sobota, 25 kwietnia 2015

Tom 2, XXII

Ucieszyłam się, że w tej notce będzie jednak z moim ukochanych scen, ale to jeszcze nie w tej. Chociaż to, co się dzieje w dzisiejszej, również lubię. 
Mam nadzieję, że i Wy polubicie. 
Miłej lektury :) 

==================

                – Pamiętam, że byłam w szoku. Błąkała się korytarzami rudery niczym nieprzypominającej mojego domu. Minął chyba tydzień, może trochę więcej. Zdawało mi się, że mijały miesiące. Kiedy zdałam sobie sprawę, że nie jestem martwa, wrócili. Zabrali mnie, zamknęli w klatce i... Zmuszali do strasznych rzeczy. – Pochyliła głowę, chowając twarz w przestrzeni między klatką piersiową, a kolanami.

Chłopak słuchał opowieści w milczeniu, drżąc z przerażenia. Nie rozumiał, jak w ogóle była w stanie o tym rozmawiać. Jak udało jej się podnieść, wrócić do normalnego świata.

                – Wtedy zjawił się Sebastian. Uratował mnie – szepnęła niemal niesłyszalnie, wciąż ukrywając twarz. Wspomnienie imienia mężczyzny rozbrzmiało radośniejszym tonem słabego głosu nastolatki. – Zabił ich wszystkich, bezlitośnie. Słyszałam błagania, widziałam, jak wyrywa serca z nich plugawych ciał. Wszędzie była krew. Siedziałam w czerwonej kałuży, czekając aż mnie wypuści. Wziął mnie na ręce i wyniósł stamtąd. Powiedział, że… – zawahała się.

Wyciągnęła na wierzch błyszczący medalion, który dostała od demona na urodziny i zacisnęła kamień w dłoni.

Nie mogła powiedzieć mu prawdy, musiała szybko zmienić historię. I tak wiedział już zbyt wiele. Jego obietnica była jedynie pustym słowem, nie powinna dać jej wiary bez najmniejszych wątpliwości, gdyby Sebastian się o tym dowiedział, byłby zły. Tyle razy powtarzał, a ona przekornie chciała udowodnić mu, że nie wszyscy są tak bezwartościowi. Z czasem sama zwątpiła, a raczej przestała okłamywać się, że było inaczej.

                – Powiedział, że przyszedł mnie ocalić, że zaopiekuje się mną i nigdy mnie nie opuści. Od tego czasu trwał przy mnie bez względu na wszystko. Każdego dnia znosząc moje dziecinne zachowania, humory, płacz, choroby, nocne koszmary, nieporadność. Znosił wszystko, zastąpił mi rodzinę. Żyję tylko dzięki niemu. Obiecał, że nie odejdzie. Był jedyną osobą, której się nie bałam. Jedyną, która miała prawo mnie dotknąć. – Podniosła głowę i popatrzyła na Setha z radosnym uśmiechem, przepełnionym wdzięcznością. – Żyję tylko dla niego. Dla niego i dla swojej zemsty.

                Ciemnowłosy patrzył na nią tępo, nie mogąc wykrztusić słowa. Wiedział, że nauczyciel był dla niej kimś wyjątkowym. Spodziewał się łzawej historii o nieobecnych rodzicach ginących w wypadku i wiernym lokaju, który postanowił trwać u jej boku. W scenariuszu, który obmyślił nastolatek nie było miejsca na więzienie i krwawą masakrę z rąk Michaelisa, której nawet nie był w stanie sobie wyobrazić.

                – Nie boisz się go? – zapytał jedynie, nieśmiało, obawiając się zranienia dziewczyny.

Podniosła brwi i zaśmiała się zdziwiona.

                – Czemu miałabym się go bać?

– Mówiłaś, że wyrywał serca z piersi i w ogóle.

– Bo tak było… – przytaknęła. – Robił to z niezwykła gracją i lekkością, jakby był do tego stworzony. Ale obiecał, że będę przy nim bezpieczna. Dlaczego miałam w niego wątpić? I tak byłam już martwa. On mnie ożywił, dał mi kolejną szansę. Nawet gdyby rozerwał moje ciało na malutkie kawałeczki, przynajmniej zginęłabym wolna. To i tak byłoby wiele. I tak byłabym wdzięczna – tłumaczyła koledze, który zdawał się nie pojmować jej uczuć.Jak miał to zrobić? Co mógł wiedzieć o cierpieniu, którego doświadczyła? Gdyby powiedziała mu o wszystkim, uciekłby, doniósł zarządcy i zniszczył ich misterny plan.

– Musisz bardzo go kochać – powiedział łagodnie.

– Kochać? – powtórzyła, patrząc na kolegę, jak na idiotę.

– Jak inaczej to nazwiesz? Uratował cię, dba o ciebie i zawsze jest obok. Ufasz mu, wierzysz w niego i bronisz nawet przed oszczerstwami kogoś tak nieistotnego, jak my. Jeśli to nie jest miłość, to co?

– Nigdy tak na to nie patrzyłam… Jest bardzo ważny, ale to wszystko.

Nagle Lizz poczuła nieznośny, kłujący ból w czaszce. Nie miał żadnego związku z zatruciem alkoholowym. Ani jego siła, ani specyficzne, pulsujące w głowie igły nie przypominały towarzyszącego od rana dyskomfortu. Stłumiła krzyk, dotknęła dłońmi głowy i skuliła się. Przed jej oczami pojawiły się niewyraźne obrazy. Ciemna komnata wzbudzająca niepokój. Młoda kobieta wpatrywała się w nią z rządzą mordu. W czerni dostrzegła zarys postaci. Nie wiedziała, kim była.

                – Elizabeth? Co się dzieje? – krzyczał zdenerwowany Seth.

Nie słyszała go. Nieznośny szum tłumił wszelkie bodźce z zewnątrz. Była zupełnie odcięta od rzeczywistości.

                – Pada śnieg. Podoba ci się?

                – Mogę sprawić, że przestaniesz czuć ból.

                – Pozwól mi sobie pomóc – jęczały znajome głosy, wielokrotnie powtarzane przez echo.
Zobaczyła demona. Siedział obok niej, obejmował ją. Mówił coś, jednak słowa były zbyt niewyraźne, by mogła je odróżnić. Próbowała się w nie wsłuchać, kiedy nagle znikły, tak samo szybko jak się zjawiły.

                – Elizabeth? – powtórzył Seth, dotykając jej ramienia.

Wzdrygnęła się. Popatrzyła na niego spłoszona i ponownie objęła kolana rękami.

                – Wszystko dobrze. Przez chwilę bolała mnie głowa. To pewnie przez kaca – wyjaśniła idiotycznie. – Chodźmy do reszty. Nie chce, żeby byli podejrzliwi. Poza tym, powinnam dać Benowi szansę na rewanż – zdecydowała, zmieniając zdanie.

Z jakiegoś powodu nie chciała dłużej siedzieć w niewielkim pomieszczeniu.

~*~

                Nad sierocińcem zapanowała noc. Wyjątkowo spokojna i bezwietrzna. Wszyscy współlokatorzy szlachcianki spali, doprowadzając ją do szału miarowymi oddechami. Nie mogła zmrużyć oka, wciąż myślała o rozmowie z brunetem. O wszystkim, co mu powiedziała. Od dawna spychane w głąb świadomości wspomnienia tragicznych chwil odżyły na nowo. Leżąc w łóżku czuła strach paraliżujący prawie tak samo jak ten sprzed kilku lat. Czuła się jak w celi, po raz pierwszy do dawna ciemność napawała ją przerażeniem. Miała wrażenie, że w czeluściach mroku czai się niebezpieczeństwo. Irracjonalny, dziecinny strach – bo przecież ciemność to jedynie brak światła, nic nie może w niej mieszkać. Pragnęła go zobaczyć. Potrzebowała jego niewzruszonej obojętności, zapewnienia, że wszystko jest w porządku.

                Nie mogła dłużej kryć się pod pierzyną, mając nadzieję, że w końcu zaśnie z przemęczenia. Wstała. Po cichu podreptała do drzwi i wyśliznęła się z sypialni, lądując na spowitym mrokiem czarniejszym niż smoła, korytarzu sierocińca. Wiedziała, gdzie znajdowała się jego sypialnia i tam się kierowała, szczerze wierząc, że go zastanie. Weszła po schodach. Z końca korytarza dostrzegła światło umykające szczeliną przy podłodze. Westchnęła z ulgą i podbiegła do drzwi. Miała wrażenie, że coś ją obserwuje. Zapukała nerwowo i kiedy tylko usłyszała jego głos, wpadła do środka, jakby od ucieczki z nieoświetlonego korytarza zależało jej życie.

                – Panienko? – powiedział cicho.

Popatrzył na nią zaskoczony i podniósł się z krzesła. Dziewczyna zrobiła kilka kroków na przód. Stanęła tuż przed nim. Zadarła głowę w górę, by dokładnie przyjrzeć się jego twarzy. Był tak blisko niej, a jego ciało już z tej odległości pachniało delikatną, różaną nutą. Poczuła wzbierające do oczy łzy. Bez słowa wtuliła się obejmując go z całej siły.

Nie wiedział, co powinien zrobić, ani dlaczego dziewczyna zachowywała się w tak dziwny sposób. Przytulił ją do siebie i czekał na to, co się wydarzył. Czuł drżenie całego jej ciała. Była zmarznięta, przyszła do niego w samej koszuli, na bosaka, po zimnej podłodze przez nieogrzewane korytarze, w samym środku zimy. Znów robiła wszystko, by się przeziębić.

                – Panienko, usiądź na łóżku. Przeziębisz się – poprosił.

Zareagowała dopiero po chwili, ze zrezygnowaniem odsuwając się od lokaja. Ze spuszczoną głową zrobiła, o co prosił ani razu na niego nie spoglądając. Niezrażony defensywną reakcją, którą zdążył poznać przez te kilka lat, okrył hrabiankę pierzyną i usiadł na przeciwległym krańcu materaca.

                – Powiesz mi, co się stało? – zapytał łagodnie.

Milczała, lecz nie napierał. Wiedział, że teraz musi dać jej czas. Najwyżej kilka minut, zanim przegra wewnętrzną walkę z samą sobą i dokładnie wszystko opowie.

                – Nie mogę spać. Boję się… – szepnęła zawstydzona, siorbiąc nosem.

                – Naprawdę się przeziębisz – skomentował z dezaprobatą, ignorując jej słowa.

Podszedł do komody i wyciągnął z jednej z szuflad grube skarpety. Klęknął przed nastolatką i założył je na zimne jak lód stopy fioletowowłosej. Kiedy skończył, znów usiadł na łóżku, tym razem odrobinę bliżej niej.

                – Czego się boisz? – Usłyszała upragniony, troskliwy głos. Jak ten, którym uspokajał ją kiedyś każdego wieczora.

                – Nie wiem. Mam wrażenie, że w ciemności jest coś złego… – jęknęła.

Przysunęła się do niego, oplotła jego ramię chudymi, zimnymi rękami i przytuliła twarz do jego barku, mocno zaciskając powieki. Drżała. Ze strachu.

Demon nie doświadczył tego od dawna. Był pewny, że miała to za sobą. Nie rozumiał, dlaczego koszmary na jawie wróciły akurat teraz.

                – Nie boisz się ciemności. Przecież dobrze wiesz, że nic tam nie ma – tłumaczył cierpliwie, nie zrażając się brakiem odpowiedzi. – Wiesz, że jesteś bezpieczna, dopóki przy tobie jestem.

                – Dlatego przyszłam. Nie chciałam być dłużej z dala od ciebie – wyszeptała, łamiącym się, dziecięcym głosikiem. –Wszyscy już śpią, to mnie przeraża. Chciałam cię zawołać, ale nie mogłam. Przepraszam. Pewnie ci przeszkadzam…

                – Nie przeszkadzasz, panienko. Jestem tu dla ciebie. Twoje dobro jest dla mnie najważniejsze – odparł, uśmiechając się ciepło.

                – Mogę tu zostać? – zapytała, spoglądając na niego błagalnie.

Wiedział, że nie był to dobry pomysł. Ktoś mógł ich przyłapać. A już na pewno sieroty z jej pokoju zauważyłyby, że zniknęłą. Duże ryzyko, zbyt duże.

                – Nie powinnaś. Co z twoimi współlokatorami? – Próbował przemówić do jej rozsądku.

                – Seth wie, kim jesteśmy i po co tu jesteśmy. Wymyśli coś – rzuciła zdecydowanie. – Proszę. Nie chcę tam wracać. – Ścisnęła materiał jego fraka, delikatnie szczypiąc skórę ramienia. – Sebastian, proszę – powtórzyła.

Demon przymknął oczy i westchnął głęboko. Co mógł zrobić? Jej życzenie było rozkazem, a nawet jeśli nie było nim dosłownie, w każdej chwili mogło się stać.

                – Yes, my lady – odparł uprzejme, uśmiechając się do niej. – Połóż się i spróbuj zasnąć.

                – Będziesz tutaj cały czas? Nie zostawisz mnie? – dopytywała przestraszona.

                – Jeśli tego chcesz, zostanę tu do rana, bez względu na wszystko – odparł i pomógł szlachciance ułożyć się w łóżku.

Kiedy zamknęła oczy, wrócił do biurka i kontynuował czytanie książki. Słyszał nierówny, przyspieszony oddech Elizabeth. Dobrze wiedział, że nie śpi i był pewny, że zaraz poprosi go o coś. Tak, jak robiła przez pierwsze dwa lata.

                – Poczytaj mi coś… – poprosiła, patrząc na profil jego ukrytej we włosach twarzy.

                – To, co teraz czytam, na pewno ci się nie spodoba – odpowiedział, nie odrywając wzroku od kart kodeksu.

                – Ale masz tu Szekspira. Poczytaj mi Hamleta, Makbeta, albo Otella. Proszę. – Naciskała.

Podniósł się bez słowa, wziął do ręki książkę i siadając na skraju materaca, zaczął czytać.

                – Dwa rody, zacne jednako i sławne – Tam, gdzie się ta rzecz rozgrywa, w Weronie… – recytował dobrze znane im obojgu słowa.

Dlaczego Rome i Julia? Dlaczego historia o nieszczęśliwych kochankach? Gdyby zaczął czytać Makbeta, pewnie miałaby koszmary – tak sobie tłumaczyła. Co innego mogło nim kierować?

                – Dziękuję – szepnęła i zamknęła oczy.

Widział, jak z każdą chwilą napięcie opuszcza jej twarz ustępując miejsca błogiemu ukojeniu.

                – Ona zawstydza świec jarzących blaski;
Piękność jej wisi u nocnej opaski
Jak drogi klejnot u uszu Etiopa.
Nie tknęła ziemi wytworniejsza stopa.
Jak śnieżny gołąb wśród kawek tak ona
Świeci wśród swoich towarzyszek grona.
Zaraz po tańcu przybliżę się do niej
I dłoń mą uczczę dotknięciem jej dłoni.
Kochał–żem dotąd? O! zaprzecz, mój wzroku!
Boś jeszcze nie znał równego uroku. – Zamknął książkę.

Popatrzył na hrabiankę, chichocząc pod nosem i wrócił do biurka, powracając do lektury kolejnej encyklopedii medycznej.

                Ludzki organizm był dla niego taką samą tajemnicą, jak ludzka psychika. Kruche istoty intrygowały go. Wiedząc, jak efemeryczny był ich żywot odważnie parli do przodu, stawiali czoła przeciwnościom, snuli plany na przyszłość, która mogła nigdy nie nadejść. Krótka linia ludzkiego życia, nietrwała i krucha, w każdej chwili zdolna się przerwać odbierając im marzenia, na które tak ciężko pracowali. On był wieczny, niewiele istniało na świecie istot, które mogły mu zagrozić. Nie szukał niepotrzebnej zwady, doceniał dar życia, który został mu ofiarowany. Spędzał wieczność obserwując ludzi, poznając ich naturę, smakując ich dusz. Widział piękno pracy człowieczych rąk. Chociaż byli jedynie przelotną rozrywką, stającą na niekończącej się drodze demona, te robaki zasługiwały na jego szacunek. Odkąd poznał poprzedniego pana, odkąd poznał Elizabeth, zafascynowali go jeszcze bardziej. Pragnął znać każdy szczegół mający wpływ na ich decyzje i postępowanie.

                Przeniósł wzrok znad książki na śpiącą nastolatkę opatuloną kołdrą, widział jedynie czubek jej głowy. Poruszyła się nieznacznie i cicho jęknęła jego imię. To nie był kolejny koszmar, była rozluźniona. Wyraźnie słyszał spokojny oddech i miarowe bicie serca.

                – Ludzie… – westchnął, uśmiechając się niewyraźnie.

Odsunął się lekko, dotykając plecami drewnianego oparcia krzesła.

~*~

Nie rozumiałem cię. Byłaś całkowicie inna niż on. Delikatniejsza, bardziej otwarta. Potrzebowałaś mnie i nie wstydziłaś się tego okazać.

Nie rozumiałem cię. Kiedy nie pozwoliłaś mi zabrać się w bezpieczne miejsce. Kazałaś bronić się za wszelką cenę i zasnęłaś w moich ramionach pośród drzew. Nie znałaś mnie. Nie wiedziałaś nawet, kim tak naprawdę byłem. Nie rozumiałaś znaczenia naszego przymierza, wtedy widziałaś we mnie jedynie wybawcę. Zimnokrwistego zabójcę. Mimo to, nie bałaś się.

Nie rozumiałem cię. Gdy nazwałaś mnie demonem, bez najmniejszej oznaki wahania. Dziękowałaś za ratunek. Tak, jakbym zrobił to bezinteresownie, chociaż powiedziałem ci, z czym wiąże się moja pomoc.

Zaskoczyłaś mnie. Mówiąc, że chcesz zapamiętać swój ból. Był dowodem prawdziwości tego, co cię spotkało. Nie myślałem, że to rozumiesz, byłaś tak cholernie dziecinna, irracjonalna. A jednak było w tobie coś więcej. Twoja druga twarz, zupełnie inna, dojrzała. Zniknęła w chwili, gdy zapytałaś o moje oczy.

Bawiłaś mnie. Dziecinnymi pytaniami. Czy naprawdę kolor moich oczu był najciekawszą rzeczą, którą chciałaś poznać? Nazwałaś mnie nieokrzesanym, pewnie do końca nie pojmowałaś znaczenia tego słowa.

Zaskoczyłaś mnie. Okrążyli cię, chcieli dotknąć, zranić. Kurczowo trzymałaś rękaw mojego fraka, dlaczego przestałaś? Usłyszałem twój głos. Wiedziałem, że nic ci nie grozi, ale ruszyłem na pomoc. Powiedziałaś, że tylko ja mam prawo cię dotknąć. Skąd ten pomysł? Nie rozumiałaś, że jestem groźniejszy od nich? W każdej chwili mogłem zmienić zdanie, zerwać pakt i zwyczajnie cię zabić. Nie wiedziałaś, albo tak bardzo pragnęłaś, by to nie była prawda. Pomyślałem, że zabicie cię byłoby nie w porządku.

Zadziwiłem cię. Naprawiłem ruderę, którą nazywałaś domem, to nie było nic wielkiego. To nie było pierwszy raz, kiedyś robiłem to nieustannie. Widziałem podziw w dziecięcych oczach i chłodny dystans w ich głębi. Spojrzenie drugiej ciebie. Zabroniłaś używania mocy, jak on.

Denerwowałaś mnie. Nie mówiłaś wiele, ciągle będąc w szoku. Nie chciałaś jeść. Krzyczałaś, jakbym próbował zrobić ci krzywdę. Czyżbyś zrozumiała, kim naprawdę jestem? Nie. To nie było to. Wypiłaś herbatę nawet nie patrząc na jedzenie, byłaś niezwykle uparta.

Zaskoczyłaś mnie. Przez cały czas byłem dla ciebie bezimiennym demonem. Myślałem, że nie zapytasz, że do końca będziesz tytułować mnie budzącym grozę terminem, który z twych ust wydobywał się z niebywałą lekkością. Jakbym był czymś… Dobrym.

Sebastian. Przez jakiś czas nie słyszałem tego imienia. Byłem pewien, że nikt więcej mnie tak nie nazwie. Że ta postać zniknęła wraz z moim panem. Drgnąłem słysząc twój dziecięcy, słaby głos, wymawiający moje dawne imię. Moje nowe imię. Nigdy nie zapytałem, dlaczego ono? Nie potrafiłem uwierzyć, że zwyczajnie nic nie przychodziło ci do głowy.

Uczyłem się. Każdego dnia poznawałem cię, kawałek po kawałku. Rozpoznawałem zachowania, gesty, mimikę twarzy. Wiedziałem, kiedy jesteś smutna, zła, szczęśliwa… Wiedziałem, kiedy się boisz. Kiedy potrzebujesz ciepłego mleka, a kiedy aromatycznego Earl Greya. Twojego ulubionego.
Uczyłem cię. Nie potrafiłaś tylu rzeczy, a mimo to zapragnęłaś przejąć rodzinny interes. Z przywiązania, wiedziałem to. Chciałaś zachować ich cząstkę, chociaż nigdy nie powiedziałaś tego na głos. Minęło sporo czasu, zanim zatrudniliśmy nauczycieli. Sam zajmowałem się twoją edukacją, każdym jej aspektem.

Poznawałem cię. Twoje myśli, charakter i pragnienia. Dwie sprzeczności zaklęte w jednym, kruchym ciele, powoli odkrywały przede mną swoje tajemnice. Wciąż nie chciałaś jeść, a ja nie napierałem. Czekałem, aż głos rozsądku pokieruje twoim działaniem. Tak też się stało. Odniosłem sukces.
Oswajałaś się. Stopniowo mrok przestawał przypominać o przeszłości. Koszmary coraz rzadziej spędzały sen z twoich powiek. Chociaż wciąż potrzebowałaś, bym był obok, czułaś się pewniej.
Żałowałem. Życie stało się monotonne. Musiałem zmuszać cię do jedzenia, martwiłem się o twoje zdrowie. Wątpiłem w wartość kontraktu. Nie byłem twoim ojcem, dlaczego nie umiałaś tego zrozumieć? Zatrudniliśmy nauczycieli i służbę, przejęli część moich obowiązków. Tłumaczyłem, że nie mogę zajmować się tobą jak dotąd. Że musi to robić kobieta. Odmówiłaś. Kazałaś mi pełnić wszystkie dotychczasowe obowiązki, nie potrafiłaś dorosnąć. Nie potrafiłaś traktować mnie jak służącego. A ja ci w tym nie pomagałem. Powinienem od samego początku utrzymywać dystans. Nie zrobiłem tego, nie spodziewałem się, że tak bardzo się do mnie przywiążesz.

Miałem dość. Powtarzałaś, że mnie kochasz, wtulając się we mnie, jak w ojca. Chciałem cię zabić. Rzucić w cholerę cały zbędny trud, rozszarpać cię na strzępy i znaleźć kogoś wartego uwagi.
Zawiodłem się. Dzieciak wewnątrz ciebie zachłannie trzymał stery, nie pozwalając dojść do głosu drugiej tobie. Tej, która zawarła pakt. Tej, która gotowa była walczyć dla swojej zemsty. Tej…  której pragnąłem.

Starałem się. Wytrwale wykonywałem swoje obowiązki, nie porzucając nadziei. Wciąż liczyłem na to, że się zmienisz. Gdy teraz o tym myślę, powinienem cię wtedy zabić. Kiedy wszystko dopiero się zaczynało. Chociaż dostrzegam, czemu tego nie zrobiłem, tamtego dnia byłbym w stanie. Mimo to, czekałem.

Triumfowałem. Instynkt mnie nie zawiódł. Każdy dzień, kiedy się odsuwałem, tworząc między nami barierę, stawał się kolejnym dniem twojej przemiany. Przestałaś mówić, że mnie kochasz, przestałaś prosić, bym był przy tobie, póki nie zaśniesz. Przestałaś wiecznie wybrzydzać. Zapragnęłaś stać się silna. Chciałaś, bym cię trenował. Z radością patrzyłem, jak instynkt mordercy bierze nad tobą górę.  Widząc furię w twoich błękitnych oczach, przeszył mnie dreszcz. Nie myliłem się. Jakbym mógł? W końcu trochę cię wtedy znałem.

Pragnąłem. Szalenie marzyłem o tym, by zobaczyć twoją twarz, skąpaną we krwi oprawców, którzy odebrali ci szczęście. Wyobrażałem sobie, jak zatapiasz ostrze w ich drżących ciałach. Jak bezdusznie ignorujesz błagania i z uśmiechem na ustach dopełniasz swej zemsty. Za każdym razem, gdy napierałaś na mnie, pokracznie trzymając rękojeść, widziałem twój koniec. Czułem smak twojej duszy. Niepowtarzalny, idealny. Nawet nie marzyłem o tym, że kiedykolwiek dane mi będzie posmakować równie niezwykłej esencji. Podobnej do smaku mojego pana. Podobnej, a jednocześnie zupełnie innej.

Byłem dumny. Kiedy zabiłaś po raz pierwszy. Własnoręcznie pozbyłaś się problemu nękającego twoja Królową. Nie mogłem być bardziej pewny.

Poczułem cię. Smak twojej słodkiej krwi wypełnił moje usta, bombardując kubki smakowe tysiącem wrażeń. Patrzyłaś zaniepokojona, kiedy moje oczy rozbłysły demoniczną rządzą. Jednak nie uciekłaś, nie bałaś się. Wysunęłaś dłoń w moją stronę, prosząc bym smakował dalej.

Nie zauważyłem. Kiedy moje podejście zupełnie się zmieniło. Zacząłem widzieć w tobie nie tylko duszę, ale także osobę. Istotę, której pragnąłem w całości. Twoje ciało, twój śmiech, twoja duchowa esencja. Wszystko należało do mnie. Niesamowite uczucie.

Uczucia. To one mnie zgubiły. Za późno zdałem sobie sprawę z ich istnienia. Tych, których nigdy nie powinienem był czuć. Zapragnąłem dla ciebie czegoś więcej niż pusta zemsta. Chciałem, byś była szczęśliwa. Chociaż wciąż mnie denerwowałaś, byłaś uparta i nieodpowiedzialna, tolerowałem to. Wciąż brałem udział w naszej grze, nie porzuciłem prawdziwego celu. Jedynie subtelnymi gestami próbowałem sprawić, by twoje życie było pełniejsze.

Kochałem cię. Zrozumiałem, że się zatraciłem. Nienawidziłem się za to. Zawładnęła mną słabość, byłem nieuważny. Niemal przeze mnie zginęłaś. A potem? Wszystko zniknęło. Jak zaczarowana, straciłaś świadomość moich uczuć. Swoich uczuć. Znów przyszły spokojne, nudne dni. Nie mogłem się skupić, nie potrafiłem nad sobą panować.

Kochałem cię. Jednak ty już tego nie widziałaś. Zapomniałaś. O wszystkim, zwyczajnie zapomniałaś. Nie potrafiłem się z tym pogodzić. Zniszczenie jej nie było żadnym pocieszeniem. Musiałem wziąć się w garść. Od nowa wejść w rolę zdystansowanego służącego, odgonić myśli. Zepchnąć je w ciemne zakamarki umysłu.

Wygrałem. Ze sobą, z uczuciami, z przeznaczeniem, którego istnienia nigdy nie zaakceptowałem. Wszystko wracało do normy. Przyzwyczajałem się do myśli, że to nigdy nie wróci. Umrzesz, odbiorę ci duszę i będę wolny, na wieczność. Czekałem na ten dzień. Ten, który odda mi dotychczasowe życie wolne od ludzkich słabości. Uczucia, brzydziłem się nimi. Paskudne konsekwencje życia pośród tych robaków. Zabiłbym ich wszystkich, gdybyś mi nie zabroniła. Wyrywał im kończyny, słuchając przyjemnych, rozrywających gardła, krzyków cierpienia. Ukarałbym każdego za samo istnienie. A na koniec… Na koniec pożarłbym każdego bez wyjątku, na zawsze równając z ziemią tę żałosną, słabą rasę. Gdybym nie był takim idiotą, nie zainteresował się ludzką naturą, żadna z tych rzeczy nigdy by się nie wydarzyła. Być może zabiłbym cię, zanim zdążyłabyś zaistnieć.

Kochałem cię. Nie. Kocham cię. Uwielbiam ten stan tak sam jak go nienawidzę. Nie mogę znieść, jak uczucia zmieniają prawdziwego mnie w to… coś. Żałosne i słabe. Mimo to, jestem szczęśliwy, że cię poznałem. Kiedy wszystko dobiegnie końca, zatrzymam w sercu wspomnienie o tobie i twoich zimnych zwłokach, które oddały mi wolność. Jeśli tylko będę w stanie cię zabić.

Kocham cię. Elizabeth.

Zaufanie. Z każdym dniem, uczę się czegoś nowego. Poznaję ludzi. Poznaję ją.

                Sebastian zamknął oczy i odwrócił twarz od śpiącej nastolatki. Myślami powrócił do studiowanej encyklopedii.

                – Flebotomia. Ciekawe… – mruknął wiodąc wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu. 


Taki tam bazgroł. Tak, wiem, że yaoi hand, ale niewiele większa niż w oryginale! :P

12 komentarzy:

  1. Yaaasss! Wreszcie! Ciekawie było :33
    Tylko, nie wiem, może to mój telefon, ale przy pierwszym cytacie Romea i Julii coś Ci się pomieszało z wielkością czcionki o.o Albo telefon mi zwariował xD
    Ciekawe, co takiego jest w nastepnym, skoro tak go lubisz =3 I Lizzy znowu coś sobie przypomniała, yay! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba zwariował, bo mi na kompie wygląda dobrze :P
      W sumie to,c o mi się podoba nie jest niczym szczególnym, ale po prostu mi się spodobało :P) Mam nadzieję, że to już w następnej, a nie dalej xDD

      Usuń
    2. ... Wiesz, teraz to juz wygląda moralnie o.O Poza jednym. Fragment rozmowy z Seth'em o wyrwaniu serc jest jakoś wyśrodkowany xD

      Usuń
  2. Ojaciepierniczę *^* To było takie, genilne, że aż zaniemówiłam. Serio, zrobiło mi się smutno, że ja pisze takie gunwa, a Ty takie majstersztyki XD
    Brakowało mi takiej bomby emocjonalnej :3 Nie moge się doczekać kolejnych rozdziałów, bo ta wstawka nie mogła tam być po nic! XD
    Ściskam mocno, dużo weny, zdrówka, humoru i mało ciepełka! ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, ojej, dziękuję. To takie miłe <3
      Ale nie nazywaj swojego opowiadania gunwnem, bo ja je uwielbiam. Dzisja przeczytam, bo wczoraj za późno się zorientowałam i już byłam po kąpieli, a łazienka mi nie wybaczy, jeśli jej nie przeczytam :P BTW, napisałam dziś trzy strony i w nocy będę kontynuować ^^
      Dziękuję i życzę Ci dużo ciepełka, humoru i weny do tych zimnych emocji <3

      Usuń
    2. oki, oki :D
      Yaaay! Koffam Cię <3 Cieszę się, że będzie dalej :D
      I dziękuję bardzo <3

      Usuń
  3. Ohoho. Elizabeth powoli odzyskuje wspomnienia. Jeśli w najbliższym czasie nie dojdzie do ich konkretnej, bezpośredniej rozmowy to chyba nie wiem co ze sobą zrobię. Mogłaby sobie już wszystko przypomnieć. Wiem, jestem niecierpliwa, ale aż mną trzęsie, gdy wyobraże sobię jak wyglądałaby ich konwersacja po tym wszystkim. Jak by się zachowywali w stosunku do siebie i w ogóle.. no, rozumiesz :D
    Tego mi było trzeba. Takiego oderwania, głębszych refleksji i przyznania się przed sobą do uczuć.

    Buziak :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, doskonale rozumiem o co Ci chodzi :P
      Coś bym powiedziała, ale spoilerować nie będę :P Zobaczymy, co tam się dalej wydarzy^^
      Swoją drogą, mogłabyś też coś napisać, stęskniłam się już :P

      Usuń
  4. Super! Kolejny genialny rozdział ;) Te końcowe myśli Sebastiana mnie rozsadziły od środka i myślałam że będę wyć z nadmiaru uczuć ;-; Nie mogę się doczekać następnego rozdziału i serdecznie pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podobało :)
      Następny rozdział już w środę :P

      Usuń
  5. Gdy zakryje się palce to dłoń wygląda spoko, ale rysunek mi się podoba.
    Chyba nie muszę mówić, że rozdział też. :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    genialny rozdział, te myśli Sebastisna, te odczucia na każdą sytuację... ale czy naprawdę ktoś ja obserwował...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.