sobota, 2 maja 2015

Tom 2, XXIV

Dziś dosyć krótko i bez fajerwerków, ale tak wyszło. Musicie się z tym pogodzić. :P
W następnej części będzie ciekawiej :) 
Mimo wszystko, mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Miłej lektury :3 

========================

Nigdy nawet nie przeszło jej przez myśl, by sprawdzić, co wypada, a co nie podczas palenia. Nie była nawet pewna, czy takie zasady istnieją.

                Seth przyglądał się jej twarzy, poprzez kłąb wypuszczanego z ust dymu. Uśmiechał się widząc, jak delikatnie chwiała się na nogach. Od dawna nie widział początkującego palacza, zdążył już zapomnieć, jaki to zabawny widok.

                – Martin wytypował kolejną ofiarę – rzekł w końcu.

Lizz zdała sobie sprawę, że od samego początku o to mu chodziło. Zdenerwowany wzrok, chłodny głos i podstępne zaciągnięcie jej w ustronne miejsce – wszystko po to, by podzielić się informacją. Poczuła przyspieszony rytm serca. Nerwowe kołatanie wywołało łaskotanie w płucach. Kaszlnęła kilka razy, co nie uchodząc uwadze śniadego towarzysza, skwitowane zostało jego sarkastycznym uśmiechem.

                – Kogo? – zapytała, doprowadzając oddech do porządku.

                – My – odpowiedział beznamiętnie.

                – Jacy znowu my? – podniosła głos.

Jego nagła obojętność przeraziła ją. Widziała już wcześniej takie zachowanie. Wyzuty z emocji głos istoty, która niczego się nie bała, na nic nie liczyła, nie miała pragnień, jedynie czekała na swój koniec. Głos, który wciąż słyszała we wspomnieniach. Moment, kiedy wszystkie krzyki ucichły, kiedy ciche „zróbcie to” rozdarło jej duszę. Chłopiec z klatki obok, opadając w ramionach wąsatego, śmierdzącego spirytusem mężczyzny, stracił wszelką nadzieję, płomień jego życia zgasł nim serce zabiło po raz ostatni. Wyciągnęli go ze środka, wtedy widziała go po raz ostatni. Jego puste, brązowe oczy nie raz pojawiały się w koszmarach fioletowowłosej. Gdyby tylko Sebastian zjawił się szybciej…

                – Wskazał mnie, Bena i Bennyego.

Nie zdążył zareagować, kiedy dziewczyna wyrzuciła papierosa i wpadła w jego ramiona ze łzami w oczach, kurczowo obejmując go w pasie.

                – Nie trać… nie trać nadziei! Nie pozwolę, żeby to się stało. Nie pozwolę! – krzyczała, dławiąc się palącymi kroplami spływającymi po policzkach prosto do jej ust.

Chłopak stał oszołomiony, nie był w stanie nawet drgnąć. Zszokowany, wybełkotał pod nosem coś niezrozumiałego.

                – Dlaczego trzy osoby? Zawsze była jedna – zapytała dziewczyna po dłuższej chwili ciszy, odsuwając się od kolegi.

Odwróciła wzrok, nie chcąc pokazywać mu zaczerwienionych policzków. Przetarła twarz rękawem koszuli.

                – Nie wiem. Nie przejmuj się tak. Przecież wcale mnie nie znasz – mówił spokojnie, jakby naprawdę niewiele obchodziło go własne życie.

                – Ale mam wrażenie, jakbym znała cię bardzo dobrze. Poza tym, poza jedną przyjaciółką, nigdy nie miałam znajomych w swoim wieku. Nie mogę pozwolić, żeby ktoś mi cię odebrał – rzekła poważnie, nie dbając już o to, co o niej pomyśli.

Pozwoliła, by serce mówiło za nią. Pogodziła się z myślą, że nigdy nie zrozumie skąd wzięło się jej dziwne przywiązanie do ciemnoskórej sieroty. Po prostu się stało, szkoda było czasu na takie myśli. Zwłaszcza, gdy właśnie się dowiedziała o zagrożeniu, które czyhało na niego i resztę ich przyjaciół. Podwinęła rękaw koszuli ukazując chłopakowi ledwo zabliźnione rozcięcie symbolizujące ich związek.

                – Od tamtej chwili obiecaliśmy sobie przyjaźń do samego końca. Dlatego zrobię wszystko, by ten koniec nie nadszedł zbyt szybko – uśmiechnęła się pokrzepiająco.

Seth również podciągnął rękaw. Popatrzył na przedzielony świeżą linią trójkąt, który nosił na skórze od miesiąca.

                – Masz rację, przepraszam – szepnął, odwijając materiał koszuli. – Powinniśmy wracać. Alibi już masz, teraz musimy się tylko pilnować podczas zajęć…

                – To się stanie jutro – wypaliła nagle i szybko zatkała sobie usta, patrząc na niego z przerażeniem.
 
                – Skąd wiesz?

                – Mamy podejrzanego. Nie powinnam ci o tym mówić, dla dobra sprawy. Ale obiecuję, Sebastian będzie nad wami czuwać – zapewniała go, nerwowo machając rękami.

                – Kim on tak naprawdę jest? – zapytał zaintrygowany.

                – Moim.. piekielnie dobrym kamerdynerem – odparła z tajemniczym uśmiechem.

Odwróciła się i wyszła z pomieszczenia, by skierować się do sypialni. Musiała się przebrać. Na myśl o kolejnym dniu w tej samej, brudnej koszuli zaczynało ją mdlić.

~*~

                Lizz nie mogła się skupić jeszcze bardziej niż zazwyczaj. O ile w ogóle można było jeszcze bardziej nie słuchać wykładu o Szekspirze. Demon uparł się, by dręczyć ją Makbetem przy każdej możliwej okazji, powoli zaczynała nienawidzić genialnego dramaturga. Czuła, że następne „Być albo nie być”, które padnie z ust demona, będzie jej ostatnim. Najgorsza była jednak świadomość, że kolejne zajęcia, również z Sebastianem, nieprzeciętnie pociągającym w nauczycielskim uniformie, dotyczyć miały jej znienawidzonej łaciny. Gotowała się od wewnątrz. Przed ordynarnym opuszczeniem ławki powstrzymywały ją tylko zabandażowane dłonie, piekące na samą myśl o kolejnych pociągnięciach wskaźnikiem. Co prawda, rany dokuczały coraz mniej, jednak ponowne ich otwarcie zdecydowanie nie przyspieszyłoby procesu gojenia. Utknęła więc na drewnianym krześle, otoczona ze wszystkich storn nastoletnimi chłopcami, którzy z recytowanej sztuki rozumieli niewiele więcej niż ona z medycznego bełkotu, którym demon umilał sobie upływ kilku ostatnich nocy.

                Kiedy Szekspir przestał używać ciała i głosu kamerdynera, z jego ust padło upragnione „to wszystko na dziś”. Hrabianka wybiegła na korytarz zanim którykolwiek z uczniów zdążył się podnieść. Odetchnęła z ulgą i oparła się o ścianę, powoli osuwając się na podłogę. Za piętnaście minut łacina. Zastanawiała się, czy istnieje sposób, żeby uniknąć zajęć. W rzeczywistości, próbowała jedynie zająć myśli czymkolwiek, nawet tak trywialnymi problemami jak nielubiana lekcja, by wytrzymać do popołudnia, kiedy opowie o wszystkim demonowi i upewni się, że jej współlokatorzy są bezpieczni.

                – Eddy, dlaczego siedzisz na podłodze? – Sebastian pochylił się nad nią, uśmiechając się łagodnie.

Patrzył na nią z góry, jeszcze bardziej niż zwykle, i wyraźnie go to bawiło. Natychmiast się podniosła, idiotycznie wymachując rękami. Minęła go i pobiegła w głąb korytarza, w stronę biblioteki. Zatrzymała się przed jej drzwiami, żywiąc szczerą nadzieję, że mimo wszystko demon zrozumiał, o co jej chodziło. Oparła się o drzwi nerwowo stukając obcasem o podłogę. Kiedy ujrzała nauczyciela, odbiła się od drewna i wpadła na niego, uderzając dłońmi w jego tors. Szybko zrobiła krok w tył i rozglądając się nerwowo, poprawiła koszulę.

                – Panienko? – zapytał, nie rozumiejąc, co spowodowało w niej takie poruszenie.

                – Ten gówniarz, Martin, wytypował chłopaków z mojego pokoju! – krzyknęła przejęta.

Mężczyzna patrzył na nią niewzruszony, zastanawiając się.

                – Z zebranych przeze mnie informacji wynika, że umrą dopiero jutro. Czemu się tak denerwujesz? – rzekł po chwili.

Dziewczyna wzdrygnęła się lekko otwierając usta.

                – Ja… – zaczęła, lecz słowa utkwiły jej w gardle.

                – Czyżby obchodził cię los tych sierot? – szepnął uwodzicielskim tonem.

                – Nie! – odparła momentalnie. – To znaczy tak, ale… Masz ich pilnować, nie mogą umrzeć, rozumiesz? – wydukała nieskładnie, czerwieniąc się ze wstydu.

                – Ależ oczywiście, że rozumiem, panienko – odpowiedział łagodnie z lekkim, złośliwym uśmiechem.

                – To jest rozkaz! – dodała hardo, marszcząc brwi.

Uśmiech znikł z twarzy kamerdynera, ustępując miejsca powadze. Klęknął przed nastolatką i pochylił głowę kładąc dłoń na sercu.

                – Yes, my lady – powiedział z dumą, delektując się tonem własnego głosu.

Zawsze gdy to mówił, miała wrażenie, że poddaństwo sprawia mu niesamowitą przyjemność. Bała się zastanawiać, czy był tak spaczony, czy było w tym coś więcej. Bezwarunkowo dotknęła dłonią znamienia ukrytego na karku. Chociaż go nie widziała, była pewna, że emanowało soczystym, fioletowym blaskiem. Mężczyzna podniósł się i bez słowa zniknął z jej pola widzenia.

Przez całe zajęcia z łaciny Lizz czuła się oderwana od rzeczywistości. Nie potrafiła skupić się na słowach nauczyciela, czy też na konkretnym obiekcie, w który mogłaby się wpatrywać. Właściwie, kiedy opuściła klasę, mechanicznie naśladując kolegów, zdała sobie sprawę, że nie pamiętała, co działo się podczas ostatnich dziewięćdziesięciu minut. Jakby ktoś wyrwał ten czas z jej życia. Nawet nie potrafiła odtworzyć żadnej ze swoich myśli. Czuła jedynie ściskający w żołądku niepokój. Czy mogła tak bardzo przejmować się tym, co miało wydarzyć się jutro? Koniec roku, czy mógł być również końcem życia jej nowych znajomych? Przyjaciół na śmierć i życie? Chociaż samo stwierdzenie było zdecydowanie na wyrost, to nie mogła zaprzeczyć, że czuła do nich sympatię. Szczególnie do złotookiego Setha. Właściwie, jego oczy były zwyczajnie żółte, nie było w nich bogatych drobinek szlachetnego metalu, ale kontrastując z brązowym odcieniem skóry właśnie takie jej się wydawały.

– Eddy, idziesz? – Ben pociągnął za rękaw jej koszuli.

Popatrzyła na niego nieprzytomnie, próbując zorientować się, o czym mówił.

                – Na dwór, śnieżna bitwa po obiedzie? – Był wyraźnie niezadowolony.

Śnieżna bitwa zabrzmiała interesująco. Ostatni raz, kiedy w takiej uczestniczyła był jedynie mglistym, odległym wspomnieniem. Na dodatek, była wręcz przekonana, że nie brało w niej udziału więcej niż sześć osób. Teraz miała okazję przeżyć prawdziwą wojnę. Ze śnieżnymi fortyfikacjami, dwoma walczącymi przeciwko sobie grupami, masą śnieżek, może nawet w grę wchodziło planowanie inwazji na obóz wroga? Podekscytowała się na samą myśl o grze.

                – Oczywiście! – krzyknęła entuzjastycznie, dobiegając do współlokatorów, którzy zdążyli oddalić się od niej o kilka kroków.

Tego dnia zjadła śniadanie, więc mogła z czystym sumieniem uniknąć obiadu. Miała już nawet pomysł. Zupy postanowiła zwyczajnie nie wziąć, za to drugą część posiłku w całości postanowiła oddać w ręce demona – niech on zajmie się tym problemem. W ostateczności, wciąż był jej służącym, więc musiał o nią dbać nawet, gdy to znaczyło pozbycie się jedzenia. Oczywiście najpierw zamierzała rozgrzebać posiłek sztućcami, udając, że go konsumuje, potem poczekać, aż współlokatorzy wyjdą i dopiero wepchnąć go w ręce kamerdynera.

                Wchodząc na stołówkę posłała Sebastianowi znaczące spojrzenie. Od razu je zrozumiał, co mogła łatwo stwierdzić po niezadowoleniu malującemu się na jego twarzy. Te jego wszystkie moralitety na temat zbierania sił – uważała, że przesadzał. Gdyby była słaba, czułaby to, tym czasem była pełna energii.
Wszystko szło zgodnie z planem. Nie wzięła zupy, dłubała w udku kurczaka tak długo, aż została przy stole sama. Kiedy poczuła na sobie spojrzenie demona, dyskretnie machnęła na niego ręką. Po chwili pojawił się obok niej.

                – Zabierz to – rozkazała głosem nieznoszącym sprzeciwu, jednak nie mogła powiedzieć, że wywarła na nim jakiekolwiek wrażenie.

                – Powinnaś coś zjeść – odparł równie stanowczo.

                – To jest rozkaz – warknęła marszcząc czoło. – Spieszę się – dodała po chwili, widząc zdziwienie na jego twarzy.

Nie zwykła wykorzystywać rozkazów do tak błahych spraw. Sama poczuła się z tym nieswojo, jednak nie miała czasu na dłuższe wyjaśnienia, pragnęła dołączyć do reszty wychowanków i przez chwilę po prostu się bawić, jak dziecko. Jakby nie istniały pieniądze, demony ani obowiązki wobec królowej. Jutro wszystko miało się skończyć. Bez względu na rozwój wydarzeń i tak wiedziała, że wróci do posiadłości, dlatego za wszelką cenę chciała wykorzystać ostatnie godziny zwyczajności, która kuriozalnie była dla niej cenniejsza niż bogactwa przepełniające rodzinny skarbiec.

                Nie szczędząc sobie westchnienia i miny, świadczących o tym, jak straszliwie nie pochwalał jej decyzji, demon powiódł ręką ponad talerzem. Cała jego zawartość rozpłynęła się w powietrzu.
Przydatna umiejętność, chociaż wydawało mi się, że zabroniłam ci takiego zachowania – pomyślała, uśmiechają się triumfalnie.

Wstała od stołu i wybiegła ze stołówki, zanim zdążył ją o cokolwiek zapytać. Sebastian wziął do ręki pozostawiony przez szlachciankę talerz i zaniósł go do okienka, gdzie zbierano wszystkie zużyte naczynia.

                – Pana protegowany to niezłe ziółko – zaczepił go zarządca, który znikąd pojawił się tuż obok.

Kamerdyner przeklął w myśli. Nie miał ochoty na kolejną, jałową konwersację z irytującym, płytkim człowiekiem o niesamowicie wysokim mniemaniu o sobie. Siwemu wąsaczowi wydawało się, że jest bogiem przytułku, lepszym niż wszyscy inni, mądrzejszym i bardziej przebiegłym. Chociaż starał się maskować poczucie wyższości, nie dało się zignorować niepochlebnych sądów, które nieświadomie wygłaszał.

                – W porównaniu z całą resztą, jest wyjątkowo spokojny – odparł krótko lokaj, kierując się w stronę drzwi.

Ufał, że mężczyzna odpuści. Pomylił się.

                – Widziałem, że był u pana tego ranka. – Ton głosu mężczyzny zupełnie się zmienił. Sugerował jednoznacznie, że zamierza wykorzystać informację przeciwko nowemu profesorowi, lubił mieć wszystko pod kontrolą.

Sebastian nie zamierzał dać mu tej satysfakcji.

                – Nie ma w tym nic dziwnego. Znamy się od paru lat. Często do mnie przychodzi, by pogłębić swoją wiedzę. To bardzo ambitny, młody człowiek. Chociaż nie widać tego na pierwszy rzut oka, zależy mu na życiu i wykształceniu. Dlatego wziąłem go ze sobą, wiążę z nim wielkie nadzieje – wytłumaczył z wyższością, zatykając mężczyźnie usta.

Chociaż żaden z nich nie miał dowodów, by poprzeć swoją tezę, a tym bardziej obalić założenie współrozmówcy, Marcus Gilbert wiedział, że ryzyko ośmieszenia się jest zbyt wysokie. Zrezygnowany, prychnął pod nosem i poszedł szukać kolejnej ofiary. Michaelis uśmiechnął się triumfalnie i zniknął za drzwiami. Do wieczora miał wolne, zamierzał spędzić czas zagłębiając się w lekturze kolejnego tomu encyklopedii medycznej. Książka niesamowicie go zainteresowała. Nie dość, że zawierała wiele przydatnych porad, które mógł wykorzystać do sprawowania lepszej opieki nad swoją panią, to zgromadzona w niej wiedza wykraczała znacznie poza jego dotychczasowe doświadczenia. Był dumną istotą, ale przyznanie czyjejś wyższości, jeżeli takowa była poparta rozsądnymi argumentami, nie stanowiła dla niego problemu. Również przyznanie się do luk w wiedzy nie było w jego mniemaniu uwłaczające. Każdy, nawet demon, uczy się przez całe życie. Możliwość zdobywania nowych informacji i doświadczeń była powodem do radości.

                Zmierzał do sypialni, kiedy usłyszał chłopięcy krzyk dobiegający zza okna. Zaciekawiony, spojrzał przez szybę dostrzegając grupę chłopców. Stali w śniegu sięgającym do pasa i wyraźnie podekscytowani, przekrzykiwali się wzajemnie ustalając zasady jakiejś zabawy. Wśród szczupłych sylwetek dostrzegł swoją panią. Ubrana jedynie w powycieraną marynarkę, narzuconą niedbale na szarą koszulę krążyła tam i z powrotem wyraźnie dyrygując pozostałymi. Bez problemu zorientował się, o co chodziło i chociaż strój szlachcianki wzbudził w nim irytację, jego twarz przyozdobił szczery uśmiech. Widział jej rozpalone policzki, zacięcie na twarzy i był pewien, że jej wielkie, błękitne oczy błyszczą z radości.

                – Śnieżna bitwa? – zapytał sam siebie.

Cieszył się widząc ją w dobrym nastroju. Zrozumiał, dlaczego wydała mu rozkaz, który dotąd wydawał się błahą zachcianką, zupełnie niepasującą do jej zwyczajowego zachowania. Chodziło o wojnę na śnieżki – wszystko inne przestawało mieć w jej obliczu znaczenie. Przypomniał sobie ich ostatnie starcie. Jej płonące od wysokiej temperatury policzki, zamglony, lecz szczęśliwy wzrok i ogromną radość, która rozgrzewała jego serce. Żałował, że o tym nie pamiętała. Wiele by dał, żeby mogła docenić to, co dla niej zrobił. Pragnął tego dla siebie. Pragnął, by doceniła jego gest, dostrzegła w nim to, co widziała tamtej nocy.


Nie chciał dalej zadręczać się myślami o czymś, czego nie odzyska. Poszedł dalej, rzucając dziewczynie ostatnie tęskne spojrzenie. 

9 komentarzy:

  1. Mając swiadomosc, że kolejny chapter przeczytam dopiero gdzieś koło piatku, soboty potęguje to moje przygnębienie :<
    No, ale, może jakos wytrzymam.

    Szkoda, że Sebastian nie może jej przywrócić wspomnień. Aż mi go żal. No i Lizz, która wydaje dziwne rozkazy xD
    Ale jednak, zgubiona herbata z poprzedniego wypisu pobiła wszystko :P
    Nie mówię, że idę pisać, bo to czynność odległa c: Wracam w czwartek. Weny i do napisania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha, spaczony Seba xD Wybacz, ale to zdanie wyjątkowo mnie rozbawiło xDD
    Rozdział mimo że jaksądzisz, nie był długi, to taki... pokrzepiający. Czytałam go z uśmiechem na ustach i nie moge się już doczekać kolejnej notki ^^
    Pozdrawiam, dużo weny~:3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. NO bo go spaczyło, wypaczyło i potoczyło no xD Shit happens :P
      Cieszę się, że Ci się podobał :) Mi osobiście średnio przypadł do gustu, ale skoro ludziom się podoba, to się cieszę <3
      Również życzę Ci dużo weny i... Sama wiesz, do czego zmierzam :P

      Usuń
    2. Hehe xDD
      Pożyjecie, przeczytacie :*

      Usuń
    3. Tak mówisz, a walniesz rozdział, który totalnie ochłodzi ten nowo powstały żar i wtedy będę puakać TT_TT Na pewno tag będzie, ja Was znam, wredne jesteście xD (nie, wcale nie robię tak samo, no skądże xDDD) No nic, czekać, czekać i czekać i mieć nadzieję, że jednak się mylę <3

      Usuń
  3. Łoo Lizz taka czuła. Nie sądziłam, że AŻ TAK zżyje się ze współlokatorami. Oczywiście uwielbiam ten wątek zgranej paczki, ale brakuje mi jakiegoś krwawego aktu. Jest za pięknie, coś musi się spieprzyć xD
    Błaagam, niech ktoś ja strzeli śnieżką w łeb tak by odzyskała pamięć ;_;
    Taak bardzo tego pragnę. eh.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaspoileruję CI, że nie dostanie w łeb i pamięci nie odzyska, ale coś tam się wydarzy, żeby ciągle nie sypało cukierkami :P

      Usuń
  4. Zapraszam na nowy rozdział ;-)
    http://kuroshitsujimojahistoria.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    no pięknie, chłopaki zostali wytypowani, Sebciu musisz ich przypilnować, a właśnie jakoś nie mogła by im pomóc, jak już zagadka będzie rozwiazana i winny złapany...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.