sobota, 9 maja 2015

Tom 2, XXVI

Byłam na Orientaliach, całkowita klapa. Ale nie ma tego złego, wydałyśmy z Kei kupę forsy na rzeczy, bez których spokojnie byśmy się obyły, ale po co, skoro można nie. Dlatego uważam dzień za całkiem udany. Dziś natomiast, znów będę się obwiniać, że nie napisałam licencjatu, ale może zacznę w nocy, a może nie. Któż to wie? Chciałabym mieć to już za sobą, a zwyczajnie nie mam weny.
Dobra, dosyć jęków. Napiszę licencjat, to będę miała wenę do trzeciego tomu, bo szczerze mówiąc od tygodnia nie tknęłam ani jego, ani też żadnego rysunku. 
Wish me luck :P 

PS Złota myśl na dziś: "Żeby łamać konwencję, trzeba ją najpierw znać, więc niech te ćwierć inteligenckie, pisarskie niedojdy mje tutej se nie pierdzielą bzdurów."
======================

Końcem ołówka dotknęła arkusza papieru. Niczym zahipnotyzowana zaczęła kreślić kolejne linię, ruchami pełnymi pasji, jakby poza bielą materiału i czernią grafitu nie liczyło się nic więcej. Zrozumiała, co było dla niej najważniejsze. Głęboka radość płynąca z nowego odkrycia sama pchała jej dłoń ku stworzeniu dzieła obrazującego cały mętlik w jej głowie. Wszystkie niezrozumiałe myśli, wszystkie wątpliwość, radości, obawy. Wszystko to odciskało swój ślad w kolejnych pociągnięciach ołówkiem.

Z transu wyrwał ją melodyjny głos kobiety, która stojąc tuz obok niej z niezrozumiałym grymasem przyglądała się mrocznemu rysunkowi.

                – Miałeś narysować to, co jest dla ciebie najważniejsze – powiedziała, chcąc upewnić się, że chłopak zrozumiał polecenie.

                – Zgadza się – odparła błękitnooka, z dumą spoglądając na efekt swojej natchnionej pracy.

Rysunek wyglądał lepiej niż mogła przypuszczać. Ciemność zdawała się wyciągać macki w stronę dumnie wypinającego pierś czarnego kruka trzymającego w dziobie kawałek ludzkiego palca. Stał we krwi swej ofiary wielkimi oczyma spoglądając z zacięciem wprost w obserwatora. Wzbudzał niepokój i strach, ale jego postawa jednoznacznie wskazywała na zachwyt, jakim obdarzyła go autorka.

                – Więc, dlaczego narysowałeś jakiegoś ptaka z palcem z dziobie? – skrzywiła się, marszcząc brwi.

Jej prosty umysł nie był w stanie zrozumieć metaforycznego przesłania obrazu, bez względu na to, jak mądrze starała się wyglądać.

                – Ja… – Elizabeth chciała spróbować wyjaśnić kobiecie znaczenie swojego dzieła, jednak kobieta nie dała jej dokończyć.

                – Nie ważne. Możesz to zabrać ze sobą. – Bagatelizująco machnęła ręką i zniknęła w głębi pomieszczenia.

Czy to ze strachu przez błaźnieniem na oczach małoletnich adoratorów, czy ze zwykłego braku kultury, najważniejszym był fakt, że zostawiła dziewczynę w spokoju.

Elizabeth poczuła tlącą się w sercu złość. Wiedziała, że urodziwa brunetka nie była żadnym autorytetem w dziedzinie sztuki, ale niedocenienie jej pracy bolało. Godziło w dumę. Przez chwilę przypatrywała się dostojnemu ptaszysku powątpiewając w swój obiektywizm. Może olśniło ją pierwsze wrażenie, gdy resztki emocji wciąż targały serce, w zawrotnym tempie pompującym krew.

Zdjęła arkusz ze sztalugi i ostrożnie zwinęła go w rulon. Postanowiła zabrać go ze sobą, by przypominał jej oczyszczające czucie zrozumienia. Tę niesamowitą lekkość na duszy, kiedy tajemnica, którą skrywała sama przed sobą, ukazała się w pełnym majestacie, dając poczucie kontroli i pewności siebie.

~*~

                Ostatnimi zajęciami tego dnia było wychowanie fizyczne. Prosta gra, polegająca na uderzaniu w przeciwnika piłką, jednocześnie unikając otrzymania ciosu. Dwie drużyny, dziesięć pocisków i mnóstwo biegania. Młodzież, w szczególności chłopcy, potrzebowali takich zajęć. Czegoś, co pozwoliłoby im pozbyć się nadmiaru energii, pod kontrolą opiekuna, by uniknąć niebezpiecznych sytuacji.

Wszyscy zgodnie milczeli na temat wydarzenia sprzed kilku godzin. Bali się narażać nowemu nauczycielowi, nie chcieli przysparzać kolegom dodatkowych zmartwień. Zarządca nie powinien się o tym dowiedzieć. To odbiłoby się na wszystkich, sensowniej było milczeć.

Półtorej godziny zażartej rywalizacji wycisnęło z chłopców mnóstwo potu, jednocześnie uspokajając nerwy. Ostatnie zajęcia tego dnia. Zmęczeni rozeszli się do swoich sypialni, gdzie oczekiwali na kolację.

                Elizabeth wpadła do pokoju jako pierwsza. Szybko zmieniła ubranie, nim jej współlokatorzy zdążyli do niej dołączyć. Uniknęła problemu z przebieraniem się przy nich. Pod tym względem miała niesamowite szczęście. Zdawało jej się, że odkąd Seth poznał tajemnicę, pomagał jej w subtelny sposób, wszak jakież było prawdopodobieństwo, by ani razu nie przyłapali jej w sytuacji obnażającej prawdę?
Współlokatorzy dołączyli od hrabianki, przebrali się i całą czwórką usiedli przy stole. Do kolacji zostało niecałe pół godziny. Byli zmęczeni po całym dniu.

                – Po kolacji idę spać, jestem kompletnie padnięty – jęczał blondyn, pokładając się na stole.

Wyciągnął ręce i delikatnie stukał krótkimi paznokciami w blat, wybijając rym ulubionej przyśpiewki. Benny siedział naprzeciwko niego, podpierając głowę na dłoni. Spoglądał bezmyślnie w pęknięcie na ścianie.

                – Seth, czy oni wiedzą? – Dziewczyna zwróciła twarz w stronę śniadego nastolatka, uporczywie skubiącego lakier z kantu stołu.

Przez chwile nastolatek zdawał się jej nie słyszeć całkowicie pochłonięty dziecinną zabawą. Dopiero po kilku minutach nieznośnego oczekiwania podniósł głowę i spojrzał łagodnie w zaszklone, błękitne oczy, których rozszerzone źrenice delikatnie drżały targane niepokojem.

                – Oczywiście, że wiedzą. Wszyscy już wiedzą – odparł z lekkością, posyłając jej uspokajający uśmiech.

Twarz dziewczyny zalała się rumieńcem, tworząc szkarłatny parkiet, na którym złość i niedowierzanie tańczyły w pełni ukazując swe gorejący wstyd. Nagle spojrzała nerwowo w stronę szyby. Poderwała się z krzesła trącając kolanem blat i podbiegła do okna otwierając je na oścież.

~*~

                – Ci dwaj, panie Sutcliff – oświadczył młody blondyn, wskazując palcem jedno z okien sierocińca. Po drugiej stronie szklanej tafli siedziała czwórka chłopców.

                – Rozumiem. Nic ciekawego – odparł czerwonowłosy, krzywiąc się z niezadowoleniem. – Nie lubię zabierać dzieci, na dodatek chłopców. Dlaczego Will mi to robi? Tak bardzo chciałbym odebrać duszę jakiejś śpiewaczki operowej! Ach, cóż to byłoby za widowisko! – narzekał, jednak po chwili, jego biadolenie zmieniło się w kolejną fantazję.

                – A ja chciałbym zdążyć na imprezę działu kadr… – burknął Ronald, opierając się na rękojeści swojej kosy.

Obaj Bogowie Śmierci byli znużeni kilkudniowymi obserwacjami dwójki chłopców, których życie nieubłagalnie zbliżało się do końca. Nie było pewności, że złodziej dusz przyjdzie właśnie po nich, jednak William wyraził się jasno – mają ich pilnować, zabrać dusze i pozbyć się złodzieja. Nie obchodziły go plany podwładnych, liczyło się jedynie wykonanie zadania. Honor Shinigami nie mógł zostać splamiony czymś tak obrzydliwym, jak kradzież. Spears czuł, że za wszystkim musiał stać demon, cholerne plugastwo, którego szczerze nienawidził.

                – Nie dość, że przez tę pogodę zniszczą mi się końcówki, to jeszcze przez Sebusia musiałem użyć tego śmierdzącego kremu! – Fantazje Grella ponownie przerodziły się w narzekanie. – Oo, a to kto? –Zmienił ton głosu dostrzegając wewnątrz pomieszczenia profil jednego z siedzących przy stole chłopców.

                – Kto? – zainteresował się blondyn, poprawiając okulary.

Podszedł do towarzysza i spojrzał z jego perspektywy w stronę siedzących przy stole dzieci.

                – Wydaje mi się znajomy. Chodźmy, chcę mu się przyjrzeć! – W czerwonowłosego boga śmierci wstąpiła nagła ekscytacja.

Chwycił swoją kosę i przeskoczył po dachach budynków, by znaleźć się możliwie najbliżej okna. Ronald ruszył jego śladem.

                – Kim jest to dziecko, panie Sutcliff? – zapytał konspiracyjnym szeptem, podnosząc głowę ponad krawędź parapetu okna, za którym siedziały sieroty.

                – Nie wiem, ale kogoś mi przypomina. Ta blada cera, długie rzęsy… Aaaa! – przerwał, głośno krzycząc.

Szarpnął blondyna za rękaw i pociągnął w dół. Obaj stracili równowagę. Spadli z dachu lądując w śnieżnej zaspie.

                – Panie Sutcliff? – burknął Knox, wypluwając z ust resztki śniegu.

                – Chyba nas zauważyli! Co za emocje! – ekscytował się żniwiarz, wpychając głowę współpracownika z powrotem w górę białego puchu.

~*~

                – Eddy, co się stało? – Ben leniwie przekręcił głowę w stronę okna, wciąż opierając ją na drewnianym blacie.

                – Wydawało mi się, że ktoś nas obserwował, ale… – ucięła głęboko się pochylając. – Nikogo tu nie ma – dodała po chwili, zamykając oszklone skrzydła.

Zdziwiona, wróciła do stołu i ze zwieszoną w dół głową zaczęła nerwowo bawić się dłońmi.

                – Nie przejmuj się, nic nam nie będzie! – zaśmiał się Benny, widząc, że chłopak wyraźnie przejmował się sytuacją. – Przecież to nie tak, że Marvin naprawdę sprowadza na nas śmierć… – dokończył odrobinę mniej pewny siebie.

                – To bez znaczenia. Nawet, jeśli ktoś spróbuje nas zabić, nie damy się… – jęknął zirytowany Ben.

Nie miał ochoty rozmawiać na ten temat. Bez względu na to, czy przepowiednie Marvina naprawdę były przepowiedniami, czy tylko kuriozalnymi zbiegami okoliczności, nie mieli na to wpływu. Mogli jedynie zachować czujność i w razie niebezpieczeństwa próbować walczyć. Było ich trzech, jeśli będą trzymać się razem, powinni sobie poradzić. Przynajmniej taką miał nadzieję.

                – Może zapalimy przed kolacją? Tak dla rozładowania atmosfery? – Złotooki klepnął w wypukłą kieszeń spodni.

Przewodniczący pokoju wydał z siebie przeciągły, przypominający zwierzęcy ryk, niski dźwięk, który pozostała dwójka odebrała jako potwierdzenie. Dziewczyna wstała wraz z nimi, zastanawiając się, jakim cudem nastolatek dał radę ryknąć w tak przedziwny sposób. Nie zamierzała pytać, nie chciała go dodatkowo denerwować.

                Nie odmówiła sobie kolacji. Stosunkowo świeżą kromkę chleba i trzy plasterki pomidora ciężko było nazwać prawdziwym posiłkiem, ale dla niej był wystarczający. Zachowała pozory, lekko wypełniła żołądek i spędziła czas na rozluźniającej konwersacji, zupełnie niezwiązanej z prawdziwymi problemami. Dopiero, kiedy opuszczali jadalnie, chwyciła Setha za rękaw prosząc, by z nią porozmawiał. W drodze powrotnej do sypialni zboczyli z trasy udając się do składziku, w którym ostatnio palili.

                – Co się stało? – zapytał zainteresowany brunet, wyciągając z kieszeni paczkę.

Przez chwilę dziewczyna czuła irytację, miała wrażenie, że chłopak specjalnie prowokował sytuację, by nakłonić ją do palenia. Spojrzała na skierowany w jej stronę filtr i wyciągnęła papierosa.

                – Nie mogę palić – oświadczyła, trzymając odpalony zwitek tytoniu w ustach.

                – To dlaczego to robisz?

                – Sama nie wiem. To takie… odprężające. Ale to już ostatni raz – stwierdziła stanowczo, wypuszczając dym z płuc.

Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Nie wierzył jej. Nie pierwszy raz widział jak ludzie popadają w nałóg. Zawsze zaczynało się od jednego, okazjonalnego papierosa. I zawsze kończyło się na całkowitym poddaniu się niepohamowanej rządzy. Z pozoru wydawała się taka nieszkodliwa, jednak jego niewidoczna, druzgocąca zdrowie siła wyniszczała człowieka od środka, powoli prowadząc go w stronę śmierci. Nastolatka niezwykle fascynowało, jak inni łatwo poddawali się działaniu niezwykłej, uzależniającej substancji. Obserwował zachodzące w nich zmiany. Z miesiąca na miesiąc, coraz bledsza, zniszczona cera, żółknące palce, chrypiący głos. Coś tak niepozornego mogło tak bardzo pogrążyć.

                – Niech ci będzie. Więc, co się stało? – powtórzył pytanie.

Dziewczyna ponownie wypuściła dym z płuc i spojrzała na twarz chłopaka przez kłąb szarego dymu.

                – Idę dziś w nocy do Sebastiana – powiedziała cicho, lekko zawstydzona. – Chciałam zapytać, czy mógłbyś mnie znowu kryć? – Uśmiechnęła się zakłopotana, delikatnie przymykając oczy.
Chłopak zmarszczył brwi, napiął mięśnie twarzy, a jego usta wygięły się w niezadowolony grymas.

                – Po co? – warknął, zaciągając się energicznie. – I dlaczego myślisz, że skoro znam twój sekret, to będę wszystko dla ciebie robić?

Wydawał się urażony. Nie miała pojęcia, o co mu chodziło.

                – To związane z… z jutrem – wyjąkała zaskoczona. Odwróciła się bokiem do niego i spuściła wzrok. – Przepraszam, zapomnij o tym. Nie powinnam cię wykorzystywać – przyznała ze skruchą.

                – Zrobię to dla ciebie.

Zaśmiała się, odwracając od niego twarz. Tak jak się spodziewała. Była z siebie zadowolona, idealnie go odczytała. Chociaż był zazdrosny, czuła, że to dla niej zrobi. I dla siebie, bo przecież także jego życie było stawką w tej grze. Nie musiał znać całej prawdy.

                – Naprawdę? – Rozpromieniła się, patrząc na kolegę z szerokim uśmiechem. – Dziękuję! – Chwyciła jego dłoń.

To miała być część jej gry. Czuła, że może go dotknąć, nie obawiała się. Uczucie ciepła, które przeszyło jej ciało zupełnie zrujnowało poczucie wyższości. Zaczerwieniła się i szybko cofnęła rękę, chowając ją w kieszeni spodni. Zgasiła papierosa i wrzuciła niedopałek do stojącego w rogu pomieszczenia, niewielkiego słoika.

Wyszli bez słowa nie chcąc rozpoczynać rozmowy, która dla obojga była zbyt niezręczna i przepełniona niedomówieniami, by odważyli się na jej podjęcie.

~*~

                Dochodziła północ. Spowity ciemnością sierociniec ucichł, tłumiąc w swoim wnętrzu wszelkie dźwięki zwątpienia. Niespokojne dusze wychowanków pogrążonych we śnie koiły skołatane umysły podsuwając podświadomości relaksujące marzenia senne. Przedburzowe milczenie, napięta atmosfera tego miejsca, niezauważalna na pierwszy rzut oka, dotkliwie godząca w drobną nastolatkę. Leżała wpatrując się w mrok, nadając w myślach nazwy kształtom, które dostrzegała zmęczonymi oczami. Kolorowe plamy formujące się w pustce w metaforyczny sposób przedstawiały jej obawy i przeżycia. Czekała. Musiała mieć pewność, że jej współlokatorzy śpią. Wiedziała, że niedane jej było zasnąć, na pewno nie tu. W sercu czuła niepokojący ból, pulsujący w rytm uderzeń serca. Nie wiedziała, czego powinna spodziewać się po kolejnej, niezapowiedzianej wizycie w pokoju demona. Odkąd spojrzał na nią ostatni raz chłodnym, pozbawionym emocji wzrokiem, kiedy smukłe dłonie z gracją tańczyły między kosmykami jej niesfornych włosów, ich wzrok nie skrzyżował się ani razu. Widziała go na korytarzu i w jadalni. Była wręcz przekonana, że idąc ramię w ramię z Sethem, tuż po wyjściu ze składziku, również na nią patrzył. Czuła na sobie jego wzrok. Uczucie, którego nie mogła pomylić z niczym innym. Spojrzenia, których pragnęła całym sercem. Uwielbiała być w jego oczach jedynym obiektem zainteresowania, uwielbiała mieć go tylko dla siebie. Zdała sobie z tego sprawę, była zazdrosna. Rzadko była zmuszona dzielić się najwierniejszym służącym, wypożyczać go zwykłym ludziom, nawet w imię królowej. Nienawidziła, gdy był na nią zły. Naprawdę zły. To nie miało żadnego związku z ich codziennością, tysiącami min i zgryźliwych komentarzy. One istniały od początku, były budulcem ich więzi. Im dłużej o tym myślała, tym dostrzegała więcej subtelnych znaków. Zaczęła czytać między wierszami, wśród opasłych tomów swojej przeszłości, odnajdując ukryte przesłania. Nawet nie zauważyła, kiedy się pojawiły. To trwało już dłuższy czas. Lecz prawdziwa złość z jego strony uciążliwie prześladowała ją na każdym kroku. Wciąż była pewna swego, jednak zaczynała rozumieć, dlaczego tak się zachował. Dlaczego nie odpuścił wychodząc za nią na korytarz. Dlaczego uparcie starał się udowodnić, że nie miała racji.

                – Kiedy pozwoliłam mu tak bardzo wpływać na moje decyzje? – zastanawiała się, dostrzegając ile znaczyła dla niej opinia lokaja.

Za każdym razem, gdy komplementował wygląd, doradzał w kwestii ubioru. Kiedy wymuszał na niej zjedzenie posiłku. Nie chodziło o sferę racjonalną – nie potrzeba uzupełnienia energii przechylała szalę zwycięstwa na jego stronę. Opieka. Szczery głos, mikroekspresje, których nie sposób zagrać; kiedy pokazywał jej tę stronę siebie, robiła wszystko, czego pragnął. Schlebiała jej troska, którą z niezwykłą łatwością potrafił obdarzyć kogoś tak słabego, jak ona. Okazywał uczucia, których od zawsze się wypierał. Wszystkie impulsywne reakcje zaczęły nabierać sensu, każde nielogiczne zachowanie łączyła z nieopisaną łatwością, jakby ten jeden pomijany dotąd detal, otworzył jej oczy na całkiem nową sferę ich znajomości. Tę, którą zawsze pragnęła w nim odnaleźć, a w której istnienie nigdy nie pozwoliła sobie w pełni uwierzyć.

                – Czy wciąż będzie zły? Czy sprawi, że wyjdę, przygnieciona ciężarem poczucia winy? – zadręczała się, nerwowo ruszając stopami owiniętymi poszarzałą pierzyną. – Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać! – Doprowadziła niesforny umysł do porządku.

Powoli podniosła się z łóżka i po cichu, na palcach, wyszła z sypialni chwytając po drodze zwinięty rulon papieru. Pobiegła pod drzwi Sebastiana. Zobaczyła blade światło niewyraźnie rozjaśniające kawałek podłogi. Wyciągnęła dłoń, luźno zgiętą w pięść i zawahała się na moment, nim białe kostki dotknęły ciemnego drewna.

                – Nie wygłupiaj się. To Sebastian! – skarciła się i biorąc głęboki oddech, trzykrotnie zapukała.

Ciepły, melodyjny głos kamerdynera zezwolił jej na wejście. Siedział na łóżku, naprzeciwko drzwi, odziany jedynie w spodnie i rozchełstaną koszulę. Spojrzał w jej kierunku. Wyglądał, jakby czekał na nią od dłuższego czasu, gotowy odegrać kolejną, ukazującą niezadowolenie scenę pełną głęboko ukrytych podtekstów.

                – Sebastian… – mruknęła tępo, patrząc na niego z rozszerzonymi źrenicami.

Zamknęła za sobą wrota i nieśmiało zrobiła dwa kroki naprzód. W prawej dłoni trzymała zwiniętą kartkę, coraz bardziej gniotąc ją z nerwów. Mężczyzna uśmiechnął się rozbawiony, zerkając na napięte mięśnie przedramienia dziewczyny.

                – Słucham panienko, czy coś się stało? – zapytał udając, że nie rozumie, po co się zjawiła.

W rzeczywistości zrobiła dokładnie to, czego się spodziewał. Jakby wraz z szorstkim traktowaniem przekazał jej scenariusz, który sumiennie odgrywała linijka po linijce.  

                – Teraz się naburmuszy, próbując maskować wstyd. – Zachichotał pod nosem.

                – Coś musi się dziać, żebym tu przyszła? Nie bądź bezczelny! – oburzyła się, mocniej zaciskając dłoń na rysunku. – Chciałam po prostu… – kontynuowała, jednak słowa utknęły w jej gardle.

Nie chciała przyznawać się do błędu, którego istnienia w pełni nie akceptowała, a jednak była pewna, że nie będzie potrafiła otwarcie wyznać, co dokładnie czuje. A może on już to wie? Badawczo popatrzyła na demona, dokładnie przyglądając się jego twarzy. Westchnęła, rozluźniając ramiona.

                – Dobrze wiesz, po co przyszłam. Po co ta szopka? Wygrałeś – szepnęła gorzko i podeszła do łóżka, siadając tuż przy mężczyźnie, przy jego prawym ramieniu.

Położyła rulon na kolanach i objęła go obiema rękami.

                – Proszę o wybaczenie, ale chyba nie rozumiem, o co ci chodzi, panienko – odparł zaintrygowany.

Elizabeth prychnęła nerwowo, patrząc na niego z ukosa.

                – Skończ tę zabawę. Miałeś rację – przyznała, po sekundzie dodając:  – po części.

                – Hmmm? – mruknął, tym razem szczerze zaciekawiony. – Co masz na myśli, mówiąc „po części”? – zapytał ciepło, delikatnie przysuwając się w jej stronę.

Czuła się dziwnie nieswojo, nie przywykła do braku swobody w jego obecności. Nie chciała, by dostrzegł zmianę w jej zachowaniu. Właściwie, dlaczego?

                – Dlaczego miałabym cię okłamywać? – zapytała, unosząc głowę.

Jej nos znajdował się zaledwie kilka centymetrów od jego ust, kiedy wbiła spojrzenie w jego błyszczące czerwienią tęczówki. Widziała drgnięcie jego źrenic, widziała zaskoczenie. To szczere, które dawało jej satysfakcję. Znów poczuła się pewnie, czasem tak niewiele było trzeba, by otrzymać ten niezwykły przywilej.


                – Okłamać mnie? Przepraszam, ale naprawdę nie rozumiem. – Uśmiechnął się beztrosko, przymykając oczy. 

3 komentarze:

  1. Aww *-*
    To zakończenie :3 I Ronald taki niecierpliwy. Nie mogę się doczekać rozwiązania tego wszystkiego :D
    A tak btw. herbata się znalazła? xD
    Dzisiaj tak mi się jakos czytało, że nie wiem czy to było tak krótkie, czy aż tak skupiłam się na akcji :33

    OdpowiedzUsuń
  2. Uh, ta gra mnie nakręca <3 Ja chcę jeszcze ^^
    Rozdział świetny, ale ja chcę akcję :D
    I zapraszam za pół godzinki do mnie xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, och ta końcówka, nasz Shinigami taki niecierpliwy, ale ten rysunek piękny...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.