sobota, 18 kwietnia 2015

Tom 2, XX

Zrobiłam betę w piątek późnym wieczorem, mając na głowie jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia przed dzisiejszą imprezą, dlatego wybaczcie, jeżeli poziom rozdziału nie spełni Waszych oczekiwań. 
Jednak mam cichą nadzieję, że nie będzie tak źle. 
Miłej lektury. Wracam do Was w niedziele, może w poniedziałek - to zależy jak bardzo będę zmęczona. :P

====================

Po plecach młodego boga śmierci przeszły ciarki. Nie pierwszy raz w swojej karierze miał do czynienia z demonem. Jednak stojąca przed nim istota nie była pierwszym, lepszym szatańskim pomiotem, a dobrze mu znanym z opowiadań przełożonego ­– Sebastianem Michaelisem, przebiegłym potworem, do którego William T. Spears żywił szczerą nienawiść, spluwając za każdym razem, gdy ktoś w jego towarzystwie wymawiał to imię.

                – Interesy. Dusze, śmierć, chyba rozumiesz – zaśmiał się Ronald, próbując rozładować atmosferę.

                – Prosiłbym, żebyście nie wchodzili mi w drogę. Inaczej będę zmuszony się was pozbyć – wyjaśnił uprzejmie czarnowłosy.

                – Sebastianku! To przeznaczenie, że znów się spotykamy! – Irytujący shinigami zwlekł się z podłogi, dobiegł do swojego towarzysza i uśmiechnął się pożądliwie. – Zimny jak zawsze! Sprawiasz, że cały płonę!

                – Ile razy mam ci powtarzać, żebyś powstrzymał się od takich komentarzy? – Skrzywił się lokaj, czując przebiegające po plecach ciarki. – Tyle lat, a ty wciąż nie możesz zapamiętać jednej, prostej rzeczy… – westchnął.

                – Właściwie. Co ty tu robisz? – zapytał Grell, ignorując, po raz kolejny, słowa swojego ukochanego. – Porzuciłeś już to dziecko? A może ją pożarłeś? – dopytywał.

                – Tak się składa, że prowadzimy dochodzenie. – Nie zwlekał z wyjaśnieniem.

Miał nadzieję, że zaspokajając ciekawość żniwiarza, uda mu się go pozbyć. Sutcliff był ostatnią istotą, którą miał ochotę w tej chwili widzieć. Gdyby mógł, zabiłby go. Niestety, strych sierocińca nie był najlepszym miejscem, by zakończyć jego żywot. Byłoby zbyt głośno, zwróciłby na siebie uwagę i zrujnował kamuflaż.

                – My również. I chyba znaleźliśmy podejrzanego – wciął się blondyn, zawadiacko poprawiając okulary.

Demon zmierzył go wzrokiem.

                – Podejrzanego?

                – Śledzimy sprawę kradzieży dusz. Sebuś, ukradłeś nasze dusze? Wiesz, możesz mi powiedzieć. Jakoś to załatwimy, nie pozwolę cię skrzywdzić! – jęczał czerwonowłosy.

Podbiegł do demona z rozpostartymi rękami, chcąc go objąć, ale ten obrócił się i kopnięciem sprowadził shinigami do parteru. Przycisnął butem jego głowę do podłogi i ponownie spojrzał na Ronalda.

                – Jak wiesz, jestem związany kontraktem. Nie interesują mnie zwykłe dusze. Nie zamierzam wchodzić wam w drogę i prosiłbym o to samo. W przeciwnym wypadku… – przerwał, uśmiechając się groźnie. Przycisnął twarz Sutcliffa jeszcze mocniej – będę musiał was zabić – dokończył, posyłając blondynowi beztroski uśmiech, lekko przymykając oczy.

                – Mmmbś zjś z mmmj głww? – wybełkotał czerwonowłosy.

Kiedy Sebastian upewnił się, że chłopak zrozumiał, uwolnił głowę żniwiarza. Ten podniósł się, otrzepał i spojrzał na kamerdynera z obrażoną miną, która nie zrobiła na nim żadnego wrażenia.

                – Za trzy dni dojdzie tu do morderstwa. Wrócimy, więc szykuj się, Sebastianku! Następnym razem na pewno uda mi się skraść ci buziaka! Baj baj! – krzyknął i zniknął, wyskakując przez wybite okno. Ronald skinął głową i ruszył za nim

                – Doprawdy, cóż za utrapienie… – westchnął demon, spoglądając na odłamki szkła pokrywające sporą część podłogi. Wziął do ręki świecę i opuścił strych.

– Lepiej, żeby mnie tu nie znaleźli…

~*~

                – Eddy, wstawaj! Za chwilę śniadanie! – Blondyn potrząsał ramionami śpiącej dziewczyny.

Od kilku minut bezskutecznie próbowali ją obudzić. Na dworze było jeszcze ciemno, mrok w pomieszczeniu rozpraszały ustawione na stole świece. Wszyscy oprócz hrabianki byli już na nogach. Zmarnowani, z podkrążonymi, poczerwieniałymi oczami, snuli się jak cienie po wnętrzu pomieszczenia, nie do końca obejmując rozumem, do czego prowadziły mechaniczne czynności wykonywane samoczynnie przez ich ciała.
 
                – Kurwa, Ben, mógłbyś się zamknąć? Łeb mi zaraz pęknie – warknął Benny, rzucając w przyjaciela poduszką, która zdawała się uderzyć w jego głowę z donośnym hukiem. Blondyn zachwiał się i syknął z bólu.

                – Stary, gorzej ci? Próbuję dobudzić nowego! – krzyknął na bruneta.

Po chwili wszyscy trzej pożałowali jego decyzji, chwytając się za pękające z bólu czaszki.

                – Sebastian, zostaw mnie. Jest za wcześnie… – Hrabianka zakryła twarz pierzyną i odwróciła się w stronę ściany.

Zdenerwowany blondyn szarpnął okrywający ją materiał, zrzucając go na ziemię.

                – O czym ty gadasz, Eddy? – powiedział wprost do jej ucha.

Leniwe rozwarła powieki. Niesamowity ból głowy przyprawiał ją o mdłości. Przez ramię dostrzegła kolegę, uświadamiając sobie, gdzie jest. Ogarnęła ją rozpacz, kiedy zdała sobie sprawę, że nie może przeleżeć całego dnia dochodząc do siebie. Nie rozumiała, skąd wzięło się obezwładniające przepływ myśli rozpieranie w czaszce. Oddech pochylającego się nad nią chłopaka przypominał głośny szum zakłóceń telefonicznych. Westchnęła głęboko i niechętnie obróciła na drugi bok, by rozejrzeć się po wnętrzu sypialni. Blask świecy oślepił ją, powodując kolejną falę bólu.

                – Boli mnie głowa – jęknęła płaczliwie.

                – Masz kaca – wyjaśnił rezolutnie Seth.

                Powoli zaczynały do niej wracać wspomnienia minionej nocy – długa, niezwykle ciekawa rozmowa ze złotookim. Zmusiła się, by ponownie otworzyć oczy i z trudem przyjrzała się współlokatorom. Wszyscy wyglądali tak samo tragicznie, jak ona się czuła.

                – On tylko udaje. Mówił, że alkohol na niego nie działa – pomyślała, sycząc z bólu.

Nawet myśli zadawały cierpienie. Czuła, że nie da rady zwlec się z łóżka i przetrwać tego dnia. Marzyła jedynie o szklance wody i przyjemnym głosie kamerdynera, który uprzejmie wyszepcze, że się nią zajmie, pomoże, że nie musi nic robić, a on zadba, by poczuła się lepiej. Jednak to było niemożliwe. Musiała zmusić wyzute z sił ciało, by wzięło się w garść i jakimś cudem wytrzymało cały dzień, nie wzbudzając podejrzeń w nauczycielach. Gdyby tylko mogła dostać szklankę wody. W jej oku zakręciła się łza.

                Seth zszedł ze swojego posłania i jakby czytał w myślach szlachcianki, podszedł do niej, trzymając w dłoni metalowy kubek wypełniony chłodną cieczą. Z nieopisaną wdzięcznością na twarzy wyciągnęła dłonie spod pierzyny i chwyciła naczynie, z trudem szepcząc słowa podziękowania. Poczuła przebiegające po plecach ciarki, gdy tylko dotknęła chłodnego metalu. Jeśli wszystko miało wzbudzać w niej tak silne, bolesne reakcje, wolałaby umrzeć.

                – Jezu, wyglądasz tragicznie – zaśmiał się czarnowłosy, drapiąc się po głowie.

Miała wrażenie, że wibrujący, tępy ból z tyłu czaszki spowodowany był odgłosem paznokcia, których chłopak skrobał skórę głowy. Cieszyła się jedynie, że dotrzymywał obietnicy, przynajmniej na razie, i nie wyjawił reszcie jej prawdziwej tożsamości.

                – Niedobrze mi… – mruknęła, spuszczając wzrok.

                – Nigdy wcześniej nie miałeś kaca? – zdziwił się blondyn, który mimo okropnego wyglądu i towarzyszącego przy każdym ruchu bólu, trzymał się niezwykle dobrze.

Elizabeth z trudem zmusiła się, by na niego spojrzeć.

                – Nie. Pierwszy raz się tak czuję. Chyba wolałbym nie żyć… – jęknęła, stawiając kubek na podłodze.

Koledzy zaśmiali się cicho, starając się nie wytwarzać zbędnych, boleśnie donośnych dźwięków.

                – Nie wiem, co w tym zabawnego – burknęła obrażona. – Boli mnie głowa, światło świecy wypala mi oczy, mdli mnie i nie mam siły. To wcale nie jest śmieszne.

                – Czułbyś się lepiej, gdybyś nie palił – zauważył Benny.

Popatrzyła na niego morderczym wzrokiem. Zebrała wszystkie siły i jednym energicznym ruchem usiadła, obracając nogi tak, by dotknęły drewnianej podłogi. Zadrżała, czując jej mrożący chłód.

                – Teraz mi to mówisz? – denerwowała się.

 Przyćmiony umysł powoli zaczynał pracować. Spojrzała na swoje dłonie z ulgą stwierdzając, że wciąż ma na sobie wczorajsze ubranie. Nie zamierzała się przebierać. Musiałaby wymyślić coś, by nie rozbierać się przed kolegami, jednak nie miała siły zmusić się do rozpoczęcia tak skomplikowanych procesów myślowych. Żałowała, że nie było przy niej lokaja. Pewnie pomógłby jej założyć ulubioną nocną koszulę, zrobił chłodny okład i sprawił, że poczułaby się dobrze.

                – Sebastian! – krzyknęła w myślach, widząc przed oczami scenę sprzed kilku godzin.

Zbliżała się do niego. Czekał na nią w umówionym miejscu. Pamiętała, że się potknęła, wpadła w jego ramiona zamykając oczy. Kiedy próbowała sobie przypomnieć, co było dalej, ból głowy nasilał się, a przywoływane obrazy zdawały się specjalnie uciekać, jakby czerpały z tego okrutną przyjemność.

                – Musimy iść na śniadanie. – Głos Setha przerwał jej zmagania z wyjątkowo przekorną pamięcią.
Wizja posiłku przerażała hrabiankę z dwóch powodów. Sama myśl o włożeniu czegokolwiek do ust momentalnie wywoływała niezmierne realne mdłości. Na dodatek, bała się spotkać demona. Nie wiedziała, co się wydarzyło. Domyślała się, że zauważył, w jakim była stanie. Znając go – nie mógł być zadowolony. Pewnie nieźle ją zganił. Może teraz jej tego oszczędzi? Marzenia ściętej głowy. Pewnie denerwował ją morałami wtedy i teraz nie omieszka tego powtórzyć. Cholerny demon!

                – Musimy? – zapytała, z nadzieją spoglądając na brązowe policzki kolegi, szukając w jego twarzy czegoś, co by ją pocieszyło.

Zrezygnowana mina czarnowłosego nie była tym, czego oczekiwała.

                – Jeśli się nie pojawimy, zarządca uraczy nas jedną ze swoich gadek o gardzeniu ofiarowaną dobrocią i zmusi nas do pomocy pokojówkom po zajęciach – wyjaśnił, krzywiąc się na myśl o pastowaniu podłogi, przy którym spędził tydzień temu calutki czas wolny.

                – Zabijcie mnie! – jęknęła błagalnie Elizabeth.

Wcisnęła buty i wepchnęła sznurówki do ich środka nie czując się na siłach, by je wiązać.

~*~

                – Michaelis dziwnie się na ciebie patrzył. – Benny szepnął do ucha szlachcianki delikatnie trącając ją w bark.

                – Nie widziałem – skłamała, wzdrygając się.

Przez cały posiłek nie mogła się skupić, czując na sobie palący wzrok demona. Kilka razy zerknęła na niego ukradkiem. Dostrzegła niezadowolenie, jednak nie było to typowe spojrzenie pełne dezaprobaty, do którego zdążyła przywyknąć. Jego oczy wyrażały zawód, złość i smutek, a przynajmniej tak jej się zdawało. Nie była w stanie stwierdzić jednoznacznie – siedział kilka stołów dalej, na dodatek kakofonia głosów i stukotów sztućców rozsadzała jej obolałą czaszkę. Między falami mdłości i gorącymi, wzbudzającymi dyskomfort spojrzeniami, wcisnęła w siebie kromkę suchego chleba, zapijając czymś, co imitowało herbatę. Tęsknota za szlachetnym naparem wysokiej jakości wzmogła się wraz z nieustającym pragnieniem – efektem kaca, jak wyjaśnili koledzy.

                Zatrzymała się przed drzwiami do sali, dziękując w duchu, że pierwsze zajęcia prowadzi mężczyzna o przyjemnym, usypiającym głosie. Chociaż to jedno działało na jej korzyść. Miała trochę czasu, by spróbować dojść do siebie, zredagować wiadomość dla kamerdynera i spróbować przypomnieć sobie, co tak naprawdę się wydarzyło. Wkroczyła do środka, cuchnącego środkami czyszczącymi, pomieszczenia wypełnionego młodymi sierotami, które zdawały się wykorzystywać całą swoją energię na wydawanie nieznośnych dźwięków, które docierając do uszu szlachcianki, uderzały swoją intensywnością zadając fizyczny ból. Dowlekła się do ławki na samym końcu klasy i wykończona opadła na krzesło. Oparła łokcie na stole i wsparła ciążącą na karku głowę na dłoniach, zupełnie zapominając o świeżych ranach. Pieczenie nie zrobiło na niej wrażenia. Nic nie było w stanie nawet na chwilę wyrwać jej z doznawania zgubnych skutków nadużycia alkoholu każdą komórką drobnego ciała.

                Profesor wszedł do wnętrza pomieszczenia trzaskając drzwiami i uderzając obcasami butów o drewniane panele, zajął miejsce za biurkiem. Kojący ton jego głosu wypełnił salę, uciszając wszelkie inne odgłosy. Hrabianka przymknęła oczy, zanurzając się w przyjemnym uczuciu spokoju, ogarniającym całe jej ciało. Serce, które dotąd uderzało nierówno, jakby próbowało opuścić zatruty etanolem organizm, uspokoiło się. Miarowo pompowało kolejne dawki krwi, która rozchodziła się po dziewczęcym organizmie, niosąc ze sobą odrobinę ulgi.  

Nauczyciel opowiadał o dawnych czasach. O starożytnym Egipcie, faraonach, piramidach i niekończących się pustyniach, usłanych pułapkami. Nastolatka zastanawiała się, czy Sebastian tam wtedy był. Nigdy go nie zapytała, jak długo żyje. Nie próbowała poznać przeszłości, chociaż miała przy sobie istotę, która jako jedyna mogła opowiedzieć jej historię ludzkości od początku. Prawdziwie, bez kulturowych i politycznych przekłamać.

                – Ciekawe jak wyglądał będąc niewolnikiem faraona? – Uśmiechnęła się pod nosem.

Wyobrażała sobie jego półnagie, spocone ciało błyszczące w gorących promieniach słońca. Tego samego, które przez te wszystkie lata ogrzewało całą Ziemię. Jedyne, które wraz z księżycem było jego towarzyszem niekończącej się wędrówki. Czy bywał samotny? Smutny? Czy brakowało mu kogoś, z kim mógłby dzielić wieczność? Pragnęła poznać odpowiedzi na te pytania. Postanowiła mu je zadać. Kiedy tylko… i jeśli, przetrwa nadchodzącą rozmowę.

                Lekcja skończyła się zdecydowanie za szybko. Chciała, by trwała wiecznie, a przynajmniej tak długo, aż nie poczuje się wystarczająco dobrze, by wstać o własnych siłach nie bojąc się nieubłagalnego bezwładu, ogarniającego jej ciało przy każdym, najmniejszym wysiłku.

Wciąż nie napisała wiadomości, a za chwilę miała go zobaczyć. Przyglądać się chłodnemu spojrzeniu, które dystansem raniło jej roztrzęsione serce. Chciała, by ten druzgocący wyraz twarzy zniknął z jego oblicza raz na zawsze. By już nigdy nie widziała niczego więcej, niż jego szczęścia. Poczuła ściskanie w gardle, z trudem wciągnęła powietrze. Szczypiący dreszcz zmusił mięśnie jej twarzy do szybkiego skurczu. Kanaliki łzowe pulsowały boleśnie, wydobywając z siebie słone krople, które spływały po jej policzkach na spoczywającą na pulpicie kartkę. Łzy wsiąkały w papier zostawiając po sobie jedynie niewyraźne odciski. Czy była dla niego tak samo niewyraźnym odciskiem, który zniknie bezpowrotnie w ciągu kilku minut? Czy była tak nieistotna? Nawet nie przyszedł sprawdzić jak się czuje. Jakby w ogóle go to nie obchodziło. Patrzył tylko, wyrażając mieszaninę uczuć, których nie umiała rozszyfrować. Tylko ten cholerny wzrok! Nic więcej.

                – Eddy… – Usłyszała szept czarnowłosego.

Podniosła głowę i popatrzyła na niego. Na jej twarzy malowało się zaskoczenie.

                – Czemu płaczesz? – zapytał, pochylając się nad nią.

                – Nie wiem. Zrobiło mi się tak strasznie źle… – szepnęła zbolałym głosem.

Chłopak objął ją ramieniem. Przyjemne ciepło jego ciała, jakby znajome, chociaż wciąż nie wiedziała skąd, przechodziło na nią, uspokajając mimowolną, emocjonalną reakcję organizmu.

                – To z powodu kaca. Nie możesz płakać. Zorientują się, że nie jesteś chłopakiem – szepnął, delikatnie ściskając jej ramie w geście wsparcia.

Skinęła głową, szepcząc ciche „dziękuję”. Miał rację, chłopcy w tym wieku nie zaczynają płakać bez wyraźnego powodu. Miała wrażenie, że w tym wieku w ogóle nie płaczą, jakby we łzach było coś uwłaczającego.

                Drzwi zamknęły się z cichym skrzypnięciem. Spokojne kroki, które rozpoznawała intuicyjnie nawet teraz, zwiastowały nieuniknione spotkanie. Uniosła głowę, gdy wypowiedział jej imię. Ich wzrok skrzyżował się, mogłaby przysiąc, że sprawiając fizyczny ból. Jakby zderzyli się pięściami w walce. Zadrżała i szybko opuściła głowę, kurczowo ściskając trzymany w ręku ołówek. Nie mogła już dłużej zastanawiać się, co napisać. Jakie to miało znaczenie? Wzruszyła ramionami i kilkoma ruchami postawiła rząd koślawych liter. „Po obiedzie w bibliotece. Musimy porozmawiać.” Popatrzyła na litery klnąc w myślach na rany, których delikatne szczypanie coraz bardziej zaczynało jej doskwierać. Goi się, musi denerwować. Inaczej byłoby niewystarczająco ludzkie. Popatrzyła nienawistnie na poszarzałe bandaże.

                Mocne uderzenie serca, pozbawiło hrabiankę oddechu, kiedy demon rozpoczął swój monolog. Znów literatura, znów Szekspir. Niektóre zdania mogłaby cytować z pamięci. Dziwiło ją, że wciąż nie miał tego dosyć. Demon przeszedł obok ławki fioletowowłosej, ignorując subtelny gest jej dłoni. Denerwowała się. Rozumiała, że mógł być zły, ale był jej służącym, do jasnej cholery, nie miał prawa traktować jej w ten sposób. Jeśli nie chciał po dobroci, zamierzała go zmusić.

Podniosła rękę, bardziej niepewnie niż tego pragnęła, i czekała. Czekała aż zauważy i będzie zmuszony nawiązać z nią dialog na oczach wszystkich zaniepokojonych chłopców, bacznie przyglądających się nauczycielowi, ze strachem w sercach czekając na rozwój wydarzeń.

                – Słucham Eddy, czegoś nie zrozumiałeś? – zapytał w końcu.

Presja otoczenia działała na jej korzyść. Zgniotła karteczkę w dłoni.

                – Chciałbym zadać panu pytanie odnośnie sztuki – odpowiedziała z pewnością, ignorując mdłości.
 
                – Podejdź – zabrzmiał chłodno, nawet na nią nie patrząc.

Zerwała się z miejsca i ruszyła w jego stronę. Z każdym krokiem coraz bardziej kręciło jej się w głowie. Obraz mijanych sierot zdawał się rozmywać w niewyraźną smugę, jakby pędziła niewyobrażalnym tempem, jakby spoczywała w objęciach Sebstiana, gdy przedzierał się przez korony drzew, gnając w pogoni za wrogiem. Stanęła tuż obok niego i nachyliła się nad książką, którą trzymał w dłoni. Palcem prawej ręki wskazała linijkę tekstu, zadając oczywiste pytanie. Wiedziała, że zrozumiał. Nim odsunęła dłoń, wypuściła z uścisku papierową kulkę, która potoczyła się po gładkiej karcie kodeksu, zatrzymując się przy samej jej krawędzi. Hrabianka zobaczyła błysk uznania w oczach kamerdynera. Była z siebie dumna. Zaskoczyła go, wytrwała i nawet miała wystarczająco siły i samozaparcia, by wrócić na miejsce, nie upadając po drodze, nie poddając się nieprzyjemnej poalkoholowej dolegliwości.

~*~

                – Eddy, dokąd idziesz? Mieliśmy zagrać w karty. Musze się odgryźć za wczoraj – zdziwił się Ben, widząc kolegę odłączającego się od nich tuż za drzwiami stołówki.

Elizabeth posłała Sethowi znaczące spojrzenie. Miała nadzieję, że jej pomoże, pomyśli, że to ma związek ze sprawą morderstw i zajmie czymś blondyna. Nie pomyliła się.

                – Ben chodź, przecież zaraz wróci. Nie jesteś jego matką – skarcił kolegę, ciągnąc go za ramię. – I przestań się wydzierać. Już cię przestał łeb boleć, że pleciesz bez sensu?

                – Uważaj na słowa, dobra? – Chłopak naburmuszył się, czując jak jego autorytet w grupie diametralnie spada i energicznie wypruł do przodu.

                – Dziękuję – wyszeptała niemal bezgłośnie Lizz i bez chwili zwłoki poszła do biblioteki.
Rozchwiane serce zabiło mocniej, przyduszając ją na chwilę, kiedy otworzyła drzwi do opustoszałego pomieszczenia. Siedział tam. Tak, jak powinien czekać na nią wczoraj. Opierał się na biurku, leniwie przerzucając karty podręcznika do medycyny.

                – Sebastian… – stwierdziła idiotycznie, przykuwając jego uwagę.

Spojrzał na nią kątem oka, zachowaniem zupełnie nie przypominając lokaja, jakiego znała przez ostatnie lata. Wyglądał bardziej jak zawiedziony ojciec, gotowy wygłosić tyradę wyrzutów. Na razie milczał, chociaż czuła, że to się zmieni, gdy tylko wykrztusi z siebie kolejne słowa.

Zacisnęła pięści, sycząc z bólu.

                – Musimy porozmawiać o tym, co się wczoraj stało – powiedziała ciężko.

Oddychając nerwowo, czekała na jego odpowiedź. Patrzyła jak bierze głęboki oddech, spokojnie wypuszcza powietrze z płuc, poprawia okulary zdobiące jego twarz odkąd przywdział strój nauczyciela. Zamknął książkę i z niezwykłą delikatnością odłożył ją na blat, po czym wstał i zrobił krok w jej stronę.

                – Co stało się wczoraj? – zapytał jedwabistym tonem, uśmiechając się z kpiną. 

7 komentarzy:

  1. CO?! Cccccooo?! Jak on może to robić? *kaszle dwuznacznie* (ta, wcale nie robi podobnie do Margareth, niee) xD
    Znalazłam jedną literowke, ale nie byla istotna dla całości =3 chcę dalej!! xD i Grell z twarzą w podłodze. Jak sobie to wyobrażam, to mam niekontrolowany atak smiechu...

    OdpowiedzUsuń
  2. O taaak. Uwielbiam takie zawroty akcji.
    Ciut podejrzewałam, że Lizz nie bedzie nic pamiętać, ale, że Seba bedzie udawać, że nic się nie stało to takie nie w jego stylu... Nie w stylu lokaja, bo demona jak najbardziej <3
    Napaaaalenie czekam na nexcik :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakoś się uwinęłam, trochę krótki i na pewno jest dużo błędów ale o to rozdział 2 :)
    http://kuroshitsujimojahistoria.blogspot.com/2015/04/rozdzia-2.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Wybacz, że dopiero dzisiaj, ale fon mi się buntuje .-.
    Ogólnie: O My GoSHHHH. Sebastian taki obojętny. Tak bardzo kłamczuszek. Tak bardzo chcę go więcej T-T
    Rozdział był genialny, ale jako osoba, która jest niepełnoletnie i nigdy nie przeżyła kaca, jakoś nie mogę wyobrazić sobie tego uczucia xDD

    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział!
    Ściskam, dużo weny, spania i jeszcze raz sto lat! X3

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniale, no przynajmniej chociaż Sebastian teraz wie kiedy będzie kolejny zgon... ma teraz wsparcie w Sethcie... mam nadzieję, że nic nie stanie sie tym chłopakom...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.