sobota, 4 lipca 2015

Tom 2, XLII


Ok, to będzie jeden z tych rozdziałów, do których żywię sadystyczne przywiązanie. Uwielbiam go. Zarazem smutno mi, bo już naprawdę zostało niewiele do końca tego tomu. Jakieś 4, co najwyżej 5 notek, chyba że znowu zacznę dawać jakieś strasznie krótkie. 
Mam nadzieję, że ten rozdział spodoba się Wam tak samo, jak i mi. I mam nadzieję, że wyłapałam większość literówek, bo prawdę mówiąc, za bardzo zaangażowałam się we własną fabułę i nie wiem, jak to wyszło. xD 
W razie czego, czekam na krytykę i wytykanie oczywistych błędów.

Miłej lektury :* 

=================

Demon zerknął na nią nie zrozumiawszy, o co chodziło i podszedł do łóżka, prezentując poranną herbatę. Elizabeth nie słuchała go. Jej zainteresowanie przykuł przyspieszony, ciężki oddech kamerdynera.

                – Ktoś nas zaatakował? – zapytała od niechcenia, upijając odrobinę gorącego naparu.

                – Nie, panienko. Proszę mi wybaczyć spóźnienie, to się więcej nie powtórzy – odparł, pochylając się lekko.

Prostując się, lokaj omal nie stracił równowagi. Nastolatka bacznie obserwowała, jak oddychając przez usta, stoi przygarbiony koło ściany, jakby bał się, że za chwilę ponownie się zachwieje.

                – Mam taką nadzieję – burknęła, odstawiając filiżankę na etażerkę.

Wstała i podeszła do lustra, by ponownie się przejrzeć. Tak naprawdę nie chciała patrzeć w jego oczy, kiedy zada nurtujące ją od rana pytanie.

                – Jesteś zły za wczoraj? – zapytała po chwili, kurczowo zaciskając dłonie ze zdenerwowania.

Pamiętała. Nie był pewien jak wiele, ale sam fakt wzbudził w nim wystarczające poczucie winy. Jego zachowanie było niewłaściwe, dlaczego więc ona pytała, czy jest zły? Naprawdę myślała, że zaniedbałby swoje obowiązki, by ją ukarać?

                – Oczywiście, że nie, panienko. Jednak sama wiesz, że twoje zachowanie było, delikatnie mówiąc, nieodpowiednie – odparł, starając się zachować twarz.

                – Jeżeli przeszkadza ci, że dobrze się bawię z Sethem, trzeba było nie zostawiać mnie wczoraj przed… – ucięła wpół zdania, zdając sobie sprawę jak irracjonalne było to, co właśnie powiedziała.

Brzmiała jak zakochana, małostkowa księżniczka nadinterpretująca każdy fakt, by tylko  dopasował  się do jej wyimaginowanej rzeczywistości. Zerknęła na zaskoczonego lokaja i bez słowa wyszła z sypialni. Uciekła – jak strachliwe dziecko, bez żadnego honoru. Co jednak miała mu powiedzieć? Nie wiedziała, co pchnęło ją do tak idiotycznego wyznania.

                – Co to w ogóle było? – pytała się półszeptem, przemierzając żwawo kolejne korytarze.

Chciała schować się przed lokajem. W spokoju przemyśleć słowa i targające nią emocje. Czuła, że sama sobie nie poradzi. Potrzebowała rady, dlatego szła w kierunku kuchni. Pierwszą osobą, która przyszła jej na myśl był Seth i chociaż wiedziała, że chłopak nie będzie zadowolony i jej słowa mogą go zranić, musiała z nim porozmawiać. Thomas i Tai nie byli do końca kompetentnymi osobami, by poruszać z nimi tematy uczuć, za to Jeanny… Dziewczyna za bardzo się ekscytowała. Istniało duże prawdopodobieństwo, że wszystko, co Elizabeth jej powie, wypłynie przy demonie nim zajdzie słońce. Nie to, żeby nie darzyła dziewczyny zaufaniem – kiedy opiekowała się Sebastianem, spisała się doskonale, ale w sprawach uczuć nie od dziś pokojówka kibicowała fioletowowłosej i kamerdynerowi. Mogłaby zwyczajnie nie wytrzymać presji.

Za to z Sethem było inaczej. Chociaż znali się tylko bardzo krótko zdążyła się przed nim otworzyć, pod pewnymi względami bardziej niż przed demonem w ciągu kilku wspólnych lat. On jeden był w stanie ocenić ją obiektywnie i zachować dla siebie treść rozmowy. Nawet gdyby chciał coś powiedzieć, to niechęć wobec lokaja skutecznie by mu to wybiła z głowy. W końcu złotooki nie wiedział, kim naprawdę był Sebastian, nie mógł więc wiedzieć, że dla niego wszelkie ludzkie uczucia nie mają wartości – dlatego, by przypadkiem nie sprawić mu przyjemności, będzie milczał.

                Spotkała chłopaka w połowie drogi, kiedy zbiegając po schodach w głównym holu, wpadła na niego i z impetem przewróciła się na świeżo umytą podłogę. Nastolatek zaczerwienił się i pomógł jej wstać.

                – Seth, szukałam cię. Musimy porozmawiać! – krzyknęła, chwyciła go za ramię i uśmiechając się do dwójki przyglądających się służącym, zaciągnęła bruneta aż do jego sypialni.
Kiedy zamknął za nimi drzwi, Elizabeth ciężko opadła na stojące pod ścianą krzesło i popatrzyła błagalnie na zdezorientowanego przyjaciela.

                – Co się stało Lizzy? – zapytał ciepło, zbliżając się do niej.

Ciemnowłosa westchnęła ciężko i spuściła głowę.

                – Obiecaj, że nie będziesz zły. Tylko tobie mogę zaufać – jęknęła.

                – Nie będę, obiecuję… – Chłopak kucnął przy Elizabeth i objął rękami złożone na kolanach dłonie dziewczyny. – Nie musisz się martwić.

Jego słowa dodały jej pewności siebie. Podniosła głowę i spojrzała głęboko w pełne nadziei, złote oczy służącego.

                – Wczoraj przed obiadem, ja… – zawahała się.

Nie przypuszczała, że to będzie takie trudne. Nigdy wcześniej nie opowiadała nikomu o tej części jej relacji z kamerdynerem. Dotąd nawet sama ze sobą nie potrafiła o tym rozmawiać.

Poczuła lekki ucisk na dłoniach, zaskakująco pokrzepiający.

                – Całowałam się z Sebastianem. Brzmi strasznie idiotycznie, ale nie to jest najgorsze. Wiesz, myślałam, że jest na mnie zły za naszą nocną zabawę –wyrzucała z siebie, póki Seth nie przerwał jej pytaniem.

                – Skąd o niej wiedział?

                – Kiedy cię odprowadziłam, poszłam do niego – przyznała skruszona. – Nie wiem właściwie, po co, po prostu poszłam. Wszystko się wydało. Myślałam, że to dlatego przyszedł dziś tak późno. Byłam pewna, że to kara, ale powiedział, że nie jest zły. A wtedy ja… – tłumaczyła chaotycznie, czerwieniąc się z zażenowania, słysząc wypływające z ust, niepasujące do niej zupełnie, słowa. – Wtedy powiedziałam, że jeśli przeszkadza mu, że dobrze się razem bawimy, to mógł mnie nie zostawiać wtedy. Kiedy się całowaliśmy przybiegła Jeanny i zabrała go ze sobą, chodziło o kominek w którejś z sypialni –skończyła niemal ze łzami w oczach i odwróciła wzrok od zaskoczonego nastolatka.

Nie mogła znieść jego spojrzenia. Spodziewała się, co o niej pomyśli i nienawidziła się za to, że wszystkie pomysły były niezwykle prawdziwe i trafne. Szlachcianka, która zachowuje się tak wobec służby. Nastolatka całująca się z dorosłym mężczyzną. Co ona sobie wyobrażała? Co wyobrażał sobie Sebastian?! Czemu Seth ciągle milczał?

                – Powiedz coś – jęknęła błagalnie i przygryzła dolną wargę, powstrzymując jej drżenie.

                – Nie dość, że niepoprawna, to jeszcze zachowuję się jak dziecko… – użalała się nad sobą.

                – Lizz… – zaczął Seth przyciszonym głosem. – Nie musisz się przy mnie krępować. Wybacz, że musiałaś się martwić moimi uczuciami, wszystko w porządku. Nie zrobiłaś nic złego. Popatrz na mnie – poprosił łagodnie.

Niepewnie, hrabianka spojrzała w jasne oczy przyjaciela i rozchmurzyła się, dostrzegając w nich zrozumienie.

                – Nie wiem, skąd mi się to wzięło… To nie tak, że mam mu za złe – kontynuowała spokojnie, ciesząc się w duchu, że zdecydowała się porozmawiać właśnie z nim.

                – Jesteś pewna? – zapytał podejrzliwie.

                – Nie mam pojęcia. Nie potrafię o tym myśleć. To Sebastian, jest zawsze przy mnie i kocham go, ale wczoraj miałam wrażenie, że to coś innego – wyznała.

Po raz pierwszy zwerbalizowała niepewności tłoczące się w umyśle. Nie wiedziała, co czuje do demona, nie potrafiła tego nazwać. Nic, co przychodziło jej do głowy nie było wystarczająco dobre. Z nadzieją popatrzyła na śniadego przyjaciela. Wyraz jego twarzy odpowiedział na wszelkie pytania. Nie potrzeba było żadnych słów.

                – Wydaje mi się, że już wszystko wiesz – szepnął nastolatek, uśmiechając się do niej z niewiarygodną wręcz wyrozumiałością.

                – Ale to nie możliwe. – Na siłę próbowała zaprzeczyć dziesiątkom sytuacji, które przychodziły jej na myśl.

Były tak boleśnie rzeczywiste, nie potrafiła uwierzyć, że tak długo tego nie dostrzegała. Była zaślepiona wykreowaną przez siebie, bezpieczną rzeczywistością, którą odseparowała się od prawdziwego świata, zbyt przerażona, by zaryzykować. Wszystkie emocje, które towarzyszyły jej przy demonie, każde gorączkowo wyjaśniane zachowanie – dopiero teraz zobaczyła ich prawdziwe oblicze. Za bardzo bała się w to uwierzyć, dopuścić do siebie, chociaż w głębi duszy czuła to od dawna. Delikatne, irytujące swędzenie w okolicy serca w końcu znalazło swoją przyczynę.
Nagle poczuła, że już kiedyś doznała takiego olśnienia. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy, ale była pewna, że to nie był pierwszy raz. Rozpaczliwie przeszukiwała wspomnienia, niestety bezskutecznie. Popatrzyła na Setha i odwzajemniła przyjazny uśmiech.

                – Masz rację, byłam głupia. Ostatnio ciągle ranię tych, na których mi zależy. Ciebie, Sebastiana… Jak on musiał się czuć, kiedy odrzucałam go za każdym razem? –spytała, chociaż nie oczekiwała odpowiedzi.

                Jasnooki nastolatek przestał słuchać, kiedy usłyszał, że Elizabeth zależy na kamerdynerze. Ogarnęła go euforia. Cały trud, który zadawał sobie od tak dawna, wreszcie zaczął przynosić efekty. Był coraz bliżej zdobycia jej. Bez względu na to, co czuła do służącego, jego szanse ciągle rosły. Jeśli tylko mu powie, jeśli tylko on odwzajemni uczucie… Obrót spraw nieprzeciętnie mu sprzyjał.

                – Co zamierzasz? – zapytał nagle, przerywając monolog zaaferowanej szlachcianki.

Ucichła i popatrzyła na niego tak zaskoczona, że po chwili oboje wybuchli śmiechem.

                – Nie wiem – odparła po chwili, uspokajając oddech.

                – Powinnaś mu powiedzieć – podpowiedział brunet.

                – To nie takie proste. Nie wiesz wszystkiego… – westchnęła, poważniejąc.

Żałowała, że nie mogła zdradzić przyjacielowi prawdziwej tożsamości kamerdynera. Bez względu na zażyłość ich krótkiej znajomości, taka wiadomość mogła być zbyt trudna do zniesienia dla zwykłego śmiertelnika. Nie chciała narażać go na niepotrzebny stres. Z tą częścią musiała poradzić sobie sama. Dawała radę dotychczas, więc i ten kolejny raz da radę. W końcu demon wybrał ją na swój posiłek, nie mogła być tak słaba, by nie okiełznać kilku dręczących serce uczuć.

                – Wydaje mi się, że nie istnieje powód, by nie podzielić się tak pięknym uczuciem – zaśmiał się służący.

Wstał i podszedł do lustra. Przeczesał dłonią włosy i uśmiechnął się triumfalnie do swojego odbicia.

                – Masz rację – przytaknęła szlachcianka.

Podniosła się z krzesła i podeszła do przyjaciela. Gdy odwrócił się przodem do niej, objęła go i mocno przytuliła.

                – Dziękuję. Jesteś prawdziwym przyjacielem – wyszeptała.

                – Nie musisz dziękować – odparł odrobinę zawstydzony i odwzajemnił gest hrabianki.

Przez chwilę stali, złączeni uściskiem przyjaźni, kiedy nagle usłyszeli krzyk pokojówki. Oboje pobiegli do holu. Ujrzeli blondynkę, która drżącymi rękami podnosiła z podłogi resztki potłuczonej zastawy.

                – Jeanny, znowu? – jęknęła zdegustowana Elizabeth. – Mogłabyś przynajmniej serwisy do herbaty oszczędzić…

Jeanny zaczęła się niezrozumiale jąkać. W końcu wskazała dłonią kolumnę, zza której wystawał kawałek czarnego materiału. Szlachcianka podeszła we wskazanym kierunku i ujrzała kamerdynera, opierającego się o kamienny blok. Ciężko oddychając, powoli podnosił się z podłogi. Dziewczyna popatrzyła na niego z powątpiewaniem i skrzyżowała ręce na piersi. Śledziła wzrokiem powolne ruchy demona, zastanawiając się, co za nietypowy sposób ukarania jej wymyślił tym razem. Był zupełnie nie w jego stylu, jednak zachowanie hrabianki poprzedniej nocy również odbiegało od normy, dlatego mogła się tego spodziewać.

                – Co ty odstawiasz? – warknęła Elizabeth.

                – Proszę o wybaczenie. Panienko… – mówił niewyraźnie, z trudem łapiąc oddech.

W końcu podniósł się, otrzepał frak i pochylił głowę przed nastolatką, kładąc dłoń na piersi.

                – Najmocniej przepraszam. Zawiodłem, jako kamerdyner rodu Roseblack – rzekł, zmuszając się, by zabrzmieć naturalnie.

Dziewczyna prychnęła pod nosem. Jego idiotyczne zachowanie całkowicie psuło radość, która ogarnęła ją wraz z uświadomieniem sobie uczuć, które do niego żywiła. Patrząc na zgarbionego, potarganego mężczyznę z niechlujnie rozciągniętym krawatem, poczuła raczej pogardę, niż cokolwiek przyjemnego.

                – Żeby upaść tak nisko tylko po to, by coś udowodnić. Czasem jesteś żałosny – skomentowała sucho.

Lokaj nie zareagował. Żadnego złośliwego uśmiechu, zgryźliwego komentarza, czy chociażby westchnienia. Po prostu chwiał się na nogach, skupiając całą energię na odgrywaniu roli pijanego człowieka. Musiała przyznać, że był niezwykle autentyczny, ale to ani odrobinę nie zmieniało faktu, że przekroczył kompetencje, nawet jak na demona bawiącego się w sługę.

                – Będę w salonie na piętrze. Za godzinę masz mi przynieść herbatę. Nie waż się spóźnić – zakomunikowała i posyłając przyjacielski uśmiech Jeanny i Sethowi, weszła po schodach i zniknęła w głębi korytarza.

~*~

                – Panie Sebastianie, czy wszystko w porządku? – zapytała Jeanny.

Przez kilka minut zbierała w sobie odwagę, by zadać mu to pytanie. Nie wiedziała, czemu Elizabeth ignoruje jego wyraźnie złe samopoczucie, ale domyślała się, że panienka musiała mieć ku temu dobry powód. Ona również powinna zignorować całą sytuację i zachowywać się normalnie, ale nie potrafiła obojętnie przyglądać się, jak kamerdyner słania się na nogach.

Mężczyzna popatrzył na nią poważnie i położył trzymany w ręku nóż na blat stołu. Pokojówka wzdrygnęła się, niepewna tego, co zamierzał zrobić Sebastian.

                – Tak, Jeanny. Wszystko jest w porządku. Wracaj do pracy – polecił.

Znów chwycił nóż i zaczął kroić warzywa. Obraz przed jego oczami stawał się coraz bardziej rozmazany. Ledwie widział ułożone na desce marchewki. Nie wiedział, co się z nim działo. Co gorsza, nie miał nawet chwili, by zbadać tę sprawę. Wiedział za to, że Elizabeth była zdenerwowana. Po tym, jak zachował się poprzedniej nocy, po tym, jak się spóźnił i stłukł jeden z ulubionych serwisów hrabianki, nie mógł spodziewać się, że będzie w dobrym nastroju. Jednak jej złość była niewspółmierna. Zdawało mu się, że kryło się w niej coś więcej. Miał tyle rzeczy do przemyślenia, a uczucie przemęczenia, jak na złość, nie pozwalało mu nawet wykonać poprawnie obowiązków.

                – Panie Sebastianie! – krzyknęła blondynka, widząc krew tryskającą z dłoni lokaja.

Demon zorientował się, że coś było nie tak dopiero, kiedy usłyszał jej głos. Zmęczenie było tak przytłaczające, że nawet ból nie był w stanie przebić się przez jego tłumiącą zaporę. Miał wrażenie, że całkowicie straci kontakt z rzeczywistością, nim zdąży dowiedzieć się, co mu dolega.
Odłożył nóż i zacisnął krwawiący palec.

                – Jeanny, poproś Thomasa, żeby dokończył za mnie – rozkazał i wybiegł z kuchni.
Wpadł do sypialni i chwiejnym krokiem doszedł do łóżka. Opadł na nie bezwładnie i ciężko dysząc, próbował pozbierać myśli.

                – Co się ze mną, do cholery, dzieje? – warknął po chwili.

Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się w taki sposób. Rany zadane kosą śmierci, chociaż zagrażały jego życiu, nie zasnuwały mgłą umysłu. To nie był także głód. Nie pierwszy raz wstrzymywał się od pożerania dusz przez taki okres czasu. Bywało, że nawet dziesiątki lat potrafił pościć, czekając na posiłek spełniający wszelkie wysublimowane wymagania jego delikatnego podniebienia. Co więc mogło doprowadzić go do takiego stanu? Co było w stanie omamić niedostępny umysł demona?

                – Niemożliwe… – szepnął nagle, uświadamiając sobie oczywistość, którą od samego początku miał na wyciągnięcie ręki.

Podniósł się i dokładnie przyjrzał się pomieszczeniu. Na pozór wyglądało zwyczajnie, kiedy jednak wytężył zmysły, poczuł w powietrzu słodkawą woń, której źródłem zdawał się być sekretarzyk. Podszedł do niego i przejechał zakrwawioną rękawiczką po blacie. Na materiale osadziła się cienka warstwa pyłu. Pyłu, którego pochodzenie doskonale znał. Na całym świecie tylko dwie istoty były w jego posiadaniu. Żadna z nich nie była mu przychylna, odkąd sprzeciwił się woli Najwyższego.

                – Jak mogłem wcześniej tego nie dostrzec – zganił się.

Teraz, gdy wiedział już, co mu dolega, był w stanie podjąć środki zapobiegawcze. Niestety nie mógł zrobić wiele. Jedynym lekarstwem, które mogłoby uchronić go przed śmiercią, władał ten sam demon, od którego Sebastian odwrócił się kilkaset lat temu. Pozostało mu jedynie oczekiwanie na bolesną śmierć. Nie to jednak martwiło lokaja najbardziej. Cokolwiek planował jego przeciwnik, musiało mieć związek z Elizabeth. Nie mógł dopuścić, by coś jej się stało. Wiedział, że póki nie odkryje, co knuje Najwyższy, nie może się zdradzić. Dopóki nie dowie się, jak go powstrzymać, musi ukrywać, że wie o jego obecności, musi ukrywać swój stan przed hrabianką. Bez względu na wszystko, jej bezpieczeństwo było najważniejsze.

                Nie istniało w ludzkim świecie nic, co mogłoby uratować Michaelisa przed zagładą, mógł jedynie chwilowo ulżyć sobie w cierpieniu, dodać sił niezbędnych, by zachować pozory przed hrabianką. Chociaż było to jedyne wyjście, krwiożerczy potwór, jak na ironię, wcale nie chciał tego robić. Brzydził się samą myślą o zbezczeszczeniu ust sczerniałym plugastwem ludzkiej duszy, jednak organizm nie pozostawiał mu wyboru. Gdyby istniało inne wyjście, na pewno zrobiłby wszystko, byle nie zaznać smaku żadnej duszy, póki kontrakt z Elizabeth nie dobiegnie końca. Ale nie mógł wybrzydzać, jego prywatne preferencje i honor musiały zejść na drugi plan, w imię wyższego dobra. W imię przetrwania. Nawet, jeśli nie dożyje dnia ostatecznej zemsty fioletowowłosej, musiał podjąć ryzyko. Nie wyobrażał sobie ni życia ni śmierci ze świadomością, że zawiódł swoją panią. Wyjątkową istotę, pierwszą i jedyną, która wzbudziła w nim uczucia. Jedyną w jego kilku tysiącletnim, zdającym się nie mieć końca, życiu usłanym przemocą, krwią i monotonią.  

Kamerdyner przysiadł na brzegu łóżka, by zebrać siły niezbędne do podróży. Z wewnętrznej kieszeni fraka wyciągnął kieszonkowy zegarek i otworzywszy go, spojrzał na zdobione wskazówki. Musiał się spieszyć. Do zaserwowania herbaty zostało mu niecałe pół godziny, jednak jakaś siła nie pozwalała mu się podnieść.

                – Może po prostu wyznam mu prawdę? Zaproponuję siebie w zamian za jej bezpieczeństwo? Ileż to już lat… Dobrze ponad dwa tysiące jak stąpam po ziemi, przyglądając się żałosnej, ludzkiej tułaczce po świecie, który nigdy im się nie należał. Może już naprawdę wystarczy? – pytał sam siebie, z każdą chwilą czując coraz większą rezygnację i wewnętrzny spokój. – Nawet się nie zorientowała. Pomyśli, że ją opuściłem. Czy to w ogóle ma jakiekolwiek znaczenie, co pomyśli? Nie. Chyba najwyższa pora się poddać…

                – Poddać… – Ostatnie słowo wyszeptane z bolesnym wręcz zaskoczeniem.

O czym on w ogóle myślał? Skąd przyszedł mu do głowy tak idiotyczny pomysł i dlaczego uważał, że w ogóle ma prawo podjąć taką decyzję? Był własnością swojej pani. Dopóki ona nie rozkaże mu umrzeć, ma obowiązek żyć, bez względu na wszystko brnąć do przodu, by zawsze być gotowym wypełnić kolejne polecenie. Bez mrugnięcia okiem, bez wątpliwości, bez narzekań. Taka jest rola kamerdynera. Piekielnie dobrego kamerdynera.

Energicznie stanął na nogi i ignorując zawroty głowy, wyskoczył przez okno, ruszając w podróż. Nie minęło więcej niż dziesięć minut, kiedy w głębi lasu ujrzał powóz zaprzężony w dwa konie czystej krwi.

                – Szlachta… – burknął niezadowolony.

Nie mógł jednak wybrzydzać. Czas uciekał, a jego wzrok coraz bardziej zasnuwała mgła. Czuł, że to jedyna szansa. Napadł na woźnicę, niczym skrytobójca, bezdźwięcznie pozbawiając starszego mężczyznę życia. Jego zwłoki pozostawił na siedzeniu i splótł lejce na metalowej rurce pod siedzeniem. Skrzywił się z obrzydzeniem, czując w ustach gorzki smak pozbawionej honoru duszy, która ledwie dodała mu sił.

Wpadł do środka pojazdu i z lubieżnym uśmiechem powiódł wzrokiem po przerażonych twarzach trójki podróżujących, angielskich arystokratów. Dorosły mężczyzna, którego istota śmierdziała zgnilizną, drażniąc wrażliwy węch Michaelisa, pyszna kobieta krępej postury, zdająca się być bardziej oburzona niż przerażona oraz kilkuletni, ciemnowłosy chłopiec, który patrzył na niego wielkimi, mokrymi od łez oczami – wszyscy byli bezwartościowi i zepsuci. W porównaniu do jego pani nie byli nawet warci, by dowiedzieć się, z kim mają do czynienia.

Zanim hrabia zdążył cokolwiek powiedzieć, Sebastian wyrwał serce z jego piersi i rzucił na kolana osłupiałej kobiety. Pożarł jego duszę, starając się nie skupiać na obrzydliwym smaku, przyprawiającym o wymioty. Następnie zabił szlachciankę, równie beznamiętnie pochłaniając esencję jej życia. Słyszał zrozpaczony głos łkającego chłopca, tak łudząco podobny do błagań Elizabeth, kiedy spotkał ją po raz pierwszy. Kiedy jego życie bezpowrotnie zmieniło tor.
Pochylił się nad dzieckiem i obdarzył go spojrzeniem błyszczących krwistą czerwienią oczu.

                – Proszę, niech mnie pan nie zabija. Błagam! – krzyczał malec, kurczowo trzymając rękaw sukienki naczynia, które jeszcze przed chwilą było domem dla duszy jego matki.

Nie rozumiał, co się działo. Nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia. Jedynym, co znało to bezbronne dziecko, była beztroska. Śnieżnobiała, nieskalana grzechem dusza. Jedyna z całej trójki, która nie przyprawiała go o mdłości, zarazem jedyna, mogąca w rzeczywistości poprawić jego stan. Dlatego zabił chłopca szybko i bezboleśnie. Dlatego oddał hołd jego istnieniu i zatrzymawszy dorożkę w głębi lasu, podpalił ją, aranżując dziecku imitację pochówku.


                – To pewnie uczucie, które nazywają wdzięcznością – zakpił, patrząc przez chwilę na skąpany w płomieniach powóz. 

5 komentarzy:

  1. Nami...
    Powiedziałabym Ci o czymś, ale... nie mogę. No po prostu nie mogę! xD
    Rozdział cudny ( pomijając Setha). I chyba, a raczej na pewno mam kolejną teorię :) a raczej to nie teoria, tylko rodzaj przekonania.
    Podobało mi się, bardzo. Tylko żal Sebastiana. ;.;
    Btw, nie wiem, ale odpowiadając na Twój komentarz u mnie prawdopodobnie się nie zalogowałam i koment jest od anonima. To ja jbc ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy tylko ja ostatkiem sił powstrzymałam się, by nie rzucić czymkolwiek, gdy czytałam o tej rozmowie z Sethem? Coraz bardziej boję się, tego jego entuzjazmu, gdy Lizz opowiadała mu o tym. co czuje.

    Sebcio rozszarpujący ludzi- jak bardzo mi tego brakowało XDD Kurcze mam wielką ochotę na scenkę, w której Sebi mdleje obok Lizzy ;>

    A tak to rozdzialik supi- nie zauważyłam literóweczek, odpowiednia dawka wkurzającego Setha, Sherlockujący Sebastian i wkurzona Lizz- tego mi do szczęścia trzeba :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O mój boże. Jesteś boska. Naprawdę. Dawno nic nie rozpaliło we mnie takich emocji. Aż mruczę z zadowolenia :3 Trafiłaś idealnie w mój gust i jestem Ci za to bardzo wdzięczna :3
    Plus mam nadzieję, że wybaczysz mi ostatnio dość małą aktywność, ale cały czas gdzieś wyjeżdżam i nie zawsze mam możliwość czytania rozdziałów na bierząco :<
    Dużo wny!! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Sebastian... nie poddawaj się! Pokonasz Seth’a!! :(((
    Kocham To opowiadanie! Mega wciągające! Szybciutko lecę czytac dalej! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniale, czy Elizabeth naprawdę nie zauważa że jednak coś jest nie tak, a nie mógłby sie szybko pozbyć Setha...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.