasu, a żniwiarz miał na głowie tak wiele spraw, że zwyczajnie o tym zapomniał. Nie był w stanie powiedzieć nic więcej, poza stwierdzeniem, że widział postać.
Załamana hrabianka niesamowicie się na niego zdenerwowała. Kazała mu wynosić się z posiadłości, a potem wezwała Sebastiana, by go wygnał. Kilka kolejnych godzin dziewczyna przeleżała w fotelu, nie mogąc normalnie funkcjonować ze względu na sięgający zenitu stres.
Demon widział, że z jego panią działo się coś złego. Pluł sobie w brodę, że nie potrafił jej pomóc. Co chwilę przyzywał inne demony, by składały raport, ale żaden z nich nie zdołał odkryć niczego nowego. Sprawa nie chciała dać się pchnąć do przodu, a męki Elizabeth przytłaczały Michaelisa do tego stopnia, że sam ledwo dawał radę się kontrolować. Nocami znikał na kilkadziesiąt minut, by z dala od posiadłości niszczyć  drzewa, miażdżyć kamienie i wrzeszczeć opętańczo, by chociaż odrobinę oczyścić się ze wściekłości.
Jeszcze nigdy nie zawodził aż tak bardzo. Czuł się tak, jakby ktoś przesłonił mu oczy, skrępował kończyny, a potem powiesił przed nim kawałek mięsa, każąc mu go chwycić, choć dobrze wiedział, że nie był w stanie tego zrobić. Sebastian miał pewność, że rozwiązanie zagadki czaiło się tuż za rogiem, ale chociaż zaglądał za każdy z nich, nie potrafił odnaleźć odpowiedzi.
Zaczynał mieć już dosyć tego, że coraz częściej przekraczał coraz dalsze granice nieużyteczności. On, który kiedyś z dumą mówił o sobie: „piekielnie dobry kamerdyner”, dziś nie był nikim więcej jak kolejnym, zwyczajnym służącym, który na każdym kroku zawodził. Niesamowicie go to bolało, ale byłby w stanie znieść to upokorzenie, gdyby jego konsekwencje nie odbijały się na Elizabeth, niestety było inaczej.
Nadszedł wieczór. Hrabianka położyła się spać nieprzeciętnie wcześnie, a Sebastian towarzyszył jej w łóżku, do zaśnięcia przytulając ją i głaszcząc po głowie, by ukoić zszargane nerwy swej nastoletniej pani. Planował zabrać ją następnego dnia w góry, by na chwilę oderwać ją od rzeczywistości z nadzieją, że malownicze widoki skąpanych w białym puchu szczytów niemal sięgających nieba pomogą jej odzyskać wewnętrzną równowagę. Próbował zdecydować pomiędzy Alpami przy granicy włosko-francuskiej i Himalajami w okolicach Everestu, jednak nie dane mu było ostatecznie wybrać lokacji.
W szybę sypialni uderzyła czarna, szponiasta dłoń. Subtelny dźwięk przekazywał alfabetem Morse’a wiadomość odnośnie tożsamości niezapowiedzianego gościa. Sebastian zwrócił wzrok ku oknu i rzucił w szybę kilkoma drobnymi kawałkami jednego z guzików, który oderwał od koszuli. Potem pocałował ukochaną w czoło i po cichu wyśliznął się z jej pokoju.
Z Samarelem spotkał się w ogrodzie, z dala od okien, by na wszelki wypadek nie narażać się na to, że zobaczy ich któryś ze służących. Młody demon wydawał się niezwykle zdenerwowany. Cały drżał, a kiedy kłaniał się przed królem, niemal wpadł w zaspę, próbując przed nim klęknąć.
Zachowanie młodzika napawało Kruka mnóstwem obaw. W ciągu kilku sekund, które oddzieliły pokłon od przekazania informacji, przez jego umysł przebiegły setki myśli, najgorszych scenariuszy, przez które sam wzdrygnął się lekko, gdy umysł podsunął mu obraz leżącej w plamie własnej krwi ukochanej.
— No mówże! — warknął niecierpliwie, przestępując z nogi na nogę.
Samarel otworzył usta, a jego dolna szczęka zadrżała niepokojąco, sprawiając, że ostre kły obiły się o siebie kilkukrotnie, wydając charakterystyczny klekot. Demon wciągnął w płuca powietrze, a potem zacisnął dłonie i w końcu wyrzucił z siebie informację:
— Zaczęło się, panie — rzekł ciężko, potrzebując chwili przerwy, by dodać coś więcej.
Co się zaczęło? O czym ten idiota mówi? – pytał się w myślach Michaelis, ale tak naprawdę doskonale wiedział, o czym mówił młody żołnierz. Nie chciał jednak w to wierzyć, jego owładnięty emocjami umysł starał się na siłę odepchnąć od siebie prawdę, licząc na to, że jeśli stworzy odpowiednio sensowną alternatywę, to właśnie ona okaże się prawdą. Nic bardziej mylnego, kolejne słowa kapitana czwartego zastępu rozwiały wszelkie nadzieje.
— Wrogowie zbierają się w okolicach Walbury Hill w Północnym Wessex. Królowa ogłosiła stan wyjątkowy. Wszystkie jednostki naszej i anielskiej armii kierują się już na miejsce. Podobno bogowie śmierci też już się szykują. Musimy iść, panie — wyjaśnił zdenerwowany demon.
— Co takiego jest w Walbury Hill? — zapytał niezwykle rzeczowo Sebastian, dziwiąc sam siebie, że w takiej chwili zdołał zachować zimną krew, jak dawniej, i próbować wyciągać istotne wnioski.
— Anasi wierzy, że właśnie tam znajduje się Podwalina Rzeczywistości, panie — odparł natychmiast Samarel.
— No tak, wszystko nabiera sensu… — westchnął Kruk.
Rozejrzał się wokół, a potem kazał Samarelowi wracać do swojego oddziału, po drodze informując Enepsignos, Lokiego i Anasiego, że pojawi się na miejscu w ciągu godziny wraz ze swoją towarzyszką. Demon musiały wiedzieć o obecności człowieka. Demony musiały za wszelką cenę ją chronić, Sebastian nie był w stanie zrobić tego samodzielnie. Wojska Ciemności będą musiały wiec nadrobić brak kilku wybitnych jednostek, Elizabeth była dla Kruka najważniejsza.
Kamerdyner wrócił do sypialni hrabianki. Przez chwilę bił się z myślami, chcąc zwyczajnie zostawić ją w domu. Dzięki temu miała szanse przeżyć, piekielne siły walczyłyby w najsilniejszej formacji, a po jego śmierci dziewczyna byłaby wolna i mogłaby spokojnie iść przez życie, które było jej przeznaczone. Wiedział jednak, że upartość Elizabeth pchnęłaby ją do nierozsądnych posunięć i prawdopodobnie i tak znalazłaby sposób, by dotrzeć na miejsce bitwy. Fakt, że odbywała się na innej płaszczyźnie rzeczywistości, której ludzie nie byli w stanie doświadczać bezpośrednio, w żadnym wypadku by jej nie powstrzymała. Piekło, plan astralny czy najdalszy zakątek świata – znalazłaby go bez względu na przeciwności.
Poza tym obiecał jej. Nie mógł odejść ze świata jako kłamca. Jego poprzedni pan mówił, że dziewczyna, z którą zawiąże przymierze, będzie niezwykle ważna. Wciąż nie rozumiał, dlaczego zarówno Phantomhive jak i sama dziewczyna tak uparcie dążyli do narażenia jej życia.
Ostatecznie Sebastian zadecydował, że do końca pozostanie wierny swej pani. Spała głęboko, lecz niespokojnie, mimo to demon bez trudu przebrał ją w ciepłe, wygodne ubranie i wyposażył w cały szereg sztyletów pokrytych specjalną warstwą substancji groźnej dla istot ponadnaturalnych. Musiał się upewnić, że jeśli Lizz miała wziąć udział w bitwie, chociażby w charakterze biernego obserwatora, w kryzysowej sytuacji będzie miała czym się bronić. Zrobił więc wszystko, by ową pewność zyskać.
Wiedział też, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, już nigdy nie ujrzą przyjaciół. Czuł, że wyrwanie nastolatki we śnie, nie dając jej szansy na pożegnanie, nie jest właściwe. Spróbował ją obudzić, ale nie udawało mu się.
— Elizabeth, obudź się. Musimy iść, pora się pożegnać — powtarzał, lekko wstrząsając dziewczyną. — Elizabeth!
Hrabianka nie reagowała. Dopiero po chwili Michaelis zdał sobie sprawę, że to, co wypleniał z niej tak długo, dalej tkwiło uśpione i ukryte gdzieś w jej podświadomości, i właśnie teraz, w najgorszej możliwej chwili, uaktywniło się, nie pozwalając dziewczynie wstać.
Nie miał więc innego wyjścia. Usiadł do sekretarzyka i napisał pożegnalne listy dla każdego z domowników, a także dla małego kuzyna nastolatki. Starał się możliwie najlepiej przekazać uczucia ukochanej, choć wiedział, że nie jest w stanie w pełni pojąć głębi relacji, jaka łączyła ją z innymi ludzi. Był pewien, że księżniczka zorientuje się od razu, dlatego w liście do niej postawił sprawę jasno, nie siląc się na udawanie kogoś, kim nie był. Wierzył, że japonka zrozumie, iż nie miał innego wyjścia.
Spakowane listy podrzucił ukradkiem do pokoi wszystkich w posiadłości, zostawiając opatrzone imionami koperty w widocznym miejscu. Tomoko zostawił również wiadomość dla Timmy’iego. Następnie wpadł do swojej sypialni, chwycił tomik poezji, który niegdyś dostał od Elizabeth i schował go w wewnętrznej kieszeni marynarki. Wziął również zdjęcie, porzucając za sobą ramkę, której nie miał jak przetransportować.
Wrócił do Lizz i wziąwszy ją na ręce, sięgnął po smoczą łuskę, którą ją sprezentował. Upewnił się, że ametystowy naszyjnik zdobi szyję szlachcianki, a potem otworzył okno i wyskoczył przez nie, obierając kurs na Walbury Hill, gdzie ich wspólne życie miało dobiec końca.
Dlaczego dziś? Czemu ostatniego dnia roku. Czy naprawdę nie dane nam będzie dotrwać poranka? – jęczał zrozpaczony głos w głowie Króla Piekieł, mijając zlane w ciemnozieloną smugę korony drzew. Z każdą kolejną milą czuł, jak coś w jego wnętrzu umiera. Dopiero odchodząc z posiadłości na dobre, wiedząc, że jego życie ma się ku prawdziwemu końcowi, zdawał sobie sprawę, jak bardzo zdołał przywiązać się do egzystencji.
Nigdy nie sądził, że śmierć będzie wprawiała go w tak dziwne uczucie. Nie był przerażony – co wydawało mu się najsensowniejszym uczuciem w obliczu nieuniknionego końca. To, co sprawiało, że jego wnętrze zamarzało, było czymś zupełne innym – niezrozumiałą tęsknotą i samotnością, zrozumienie przyczyny której przekraczało jego możliwości poznawcze. Coraz mocniej przyciskał do siebie ukochaną, mając nadzieję, że nieprzyjemne emocje stracą na sile, ale te jedynie nieubłagalnie wzmagały się w miarę, jak odległość od celu stawała się coraz mniejsza.
~*~
Enepsignos siedziała na krwistoczerwonym fotelu w królewskim gabinecie, opierając łokcie na blacie z czarnego dębu. Wpatrywała się w niewielki, szklany flakonik wypełniony błękitną, błyszczącą w bladym świetle substancją, która zdawała się poruszać, jakby żyła. Od kilku godzin królowa nie ruszyła się z miejsca. Zastanawiała się nad tym, co powinna zrobić, zupełnie ignorując stertę dokumentów, które miała wypełnić, nim rozpocznie się wojna. Papierkowa praca w ogóle jej nie interesowała. Informacje, które przekazał jej informator dawały nadzieję, ale niosły ze sobą ogromne konsekwencje. Jak wielkie piętno odciśnie na ukochanym, jeśli skorzysta z okazji?
Nie myślała już nawet o sobie. Od zawsze miała świadomość, że taki moment w końcu nadejdzie, nie sądziła tylko, że stanie się to tak późno. Już kiedy startowała w igrzyskach, by dostać się do piekielnych zastępów, nie robiła sobie zbyt wielkich nadziei, a jednak los był dla niej niesamowicie łaskawy. Gdy podsumowała całe swoje życie, uznała, że potoczyło się znacznie lepiej, niż powinno. Nikt nie uwierzyłby, że ktoś z samych nizin społecznych dostąpi kiedyś zaszczytu stąpania po królewskich korytarzach, tymczasem ona siedziała w fotelu męża – władcy Krainy Ciemności – mając do tego nie tylko prawo, ale i obowiązek.
Błękitna demonica westchnęła ciężko pod nosem. Wpatrywanie się buteleczkę zaczynało przyprawiać ją o mdłości, ale czuła tak ogromną fizyczną niemoc, że nie była w stanie robić niczego innego. Oczekiwała na znak, który sprawi, że sprawy potoczą się w tak niewyobrażalnym tempie, że decyzja podejmie się za nią, naturalnie i intuicyjnie, a Eni jedynie poniesie jej konsekwencje. Chwila ta jednak nie przychodziła, a kobieta jedynie torturowała się myślami o tym, jak szczęśliwy musiał być wybranek jej serca, spędzając ostatnie chwile swojego życia w ramionach innej; na dodatek śmiertelniczki.
— Co ja mam z tobą zrobić, hm? — mruknęła, jakby naprawdę liczyła na to, że flakonik do niej przemówi.
Nic takiego się jednak nie stało, a odpowiedzią na jej pytanie stało się energiczne wtargnięcie do gabinetu kogoś, kogo Enepsignos nie spodziewała się w nim zobaczyć.
Anasi wpadł zdyszany do wnętrza pomieszczenia, z trudem łapiąc oddech, choć nie wydawał się zmęczony. W jego oczach widać było panikę. Błękitna demonica jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Nie sądziła nawet, iż było możliwe, by aż tak go zdenerwować. Stał naprzeciw niej, lekko drżąc, a kiedy wreszcie wlepił w nią spojrzenie dwojga krecich oczu, lekko rozchylił wargi i milczał przez moment, nim głos zdołał przecisnąć się przez zaciśnięte ze stresu gardło.
— Zaczęło się, pani — rzekł w końcu, by po chwili wyciągnąć z kieszeni luźnej, czarnej szaty malutki zwój.
Uwadze archiwisty nie umknęła stojąca, niczym przed sądem, fiolka z substancją, którą dla niej przygotował. Domyślił się, że targały nią wątpliwości, ale teraz nie miała już na to czasu. Musiała działać.
Sterta niepodpisanych dokumentów wzbiła się w powietrze na machnięciem ręki Pana Pająków, by po chwili wylądować z powrotem na blacie, ułożona i podpisana idealną kopią podpisu Enepsignos.
— Już czas — odparła demonica, jak odurzona chwiejnie wstając z siedziska. — Gdzie?
— Jeden z dowódców piątego kręgu przekazał wiadomość. Hordy człekokształtnych wynaturzeń o dziwnej, quazi-demonicznej aurze zmierzają w stronę Walbury Hill w Wielkiej Brytanii. Musimy ruszać, pani.
— Ty też? — zdziwiła się królowa.
— Oczywiście. Muszę być na miejscu, by spisać historię naszego narodu, pani.
— Racja, przecież ty nie walczysz — westchnęła otumaniona Enepsi, powoli mijając sekretarzyk.
Skierowała się do drzwi, po drodze chwytając leżący na komodzie pas z nożami i jej dwa ukochane miecze, którymi potrafiła nie tylko pozbawiać życia, ale także wyciągać z innych informacje. Broń służyła jej za narzędzie, a krew przeciwników za najlepszych zakładników, którzy zdradzali jej wszystko, co pragnęła poznać. Żywiła nadzieję, że i tym razem sztuczka pomoże jej znaleźć inne rozwiązanie; że któryś z przeciwników zdradzi ich słaby punkt, że kropla krwi przeklętego Michała pozwoli jej poznać sposób na obejść porozumienia, które tak lekkomyślnie podpisał jej mąż.
— Na planie astralnym? — upewniła się, nim przekroczyła próg gabinetu.
— Zgadza się, pani.
— Daj znać dowódcom, ja powiadomię Lokiego, wyruszamy za dwie kwarty.
Anasi skinął głową i zamknąwszy drzwi, pobiegł korytarzem, informując każdego napotkanego na drodze demona wyższej rangi, by szerzył wieści. W ciągu niespełna dwudziestu ludzkich minut całe piekło wrzało; z wiatrem unosiły się miliony błagań o pomyślność w walce, grożenia przeciwnikom i w końcu wyklinania na znienawidzone anioły, które próbowały odebrać demonom miłościwego władcę.
~*~
— Willu! — krzyknął radośnie Sutcliff, kiedy wzburzony zarządca bogów śmierci chwycił go za płaszcz i szarpiąc przez korytarz, zaciągnął w ciemny zaułem akademii. — Wreszcie ośmieliłeś się przyznać do uczuć, którymi mnie darzysz? Nie mogłeś dłużej trzymać ich w sobie? — wypytywał, zbliżając się do przełożonego.
Za odpowiedź ze strony Spearsa posłużyła ubrana w ciemną skórzaną rękawiczkę pięść, która dotkliwie obiła prawą kość policzkową rudego shinigami. William odczekał, aż podwładny przestaje biadolić i przytrzymał go za krawat, przyciągając do siebie, by spojrzeć głęboko w oczy rudzielca, upewniając się, że zrozumiał.
— Zaczęło się — oświadczył lekko drżącym głosem, którego Grell jeszcze nigdy nie słyszał z jego ust. — Nie obchodzi mnie, co zamierzasz. Zrobiłeś swoje. Cokolwiek postanowisz, nie zdradź mojego sekretu. Walcz u boku tej swojej abominacji i jego właścicielki, ale jeśli spróbujesz stanąć na drodze zwycięstwu zjednoczonych sił, osobiście dopilnuję, żebyś obrócił się w ostateczną nicość. Nieoficjalnie — zagroził, kładąc silny akcent na ostatnie słowo.
William T. Spears zyskał szacunek, poważanie i niezwykle wysoką pozycję, choć w świecie bogów śmierci obcował niewiele dłużej niż Sutcliff, ze względu na swoją zasadniczość, uczciwość, obowiązkowość i silne poczucie moralności. Nie lenił się, nie zrzucał pracy na innych, brał na siebie pełną odpowiedzialność za wszystkie swoje błędy i tak tylko raz – ten, który stał się pretekstem do idealnego szantaży skrzydlatych zastępów niebios – popełnił błąd. Kiedy więc Grell usłyszał, że zamierzał pozbyć się go nieoficjalnie, przez jego ciało przeszedł silny dreszcz mieszający w sobie zarówno ogromną trwogę jak i niezdrowe podniecenie, przez które jego obitą twarz zalał mocny rumieniec.
— Nie zdradzę cię, Williamie — odparł nie mniej poważnie od przełożonego. — Będę walczył u boku Sebastiana, będę bronił jego kontrahentki i nie dopuszczę do tego, by wygrał, kimkolwiek jest… — zapewnił, całkowicie porzucając maskę kochliwego, głośnego półgłówka.
— To Undertaker.
— Co?!
— To Undertaker — powtórzył cierpko Spears. — Legendarny shinigami, ten, z którego od zawsze kazano brać nam przykład. Powodzenia, Grellu Sutcliff — dodał i zniknął, nim rudzielec zdążył powiedzieć coś więcej.
Został sam na ciemnym, opuszczonym korytarzu Akademii Shinigami, mierząc się z informacją, która nie tyle wprawiła go w całkowity szok czy wściekłość względem wzoru dla wszystkich młodych żniwiarzy, ale wzbudziła w nim poczucie winy, które dusiło go i zmuszało, by padł na kolana, błagając opatrzność o wybaczenie. Gdyby tylko nie był takim roztrzepanym idiotą.
Przecież go widział. Przypomniał sobie błysk siwych włosów w jednym z londyńskich magazynów tuż przed tym, jak został pojmany za porzucenie księgi w ludzkim świecie. Gdyby wtedy nie dał się rozproszyć, gdyby dali mu dojść do słowa… Wtedy wojna mogłaby się w ogóle nie wydarzyć. Sebastian nie musiałby ginąć, Elizabeth nie musiałaby umierać wraz z nim.
Nim zdołał się ocknąć, minęła chyba godzina. Korytarze na nowo zapełniły się młodymi adeptami, którzy dołączyli do armii żniwiarzy zbyt późno, by wziąć udział w walce. Byli tak beztroscy i radośni. Żartowali, wygłupiali się, całowali po kątach… Żaden z nich nie miał pojęcia, że świat, który znają, właśnie dobiegał końca.
— Panie Sutcliff, wszystko w porządku? Ma pan jakieś zajęcia? — zapytał drobny, granatowowłosy chłopak z kolczykiem w kształcie czaszki w uchu.
Chociaż starał się wyglądać groźnie, był zaledwie drobnym nastolatkiem, do złudzenia przypominającym Grellowi o kimś, kogo kiedyś znał.
— Jesteś Phantomhive? — zapytał nieprzytomnie, na co chłopak pokręcił głową.
— Jestem JB, od Joanne Black, ale Joanne to podobno imię dla bab, dlatego go nie używam — wyjaśnił radośnie młody żniwiarz. — Przepraszam, spieszę się na zajęcia praktyczne. Dziś wreszcie dostaniemy nasze pierwsze kosy. Proszę mi życzyć powodzenia! — dodał pełen entuzjazmu i pobiegł przed siebie, machając do Sutcliffa na pożegnanie.
— Joanne Black… — powtórzył rudzielec, po czym powolnie ruszył do wyjścia z budynku.
Chciał dostać się na pole bitwy, gdziekolwiek ono było, nim walka rozpocznie się na dobre. Musiał przyznać się Sebastianowi i Elizabeth do swojej winy, nie wyobrażał sobie, by mieli odejść, nie wiedząc, że to on był odpowiedzialny za ich śmierć. Chociaż ten jeden raz musiał podstąpić w stu procentach należycie. Był to winien swojej przyjaciółce.




12 komentarzy:

  1. Nieżle coraz lepiej akcja niezla szkoda ze zbliza sie do konca

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale spoko, niedługo kolejny tom, więc jeszcze trochę to potrwa :P.

      Usuń
  2. Super rozdział. Szkoda tylko, że w takim momencie ;-;. Cóż trzeba czekać do soboty ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo trzeba dawkować emocje, no xD. Żebyście nie mogli się doczekać i cały czas myśleli o tym, co będzie w następnym rozdziale xDDDD.

      Usuń
  3. Super rozdział :D Akcja zaczyna się rozkręcać, wojna się zaczęła, a Elizabeth śpi sobie, obudzi się, a tu pole bitwy. Czekam na ten moment, gdy dowie się, że to właśnie Undertaker stoi za tym wszystkim. Grell pomylił tego żniwiarza z Cielem ? Byłoby to niemożliwe, gdyby naprawdę stałby się shinigami.
    Do zobaczenia w następnym rozdziale ! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomylił, bo wyglądał podobnie :P. Może będzie z tego jakiś wątek, może nie. Ale chciałam pokazać, że u shinigami przejmowanie się tą wojną nie jest aż takim wielkim wydarzeniem jak dla reszty i że młodzi nawet nie mają o niej pojęcia - taka tam ichnia polityka, coby dzieci mogły się skupić na nauce xD. Znaczy dzieci... No w sumiendzieci, po prostu młodzi i niedoświadczeni, a tak wyszło, że ten był nastolatkiem, gdy do nich trafił :P.
      W sumie zabawne jest to, że Lizz wie, że to Undertaker, ale tylko gdy rozmawia z Idą, a potem zapomina :P.
      Do zobaczenia! :*

      Usuń
  4. NIE SEBUŃ! Nani ty polasacie jeden! Ja się nie zgadzam! Sebuś ma żyć! Ma żyć! Bo jak nie to żucę tego bloga w diabły! ( ale i tak bez niego nie przeżyję) czekam na więcej... No i blagam niech Grell dostanie pierdolca i niech zignoruje Willa aby ratowac naszą dwójkę...
    Do soboty!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahahahahaha, jeju xD. Tak zareagowałaś, że zaczęłam się zastanawiać, co takiego w tym rozdziale było. A w następnych będzie dużo więcej emocji xD. Weź jakąś melisę wypij, bo się boję, że się przeze mnie nerwicy nabawisz xD.
      Do zobaczenia! :*

      Usuń
  5. Boże, czytając rozdział byłam cała zestresowana. ONI NIE MOGĄ UMRZEĆ.
    Tyle emocji ile przeżyłam czytając tego bloga to ja nie... Proszę niech to zakończy sie szczęśliwie, bo coś czuje ze bede długo plakac :--)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle, ile ja się napłakałam, pisząc to opko, to sobie nawet nie wyobrażasz xD. A ich losy zostały już podpisane. Z rozdziału na rozdział będzie coraz więcej emocji teraz xD. Polecam :D.

      Usuń
  6. Grell! Nie martw się no! :(

    Przez cały rozdział skręcało mnie w żołądku. Rozdział pełen emocji...
    tyle sie tu działo...
    Jezu! Nie ma czasu pisać komentarz Xd! Szybko pędzę czytac dalej!!!

    OdpowiedzUsuń

.