środa, 29 lipca 2015

Tom 3, I

Jak miło dla odmiany powrócić do tych rzymskich liczb, których zapisu jest się stuprocentowo pewnym. <3
Ale ja nie o tym.
Jest pierwszy rozdział nowego tomu, tak jak obiecywałam. 
Krótki, niejasny i w ogóle, ale taki ma być i macie to kochać (nienawidzić też możecie, ale próbowałam zabrzmieć tak groźnie, zaborczo, czy coś tam). :P
Jako, że czuję się tka paskudnie, obrzydliwie źle że mogłabym swoim bólem głowy podzielić się z trzema osobami i wciąż każda by narzekała, że ją boli, w rozdziale mogą pojawić się błędy. Starałam się poprawić wszystko, ale w tym stanie mogłam kilku rzeczy nie zauważyć (czyli literówek i zachodzących słoni (pozdrawiam :P) może być więcej niż zwykle).
Mam nadzieję, że będziecie wyrozumiali i że rozdział Wam się spodoba. 
Mi się w sumie podoba, ale wiem. Za krótko.
Jak zawsze. :P
================

                – „To zaczęło stawać się naprawdę nudne…”

                – Sebastian!

                – „Za każdym razem dawali się nabrać. Bez względu na płeć, wiek, rasę. Wszyscy tak cholernie głupi i łatwowierni”

                – Sebastian!

                – „… upaść tak nisko, by pokochać ludzkie ścierwo.”

                – Sebastian!

                – Panienko, czy wszystko w porządku? – Czarnowłosy mężczyzna pochylił się nad zlaną potem dziewczyną.

Z przerażeniem otworzyła oczy, niespokojnie łapiąc oddech. Kiedy jednak ujrzała skąpaną w promieniach słońca twarz zatroskanego demona, chwyciła rękaw jego fraka i uspokoiła się.

Mężczyzna uśmiechnął się złośliwie i pomógł jej usiąść.

                – Wołała mnie panienka przez sen – poinformował z niezwykłą satysfakcją.

                – Nie twój interes – obruszyła się, lekko czerwieniąc i ostentacyjnie odwróciła od niego głowę.

                – Rozumiem – odparł, pozostawiając w dziewczynie irytujące uczucie zażenowania i podszedł do szafy, by wybrać dla niej ubrania.

Kiedy Elizabeth położyła dłoń po prawej stronie łóżka, poczuła jego ciepło. Przypomniała sobie poprzednią noc. Krępujące pytanie i następujące po nim oczekiwanie, które ściskając za gardło ledwie pozwalało jej nabrać powietrze w płuca. Ta noc, kiedy pozwoliła sobie całkowicie obnażyć przed nim pragnienia. Jego bliskość; ciepłe, silne ramiona, w których czuła się tak bezpiecznie. Tej nocy chciała wyznać mu miłość, ale zmożona snem zwyczajnie nie zdążyła. Teraz nie czuła się wystarczająco odważna. Wodziła wzrokiem za jego eleganckimi butami, które częściowo przykrywały lekko wygniecione końcówki nogawek – kolejny dowód tego, że poprzednia noc nie była jej fikcją. Wciąż jednak czuła potrzebę, by usłyszeć od niego potwierdzenie.
Zacisnęła dłonie, kurczowo zgniatając materiał prześcieradła i spuściła wzrok.

                – Wyspałeś się? – zapytała niepewnie.

Lokaj odwrócił się w jej stronę i trzymając w dłoniach bordową sukienkę, podszedł do łóżka, uprzednio wieszając ubranie na oparciu krzesła stojącego nieopodal toaletki. Usiadł na skraju materaca i z uśmiechem, którego emocjonalnego nasycenia dziewczyna nie potrafiła jednoznacznie określić, przysunął głowę do jej twarzy.

                – Dobrze, że demony nie potrzebują snu. Inaczej dziś nie miałaby panienka ze mnie żadnego pożytku. Strasznie się wiercisz, Elizabeth – wyszeptał złośliwie.

Zawstydzona odepchnęła kamerdynera, nazywając go idiotą i nerwowo przetarła zalaną rumieńcem, purpurowym niemal tak samo jak suknia, szczupłą twarz.

                – Nigdy nie spotkałem bardziej bezwartościowego, rozwydrzonego i naiwnego dzieciaka niż ona.

Przepełniony pogardą głos służącego boleśnie dotarł do uszu hrabianki, niczym uderzenie ogromnego, mosiężnego dzwonu. Spojrzała w jego stronę i zamarła. Stał naprzeciwko niej w pełni ukazując swoją demoniczną formę. W dłoniach, zamiast sukni, trzymał rozpostartą ludzką skórę, jej skórę. Spojrzała na swoje dłonie. Widziała otoczone mięśniami kości. Całe ciało nastolatki przeszył niewyobrażalny ból. Przerażona, energicznie wyskoczyła ze splamionego krwią łóżka i wrzeszcząc z bólu, upadła na ziemię.

                – Sebastian! Co się dzieje?

                – Dobrze wiesz, że nigdy nie mógłbym upaść tak nisko, by pokochać ludzkie ścierwo – kontynuował, jakby w ogóle nie słyszał jej słów.

Gdy pochylił się nad płaczącą hrabianką, straciła przytomność.

Kiedy się ocknęła, na zewnątrz panował półmrok. Podeszła do okna. Gęsta mgła spowiła cały teren podlondyńskiej rezydencji. Elizabeth przetarła zaparowane okno – wciąż niewiele widziała. Słońce ginęło w gęstwinie mlecznej pierzyny. Dotąd nie zauważała takich poranków. Wszystkie były słoneczne i radosne, jakby ktoś specjalnie czuwał, by od samego rana wprawiać ją w dobry nastrój. Zdziwiła się, widząc jak nieprzejednana potrafi być mgła. Takie poranki w okolicach podmiejskich nie były niczym niezwykłym, dlaczego więc ten ją tak bardzo dziwił? Był przecież tylko kolejnym początkiem dnia, takim samym jak wszystkie wcześniej, takim samym jak każdy następny.

                Wróciła do łóżka i pociągnęła gruby sznur zwisający nad szafką nocną. Po kilku minutach otworzyły się drzwi.

                – Panienko, przyniosłem herbatę. – Dobiegł do niej głos.

Kilka kroków, piszczący dźwięk kół mobilnego stolika, szczęk obijanej porcelany. W jej dłoniach pojawił się gorący napar w zdobionej różami filiżance. Popatrzyła na nią nieprzytomnie i przysunęła naczynie do ust, wdychając przyjemny zapach wydzielany przez ukochanego Earl Greya.

                – To twój ulubiony zestaw – rozbrzmiał głos, gdy wzrok dziewczyny ponownie powędrował na krwistoczerwony kwiat zdobiący porcelanę.  

Mruknęła potakująco i upiła odrobinę gorącego napoju. Smak, który zawsze pobudzał ją do działania, delikatna cytrusowa nuta błąkająca się w bukiecie smakowym najlepszych herbacianych liści.

                – Jakie mam plany na dziś? – zapytała, wciąż nie odrywając wzroku od trzymanej w dłoni filiżanki.

                – Najpierw lekcja literatury, potem łacina. Po obiedzie odwiedzi panienkę narzeczony, Elvis…

                – Mój narzeczony? – przerwała mu melancholijnym tonem.

                – Tak

                – Dobrze, dziękuję Tai. Możesz już iść – odparła.

Posłała chłopakowi niewyraźny, wymuszony uśmiech. Po chwili znów spuściła głowę. Nastolatek pokłonił się i opuścił sypialnię. Stukot obcasów zdradzał wahanie towarzyszące mu w krótkiej drodze do wyjścia. Czuł, że powinien coś powiedzieć, ale nie był w stanie niczego wymyślić. Wszystko będzie dobrze? Przez ostatnie sześć miesięcy, wraz z dwójką obecnie podwładnych mu towarzyszy, każdego dnia próbowali poprawić jej nastrój. Nie mogli zrobić wiele, nie wiedząc nawet, co tak naprawdę zaszło. Tamten poranek został wydarty z ich pamięci, pozostawiając za sobą jedynie rozmazane strzępki. W jego rezultacie nastolatek został nowym kamerdynerem, tracąc dwójkę współpracowników, tracąc członków rodziny.

                Przez cały ten czas żadne z nich nie miało odwagi zapytać, co dokładnie wydarzyło się tamtego dnia. Ich pani, która w życiu przeszła przez tyle tragedii, nie zasługiwała, by wracać pamięcią w kolejne, mroczne miejsce. Na pozór zachowywała się normalnie – gdyby nie znali jej tak dobrze, pewnie w ogóle nie zwróciliby uwagi. To normalne –  służący przychodzą i odchodzą, nie przystoi ich żałować. Tej zasady się trzymała, pokazując im, że strata kamerdynera nie była niczym wielkim. Chociaż Taiowi wydawało się, że robiła to nie dla nich, lecz dla siebie. Musiała być świadoma, że dostrzegali silną więź łączącą ją z Sebastianem. Nie uwierzyliby, że jego odejście zupełnie jej nie obeszło.

                Jeszcze przez chwilę Elizabeth przyglądała się filiżance, nim opróżniła ją do końca. Tai się starał i po kilkudziesięciu nieudanych, smakujących gorzej niż kuchnia Thomasa, naparach, którymi strach był podlać trawę w ogrodzie, doszedł do wprawy. Herbata nadawała się do wypicia. Chociaż w smaku wciąż brakowało czegoś, czego prawdopodobnie już nigdy w życiu nie zasmakuje, doceniała jego trud. Wszyscy troje ciężko pracowali, by wypełnić pustkę po niezastępowalnym lokaju.

                Denerwujący stukot zza okna przykuł uwagę szlachcianki. Odstawiła naczynie i podeszła do szyby. Po jej drugiej stronie ujrzała czarnego kruka dumnie kroczącego po zewnętrznym parapecie, niczym strażnik broniący królewskiego zamku.

                – Naprawdę myślisz, że mógłbym coś poczuć do tego dziecka? Nie bądź śmieszny.

                – „Zawsze będę przy tobie” nawet to było kłamstwem. Prawda, Sebastianie? – szepnęła z żalem, spoglądając na błyszczące pióra majestatycznego zwierzęcia.

Przygryzła dolną wargę, powstrzymując się od płaczu. Nie zamierzała pozwolić, by jego kłamstwo zrujnowało jej życie. Wypłowiały znak na jej karku był najlepszym dowodem na to, że bezpowrotnie odszedł. Zrobił dla niej wiele. Uratował marne życie „ludzkiego ścierwa” setki razy, pomógł podnieść się po tragedii, która ich połączyła. Co z tego, że go kochała? Co z tego, iż utrzymywał, że czuje to samo? Sebastian był demonem, powinna być świadoma od samego początku, że nie może mu ufać. Porzucił ją i jej duszę, której podobno tak bardzo pragnął. Może uznał, że nie była wystarczająco dobra?

                – To bez znaczenia, prawda? Ciebie już tu nie ma. I nie będzie – dodała po chwili.
Ptak zeskoczył z gzymsu i z głośnym skrzekiem wzbił się w niebo, znikając w obłokach mgły. Odprowadziła go wzrokiem, próbując zdusić w sobie cichy, naiwny głos, szepczący, że został tu przysłany przez jej demona. Jej byłego demona.

Niechętnie powlekła się w stronę szafy. Otworzyła ją i sceptycznie powiodła wzrokiem po nieumiejętnie wyprasowanych, bogato zdobionych sukniach. Zawiesiła spojrzenie na jednej z nich – ciemnopurpurowej, niemal czarnej, prostej sukni z długimi rękawami zakończonymi czarną, podobnie jak żabot, falbaną. Ten sam strój, który we śnie wybrał dla niej de mon, ten sam, który zmienił się w jej skórę.

Każdego dnia, odkąd odszedł, na nowo przeżywała ten sam koszmar. Budziła się tego tragicznego poranka, nie wyznając mu uczuć. Za każdym razem próbowała zrobić coś inaczej, by tym razem wszystko skończyło się dobrze. By jej nie zostawił, by ubrania w jego dłoniach nie stawały się metaforą uczuć, z których obdarł ją bez skrupułów swoją zdradą. Każdej nocy, chociaż serce ze wszystkich sił próbowało zapomnieć o lokaju i wypełnić ogromną dziurę, którą po sobie pozostawił, umysł uparcie nie pozwalał jej zaznać ukojenia. Każdej nocy na nowo rozdrapywał rany. A ona masochistycznie pozwalała mu na to, zakładając wybraną przez wytwór podświadomości kreację.

                Ubrała się i zostawiając nocne odzienie na podłodze, wyszła z sypialni i skierowała się do salonu. W pomieszczeniu czekało na nią śniadanie, a wraz z nim, niezapowiedziany gość.
Ciemnowłosy, młody kamerdyner stał, drżąc z niepokoju, u boku równie niespokojnego kucharza. Oboje, co chwilę wodzili wzrokiem pomiędzy siedzącym przy stole mężczyzną, a hrabianką. Dziewczyna prychnęła pod nosem, okazując przybyszowi jak zdegustowana była jego nagłym przybyciem, i bez słowa usiadła na krześle. Popatrzyła na miętową sałatkę z tuńczykiem i świeżo spalone, maślane bułeczki, po czym odsunęła od siebie talerzyk i chwyciła w dłoń widelec, by zjeść kilka zielonych liści.

Siedzący obok mężczyzna zaczął bujać się na krześle, jęcząc pod nosem coś o jej braku wychowania. Zirytowana obdarzyła gościa wrogim spojrzeniem, które skutecznie go uciszyło. Odłożyła sztućce i zwróciła się do służących.

                – Nie będę więcej jeść. Możecie to zabrać, do obiadu zajmijcie się tym, czym zawsze, dziękuję – poleciła, delikatnie się uśmiechając.

                – Pa… panienko Elizabeth – zaczął niedoświadczony lokaj.

                – Tak? – mruknęła niechętnie.

                – Ona znów odmawia posiłków. Nie chciała też wody – poinformował przestraszony.
Nastolatka westchnęła ciężko, dotykając lewą dłonią podstawy nosa.

                – Same problemy…

                – Dziękuję, Tai – odparła spokojnie. – Pójdę tam, kiedy tylko uporam się z tym tu. – Kiwnęła głową w stronę siedzącego po jej prawicy, czerwonowłosego osobnika w okularach.
Chłopak pokłonił się i wraz z Thomasem opuścił pokój.

Elizabeth została sam na sam z najbardziej irytującym shinigami, jakiego w swoim krótkim życiu miała nieszczęście poznać. Położyła łokcie na stole, splotła palce i oparła na nich podbródek, intensywnie przyglądając się bogu śmierci.

                – William znalazł kolejną? – zapytała.

                – Mogłabyś chociaż raz przywitać mnie w jakiś miły sposób! Zaproponować herbatę, ciasteczka, albo przynajmniej powiedzieć, że pięknie dziś wyglądam! – zaczął jęczeć czerwonowłosy.

Dziewczyna zmarszczyła brwi i skrzywiła się.

                – Witaj, Grellu Sutcliff. Czy William znalazł kolejną poszlakę? – rzekła twardo.

                – Mm – mruknął, twierdząco kiwając głową. – Co więcej, wiemy, gdzie dziś zaatakują – dodał po chwili, bawiąc się kosmykiem krwistoczerwonych włosów.

                – Będzie tam? – zapytała zaintrygowana wiadomością.

                – Tego nie wiemy. Ale to mało prawdopodobne. Z informacji, które zebrał Knox wynika, że nie jest to żaden… wykwintny posiłek – odparł z lekkim obrzydzeniem.

                – Nazywaj rzeczy po imieniu – podniosła głos i uderzyła dłońmi o stół. – Informator, którego torturował twój podopieczny uważa, że to nie jest dusza godna jego podniebienia, czyż nie?

                – Zgadza się.

                – W takim razie nie będzie ich tam, dobrze o tym wiesz. Dlaczego więc zawracacie mi tym głowę? – mówiła coraz bardziej zdenerwowana.

                – Jak sama powiedziałaś. Will znalazł kolejną poszlakę. Potrzebujemy cię, by to sprawdzić – wyjaśnił niewzruszony bóg śmierci, wiercąc się na krześle.

                – Niech będzie – zgodziła się niechętnie. – Kiedy?

                – Dziś wieczorem, East End. Wpadnę po ciebie. – Bóg śmierci uśmiechnął się zawadiacko, ukazując garnitur rekinich zębów. – Będziesz potrzebować swojego…

                – Wiem, czego będę potrzebować – przerwała mu i wstała od stołu.

Odwróciła się na pięcie i spoglądając kątem oka na stojący przy kominku zegar, ruszyła w stronę drzwi.

                – Mam wrażenie, że ostatnio nadużywacie moich usług. Nie zapominajcie się, pomagam wam tylko w jednym celu. William powinien być tego świadomy – rzuciła na odchodne.

                – Nie zapominaj, dzięki komu mamy, czego nadużywać – krzyknął za nią Grell, powoli podnosząc się z siedzenia. 

9 komentarzy:

  1. Dobra, powiedzmy, że zrozumiałam, że się czegoś domyślam. Okej.
    Pomimo słońca za oknem ta mgła u Lizz trochę mi zamroczyła xD
    Nie zauważyłam literówek. Więc, albo jestem ślepa, albo Ty nic nie zostawiłaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, ta mgła jest tak gęsta, że aż się wcina w reala xD

      Usuń
  2. Boskie :3 Kocham takie klimaty, naprawdę. I ten sen na początku <3
    Nie mogę się doczekać c.d. :D

    Duużo weny, poprawy nastroju i zero bólu głowy!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ogóle myślę, że kilka najbliższych rozdziałów powinno się wpasować w Twój gust :)
      Wybacz, że nie przeczytałam wczoraj notki. Niestety Twoje życzenia nie zadziałały i głowa znowu mnie dobiła, no ale dziś nie ma zmiłuj, trzeba przeczytać. Nie lubię być do tyłu, a oni MUSZĄ się pocałować :D

      Usuń
  3. Od przedwczoraj wpadlam w chory trans sprawdzania, co pięć sekund czy czegoś nie napisałaś. A gdy przyszło co do czego przegapiłam :/
    Pogoda jest taka sama jak w opowiadaniu, na dodatek leje, więc można się depresji nabawić... W dodatku, chora chyba będę, możliwe że to po konwencie, więc nastrój mam niczym Lizz... Nie zmuszeni się do czegoś dłuższego. Literówek nie było. Rzuciło mi się w oczy tylko podczas gdy Lizz jadła z Grellem. Chyba zamieszalas osoby, ale to mozart ja rozumiem dziś wszystko na opak :B

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (wspaniałe zmienianie wyrazów w telefonie. *zmuszę, **może) już mozarty się pojawiają...

      Usuń
    2. No właśnie widzę, że jakieś Mozarty nas tu zaszczycają swoją obecnością. Wiem, jak to jest, pisanie na telefonie, to masakra.
      Biedna, chora :* Trzymaj się i zdrowiej. Wysyłam Ci pozytywne wibracje. Napij się rosołku, ciepłej herbaty i nie dołuj z powodu pogody. Niedługo znowu będzie przesadnie gorąco :*

      Usuń
    3. Tsa, pewnie jak będzie trzeba iść do szkoły D: Ale dzięki <3

      Usuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ale jak zostało wyjaśnione służbie zniknięcie Sebastiana i Setha... te sny...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.