środa, 22 kwietnia 2015

Tom 2, XXI

Wow, udało mi się zbetować notkę i nawet istnieje szansa, że nie spóźnię się na zajęcia.
Chcę już publikować dalej, przejść do ciekawszych rzeczy. Fabuła się trochę wlecze, dlatego przestaliście czytać? Chciałabym wiedzieć. :) 
Anyway, napisałam wczoraj kilka stron trzeciego tomu, ale wciąż nie jestem pewna, czy nie skończę historii po drugim, chociaż to odbiegałoby nieco od początkowej wizji. No nic, zobaczymy.
W międzyczasie, endżojcie, jeśli jeszcze tam jesteście. :)

======================

                – Co stało się wczoraj? – zapytał jedwabistym tonem, uśmiechając się z kpiną.

                – Szczerze mówiąc… Nie pamiętam – przyznała skruszona.

Demon zrobił kolejny krok naprzód. Dziewczyna spojrzała na niego zaniepokojona i delikatnie się cofnęła.

                – Byłam na strychu i piłam Burbon… – zaczęła nieśmiało.

                – I co było potem? – Zbliżył się o kolejny krok, a ona cofnęła się równo z nim.

                – I chyba wypiliśmy za dużo.

                – To wszystko? – dopytywał.

Znów do niej podszedł, tym razem wystarczająco blisko, by zmusić ją do oparcia pleców o chłodną ścianę. Niezwykle silny dreszcz przeszył jej drżące z niepokoju ciało. Nie wiedziała, do czego zmierza, wprawiało ją to w denerwujące poczucie bezsilności, zanurzające umysł w ciemności, która łudząco przypominała wspomnienia z najczarniejszej przeszłości.

                – I spo-spotkałam się z tobą, a potem… – zaczęła się jąkać.

                – No właśnie. Co było potem? – Nie odpuszczał.

Zbliżył twarz do jej policzka, by poczuła na nim jego spokojny oddech. Słyszał przyspieszone bicie jej serca.

                – J-ja nie pa-pamiętam… – wykrztusiła z trudem i mocno zacisnęła powieki, spinając wszystkie mięśnie.

Zaśmiał się. Zwyczajnie się zaśmiał, z taką lekkością, jakby opowiedziała mu dowcip. Zaskoczona, otworzyła oczy i spojrzała na niego spłoszona.

                – Tak to właśnie wygląda, panienko, kiedy upijasz się z niższą klasą, na dodatek alkoholem takiej jakości. Nie powinnaś więcej pić takich rzeczy, ten Burbon był naprawdę obrzydliwy. Musiało ci bardzo zależeć, by wkupić się w ich towarzystwo – mówił z uprzejmym uśmiechem na twarzy, całkowicie wracając do swojego zwyczajowego zachowania.

Patrzyła na niego z rozwartymi ustami, nie wiedząc jak się zachować. Była w szoku, a on widział to i nie powstrzymywał się od śmiechu. Chociaż była zła i zażenowana, poczuła ulgę. Bała się, że będzie gorzej.

                – Doprawdy, zachowanie niegodne szlachcica – dodał.

Podszedł do biurka i schylił się, by podnieść coś z dolnego blatu. Zdobiona filiżanka gorącej herbaty parowała lekko, wypełniając pomieszczenie silnym aromatem Earl Greya.

                – Usiądź proszę. – Wskazał dziewczynie krzesło.

Posłusznie usadowiła się we wskazanym miejscu i nie ukrywając radości, chwyciła w doń porcelanowe naczynie.

                – Powiesz mi, czego nie pamiętam? – zapytała po kilku minutach, ośmielona smakiem utęsknionej herbaty i podniesiona na duchu chwilowym, lepszym samopoczuciem.

Jego oczy rozbłysły na chwilę. Odgarnął niesforny kosmyk włosów opadający na oprawki okularów i uśmiechnął się tajemniczo.

                – Gdyby to było naprawdę ważne, pamiętałabyś. – Jego głos drżał z rozbawienia.
Zaczynał ją denerwować.

                – Panienko. Kiedy skończysz, proszę, byś udała się ze mną do sypialni – powiedział nagle, poważniejąc.

                – Do sypialni? – zdziwiła się.

Uśmiechnęła się złośliwie, wskazując na nieprzyzwoitość, jaką rozbrzmiały jego słowa.

                – Musimy zmienić twój opatrunek, inaczej może dojść do zakażenia – odparł, zerkając na opasły tom encyklopedii medycznej leżący na rogu biurka.

                – Niech będzie.

                Czy wciąż miał sobie za złe słabości poprzedniego dnia? Jeżeli nawet, zgniecenie twarzy irytującego shinigami niezwykle poprawiło mu nastrój, uwalniając od wyżerającego poczucia winy, które targało jego serce. W pełni nad sobą panował. Nie pamiętała – uniknął konsekwencji, które dla niej byłby bardziej zgubne niż dla niego. Nie skłamał – nie zadała żadnego precyzyjnego pytania, które zmusiłoby go do wyjawienia prawdy. Demoniczna natura podpowiadała mu, by skorzystał z możliwości. Przy okazji, rozerwał się nieco obserwując wachlarz niepewności malujący się na jej, bledszej niż zazwyczaj, zmęczonej twarzy. Niepostrzeżenie, zaprowadził hrabiankę do swojego pokoju i polecił, by usiadła na łóżku.

                Pomieszczenie nie nosiło żadnych śladów użytkowania. Lizz zastanawiała się, jak dawał sobie radę, pozbawiony odpoczynku od własnych myśli. Nie potrafiłaby nie spać. Nie ze względu na fizyczne zmęczenie, a na potok myśli, który zalewał ją w jego towarzystwie. Intrygował. Każdego dnia, począwszy od tego, kiedy wyrwał ją z ramion rozpaczy, zadziwiał. Wzbudzał zainteresowanie, zaufanie, ale także niepewność. Nigdy nie wiedziała, o czym do końca myślał, a świadomość, że prawdopodobnie nie dane będzie jej zgłębić ten niezwykły umysł jedynie podsycała ciekawość. Obserwowała płynne ruchy jego sprężystego ciała. Ściągnął śnieżnobiałe rękawiczki zastępując je gumowymi, sterylnymi, które przywdziewał zawsze, kiedy opatrywał jej rany. Te różniły się od pozostałych, były jego dziełem. Idealnym w swej brutalności, pięknym niczym twór natchnionego artysty. Cienkie rozcięcia na dłoniach szlachcianki poczerwieniały, wskazując na stan zapalny. Widział nabrzmiałą skórę, pod którą zbierała się ropa.

                – Muszę je nakłuć i oczyścić – wyjaśnił.

Nie czekając na odpowiedź, przeciął napuchnięte miejsce i w akompaniamencie jej cichych, przepełnionych bólem syków, oczyścił rany, okalając je świeżym bandażem.

                – Strasznie kłopotliwe – burknęła, patrząc na końcowy efekt jego zabiegu.

                – Najmocniej przepraszam. To moja wina – odparł, klękając przed szlachcianką z głęboko pochyloną głową.

                – Nie ważne, już o tym rozmawialiśmy. Lepiej powiedz, kiedy zjawi się podejrzany.

                – Zabójca – poprawił ją.

                – Jesteś pewien? – zdziwiła się.

Demon uśmiechnął się przebiegle, wstając z kolan.

                – Oczywiście. Zjawi się ostatniego dnia roku.

                – To nasza szansa. Musimy wszystko dokładnie zaplanować – powiedziała słodkim, przepełnionym ekscytacją głosem. – Pozbądźmy się go – dodała.

W jej głosie wyczuł coś dziwnego. Intrygującą pokusę, która nie towarzyszyła jej nigdy wcześniej. Szczera chęć zabicia człowieka.

                – Powinniśmy wracać do posiadłości najszybciej, jak to możliwe. Kto wie, co zrobi tamta trójka – odparł, gasząc nieco jej młodzieńczy zapał.

                – Masz rację… Powinniśmy wracać – mruknęła.

~*~

                Szczupłą postać, o skórze czarnej jak smoła, wbiegła do spowitej ciemnością sali i z głośnym hukiem padła na kolana u stóp tronu. Płomienny blask jej oczu odbijał się w czarnym krysztale.

                – Panie – rzekł uniżonym tonem.

                – Jak idą przygotowania? – Gruby, męski głos, którego echo rozbrzmiewało polifonią tonów, zażądał wyjaśnień.

Szczupłej budowy chłopak podniósł się z klęczek i zrobił kilka kroków na przód. Stanął przed obliczem swego pana i podał mu błyszczący kamień, na którego powierzchni wyświetlił się obraz.

                – Rozumiem – odparł władca. – Dobrze się spisałeś. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, czeka cię nagroda, Saamedzie. Wracaj do pracy.

                – Dziękuje, panie. – Poddany pokłonił się i opuścił pomieszczenie, znikając za kurtyną ciemności.

                – Ostrzegałem cię – rzekł spoczywający na tronie, widząc odbijającą się w kamieniu sylwetkę mężczyzny.

~*~

                – Eddy, gdzie się podziewałeś? Miałem ograć cię w karty! – Blondyn od progu sypialni naskoczył na Elizabeth.

Uniosła dłonie i machnęła nimi kilka wyrazy, sugerując, dokąd się udała, jednak kolega nie zrozumiał.

                – Był u medyka, idioto – odparł, zirytowany Seth.

                – Nie wymądrzaj się, debilu. Ciebie też gdzieś wcięło – odgryzł się.

Złotooki westchnął ciężko, dotykając opuszkami palców podstawy nosa.

                – Mówiłem ci już, że byłem u zarządcy. Jesteś aż taki głupi?

Szlachcianka przysłuchiwała się krótkiej wymianie zdań z rozbawieniem. Było nie do pomyślenia, by ludzie jej pokroju odzywali się w ten sposób. Nie na miejscy była sama jej obecność wśród niższych sfer. Nie przejmowała się tym. Za to dobrze wiedziała, co na ten temat myślał Sebastian. Powstrzymywał się od komentarzy, był dziwnie spokojny i pozbawiony złośliwości, zważywszy na okoliczności. Czuła, że jeszcze to nadrobi, że czeka, aż szala gorzkiej dezaprobaty przeleje się, sprowadzając na nią monsun jego niepochlebnej tyrady.

                – A teraz musimy iść na łacinę. Tyle pograliśmy – zauważył Benny.

Zeskoczył z górnego posłania chwiejnie lądując na podłodze. Był niezadowolony. Polubił nowego i nie chciał tracić ani chwili – nigdy nie było wiadomo, co się wydarzy. Jeśli któryś z nich miał być kolejną ofiarą? Nie chciał ryzykować.  Chociaż ukrywał to przed kolegami, naprawdę bał się mordercy. Nie mógł spokojnie zasnąć, martwiąc się, by jego imię nie padło, jako następne. Był jeszcze zbyt młody, nie zdążył skosztować życia. Nie miał ochoty umierać nim zaliczy jakąś panienkę, przynajmniej tyle mu się należało od tego przesranego życia. Jakiż był głupi, odbierając Martinowi ostatnią szklankę kompotu. Co, jeśli gnojek w ramach zemsty wytypuje go, jako następną ofiarę?

                Benny miał rację, za chwile zaczynały się zajęcia. Dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy, jak długo była z lokajem. Przy Sebastianie czas płyną zupełnie inaczej, żałowała, że nie zostać z nim dłużej. Czuła się nieswojo, widząc jego brak za plecami. Pozbawiona krytycznych spojrzeń i uprzejmego, przesyconego ironią uśmiechu. A także dezaprobaty i niezrozumienia, kiedy wymyślała coś, co bawiło tylko ją, podczas gdy on nie rozumiał, z czego mogła się śmiać.

~*~

                Michaelis zaczął wykład od sprawdzenia obecności. Wszyscy, oprócz małego Martina byli obecni. Chłopak źle się poczuł i został zwolniony z popołudniowych zajęć, jak przekazał demonowi jego współlokator.

                – Zapewne jesteście ciekawi jak poszło wam wczorajsze zadanie – rzekł ze złośliwym, mrożącym krew w żyłach nastolatków, uśmiechem.

Z szuflady biurka wyciągnął stos kartek.

                – Nie zaliczyłem tego, on mnie zabije – jęknął zdruzgotany Benny.

Wplótł palce we włosy i spuścił głowę szczękając zębami. Elizabeth zrobiło się żal bruneta. Z całej trójki zdawał się najbardziej przejmowaćć ocenami. Nie była pewna, czy same wyniki, czy widmo dodatkowych prac lub chłosta, wzbudzały w nim taki lęk, niemniej nieprzyjemnie było jej patrzeć na zmartwione oblicze kolegi. Ben zdawał się w ogóle nie przejmować, przywdziewając maskę obojętnego twardziela, który przyjmie wszystko, co przyniesie los. Seth natomiast, siedział obojętnie, zerkając kątem oka na współlokatorów, jakby test i jego wyniki w ogóle go nie dotyczył. Zdawał się nieobecny. Widziała jego puste spojrzenie i wyzutą z emocji minę. Gdy zobaczyła go po raz pierwszy, poprzedniego dnia rano, wydawał się zupełnie inny. Skryty, nieśmiały, niepewny siebie. Z każdą minutą zmieniał się z tego delikatnej, cichej sieroty, w intrygującego i tajemniczego chłopaka, którego nie potrafiła rozszyfrować tak samo, jak Sebastiana. Na dodatek dziwne, znajome ciepło, którym emanował nie dawało jej spokoju. Nie potrafiła przypomnieć sobie, skąd znała to uczucie. Kimkolwiek był, zasługiwał na zdecydowanie większe zainteresowanie. I chociaż nie był obiektem ich śledztwa, powinien pozostać jej obojętny, nie potrafiła zwyczajnie zignorować jego odmienności. Żałowała, że z końcem roku, skończy się ich znajomość. Poznał jej tajemnice, miał nie jedną okazję, by ją zdemaskować, a jednak tego nie zrobił, chociaż nie obiecała mu niczego w zamian. Mógł przecież zażądać pieniędzy, domu, pracy.

                – Niewielu z was udało się zaliczyć. Szczęśliwcy, którzy tego dokonali, będą mogli wyjść. Cała reszta… Na was czeka kara – zarządził poważnym głosem nauczyciel.

                – Seth, Eddy, Ben, Benny, Martin, Dominick? – zdziwił się, wypowiadając ostatnie imię. – Zaliczyliście. Możecie wyjść, do następnych zajęć macie wolne.

Chłopcy odetchnęli z ulgą i żwawo podnieśli się z miejsc, zmierzając w stronę drzwi. Mijając lokaja, dziewczyna podziękowała mu jedynie poruszając wargami i uśmiechnęła się uroczo, nie zdając sobie sprawy, jaki przypływ radości wzbudził w nim ten niewinny gest.

                – Myślicie, że pobije ich tak, jak Eddiego? – zapytał Dominick, kiedy w piątkę oddalili się od klasy.

Dziewczyna spojrzała na niego z niechęcią. Nie miała najmniej ochoty dzielić się z nim przemyśleniami na jakikolwiek temat. Nie lubiła rodzaju ludzi, który sobą reprezentował. Idioci, zaślepieni fizyczną siłą, zupełnie nieświadomi istnienia ich własnych mózgów.

                – Jak ty to zaliczyłeś? – warknęła, mierząc go podejrzliwym wzrokiem.

Odwzajemnił spojrzenie, jednak w jego niewielkich, ciemnych oczach, szeroko osadzonych w czaszce dostrzegła irytujące zaskoczenie.

                –  Ściągałem od Martina – odparł z lekkością.

                – Oczywiście, że ściągałeś – westchnął Seth, wyjmując słowa prosto z ust dziewczyny.

                – Nic im nie zrobi. Jest dobrym cz-człowiekiem – powiedziała hrabianka z lekkim zająknięciem.

Poczuła potrzebę bronienia lokaja. Nie chciała, by źle o nim myśleli. Nie chciała, by dostrzegali w nim potwora. To, że w rzeczywistości był demonem, który zapewne rozerwałby ich na strzępy ze zwyczajnego znudzenia, gdyby nie wiązał go kontrakt, nie znaczyło, że był potworem. Przecież był kulturalny, miły i serdeczny. Kpił, złościł się i śmiał jak każdy. Poza tym, gdyby nie on, byłaby martwa.

                – Bronisz go, jakby był twoim ojcem – zaśmiał się osiłek.

Wsadził ręce do kieszeni i odłączył się od nich, informując, że w razie potrzeby znajdą go w ogrodzie. Zamierzał poświęcić wolny czas przenoszeniu śnieżnych kul od jednego płotu do drugiego – trening jego autorstwa, z którego był niezwykle dumny.

                – Kretyn – zaśmiał się Benny. – Chodźcie, zagramy w te karty – namawiał.

                – Dobra!

                Elizabeth szła za nimi, było jej obojętne, co zrobią z prawie dwiema godzinami wolnego czasu. Wypowiedziane przez Domicka słowa nie dawały jej spokoju.

                – Jak ojca? Czy traktuję go jak ojca? – zastanawiała się, nie mogąc dojść odpowiedzi.

Żałowała, że nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc w odnalezieniu prawdy. Sebastiana od zawsze traktowała jak… Sebastiana. Nie mogła zaszufladkować go ani jako potwora, ani tym bardziej jako sługę, nie wspominając nawet o czymś równie abstrakcyjnym, jak utożsamianiu go z ojcem. Jej ojciec był zupełnie inny. Stanowczy, zdystansowany i kochający na swój własny sposób.

                – Sebastian też jest stanowczy i zdystansowany… Niemożliwe. Cholerny troglodyta! – denerwowała się.

Zaciskała pięści, czując piekący ból. Pomyślała, że dyskomfort pomoże skupić myśli. Została w tyle, zupełnie nie przejmując się kolegami. Po chwili zobaczyła wracającego po nią Setha.

                – Wszystko w porządku? – zapytał troskliwie.

                – Ten idiota… Nie traktuję Sebastiana jak ojca! – krzyknęła obrażona.

Chłopak spojrzał na nią z otwartymi ustami. Widząc jego skurczone źrenice zrozumiała, że właśnie palnęła głupstwo, które odsłoniło przed nim kamuflaż kamerdynera.

                – Cholera – przeklęła, spuszczając głowę.

                – Nie martw się, przecież obiecałem, że nikomu nie powiem – pocieszył ją, delikatnie dotykając śniadą dłonią jej wątłego ramienia.

Odsunęła się, nie chcąc dorzucać do pogmatwanej mieszanki myśli, kolejnych bezsensownych rozważań, które do niczego nie prowadziły. Nie protestował, nie dziwił się, przyjął jej reakcję z całkowitą obojętnością, jedynie wyczekując wyjaśnienia w sprawie Sebastiana.

                – Sebastian jest… Moim lokajem. Pomaga mi rozwiązać sprawę – wyrzuciła z siebie z trudem.

                – I tak cię potraktował?! – Złotooki wyraźnie się zdenerwował.

Świdrował ją poważnym spojrzeniem, zupełnie odmiennym od dotychczasowej obojętności, jednak równie głębokim. Miała wrażenie, że w odmętach jego błyszczących tęczówek mogłaby utonąć.

                – Musiał – rzekła krótko, po chwili czując potrzebę dodania czegoś więcej.

Musiała bronić demona przez krytycznymi ocenami sierot. Nie mogła pozwolić, by bezcześcili jego imię, nawet, jeżeli on byłby z tego zadowolony.

– Gdyby tego nie zrobił, ktoś spostrzegawczy, na przykład ty, mógłby zauważyć, że coś jest nie tak. Sprawa jest zbyt ważna, by narażać ją na niepowodzenie z powodu kilku draśnięć – wyjaśniła z zaciętą miną, spoglądając z obrzydzeniem na swoje dłonie.

Słabość ciała, której nie potrafiła się przeciwstawić, była nieznośna. Wiedziała, że skóra potrzebuje więcej czasu, by się zabliźnić i przestać powodować ból, jednak sam fakt istnienia tego bólu był główną przyczyną jej złości. Sebastian z dużo gorszymi ranami, z których sączyły się ogromne ilości krwi, walczył z uśmiechem na twarzy, jakby nigdy nic. A ona? Ona nie mogła utrzymać w dłoni pióra, by nakreślić porządnie wyglądające litery. O kaligrafii w ogóle nie było mowy. Żałosne.

                Seth uśmiechną się z rezygnacją, zrozumiał. Chociaż wydawało mu się niepojęte, jak mogła być tak wierna komuś, kto bez mrugnięcia okiem był skłonny ją zranić, wiedział, że jej nie przekona. Dostrzegł w oczach szlachcianki oddanie, na którym opierała swoje życie. Nie trudno było poznać, że mężczyzna był dla niej wszystkim.

                – Chcesz grać w te karty? – zapytał, zmieniając temat.

Dziewczyna zaczerwieniła się lekko.

                – Szczerze mówiąc, wolałabym zwyczajnie porozmawiać. Lubię udawać chłopaka, ale to trochę męczące – odparła, uśmiechając się lekko skrępowana.

                – Chodź. – Złotooki chwycił ją za rękę i zaprowadził do jednego z pomieszczeń służbowych na drugim piętrze.

Wewnątrz niewielkiej klitki wypełnionej środkami czystości znajdowała się stara kanapa. Chłopak wszedł na nią i pociągnął zwisający ze ściany łańcuszek. Pomieszczenie rozjaśniło się pomarańczowym blaskiem żarówki. Elizabeth usiadła na zakurzonym meblu i westchnęła, przeciągając się.

                – Ta sprawa, dla kogo ją rozwiązujesz? Dla Yardu? – zapytał czarnowłosy, siadając obok niej.

                – Yardu? – zaśmiała się kpiąco. – Skądże. Jej Królewska Mość osobiście zleciła mi rozwiązanie tej zagadki – odpowiedziała.

Poczuła słodki smak dumy, kiedy znajomy spojrzał na nią z niedowierzaniem.

                – Sama Królowa?

                – Tak. Wywodzę się z rodu o wieloletniej tradycji. Każda głowa mojej rodziny należała do pewnego stowarzyszenia. Teraz ta rola przypadła mi – wyjaśniła zadzierając głowę.

Dawno nikomu o tym nie opowiadała. Nie miała okazji poczuć, jak odpowiedzialne i wyjątkowe brzemię nosiła na swoich barkach. Dla niej i Sebastiana, a także wszystkich z jej otoczenia, było to oczywiste i częściej wzbudzało oburzenie niż szacunek, czy podziw. Każdy członek rodziny Elizabeth, który był świadomy jej roli w szlacheckim półświatku próbował odciągnąć fioletowowłosą od pełnienia funkcji odziedziczonej po ojcu.

                – Skoro jesteś głową swojej rodziny… Co z twoimi rodzicami? – mruknął nieśmiało.

Lizz popatrzyła na niego i posmutniała. Oparła stopy na kanapie i przyciągnęła kolana pod brodę, splatając wokół nich ręce.

                – Przepraszam… Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz – wycofał się brunet, widząc jej reakcję.
Nie chciał sprawiać jej bólu. Nie przyszło mu przez myśl, że dziewczyna naprawdę może być sierotą.

                – W porządku… – szepnęła, uśmiechając się niewyraźnie.

Oparła podbródek na kolanach.

                – Moi rodzice… zginęli. W okropny sposób. Mnie porwano i torturowano. Miałam dziesięć lat, kiedy wtargnęli do naszego domu. Matka ukryła mnie w szafie, w ich sypialni. Jacyś ludzie zabrali ją i ojca, potem szukali mnie. Siedziałam w szafie dwa dni nim odważyłam się wyjść. Potem… – zamilkła, z trudem przełykając ślinę.


Patrzyła na chłopaka oczami przesłoniętymi wspomnieniami, gorzkimi chwilami, które pragnęła wygnać ze swojej głowy. Nie potrafiła. Nigdy przedtem nie opowiadała nikomu, co się wydarzyło. Tylko Sebastian znał prawdę, ale nie umiała z nim o tym rozmawiać. Wolała wmawiać sobie, że jej życie zaczęło się w chwili, gdy objął ją silnymi ramionami ciemności, wyciągając z samego środka koszmaru. Jak anioł stróż. 

14 komentarzy:

  1. Boże, Nami, nie wiem co ze mną jest nie tak, ale to zakończenie było po prostu niezwykłe •.•
    Powiem tak jak Ty dawno temu: JA CHCĘ ROMANS xD
    A Seba, grr, pożałuje jak tak się będzie dakej zachowywał =D A Lizz moglaby mieć mocniejszą głowę xD ja idę tworzyć teorie spiskowe na temat Setha xP Jak i naćpanego sułtan... A, zapomnij xD

    I nie rób mi tego, dociągnij to do końca. Ja żądam zakończenia dopiero w trzecim tomie! Chcę poznać oryginalne zakończenie, jakiekolwiek by ono nie było :3
    Nie smutaj =3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pierwotnej wersji, to miały być nawet 4 tomy, bo jak się nad tym zastanawiam, bo w trzech bym się nie wyrobiła zwyczajnie Oo
      Naćpany sułtan? Mów do mnie jeszcze, to brzmi niezmiernie intrygująco ^^

      Usuń
  2. Boże, jakie to genialne *^* Akcja wcale się nie wlecze, wręcz przeciwnie. Wplotłaś w nią bardzo ciekawe wątki, jak ten atak na Sebastiana, czy wspomnienia dziewczyny. Mimo że mieliśmy obraz jej przeszłości, to nie było wiadomo, co konkretnie się stało. Lubię takie klimaty :3


    I będzie mi smutno jak teraz skończysz :( Jeśli czujesz, że to już nie to, to uszanuję Twoją decyzję, jednak nie chciałabym się jeszcze rozstawać z tą historią.
    Tak więc dużo weny, zapału i duuuży przytulas :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :*
      Nie wiem, po prostu smutno mi się ostatnio zrobiło, że tak mnie ludzie zlewają, ale w gruncie rzeczy chciałabym dociągnąć to do końca. Gorzej, że ostatnio prawie nie piszę, w tym tygodniu zaledwie 8 stron... Niedługo blog dogoni Worda i będzie problem Oo

      Usuń
    2. Jak chcesz, to mogę ci truć co jakiś czas, żeby była motywacja x3
      Ale wiem, o co Ci chodzi. Sama tak ostatnio miałam, ale udało mi się wydostać z dołka. Tak więc dawaaaaj! Nie poddawaj się! <3

      Usuń
    3. Poddawanie się chyba już do mnie nie pasuje. Chyba wyrosłam, oby :P
      Tak, truj mi <3 To motywujące :P

      Usuń
  3. Super! Uwielbiam Twoje opowiadanie i dzięki Tobie ,mam ochotę także założyć bloga ,ponieważ też piszę ;) Sebastian taki śmieszek się zrobił xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaag! Pisz. Będę czytać <3 Jest tak mało blogów do czytania ostatnio :P

      Usuń
    2. Ok ;) U mnie jest podobna opowieść ,lecz tylko w sprawie postaci z kurosza xD

      Usuń
    3. Jak założysz bloga to podaj adres, żebym mogła Cię odwiedzić :)

      Usuń
    4. Spoko ;D Chętnie się dowiem czy mam zadatki na pisarkę xD

      Usuń
  4. Zapraszam gorąco na kolejny rozdział u mnie! (gome, że Ci spamię, ale fb mi nawala xD)

    http://kuroshitsuji4ever.blogspot.com/2015/04/xviii.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, a końcowka naprawdę, odważy się powiedzieć wszystko... zastanawiam się kto szpiegów kim był ten chłopak, chwilę myślałam o Sethcie ale i Martin mi pasuje na tego chłopaka co tam był... no i jest kwestia taka że dla Lizz, Seth wydaje się taki znajomy...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.