sobota, 28 lutego 2015

Tom 2, VII

Jestem właśnie na konwencie i prawdopodobnie świetnie się bawię. A jeśli bawię się źle, to dowiecie się przy okazji kolejnego wpisu.
W każdym razie, notka doda się sama.
Nie robiłam tak wcześniej, więc gdyby coś było nie tak, to wybaczcie. Nie chciałam Was tak zostawiać na cały tydzień w oczekiwaniu, dlatego wypróbujemy dostępne narzędzia :3
Miłej lektury wszystkim i czekam na jakieś komentarze :D 

==================

– Dobra robota – pochwalił ich i wręczył każdemu cukrową, czerwonobiałą laskę.
Schował kilka do kieszeni, by udekorować nimi nocną szafkę w sypialni swojej pani, ale równie dobrze mogły posłużyć jako nagroda dla podwładnych. Nie pomylił się. Szerokie uśmiechy na ich twarzach jednoznacznie stanowiły o ich zadowoleniu. Popatrzyli na siebie znacząco wzbudzając podejrzenia kamerdynera.
– Teraz proszę was jednak byście wrócili do swoich kwater i nie opuszczali ich bez mojego wyraźnego polecenia. Czy tym razem będziecie w stanie to zrobić? – zapytał ze sztuczną łagodnością w głosie.
Służący pokiwali twierdząco głowami i zniknęli z jego pola widzenia. Nie zastanawiając się zbyt długo nad przyczyną ich dziwnego zachowania, Sebastian poszedł do pokoju swojej pani. Zapukał do drzwi, jednak nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Odczekał chwilę i spróbował po raz kolejny z równie mizernym skutkiem. Wszedł do środka tłumacząc sobie, że nie ma innego wyjścia – za niecałe pół godziny mieli zjawić się goście.
Dziewczyna leżała w swoim łóżku, przykryta po sam czubek głowy jedwabną pościelą. Demon westchnął głęboko i podszedł do niej. Pochylił się i szepnął:
– Panienko, za chwilę zjawią się goście.
Brak jakiejkolwiek reakcji z jej strony ani trochę go nie zraził, wręcz zachęcił do dalszego działania. Chwycił róg kołdry i szybkim, energicznym ruchem ściągnął ją z dziewczyny wywołując tym samym salwę pisków i wyzwisk, które wybełkotała niewyraźnie pod jego adresem.
– Co ty najlepszego wyprawiasz, idioto? Do reszty ci odbiło? – złożyła w końcu składną obelgę, na którą demon odpowiedział złośliwym uśmiechem.
Był niezwykle zadowolony, sam nie mogąc do końca sobie uwierzyć, że mu się udało. Odkąd zaniósł ją do sypialni kilka dni temu gdy zasnęła w jego łóżku, udało mu się powstrzymać każdą myśl, każdą niechcianą emocję. Zepchnął je za mur – postąpił tak, jak postępowała jego pani. Z chorobliwą satysfakcją przyglądał się jej drżącemu ciału, które nie wzbudzało w nim żadnej, niepożądanej reakcji.
– Przestań się szczerzyć! Odpowiadaj!
– Budzę panienkę wszelkimi znanymi mi metodami. Niestety tradycyjne zawiodły w twoim przypadku już nie pierwszy raz. Jako kamerdyner rodu Roseblack musiałem podołać spoczywającemu na mnie obowiązkowi nawet, jeżeli wymagało ono niekonwencjonalnych środków – dumnie wygłosił jedną ze swoich typowych mów.  
Bardziej niż była zła, że po raz kolejny próbował się wykpić wykorzystując relację pani – służący zdziwiło ją, że znowu to robił. Znowu grał. Powoli zaczynało jej brakować  złośliwości z jego strony. Tak samo jak ciągłe przytyki pod adresem jej stroju i manier, były wpisane w ich relacje od samego początku.  Bez nich, mimo że mniej się denerwowała czuła się znudzona i miała wrażenie, że z kamerdynerem jest coś nie tak. Ostatnie tygodnie rzeczywiście nie należały do najprzyjemniejszych, ale na samą myśl, że coś tak drobnego w oczach demona miałoby go martwić do tego stopnia, by zaniechać gierek, które wręcz ubóstwiał, napawało ją prawdziwym przerażeniem. Gorszym nawet od tej maleńkiej iskierki, którą dostrzegła w jego oczach zaledwie kilka razy na przestrzeni ostatnich czterech lat.
– Nie wiem, czy posuwanie się do tak radykalnych metod przystoi kamerdynerowi – odpowiedziała zupełnie nieprzygotowana na tę grę.
– Ufam, że jest panienka wypoczęta – zmienił temat.
– Byłabym bardziej, gdybyś raczył obudzić mnie w nieco łagodniejszy sposób – dąsała się. – Która godzina?
– Za kwadrans trzecia. Najwyższa pora, by przygotowała się panienka do przyjęcia gości.
– Racja. Ubranie – zażądała, siadając.
Nagła zmiana temperatur  wzbudziła w niej lekkie drżenie. Podciągnęła nogi do klatki piersiowej i oplotła je rękami, co najwyraźniej rozbawiło lokaja.
Wyciągnął z szafy bogato zdobioną kwiatowym wzorem, błękitną suknię z falbaną oraz gorset, którego tak nienawidziła. Na widok „uprzęży” skrzywiła się boleśnie.
– Naprawdę muszę? – jęknęła, kiedy zaczął zdejmować z niej ubranie.
– Nie chciałaby panienka, żeby jej upodobanie do tak niechlujnego traktowania swojej powierzchowności ujrzało światło dzienne, mam rację? – zapytał, pomagając jej wstać.
Odwróciła się do niego plecami i wzdychając ze zrezygnowaniem swoim ostatnim, nieskrępowanym oddechem, rozłożyła ręce pozwalając mu okalać ciało znienawidzoną częścią garderoby.
– Przynajmniej zaciśnij luźniej, niż ostatnim razem. – Ton jej głosu zabrzmiał bardziej jak błagalna prośba, niż polecenie.
Mężczyzna pociągnął za sznurki, i kiedy hrabianka wydała z siebie dławiący odgłos, zatrzymał dłonie i nieznacznie poluzował wstążki dając jej tym samym kilka milimetrów przestrzeni w płucach.
– Dziękuję – wykrztusiła ciężko.
Sebastian założył jej sukienkę, związał włosy w szykowny warkocz wplatając w niego kilka błękitnych wstążek i pomógł jej ubrać buty. Przez cały mozolny proces dziewczyna milczała, obserwując jedynie jego dłonie i twarzą. Chociaż złośliwość, którą ją obdarował była jak najbardziej zgodna z jego normalnym zachowaniem, to czuła emanujący od niego dziwny, niewytłumaczalny chłód, który pozornie był niedostrzegalny. I gdyby nie przyglądała mu się z uwagą każdej chwili każdego dnia pewnie nawet by tego nie dostrzegła. Jednak widziała. Chociaż rzadko potrafiła jednoznacznie określić, co mówiły jego gesty i skomplikowana w swej prostocie mimika twarzy, zmiany nie umykały bystremu wzrokowi nastolatki. Przynajmniej tak jej się wydawało.
– Sebastian? – mruknęła pod nosem przeglądając się w lustrze, bardziej dla zasady, niż z rzeczywistej chęci oglądania swojego, wciąż zbyt chudego zdaniem kamerdynera, ciała.
– Słucham, panienko?
– Wszystko w porządku?
– Co masz na myśli, panienko? – zapytał obojętnie.
– Twoje zachowanie, kamerdynerze – przedrzeźniła go. – Od kilku dni jesteś jakiś inny… – ciągnęła nie mogąc dobrać odpowiednich słów.
A może raczej nie chciała ich znaleźć. Nie chciała przyznać się, że chłód, którym zaczął ją obdarzać od kilku dni bez wyraźnej przyczyny, wprawiał ją w kiepski nastrój, smucił i zastanawiał. Nie przypominała sobie, by zrobiła coś, co mogłoby go zrazić. Nie okazywała słabości, nie wahała się, nawet zdarzyło jej się zjeść dwa całe posiłki – powinien być wręcz dumny! Odkrycie się przed nim, zdawało się nie warte tej, w gruncie rzeczy niezbyt istotnej, sprawy, która zapewne dotykała jedynie ją. Czyżby była zwyczajnie przewrażliwiona? Niemożliwe!
– Czyżbym w jakiś sposób panience uwłoczył? Jeśli tak, najmocniej przepraszam, to na pewno więcej się nie powtórzy – odgrywał rolę pokornego sługi nie mającego najmniejszego pojęcia, o co jej chodzi, chociaż tak naprawdę doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Zadziwiająco, wyraz smutku, który całkowicie zawładną mimiką twarzy szlachcianki również nie wzbudził w nim żadnego uczucia. Był z siebie dumny.
Szlachcianka powiodła wzrokiem po jego wyprostowanej sylwetce na chwilę zatrzymując spojrzenie drżących tęczówek na jego twarzy, analizując każdy milimetr boleśnie złośliwego uśmiechu.
Kiedy zaczęło mnie to smucić? – zapytała się, zrozumiawszy, jak bardzo zmieniło się jej zachowanie, z czego nawet nie zdawała sobie wcześniej sprawy.
Czyżby czasy czerpania satysfakcji z każdej złośliwe gry minęły? Czy może chodziło jedynie o ten chłód w jego oczach, który zdawał się zdolny zamrozić cały świat w przeciągu jednej chwili gdyby tylko demon tego zapragnął. Zamglone spojrzenie bez wyrazu wyzute z najdrobniejszego cienia emocji, którego mogłaby się doszukać, co z resztą robiła zazwyczaj skutecznie. Jedynie złośliwy, sztuczny uśmiech. Zadrżała pod ciężarek spojrzenia pustych oczu Sebastiana.
– Nie o to chodzi, nie ważne – zrezygnowała z dalszego ciągnięcia tematu zatrzymując w sercu odrobinę bojącego od lokaja chłodu, jakby zamierzała go przestudiować, zrozumieć i zlikwidować.
Nie była tą wylewną dziewczynką, którą poznał kilka lat temu. Gdyby tak było, już dawno powiedziałaby mu, co tak naprawdę myśli. Jednak wieczne wzbranianie się przed uczuciami stworzyło w niej system obronny, który nie pozwalał na dzielenie się emocjami z taką samą łatwością jak kiedyś. Każda, dążąca do odkrycia swoich prawdziwych myśli, czynność wzbudzała niepokój. Jeśli ktoś wie o tobie za dużo, może cię zranić. Tylko bliscy mają moc pozwalającą na zadanie prawdziwych ran. Jeśli odkryjesz się przed kimś, zaufasz mu – wkładasz w jego dłoń miecz, którym może pociąć cię na strzępy. Dlatego lepiej było nie dawać ludziom możliwości poznania swoich myśli. Ale Sebastian nie jest człowiekiem. Jeszcze niedawno zdawało jej się, że w krwistoczerwonych oczach bruneta dostrzega melancholię; wspomnienie czegoś, co wydawało się, że ona też powinna była pamiętać. Teraz wszystko zniknęło, lecz dwa sprzeczne obrazy – ciepło tamtego spojrzenia i chłód obecnego – toczyły w jej głowie zażartą, niemą dyskusję.
– Powinniśmy już schodzić, słyszę nadjeżdżający powóz – powiedział otwierając przed nią drzwi, delikatnie się kłaniając.
Elizabeth bez słowa przeszła przez nie i ruszyła w stronę holu.
~*~
                Pierwszy wóz podjechał przed główne wejście do posiadłości punktualnie o godzinie trzeciej. Hrabianka, okryta przez lokaja płaszczem, w tracie pokonywania schodów z szerokim uśmiechem na twarzy przywitała wysiadającą ze środka przyjaciółkę. Japonka ukłoniła się lekko, po czym nieśmiało podeszła do przyjaciółki próbując wyczuć, czy może ją przytulić. Zaskakująco, Elizabeth sama objęła ją ramionami w czułym uścisku.
– Jak dobrze cię widzieć – powiedziała cicho.
– Lizzy-chan, stęskniłam się – odparła czarnowłosa zdając sobie sprawę, że coś w wyglądzie szlachcianki wydawało się inne. – Dzień dobry, Sebastianie – posłała służącemu życzliwy uśmiech.
– Dzień dobry księżniczko – pokłonił się. – Pozwoli księżniczka, że wezmę jej bagaże, jako że nie widzę, by był z tobą służący. – Ostatnia, personalna konstrukcja jego zdania boleśnie ubodła zazdrością serce młodej szlachcianki.
Od kilku dni sporadycznie zdarzało mu się odezwać do niej w ten sposób. To była kolejna zmiana, która przykuła jej uwagę, jednak dotąd nie znalazła sposobnej okazji, by bez narażania się na odsłonięcie kart, wyciągnąć z niego jej przyczynę.
Sebastian wciągnął z dorożki bagaże księżniczki i zaniósł je do pokoju, który odpowiednio wcześnie ozdobił w świątecznymi dekoracjami podobnie jak całą resztę ogromnej posiadłości. Japonka uważnie przyjrzała się przyjaciółce, wzięła głęboki wdech i odważyła się zapytać:
– Lizzy, co stało się z twoimi włosami? – Hrabianka odruchowo dotknęła opadający na ramię warkocz.
– Nie wiem, Tomoko. Naprawdę nie mam pojęcia – odparła widząc niedowierzanie w oczach koleżanki.
– Pasuje ci ten kolor – skomentowała jedynie porzucając temat.
Nie zdążyły nawet wejść do środka, kiedy kolejny powóz zatrzymał się na podjeździe. Z jego wnętrza wyszła dystyngowana dama w długim, brązowym płaszczu do samych kostek. Płowiejące, ciemne włosy związane w misterny kok dodawały kobiecie przerażająco niesympatycznego wyrazu, jakby same owalne szkła okularów nie tworzyły wystarczającego efektu. Hrabina Scarlet Rennell, starsza siostra poprzedniego hrabiego Roseblack, która zobowiązała się sprawować opiekę nad osieroconym niedawno chłopcem. Tego Lizz obawiała się najbardziej. Z całego serca liczyła na to, że wysłanie zaproszenia jedynie do kuzyna będzie wystarczającą sugestią, że nie życzy sobie towarzystwa gburowatej, konserwatywnej ciotki. Widać ona miała na ten temat inne zdanie. Nim zdążyła dobrze wysiąść z wnętrza karety, zmierzyła obie dziewczyny mrożącym wzrokiem zwiastującym serię komentarzy wyrażających jej niezadowolenie.
– Młoda panno, czyż twoi świętej pamięci rodzice nie nauczyli cię za grosz kultury? – warknęła zachrypniętym głosem. – Co to ma znaczyć? – Podsunęła pod sam nos dziewczyny wypisane przez kamerdynera zaproszenie. Korzystając z chwilowej absencji służącego, postanowiła zrzucić na niego całą winę.
– Jest mi naprawdę przykro… ciociu – ostatnie słowo z trudem przeszło jej przez gardło. – To okropne przeoczenie ze strony mojego niekompetentnego kamerdynera już więcej się nie powtórzy – przeprosiła szybko widząc, że Sebastian zmierza w ich kierunku.
– Oya, młodej damie nie przystoi kłamać w tak niegodny sposób – skomentował słowa dziewczyny. – Hrabino Rennell, to zaszczyt móc panią gościć. – Pokłonił się głęboko. – Pozwoli pani, że…
– Zamilcz – odparła oburzona kobieta. – Doprawdy, nie wiem, co jest gorsze. Twoje kłamstwa, Elizabeth, czy skandaliczne zachowanie tego służącego. Gdyby to zależało ode mnie, już dawno wylądowałby na ulicy.
Przeszywające spojrzenie, którym wzajemnie obdarowali się mieszkańcy rezydencji zapewne byłby w stanie zabić kogoś, kto stanąłby na jego linii. Szczęśliwie nie dość, że nikt tego nie zrobił, to również sam wymowny sposób wyrażenia wzajemnej złości umknął uwadze zarówno hrabiny, jak i japońskiej księżniczki. Elizabeth uśmiechnęła się najłagodniej jak tylko potrafiła.
– Chociaż zdarza mu się popełnić czasem tak rażący błąd, to zapewniam cię, ciociu… – Znów gardło zaczęło odmawiać jej posłuszeństwa denerwująco się kurcząc – że jest doskonałym kamerdynerem. Wierzę, że przekonasz się o tym w najbliższej przyszłości. – Z każdym kolejnym słowem czuła do siebie coraz większe obrzydzenie.
Zaskakująco, płaszczenie się przed kobietą dało oczekiwany efekt. Wyraz jej twarzy nieznacznie złagodniał i najwyraźniej porzuciła temat, zamykając go pełnym dezaprobaty prychnięciem w kierunku lokaja.
– Thimothy, zamierzasz wreszcie wysiąść? Jak ty się zachowujesz? – skarciła chłopca, przelewając na niego resztę niezadowolenia.
Dźwięk jego imienia wywołał nagłe, przyspieszone bicie serca w ciele nastoletniej hrabianki. Ze środka powozu wyłonił się złotowłosy, szczupły chłopczyk ubrany w niesamowicie ponury, szary mundurek. Popatrzył na kuzynkę markotnym wzrokiem zmuszając się do uśmiechu.
– Dzień dobry, LIzzy, Tomoko, Sebastianie – przywitał się cicho i spuścił głowę, wbijając nieprzytomne spojrzenie w czubki czarnych, lakierowanych butów.
Elizabeth wiedziała, że śmierć obojga opiekunów zdruzgocze chłopca. Po stanie, w jakim zastała go podczas pogrzebu jedynie utwierdziła się w przekonaniu, że dzieciństwo bezpowrotnie zostało  mu odebrane w jeden z najbardziej brutalnych sposobów. Nie myślała jednak, że ciotka Scarlet i jej metody wychowawcze pozbawią go nawet wspomnienia radosnego błysku w oczach. Żal ścisnął za serce młodej hrabianki serce, powietrze wydało się niesamowicie ciężkie. Poczuła, że za chwilę się przewróci. Sebastian od razu dostrzegł, co dzieje się z jego panią i w ułamku sekundy znalazł się tuż obok niej podając dłoń, na której mogła się wesprzeć. Bez słowa protestu skorzystała z propozycji. Nie chciała dawać hrabinie kolejnego powodu do złośliwej tyrady – tym razem na temat żywienia i dbania o siebie. Dzień zapowiadał się dużo gorzej niż się spodziewała.
– Woźnico, podaj temu lokajowi nasze bagaże – rozkazała Jej Hrabiowska Mość i nie zwracając uwagi na nikogo, ani na nic innego, powolnie zaczęła kroczyć w stronę drzwi.
– Księżniczko, mogę prosić, byś pomogła panience wejść? – szepnął demon przesuwając się lekko w stronę czarnowłosej.
Japonka kiwnęła głową i objęła przyjaciółkę. Ta jednak, delikatnie odsunęła się od towarzyszki dając znać, że doszła do siebie. Kamerdyner spojrzał na nią ukradkiem, by upewnić się, że znowu nie stara się unosić dumą. Widząc, że naprawdę czuje się lepiej z ulgą zajął się bagażami.
                Nim hrabina zdążyła znudzić się oczekiwaniem w holu lokaj pojawił się na górze schodów i powolnym, dostojnym krokiem zszedł na sam ich dół czerpiąc niesamowitą przyjemność ze zdegustowanego spojrzenia nieprzyjemnej kobiety. Bezczelne babsko.
– Przygotowałem herbatę. Proszę podążyć za mną do salonu. Obiad rozpocznie się za dwie godziny. – Ukłonił się nisko i wskazał gościom drogę do pomieszczenia.
Usiedli na fotelach ustawionych wokół niskiego stołu. Sebastian zaprezentował nalewaną herbatę, po czym odwrócił się z zamiarem opuszczenia wrogiego terytorium.
– Sebastianie – zatrzymała go fioletowowłosa.
– Słucham, panienko?
– Poczęstuj Timmiego jedną z cukrowych lasek. Wiem, że masz je przy sobie – poprosiła.
 Uśmiechnęła się do chłopca, jednak on westchnął tylko zdając się w ogóle nie interesować otaczającymi go ludźmi. Był nieobecny, zamknięty w swoim świecie, niedostępnym dla nikogo z zewnątrz. Tak bardzo przypominał ją samą. Tylko, że ona miała Sebastiana – spojrzała na demona, pochylającego się nad chłopcem z serdecznym uśmiechem – on pomógł jej to przetrwać. Pomógł jej się podnieść. Przez głowę szlachcianki przeszła nieodrzeczna myśl.
– Szkoda, że on nie zawarł paktu… – Natychmiast pokręciła głową odganiając od siebie absurdalny pomysł.
Chłopiec wziął do ręki prezent, rozpakował go i bez słowa wsadził do ust.
– Thimothy! – skarciła go hrabina.
Elizabeth aż podskoczyła na krześle, jednak dziecko wydawało się zupełnie obojętne wobec szorstkiego tonu głosu opiekunki.
– Dziękuję, Sebastianie – odpowiedział obojętnie nawet nie patrząc na służącego.
Lokaj opuścił salon i poszedł do kuchni, by zacząć przygotowania. Po drodze zawołał do siebie resztę służby.
– Jeanny, Thomas, Tai, mamy nieoczekiwanego gościa – zaczął.
 Pracownicy popatrzyli na niego z zaciekawieniem, nieświadomi tego, co ich czeka.
 – Hrabina Rennell, ciotka panienki; przyjechała wraz z paniczem Thimothym. W związku z powyższym proszę was, byście podczas posiłku zachowywali się z godnością właściwą służącym tego domu. Rozumiecie? – zapytał poważnie.
– Się rozumie, spokojna twoja poczochrana. Jeść z zamkniętą gęba i nie rzucać w Taia żarciem, załatwione –odparł beztrosko Thomas, co spotkało się z dezaprobatą ze strony jego kolegów.
Zmieszany karcącym spojrzeniem pokojówki, podrapał się po głowie.
– Eee… To jest. Tak jest! Damy z siebie wszystko.
– Mam taką nadzieję. Nie chcecie mnie zawieść – dodał złowrogo lokaj.
Odprawił ich z powrotem do swoich kwater i z ciężkim sercem zabrał się za końcowe przygotowania. Perspektywa spędzenia najbliższych kilku godzin na trzymaniu w ryzach wesołej gromadki przyprawiała go o zawroty głowy. To takie ludzkie.
                Usłyszał pukanie do drzwi prowadzących na zewnątrz kuchni. Spodziewając się kolejnego, idiotycznego kataklizmu niechętnie pociągnął za klamkę i po chwili pożałował tej decyzji. Do środka kuchni, tanecznym krokiem wszedł odziany w czerwony płaszcz, irytujący shinigami.

– Sebuuuuuuś! – jęknął radośnie, wieszając się na szyi demona. 

6 komentarzy:

  1. Eee... Grell? O.o Co on tu robi? (o.o)
    Rozdział był ciekawy, znalazły się ze trzy literówki :) ale nie wpływają one zbytnio na zrozumienie tekstu :)
    No, niech się coś zacznie dziać! ;P
    A Sebastiana to uduszę, jak może być taki oschły? T^^T Ranisz ją demonie swoją obojętnością, oj ranisz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę smutno się to czytało, nie wiem... najbardziej boli własnie taka zmiana. Sebby, nie ładnie. Jestem ciekawa spotkania Grella z Sebbym i ewentualnym spotkaniem z Jej Hrabiowską Mością xD Czekam na kolejny rozdział! :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam wszystko zadziwiająco szybko. Biedny Thimothy, nie dość, że stracił rodziców to jeszcze taka gburowata kobieta sprawuje nad nim piecze. Czuje, że pojawienie się czerwonowłosego shinigamiego rozluzni nieco ten nostalgiczny nastrój. Miłej zabawy na konwencie! Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, dzięki. Bawię się nieźle :D tylko brakuje kuroszowych gadżetów, no ale nic :P najważniejsze, że notka się dodała tak, jak powinna ^^

      Usuń
  4. Hejeczka,
    cudownie, Grell o ja co on tam robi? żal mi chłopca taki przygaszony... oj Sebuś nie zachowuj sie tak oziemble...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniale, Grell? co on tam robi? oj Sebuś nie zachowuj sie tak oziemble...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń

.