sobota, 11 kwietnia 2015

Tom 2, XVIII

Dziś byłam na zakupach po nowe łóżko i wykładzinę. Potem mi to wszystko w pokoju montowali, wiele chaosu, mało treści. Dlatego notka tak późno.
Mam nadzieję, że mimo braku akcji przypadnie Wam do gustu. 
Miłego! :)

=======================

                – Coś mocniejszego. Spodoba ci się – wtrącił się Benny, spoglądając na nią do góry nogami ze swojego nowego posłania. – Zaraz powinien dać nam znać – dodał i wskazał dłonią okno.

Elizabeth podniosła się i powoli podeszła do szyby ubrudzonej odciskami niewielkich palców. Widziała zaśnieżony ogród, swoim spokojem sprawiający wrażenie, jakby był wyrwany z rzeczywistości. Wiatr nie targał koronami drzew, widok był zupełnie nieruchomy, jakby był jedynie niezwykle realistycznym obrazem lub fotografią. Przez te kilka godzin, które szlachcianka spędziła wewnątrz sierocińca, zdążyła zapomnieć o panującej zimie. Prawdziwy świat wydawał się nie istnieć w tym miejscu. Kilka godzin, które normalnie nie miałoby na nią większego wpływu, w tym miejscu zdawało się zmieniać w dni. Bliskość, którą czuła względem trójki niewyedukowanych sierot nie zdawała się być wynikiem jednego dnia. Co dziwiło ją jeszcze bardziej – była zadowolona z takiego obrotu spraw, izolacja od codzienności pozytywnie wpływała na psychikę, z każdą godziną coraz bardziej rozjaśniając mrok jej duszy. Mogła się odprężyć, być niedbającym o kulturę dzieckiem w powyciąganych, męskich ubraniach, którego największym problemem była chłosta od brutalnego nauczyciela o niezwykle konserwatywnych poglądach.

                Śnieżna kula uderzyła w okno z głośnym hukiem, sprawiając, że serce nastolatki na chwilę zamarło w bezruchu. Gdy oprzytomniała, Seth i Ben stali obok niej, podczas gdy Benny blokował ciałem drzwi – na szelki wypadek. Blondyn chwycił klamkę okna i delikatnie je uchylił, starając się nie wydać zbędnych dźwięków. Elizabeth zrobiła dwa kroki w tył, żeby mu nie przeszkadzać. Przyglądała się całej operacji zaskoczona doskonałą organizacją akcji. Zaledwie minutę temu śnieżka przyprawiła ją o palpitację serca, a już, okno ponownie zostało zamknięte. Zręcznie, z ogromną precyzją, zdążyli zrzucić poszewkę poduszki przywiązaną do sznura i wciągnąć jej zawartość, którą przemycił ktoś, kogo niedane jej było ujrzeć. Cała trójka patrzyła pożądliwie na szklaną butelkę taniego trunku, która zaszła parą, ogrzewając się wśród ich przyspieszonych oddechów.

                – Po kolacji, o wpół do dwunastej – zakomunikował lider grupy, po czym schylił się pod łóżko, podważył jedną z desek podłogowych i włożył butelkę do skrytki, którą tam stworzyli.

Dziewczyna nie miała więcej pytań, za to czuła dziwne podniecenie na samą myśl o nielegalnym spożywaniu alkoholu, łamaniu obowiązujących zasad – czymś, czego nie robiła w posiadłości, bo sama była stanowiącą prawo, które dowolnie naginała według swojej woli.

~*~

                Kolacja przebiegała w równie przyjaznej atmosferze, co obiad. Tym razem Lizz postanowiła coś zjeść – dwa kawałki chleba posmarowane masłem, na które nałożyła coś seropodobnego, bo w smaku przypominało bardziej papier. Cały czas myślała o umówionym spotkaniu z lokajem, na którego zerkała nerwowo co kilka minut. Zdawał się doskonale bawić, pogrążony w dorosłych konwersacjach z ludźmi, którzy wiekiem byli mu nieznacznie bliżsi niż ona, a mimo niewielkiej różnicy, odnosiła wrażenie, że konwersacja z dorosłymi sprawiała mu dużo większą przyjemność niż niejeden, nawet przesycony dwuznacznościami, dialog z nią. Szczególnie rozjuszała ciemnowłosą nauczycielka sztuki, która wpatrywała się w demona z podziwem swoim żałosnym, maślanym wzrokiem. Sam kamerdyner wydawał się doskonale bawić i zamiast uciąć jej żenujące amory, prowokował ją do kolejnych ruchów nęcącymi, ukradkowymi spojrzeniami i tajemniczymi uśmiechami.

                Wyszła ze stołówki, rozstając się z członkami krwawego przymierza, pod pretekstem cisnącego pęcherza. Skręciła w pierwszy korytarz i mijając kolejne, nieoznakowane w żaden sposób drzwi, zdała sobie sprawę, że nie ma zielonego pojęcia, gdzie znajduje się biblioteka.

                – Jakaś mapa, do cholery, by się przydała – warknęła pod nosem.

Po kilku minutach, w końcu znalazła nieszczęsne pomieszczenie. Weszła do środka i uważnie się rozejrzała, pewna, że przez ten czas, demon zdążył się już zjawić. W końcu widział, jak wychodziła.

Musiał widzieć, prawda? Minęło piętnaście minut, kiedy zdecydowała się usiąść na jednym z blatów, znużona krążeniem między pułkami skromnego księgozbioru. Sebastiana wciąż nie było. Nie wyobrażała sobie, że mógłby zapomnieć, coś musiało go zatrzymać. Czekała cierpliwie, stukając podeszwą buta w rytm uciekających sekund. Po kolejnych dziewięciuset sekundach zaczęła narastać w niej irytacja.

                Kiedy drzwi wreszcie się otworzyły, a w progu pojawił się lokaj ze zmierzwionymi włosami, niedbale zawiązanym krawatem i tuniką w dłoni zamiast się ucieszyć, hrabianka poczuła jak świerzbi ją dłoń. Nie z powodu ran, a chęci odbicia swojej złości na jego zaczerwienionych policzkach.

                – Czym on się tak zmęczył? Chwila, czy on… Niemożliwe! – zrozumiała nagle.

Zeskoczyła ze stołu i podeszła do niego. Odchylił się w tył, próbując uniknąć jej bliskości, ale niewiele to zmieniło. Zapach mocnych perfum był niezwykle wyraźny.

                – Nie było innego sposobu? – zapytała spokojnie, jednak nie szczędząc mu pełnego dezaprobaty wyrazu twarzy.

                – Wybacz spóźnienie. – Skinął głową w przepraszający geście.

                – Było chociaż warto?

                – Naprawdę, wolałbym o tym nie rozmawiać… – rzekł z obrzydzeniem w głosie.

Chyba tylko ta negatywna nuta w głosie demona, uchroniła przystojną twarz od siarczystego policzka, który szlachcianka zamierzała mu sprezentować.

                Niepewnie spojrzał na zabandażowane ręce, przez które zaczęła przesączać się krew. Chciał pomóc, zdjąć brudny materiał, obmyć delikatne kończyny nastolatki w przyjemnej, ciepłej wodzie i z należytym szacunkiem opatrzyć, upewniając się, że rany są nieskazitelnie czyste. Chciał, ale nie odważył się o to prosić. Czekał, aż jego pani skomentuje to, co się wydarzyło.

                – Przestań się gapić jak zbity pies. W ogóle nie przypominasz teraz demona – powiedziała stanowczo, na co zareagował zdziwieniem. – Nie jestem zła. Robiłeś, co musiałeś, rozumiem to – dodała, orientując się, że ton jej głosu rozbrzmiał niezamierzonym żalem.

Nim zdążyła mu przerwać, padł na kolana, recytując przepełnioną emocjami mowę, którą najwyraźniej sobie przygotował. Przeprosił, wyraził swój żal, nie zapominając wspomnieć, jak bardzo nie zasługuje na swoje stanowisko i zamilkł, czekając na jej odpowiedź.

Brakowało jej go. Zorientowała się jak bardzo, dopiero, kiedy jego głos prawie niesłyszalnie zadrżał, gdy wymawiał dobrze znane „panienko”. Podeszła o krok i lekko się pochylając, dotknęła opuszkami palców jego ramienia.

                – Mówiłam, że rozumiem. Nie musisz przepraszać – odparła ciepło. – Sebastianie… – Ciepło rozpłynęło się po jej ciele, poczynając od dłoni, którą wciąż trzymała na materiale jego fraka.

Podniósł głowę i spojrzał głęboko w niebieskie oczy, dostrzegając w nich przebaczenie, które sprawiło, że ogromny kamień spadł z jego serca.

                – Zawiodłem twoje zaufanie. Te rany… Nigdy nie powinny kalać twoich delikatnych dłoni – szepnął, chwytając zabandażowaną rękę nastolatki. – Pozwól mi zając się tym w odpowiedni sposób.

                – Później. Teraz przygotuj herbatę. I opowiadaj, czego się dowiedziałeś. – Zamaskowała zawstydzenie zrzędliwym warknięciem.

Demon uśmiechnął się serdecznie i pokornie wykonał polecenie.

                Opowiedział po krótce, jak wyglądało jego dochodzenie, czego zdążył się dowiedzieć, przy okazji nie szczędząc komentarzy dotyczących okropnych warunków i żałosnych, pozbawionych wiedzy o świecie towarzyszy, z którymi przyszło mu prowadzić konwersacje.

                – Czyli mówisz, że zabójcą może być ten dostawca? – Skinął głową. – A co ma do tego strych?
                – Czuję, że znajduje się tam coś, co może nas zainteresować – wyjaśnił, właściwie niewiele wyjaśniając.

                – Dobrze. W takim razie sprawdzimy to dziś w nocy. O wpół do trzeciej.

                – Oczywiście. – Pokłonił się lekko i zabrał ze stolika pustą filiżankę po Earl Greyu, którym uraczył swoją panią.

Hrabianka podniosła się i ruszyła w stronę drzwi.

                – Tylko tym razem się nie spóźnij. Nie zamierzam więcej na ciebie czekać. Jeśli to się powtórzy, nie unikniesz kary – zagrzmiała złowrogo, lecz na jej twarzy kamerdyner widział rozbawiony uśmiech, który po chwili zniknął, gdy odwróciła głowę i zniknęła w otchłani ciemnego korytarza.

~*~

                Elizabeth szła ciemnym korytarzem, dopóki nagłe uczucie żalu nie chwycił jej za serce, odbierając władzę w nogach. Myśl, którą usilnie próbowała stłamsić, nie mogąc przyznać się przed samą sobą do odczuwania tak irracjonalnej emocji. Zazdrość. Gorzki smak zalał jej usta. Próbowała przełknąć ślinę, która zdawała usychać, jakby jej usta napełniały się piachem. Dlaczego czuła tak dzienną zawiść względem kobiety, która nic dla niego nie znaczyła? Demon należał do niej, bez względu na wszystko. Byli złączeni nierozerwalną więzią, której żadna istota, tym bardziej człowiek, nie była w stanie nadszarpnąć. Wiedziała, że dla niego to zwykła czynność, z której nie czerpał żadnej satysfakcji – wręcz przeciwnie, brzydziła go. Mimo to, samo wyobrażenie jej smukłych dłoni łapczywie tańczących na nagich plecach jej lokaja, sprawiał, że serce dziewczyny boleśnie przyspieszało.

Z trudem wzięła oddech, próbując ponownie przejąć kontrolę nad nogami. Wsparła się na ścianie, robiąc kilka chwiejnych kroków. Do sypialni było niedaleko, widziała przedzierające się przez szparę przy podłodze, blade światło świec. Słyszała głosy kolegów, odbijające się echem od jasnych, wybrudzonych ścian małego pokoju. Zacisnęła zęby, krzycząc na siebie w myślach. Kilka kolejnych kroków. Z każdym czuła, że dochodzi do siebie. Nagłe, niezwykle silne uczucie powoli gasło, oddając się we władanie chłodnemu umysłowi, nastawionemu na odgrywanie swojej roli. Kiedy chwyciła za klamkę, całkowicie zniknęło. Na jej gładką, bladą twarz wstąpił delikatny uśmiech.

                – Eddy, gdzie byłeś? Czekaliśmy na ciebie! Musimy się przygotować! – podniósł głos siedzący na krześle Ben, trzymając w dłoni szyjkę szklanej, przeźroczystej butelki, wypełnionej rudym trunkiem. Koło niej leżała pogięta paczka papierosów i wysłużone pudełko zapałek.

Dziewczyna uśmiechnęła się lekko zażenowana własnym spóźnieniem i cicho przeprosiła, siadając obok kolegi. Pozostała dwójka popatrzyła na nią ze zniecierpliwionymi wyrazami twarzy.

                – Myślałem, że wychodzimy dopiero o wpół do dwunastej – zdziwiła się, leniwie odczytując litery na etykiecie butelki.

                – Przedtem, musisz iść załatwić nam klucz na strych – oświadczył lider grupy, podciągając ramię szarej koszuli tak, by jej oczom ukazał się znak, który wycięli w swoich ciałach.

Mimowolnie dotknęła przedramienia w miejscu przeciętego trójkąta.

                – Mów, co mam robić– odparła poważnie.

                – Zarządca równo o dziesiątej robi obchód. Sprawdza, czy jesteśmy w swoich pokojach. Klucz znajduje się w jego sypialni, tuż przy drzwiach, w górnej szufladzie komody. Na samym jej końcu w drewnianej szkatułce – tłumaczył dokładnie. – Do naszego pokoju dociera pięć po dziesiątej, zaczynając z dołu. W tym czasie, kiedy zejdzie, udasz się do jego sypialni i zabierzesz klucz.

                – Brzmi… Łatwo – mruknęła niepewnie, nie do końca rozumiejąc trudność całej sytuacji.

                – No i trudne nie jest, po prostu nigdy nie wiadomo, czy coś się nie zmieni. Jesteś nowy, więc to twoje zadanie. No wiesz, taki chrzest – wyjaśnił, rozpromieniając się.

                – Rozumiem… – odpowiedziała, lekko zawiedziona.

Nie mogąc pozbyć się zdziwienia, żałowała, że zadanie nie wymagało większego wysiłku. Liczyła na jakieś  nieoczekiwane komplikacje.

~*~

                Wybiła dziesiąta. Zgodnie z zapowiedzią, Marcus Croft opuścił swój pokój, udając się na niższe piętro. Elizabeth wybiegła z sypialni na bosaka i stąpając na palcach doszła do drzwi. Otworzyła je niemal bezgłośnie i błądząc dłońmi w mroku, wymacała w szufladzie drewniane pudełko, które opisywał blondyn. Wyciągnęła jego zawartość i z triumfalną miną wróciła do pokoju. Kiedy tylko usiadła na swoim materacu, zarządca zastukał do drzwi. Wszyscy oprócz Bena okryli się kołdrami, udając, że właśnie szykują się do snu. Chłopak otworzył i ziewnął przeciągle.

                – Panie Croft?

                – Wszyscy w łóżkach? Pora spać, chłopaki – rzekł i rozejrzał się po wnętrzu.

Skinął głową, życzył im dobrej nocy i poszedł dalej.

Niewielki pokój wypełniły salwy cichego chichotu, tłumionego krochmalonym materiałem poszewek pościeli. Nie spodziewała się, że tak prosta rzecz, która nie niosła ze sobą żadnego zagrożenia życia, będzie ją tak bardzo ekscytować i bawić.

                Mieszkańcy pokoju Lizz zebrali się na jej łóżku, opierając się plecami o ścianę. Siedzieli obok siebie w oczekiwaniu zerkając co chwilę na zegarek. Rozmawiali. O głupotach, zajęciach, kolegach, zwierzętach. Śmiali się. Z zachowania profesora Michaelisa, z tuszy przemiłej kucharki, którą w gruncie rzeczy darzyli szacunkiem, z nieudolnych rysunków martwej natury, które w połowie przypadków przypominały piersi prowadzącej.

                – Dobra, zbieramy się! – Blondyn poderwał się energicznie, gdy dłuższa wskazówka zegarka przesunęła się na upragnioną przez nich szóstkę.

Po cichu wyszli z pokoju i pobiegli na samą górę budynku. Blondyn otworzył dwa solidne zamki i szarpnął za klamkę.

Elizabeth poczuła wzbierające podniecenie. Miała zbadać to miejsce z Sebastianem dopiero za parę godzin. Tym czasem, właśnie wchodziła do środkach. Wspinałam się po kolejnych, wysłużonych, drewnianych schodach, by odkryć to, co Croft tak skrzętnie tam ukrywał. Co było tak ważne i tak zmyśle zakamuflowane, że nie rzuciło się w oczy tych chłopców?

                Seth przymknął za sobą drzwi, kiedy wszyscy we czworo znaleźli się po ich drugiej stronie. Gdy zapalił lampę naftową stojącą na podłodze tuż przy schodach, dziewczyna zrozumiała, dlaczego pomieszczenie było tak dobrze zamknięte, stając się złudnie niedostępnym dla młodych chłopców. To, co ukazało się jej oczom, było zupełnie nowe. Nigdy przedtem nie widziała takich rzeczy, przynajmniej nie w takiej formie. Przestronne pomieszczenie było zakurzone i dziwnie opustoszałe. Nie było tam mnóstwa pudeł i nieużywanych przedmiotów, które zwykle upychało się na poddaszu, by nie wadziły w użytkowej części domu. Oprócz stołu otoczonego dwiema starymi, czerwonymi kanapami i dwoma fotelami tego samego koloru, nie było tam właściwie nic. Oprócz zdjęć. Zdjęć i rysunków przedstawiających nagie kobiety, w najdziwniejszych pozycjach, które rzucały wyuzdane spojrzenia w stronę tego, kto na nie patrzył. Znana sztuczka – kazać fotografowanej osobie patrzeć prosto w obiektyw, by bez względu na kąt, pod którym patrzyło się na zdjęcie, przedstawiona na nim osoba zawsze zdawała się patrzeć wprost na obserwatora. Obrzydliwe. Hrabianka zadrżała, nie mogąc znieść na sobie spojrzeń roznegliżowanych rozpustnic. Niektóre były zupełnie nagie, inne miały na sobie szczątki garderoby, upodabniające je do lekarek, pokojówek i innych, przez mężczyzn uważanych za pożądliwe, pracownic wszelkiego rodzaju profesji.

                – Witaj na Poddaszu – powiedział Ben uroczystym tonem, rozpościerając ręce. – Usiądź – wskazał dziewczynie miejsce na kanapie.

Usiadła na niej i czekała na dalszy rozwój wydarzeń. Nie minęło wiele czasu, któryś wychowanków otworzył butelkę i rozpoczął pijacki krąg. Kiedy Elizabeth przysunęła butelkę do ust, poczuła ostry, drażniący nozdrza zapach. Wstrzymała oddech, objęła wargami kraniec smukłej szyjki i przechyliła ją, wlewając do ust sporą ilość alkoholu. Pociągnęła kolejny, spory łyk i przekazała alkohol w ręce siedzącego tuż przy niej, złotookiego chłopca, który uśmiechnął się życzliwie dostrzegając rumieńce, które momentalnie pojawiły się na twarzy nastolatki. Czuła przyjemne ciepło rozchodzące się po żołądku. Wiedziała jak działa alkohol, piła go nie raz, lecz nigdy w takich warunkach. Zawsze raczyła się najwyższej jakości winem, albo szampanem, podawanym jedynie przez służących, w eleganckich szklanych naczyniach lub przez jej osobistego kamerdynera.

Nie piła od dawna. Wysokoprocentowy napój szybko zadziałał, przyprawiając fioletowowłosą o lekkie zawroty głowy. Wszystko, co mówili koledzy zaczynało ją bawić.

                – Zapalimy? – zapytała nader dziewczęcym głosem, widząc wystającą z kieszeni spodni złotookiego paczkę papierosów.

Od jakiegoś czasu chciała spróbować. Była niezwykle ciekawa, co było w tym tak kuszące, że Thomas nie potrafił sobie odmówić nawet na jeden dzień.

Czarnowłosy popatrzył na nią badawczo. Wyciągnął z kieszeni pogniecione pudełko i podał jej papierosa.
                – Paliłeś wcześniej? – zapytał, wyciągając zapałki.

Machnęła przecząco głową i zaśmiała się pod nosem, wsadzając końcówkę filtra do ust. Benny i Ben patrzyli na nią z zaciekawieniem.

                – Kiedy przysunę ogień, musisz wciągnąć powietrze do płuc i chwilę przytrzymać, rozumiesz?
                – Obstawiamy? – Benny klasnął w ręce i popatrzył na kolegów z błyskiem w oku. – O to, kto będzie miał prawo wyzerować butelkę!

Koledzy popatrzyli na niego i przez chwilę zamilkli, zastanawiając się.

                – Ok, stawiam, że mu się uda – odparł po chwili jasnooki, puszczając dziewczynie oko.

                – Ja, że nie - postanowił Benny.

                – Ja też, nikomu się nie udaje – mruknął zawstydzony Ben, przypominając sobie swojego pierwszego papierosa.

Kaszlał bez pamięci, odmawiając w myślach ostatnią modlitw, kiedy duszony dymem nie mógł złapać normalnego oddechu. Wtedy myślał, że jeśli uda mu się przeżyć, więcej nie zapali, ale myśl uleciała równie szybko, co smoliste substancje z jego płuc w postaci niewielkiego kłębu szarego dymu.

                Seth przysunął płomień zapałki do końcówki papierosa. Hrabianka wzięła głęboki oddech przez filtr, zamknęła oczy i skupiła się na trzymaniu powietrza wewnątrz. Po chwili niesamowicie zakręciło jej się w głowie. Wypuściła powietrze i chwyciła dłonią oparcie kanapy. Kiedy świat wokół niej przestał wirować, potęgując uczucie delikatnego upojenia alkoholowego, a szary kłąb rozpłynął się w powietrzu, popatrzyła na siedzącego obok niej rówieśnika z pytającą miną.

                – I jak? – zapytała.

Nie wiedziała, co oznaczał ich brak odpowiedzi. Rozejrzała się, szukając w wyrazach twarzy kolegów odpowiedzi, ale przez łzy, którymi wypełniły się jej podrażnione od dymu oczy, ledwo dostrzegała ich rysy.

                – No powiecie coś? – warknęła i intuicyjnie zaciągnęła się po raz kolejny.

                – Wy-wygrałeś Seth… – przyznał Benny z nieukrywanym niedowierzaniem.

                – Trzymaj, w nagrodę możesz napić się poza kolejką. – Czarnowłosy podał szlachciance butelkę, z której ta ochoczo upiła odrobinę rudego płynu.

                – Myślałem, że to trudniejsze. I smaczniejsze – powiedziała, patrząc na żarzący się koniec tytoniowego skręta.

                – Daj. – Ben wyciągnął rękę w jej stronę.

Rozchylił palce, robiąc miejsce na papierosa. Dziewczyna odchyliła się, straciła równowagę i nieomal upadając na podłogę, przekazała mu tlącą się cygaretkę.

                Znów rozmawiali, śmiali się i wygłupiali. Zapominając o świecie, o problemach i o czasie. Nie miało znaczenia, że raptem kilka metrów niżej byli jedynie sierotami porzuconymi na pastwę losu. W tej chwili, w tym miejscu byli czwórką znajomych, oddających się dorosłym przyjemnościom, niczym nie różniąc się od zwykłych chłopców.

                – Eddy, miałeś kiedyś dziewczynę? – zapytał Benny, przez chwilę powstrzymując się od czkawki, która zaczęła męczyć go kilka minut temu, dając reszcie powód do drwin.

W miarę jak ubywało alkoholu zarówno pytania jak i odpowiedzi stawały się coraz dziwniejsze, głębsze i idiotyczniejsze zarazem.


                – Nie – odparła szlachcianka, śmiejąc się pod nosem. – Jestem dziewczyną, nie chcę mieć dziewczyny. Chcę faceta. Z prawdziwego zdarzenia. Silnego, męskiego, przy którym będę się czuć bezpiecznie. Kogoś jak Sebastian. I musi umieć robić salta –pomyślała otumaniona procentami. – A któryś z was?

5 komentarzy:

  1. Po kija mu umieć robić salta? :0 okej, może lepiej nie będę o nic pytać xD
    Było dość ciekawie, jednak szkoda, że nic się nie dzieje :<
    Ciekawe tylko co będzie dalej ;3
    Weny życzę i sama wracam do pisania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, bo wiesz... Oni piją. Ona ma wypite... Te salta to efekt wpływu procentów na jej mózg :P
      Znowu tak słabo to zaznazyłam? Łeeeee xD

      Usuń
  2. Uwielbiam ten cały wątek szkolny <3
    Nauczycielke muzyki, znielubiłam równie mocno co Elizbateh.
    Aż uśmiechnęłam się pod nosem czytając dialogi między czwórką chłopców. (3 + Lizzy, hah)
    Czekam tylko niecierpliwie na rozwinięcię głownej akcji w sierocińcu. Aaaa no i na konfrontację pijanej szlachcianki z Sebą :D
    Pozdrawiam ! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Konfrontację xD
      No tak, nie dałoby się obejść bez tego hahaha.
      To już chyba nawet w najbliższej notce będzie, ale musiałabym sprawdzić^^
      Pozdrawiam również :*

      Usuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, jestem bardzo ciekawa konfrontacji pijanej Elizabeth z Sebastianem... strych och tak... a może jeszcze jest tam coś...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.