piątek, 11 marca 2016

Tom IV, II

I tak jak ostatni rozdział trzeciego tomu osiągnął naprawdę dobre statystyki, tak pierwszy rozdział czwartego nie przyniósł żadnych zaskakujących osiągów. No, ale to nic. Chociaż trochę mało komentarzy. No wiem, dopraszam się. Ale co ja poradzę na to, że lubię czytać o Waszych teoriach, reakcjach i emocjach? Nic nie poradzę, lubię i tyle :P.

Pewnie niektórzy z Was zdążyli zauważyć, że zmieniłam nieco ścieżkę dźwiękową - raptem zamieniłam miejsca i dodałam jeden kawałek, ale dzięki temu początkowe 3-4 melodie ładnie wprowadzają klimat tego tomu. Więc macie go poczuć xDDDD.

Dobra, dobra. Wystarczy paplaniny. 
Miłego czytania :* 

======================

                Kiedy Sebastian zapukał do drzwi sypialni Elizabeth, dziewczyna podpisywała się właśnie na kopercie. Mruknęła ciche „wejdź” i opatrzyła list rodową pieczęcią. Demon wkroczył do wnętrza pomieszczenia, prowadząc przed sobą srebrny wózek zastawiony naczyniami.

                – Przyniosłem panience herbatę, wodę, kawałek czekoladowo-wiśniowego ciasta, materiały do nauki oraz lornetkę – na wypadek, gdyby chciała mnie panienka wyglądać z oddali – powiedział żywo i zalał filiżankę aromatycznym Ceylonem z nutą skórki pomarańczowej, cynamonu i wanilii, który miał dopełnić słodką przekąskę.

Zbliżył się do nastolatki i postawił naczynie na blacie sekretarzyka, przelotnie spoglądając na przybrudzone tuszem dłonie swojej pani. Nieco zniesmaczony pokręcił głową, ale nie skomentował tego widoku. Nim Elizabeth zdążyła cokolwiek powiedzieć, demon momentalnie zniknął za drzwiami łazienki, by równie szybko zjawić się z powrotem, trzymając w ręce namoczoną szmatkę.

                – Panienka pozwoli – rzekł łagodnie i klęknąwszy przed nią na jedno kolano, ujął delikatne, blade dłonie i starł z nich kilka czarnych plam. – Powinna panienka uważać. Nie wypada, żeby…

                – Wystarczy – przerwała mu, nerwowo wyrywając dłoń z uścisku.

Odkąd kilka dni temu obudziła się sparaliżowana we własnym łóżku, mając nieprzeciętnie dużo czasu na przemyślenia, nie potrafiła zignorować faktu, że Sebastian nie dotknął jej ani razu – jeśli nie wymagały tego jego obowiązki – odkąd w przypływie emocji przytulił się do niej, wyznając, że w niedługiej przyszłości czeka go śmierć. Spędziła długie godziny na analizowaniu sytuacji, zastanawiając się, co było przyczyną. Czyżby chciał zachować dystans, wiedząc, że w końcu zacznie ją to irytować i powie o tym na głos? A może w ten sposób chciał wymóc na niej twierdzącą odpowiedź na pytanie o jego służbę? Może jednak nie chciał się do niej zbliżać, mając świadomość tego, jak strasznie przeżyła jego odejście i jak niezwykle trudno byłoby jej podnieść się po raz kolejny? A może zwyczajnie nie chciał mieć z nią nic do czynienia? Nie potrafiła jednoznacznie tego określić. Kamerdyner stronił od fizycznego kontaktu na tle prywatnym, jednak na polu zawodowym nie zachowywał się tak, jakby go brzydziła. Zdawał się pozostawać wobec tego zupełnie obojętny, tak samo, jakby przenosił cokolwiek innego; zmywał brud z jej dłoni z takim samym pozbawionym uczuć wyrazem twarzy, jak robił to, zmywając naczynia. Nie była więc w stanie wykorzystać swoich zdolności w odczytywaniu mowy niewerbalnej. Jedyne co była w stanie zrobić, to obserwować, rozmyślać, albo zapytać. I doskonale zdawała sobie sprawę, że właśnie to ostatnie powinna uczynić, jednak coś ją blokowało. Znów powracały sprzeczne emocje. Nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, co wolałaby usłyszeć, a każda z odpowiedzi była zbyt szara, by nawet będąc zmuszoną, wybrać jej przynależność do bieli lub czerni.

                Spojrzała na rozwodniony tusz, którego kropla toczyła się po jej wychudzonym palcu, brnąc coraz niżej aż do nadgarstka, skąd starła go kciukiem drugiej dłoni.

                – Ile ci to zajmie? – zapytała, zerkając na kopertę.

Sebastian widział, że jego pani po raz kolejny jest w kiepskim nastroju, mimo pozornej radości z nadchodzącej wizyty w Londynie. Nie dziwił jej się, był wręcz zaskoczony, że tak dobrze zniosła wieść o kalectwie. Obawiał się, że dla kogoś takiego jak ona – dla osoby, która nienawidziła siedzieć bezczynnie i desperacko pragnęła osiągnąć swój cel – pozbawienie czucia w nogach będzie druzgocące. Jednak Elizabeth nie zamierzała się poddawać. Było jej ciężko, lecz komu by nie było? Mimo tego co ją spotkało, starała się żyć z dnia na dzień, stroniąc od pomocy kamerdynera, póki nawet z ogromnym trudem była w stanie zrobić coś na własną rękę. Nie zgodziła się również, by przystosował posiadłość do nowej sytuacji, w jakiej się znalazła. Uparcie chciała czuć się normalna i w pełni sprawna, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że to niemożliwe. Pewnie dlatego ani razu nie wspomniała o nadchodzącej wojnie ani o zleceniach od królowej. Wiedziała, że stanięcie twarzą w twarz przed faktem, iż może nie być już w stanie wykonywać dotychczasowej pracy, byłoby zbyt ciężkie, dlatego pozwoliła sobie poświęcić tydzień na dochodzenie do siebie z dala od rozmyślań o sprawach, na które nie miała obecnie zbyt wielkiego wpływu. Poza tym demon był przekonany, że doskonale wiedziała, iż nie wypuściłby jej z domu. Wciąż miała kilka drobniejszych ran, a otwarte złamanie, nawet jeśli siedziała na wózku, nie było urazem, który po tygodniu można było zupełnie zignorować. A ciężki gips, który zdobił nogę hrabianki, na pewno nie był odpowiednim obuwiem na tego typu wyprawy.

                Elizabeth była zdeterminowana, zresztą nie mniej niż zwykle. Za wszelką cenę zamierzałam osiągnąć maksimum sprawności, jakie tylko mogła. Przez większość czasu powtarzała demonowi, że już niedługo nie będzie jej potrzebny. Oboje przyjęli, że trzymała go przy sobie, by pomógł jej przywyknąć do nowego stylu życia, jednak żadnemu z nich nie chciało się wierzyć, iż tak będzie naprawdę. Sebastian zbyt mocno pragnął, by upewniła go w sensowności jego służby, wypowiadając te kilka niemal magicznych słów, a Lizz najbardziej na świecie marzyła o tym, by wreszcie umiała zdecydować, czego właściwie chce.

                – Tak, jak wspominałem wcześniej: jeśli wyruszę w ciągu najbliższej godziny, powinienem wrócić przed porą kolacji – wyjaśnił spokojnie i schował szmatkę w kieszeń fraka.

                – Więc idź już, na co jeszcze czekasz? Chcę, żeby dostała ten list, zanim wyruszymy do Londynu – mruknęła zirytowana, widząc niepewność w oczach kamerdynera. – Nic mi nie będzie. Przecież jest tu Jeanny i Thomas, a poza tym sam mówiłeś, że kalectwo nie usprawiedliwia nieporadność, czyż nie? – dodała, coraz bardziej się denerwując.

Nie mogła znieść tego współczującego spojrzenia. Irytowali ją wszyscy po kolei, kiedy przechodząc obok niej na palcach – jakby mieli sobie za złe, że w ogóle mogą chodzić – zerkali na nią i uśmiechali się smutno, a potem wypytywali, czy czegoś nie potrzebuje. Była pewna, że gdyby poprosiła, to nawet rzuciliby się z drugiego piętra, byle tylko spełnić jej zachciankę. Oczywiście nie zamierzała tego zrobić, a irytację tłumiła w sobie, ale nie zmieniało to faktu, że to, co wszyscy wokół niej uznawali za przyjazne, ona odbierała za coś zwyczajnie męczącego.

                Kiedy późnym, ciepłym wieczorem, gdy jeszcze nawet nie oswoiła się z sytuacją, do jej sypialni zawitał Jamie, spodziewała się, że chłopak zachowa się inaczej. Dotąd, na tle pozostałych ludzi, z którymi obcowała Elizabeth, odznaczał się niebywałym taktem wynikającym ze znajomości jej sposobu myślenia, który chwilami bił na głowę wiedze Sebastiana, jednak w tej sytuacji nawet on nie potrafił zachować się tak, jak by tego chciała. Gdy tylko ją zobaczył, emocje wzięły nam nim górę. Cierpiał z powodu utraty przyjaciela, jednocześnie czując, że nie ma prawa czuć żalu, bo Gilbert okazał się zwykłym kłamcą i doprowadził do tak złego stanu jego przyjaciółki. Hrabianka jednak wyjaśniła mu sytuację – oczywiście pomijając wiele szczegółów – oczyszczając imię Gila. Wszak czy nie każdy człowiek uległby pokusie wolności? Nie mogła mieć mu za złe, tym bardziej, że sama oddała duszę, by tylko wydostać się z tego okropnego miejsca. Udało jej się odciąć, ale widmo przeszłości i tak wlokło się za nią niemiłosiernie. Nie chciała nawet myśleć jak wielki wpływ takie wydarzenia musiały wywrzeć na psychice kogoś, kto nie miał tyle szczęścia co ona.

                – Oczywiście – przytaknął lokaj.

Dziewczyna spojrzała na niego krzywo, wiedząc, że takie zwyczajne potwierdzenie z jego ust oznaczało wstęp do jednej ze złośliwości, których nie skąpił ani przez chwilę – chociaż akurat na to nie mogła narzekać. Jak na ironię, dawało jej to poczucie bezpieczeństwa i rozumienia.

                – Niestety moje obawy są jak najbardziej uzasadnione. Znając panienki zdolności do pakowania się w kłopoty, nie zdziwiłbym się, gdybym zastał panienkę połamaną do reszty. Rozumiem, że żywi panienka ogromne nadzieje wobec zdolności Undertakera, ale zalecałbym ostrożność. Dlatego, proszę, niech panienka nie opuszcza sypialni, póki nie wrócę.
Demon wygłosił podniosły monolog, wieńcząc go złośliwym uśmiechem, który Elizabeth niemo skomentowała przewróceniem oczami. Wiedziała, że miał rację, ale wcale nie chciała mu tego przyznawać.

                – Dobrze, ale pod jednym warunkiem – rzekła po chwili, bacznie przyglądając się reakcji służącego, a kiedy na jego obliczu zagościło zdziwienie, kontynuowała: – Pozwolisz mi samej położyć się do łóżka – powiedziała twardo, choć w głębi duszy chciało jej się śmiać.

Jak bardzo obniżyła swoje wymagania? Kiedyś kazałaby mu zgodzić się na dodatkowy trening, na kolejne, nocne śledztwo albo chociażby głupią grę w baseball, w której uczestnictwa tak bardzo nie lubił. Jednak teraz wszystkie z tych rzeczy były daleko poza jej zasięgiem, dlatego ograniczyła się do zaspokojenia jednej z niewielu swoich potrzeb – potrzeby odrobiny samodzielności.

                Demon niechętnie przystał na warunki szlachcianki, nie miał bowiem zbytniego wyboru. Nie chciał jednak ot tak pozwolić jej schodzić z wózka, nie ubezpieczywszy wcześniej okolic łóżka, na wypadek gdyby okazała się zbyt słaba, by podołać zadaniu.

                – Pozwoli panienka, że zabezpieczę podłogę – powiedział zrezygnowany i zdjął kilka ozdobnych, wypełnionych pierzem poduszek i ułożył je wokół prawej strony łóżka, z której hrabianka z reguły próbowała się przemieścić.

Elizabeth skinęła twierdząco głową i wprawiła w ruch koła wózka, podczas gdy Sebastian dokładnie wyłożył pierzem całą podłogę. Nie podobało jej się to, ale powoli uczyła się godzić na kompromisy. Nie miała w końcu wyjścia. I tak dziwiła się, że kamerdyner nie próbował się wykpić. Przez chwilę pomyślała nawet, że wreszcie uznał, iż jest gotowa, bowiem dotąd niechętnie podchodził do takich pomysłów. Pozwalał jej samodzielnie korzystać z łazienki, ale przy wszelkich innych czynnościach, które wymagały zejścia lub wejścia na wózek, towarzyszył jej nieodzownie i pomagał, martwiąc się, że w razie wypadku mogłaby jeszcze bardziej uszkodzić swoje wątłe ciało.

                Kiedy podjechała do brzegu łóżka, chwyciła się podłokietników wózka i na chwilę zamarła w bezruchu, zbierając w sobie wszystkie siły i wizualizując sobie, jak powinna się przenieść, żeby wszystko się udało. Po chwili spojrzała z determinacją w oczy zmartwionego kamerdynera i dźwignęła się na rękach, stanowczo przechylając się na materac. Niestety nie wyszło jej to tak, jak oczekiwała. Górna połowa ciała hrabianki zaległa co prawda na łóżku, lecz nogi uderzyły w poduszki i ani myślały poddać się woli dziewczyny. Zaczęła rozpaczliwie wiercić się na materacu, podejmując karkołomne próby przesunięcia się na środek łoża, ale gips był zbyt ciężki, żeby nie mając się czego chwycić, dała radę się przeczołgać.

                – No ruszcie się, do cholery!!! – wrzasnęła wściekle, uderzając dłonią w jedno z białych usztywnień.

Jej policzki zalały się rumieńcem, a oczy zaczęły nieprzyjemnie szczypać, zwiastując wzbierające łzy. Nie zamierzała jednak płakać. Obiecała sobie nie powielać tego żałosnego schematu i postanowienia tego pragnęła się trzymać. Wydała z siebie zirytowane warknięcie i posłała mordercze spojrzenie podśmiewającemu się pod nosem kamerdynerowi. Ten momentalnie się uspokoił i podszedł do hrabianki, podnosząc bezwładne nogi i pomagając dziewczynie ułożyć się w łóżku. Następnie przykrył ją kocem, podniósł poduszki z podłogi i ułożył je przy ramionach swojej pani.

                – Doskonale panience poszło, tym razem nie wylądowała panienka na podłodze – stwierdził tonem znawcy. – Skoro jednak się panience nie udało, ufam, że zastosuje się panienka do mojej prośby – dodał już poważniej.

Skoro tak bardzo chciała próbować, i każdorazowo przekonywać się na własnej skórze, że jeszcze nie była gotowa, postanowił nie stawać jej na drodze. Może w ten sposób zrozumie ograniczenia, które nałożył na nią przykry wypadek.

Wiedząc, że Elizabeth nie lubiła, gdy się jej współczuło, Sebastian nie szczędził sobie złośliwości, chociaż zdawało mu się, że mimo starań, szlachcianka zdołała dostrzec tę znienawidzoną przez siebie emocję w jego oczach. Niestety na to nie mógł nic poradzić. Martwił się o swoją młodą panią i pragnął dla niej wszystkiego, co najlepsze. Jeśli wymagała tego sytuacja – mógł grać dawnego siebie. W końcu był demonem, przez sporą część swojego życia odgrywał role, których wymagali od niego kontrahenci – powrót do tego nie był aż tak trudny, jednak była jedna, stanowcza różnica: czuł. A tego nie potrafił w sobie zabić, stłamsić ani oszukać sam siebie, że jest inaczej. Musiał nauczyć się z tym żyć i odnaleźć złoty środek, by nigdy więcej emocje nie przesłoniły mu oczy, nie zaćmiły umysłu, ponownie dopuszczając do podjęcia tyle druzgocących w skutkach decyzji.

                – Zostanę – mruknęła niezadowolona hrabianka.

Sugestywnie spojrzała w oczy demona, a potem przeniosła wzrok na filiżankę herbaty, która została na sekretarzyku. Sebastian od razu poszedł po naczynie i podał je dziewczynie, mrucząc pod nosem, że mogła spróbować iść po nią sama.

                – Poszłabym, ale byłbyś pierwszym przypadkiem demona, który umarł na zawał, gdybym tylko spróbowała. Widzisz, jak o ciebie dbam? – westchnęła ciężko.

Chociaż kamerdyner doskonale odnajdywał się w nowej sytuacji, swobodnie dogryzając Elizabeth na każdym kroku, jej dowcip nieco się stępił. Nie była już tak błyskotliwa, jak kiedyś. Denerwowało ją to, bo słysząc swoje nieudolne odpowiedzi, była tak zażenowana, że aż dziw brał, iż brunet nie wypomniał jej tego nawet półsłówkiem. Założyła, że nie chciał jej płoszyć, bo z jakiegoś powodu uznał wzajemne złośliwości jako rodzaj terapii mającej na celu przywrócenie Elizabeth dawnej równowagi psychicznej.

                – W rzeczy samej – przytaknął kamerdyner. – Jestem naprawdę wdzięczny za dobroć i opiekę, którą mnie panienka darzy, mimo że wciąż nie podjęła panienka ostatecznej decyzji dotyczącej mojej służby – dodał, klękając przy łóżku.

Wiedział, że nie powinien naciskać, ale nie umiał sobie odmówić. Narastająca z każdym dniem niepewność powoli dawała mu się we znaki. Nie miał hrabiance za złe tego, że kazała mu czekać – w końcu w tym był doskonały – ale ilekroć wykonywał jej rozkaz, ilekroć cieszył się kolejnym poleceniem wydawanym tym słodkim, nieznoszącym sprzeciwu głosem, przypominał sobie, że to tylko ułuda. Pozory normalności, pod którymi szaleje huragan sprzecznych uczuć. Czasem demon zwyczajnie przegrywał sam ze sobą – dopiero uczył się odnajdywania w nowych realiach, nie mógł od samego początku być idealny.

                Lizz spojrzała na niego z jeszcze większą wściekłością niż poprzednio. Wciągnęła powietrze i zamierzała odpowiedzieć, ale po chwili przemyśleń zorientowała się, że właściwie sama nie wie, co miałaby powiedzieć. Westchnęła przeciągle i momentalnie zmarkotniała.

                – Demonie… Przestań – powiedziała cicho i upiła odrobinę herbaty, po czym postawiła porcelanową filiżankę na etażerce i położyła się, odwracając głowę w stronę okna. – Nie waż się czytać zawartości listu. Jeśli to zrobisz – dowiem się – zagroziła i już więcej nie odezwała się ani słowem, póki Sebastian nie przytaknął, nie pokłonił się i nie opuścił jej sypialni.

                Odczekała kilka minut, by upewnić się, że demon opuścił posiadłość. Dopiero wtedy pozwoliła sobie dać upust emocjom. Jeszcze kilka minut temu cieszyła się na myśl o spotkaniu z grabarzem – w końcu dawało jej odrobinę nadziei na to, że jeszcze kiedyś uda jej się wstać – a jednak krótka rozmowa z Sebastianem ponownie wprawiła ją w zły nastrój. Nie, to nie była wina rozmowy. To sama obecność kamerdynera tak na nią wpływała. Radość mieszała się ze smutkiem, miłość z nienawiścią, a rozpaczliwa chęć zwyczajnego wtulenia się w niego – z obrzydzeniem na samą myśl o tym geście. Odkąd przyzwała go do posiadłości, minęło już trochę czasu. Była pewna, że chociaż ostatni tydzień pomoże jej uporać się z wewnętrznymi rozterkami, lecz z każdym dniem miała wrażenie, że stojące przed nią zadanie stawało się coraz trudniejsze. Bo choć nienawiść malała na rzecz miłości, czy chociażby przywiązania, to duma nie pozwalała jej zapomnieć. Rany na ciele nie dawały chwili wytchnienia, a nowe lustra w łazience zdawały się kpić z dziewczyny, wypaczając jej odbicie, ilekroć odważyła się na nie spojrzeć.

                Po policzkach szlachcianki popłynęło kilka łez, które natychmiast starła i nabzdyczyła twarz, przygryzając dolną wargę. Nie chciała już więcej płakać. Była tym zmęczona. Dlaczego płacz i złość były jedynymi reakcjami na wszystko, co czuła? Gdyby mogło być jak kiedyś, gdyby zwyczajnie zdecydowała i trzymała się swojego zdania – wszystko byłoby proste. Ale ona nie miała swojego zdania, bo nie wybaczyłaby sobie, porzucając kogoś, kogo obdarzyła tak głębokim uczuciem, jednakowo nie mogąc znieść myśli, że mogłaby żyć z nim szczęśliwie, zapominając o wszystkim, co zrobił. Gdyby jej nie uratował – gdyby nie zjawił się w tym magazynie, zrzekając się władzy w piekle i własnego życia – decyzja byłaby prosta. Przynajmniej tak sobie wmawiała, bo świadomość, że już przedtem poddawała swą nienawiść w głęboką wątpliwość, byłaby zbyt ciężka i wprowadziłaby chaos tak wielki, że w obecnym stanie zwyczajnie nie umiałabym sobie z nim poradzić.

                Nim na dobre pogrążyła się w smutku, zupełnie zapominając o herbacie, ktoś zapukał nieśmiało do drzwi sypialni. W pierwszej chwili pomyślała, że to Sebastian, jednak dźwięk wydawany przez jego odziane w rękawiczki palce uderzające o drewniano brzmiał nieco inaczej.

                – Proszę – powiedziała cicho, martwiąc się, że ten, kto przyszedł ją odwiedzić, mógłby wyczuć drżenie w jej głosie.

Pospiesznie przetarła twarz i odwróciła się twarzą do gościa, którym okazał się James. Przywitał ją radosnym uśmiechem i podszedł do łóżka, ciężko opadając na materac.

                – Stęskniłem się. Od samego rana chciałem do ciebie przyjść, ale ten twój Sebastian mi nie pozwolił – powiedział z wyrzutem i natychmiast się roześmiał, szukając czegoś w kieszeni. – Przyniosłem ci coś, patrz – powiedział i podał dziewczynie niewielki, metalowy wisiorek w kształcie połówki serca. – Pewnie nie pamiętasz, ale wszyscy takie mieliśmy. Ty, ja, Tomoko i Elvis – wyjaśnił, uśmiechając się nostalgicznie.

                – Oczywiście, że pamiętam. Nawet gdzieś go jeszcze powinnam mieć – mruknęła urażona, zerkając w stronę toaletki.

Jamie podniósł się i podszedł do niej, przyglądając się równiutko poustawianym flakonikom z perfumami.

                – Gdzie?

                – Druga szuflada. Małe, zielone pudełko z jakimś dziecięcym gryzmołem.

Chłopak pogrzebał chwilę we wnętrzu pudełeczka i po chwili krzyknął triumfalnie, pokazując Lizz znalezisko. Wrócił do łóżka i położył się obok przyjaciółki, za nic mając sobie wszelkie konwenanse czy niezadowolone spojrzenie dwojga błękitnych oczu.

                – Twój jest w lepszym stanie od mojego. Ale nic dziwnego, był bezpieczny. Ja w nim pływałem, podróżowałem, walczyłem, a raz prawie upiekli mnie w nim na rożnie! – zaśmiał się, porównując dwie połówki serca.

Pozłacane kawałki metalu nie były biżuterią wysokiej jakości, a zaledwie tandetnymi, dziecięcymi zabawkami jakich pełno było na ulicach miasta kilka lat temu, kiedy jedna ze znanych aktorek wykreowała swój wizerunek w oparciu o wielką miłość na odległość i jej symbol w postaci podobnego właśnie świecidełka. Dlatego też medaliony były podatne na wszelkie działające na nie siły. Ten, który należał do Jamiego, zupełnie stracił kolor i zaczął rdzewieć, za to ten Elizabeth okryła warstwa kurzu i zupełnie stracił blask. Nie miało jednak znaczenia, jak wyglądały, a jaki niosły ze sobą przekaz.

                – Myślisz, że Tomoko i Elvis mają jeszcze swoje? – zapytał, oddając hrabiance jej połowę serca.

                – Tomoko na pewno. Zawsze przywiązywała wielką wagę do takich bzdur, a Elvis… Wiesz, niewiele mnie to obchodzi. Nawet go nie lubiłam.

                – Zawsze się zastanawiałem, dlaczego właściwie zmusili cię do zaręczyn.

                – Bo tak wypadało. Te wszystkie zasady są czasami tak męczące, że z perspektywy czasu ani trochę ci się nie dziwię, że rzuciłeś to wszystko, żeby stać się wolny – westchnęła i uśmiechnęła się, zerkając na przyjaciela.

Obecność Jamesa nieco rozchmurzyła Lizz. Pozwolił jej na chwilę odciąć się od rozważań na temat Sebastiana i jej przyszłości, póki po chwili blondyn nie poruszył, zdawałoby się radosnego, tematu, który momentalnie zmartwił dziewczynę.

                – Jutro rano jedziesz do lekarza w sprawę nóg, prawda? Jestem pewien, że cię wyleczą – powiedział radośnie James.

                – Nie chcę o tym rozmawiać… – mruknęła Lizzy, przygryzając dolną wargę i nieznacznie odwróciła od niego wzrok.

Chłopak od razu spostrzegł jej gest, pamiętając, że robiła tak, kiedy się denerwowała i nad czymś zastanawiała. Przesunął się, by spojrzeć w jej oczy z tak bliska, że poczuła na wargach jego oddech, a potem ujął jej dłoń i położył na niej swój medalion.

                – Na szczęście. Mając całe serce, na pewno ci się poszczęści – rzekł entuzjastycznie i wrócił na swoje miejsce, puszczając rękę przyjaciółki, którą ta natychmiast schowała pod pościel.

                Chociaż Jamie doskonale wiedział, że nie lubiła być dotykana, uważał, że tego typu uraz należy leczyć. Nie mogła przecież do końca życia stronić od wszelkiego kontaktu fizycznego. Widocznie nikt dotąd nie zadbał odpowiednio o jej stan psychiczny, a skoro teraz udało mu się nieco odnowić ich dawną więź, czuł się zobowiązany, by wypchnąć Lizz poza strefę komfortu, rzucić ją na głęboką wodę i liczyć na to, że uda jej się przełamać. Hrabianka miała na ten temat odmienne zdanie – przywykła do tego jaka jest i nie widziała potrzeby, by to zmieniać. Skoro dotyk nie sprawiał jej przyjemności, to dlaczego miała się do niego zmuszać i wmawiać sobie, że jest inaczej? Miał rację, mówiąc, że jej niechęć była skutkiem przeżytej traumy i daleka była od normalności, ale nie czuła się jeszcze na siłach, by sama przed sobą to przyznać i próbować zwalczać.

                – To zbyt ważne, wiesz? Jeśli im się nie uda, nie zostanie mi już nawet nadzieja – wyznała ciężko, specjalnie używając liczby mnogiej w odniesieniu do grabarza.

Nie chciała wprowadzać Jamiego w szczegóły całego zajścia. Tłumaczenie, że byle pracownik niewielkiego zakładu pogrzebowego był w posiadaniu wiedzy i umiejętności na tyle rozległych, by przeprowadzić niezwykle trudny zabieg, w którego wyniku mogłaby odzyskać władzę w nogach, byłoby zbyt skomplikowane. Tym bardziej że sama nie wiedziała dokładnie, skąd Undertaker znał się tak dobrze na medycynie. Czy był samoukiem, czy kształcił się, zdobył dyplom, a potem postanowił poświęcić się pracy grabarza? Nie miała pojęcia, a ilekroć pytała o to Sebastiana, ten umiejętnie unikał odpowiedzi.

                – Rozumiem – przyznał James.

Opadł na poduszki obok przyjaciółki i podłożył ręce pod głowę. Zamierzał po prostu przy niej być. Chciał ją podtrzymać na duchu, a skoro słowa nie były zdolne tego zrobić, postawił na stare, dobre, zwyczajne bycie obok i ciągłe upewnianie, że może na niego liczyć.

2 komentarze:

  1. Hm, może zacznę od tego, że mam pewną teorię co do Undertakera.. myślę, że w poprzednim wcieleniu był na medycynie i świetnie mu szło ale ostatecznie coś nie wyszło więc popełnił samobójstwo i został grabażem :') Kurcze, bardzo go lubie i zdaje mi się (ba, mam nadzieję), że będzie miał głębszy wpływ na fabułę (choć jeszcze sama nie wiem co mogłoby to być i ty pewnie też nie wiesz, haha). Co do Elizabeth.. czasami jej zazdroszczę. W końcu jest mroczną arystokratką, mieszka w wielkiej posiadłości w Angli, ma do swojej dyspozycji wielką bibliotekę, cały czas popija pyszne herbatki z pięknej zastawy, ma prawdziwych przyjaciół, ma wierną służbę, która spełnia jej zachcianki, ma u swojego boku lokaja-demona, który żywi do niej jakiejś uczucia... Ale po chwili przypominam sobie o jej makabrycznej przeszłości, stracie bliskich, zniszczinej psychice, przyszłości (nie dość, że leży połamana to jeszcze jest wplątana w wojne między światami), o jej problemach, dylematach, rozterkach uczuciowych względem nie tylko Sebastiana ale też i innych bohaterów (np. Grell bo do końca nie jest pewna czy nazwać go przyjacielem, lub Jamie, któremu pozornie ufa ale nadal utrzymuje dystans). Nie wiem jak odnalazłabym sie w tym wszystkim na jej miejscu i szczerze mówiąc to nadal, po tych wszystkich tomach, jej postać jest dla mnie zagadką i nie umiem jednoznacznie stwierdzić co zamierza zrobić i co się dzieje w jej główce. I o ile w drugim tomie bardzo mnie denerwowała, teraz ją uwielbiam i jak już wspominałam ostatnio-podziwiam. Zastanawiam sie jeszcze co tam u naszej ulubionej demonicy Enepsi i co tak właściwie zrobi z nią Seba.
    Czytanie twojego opowiadania wywołuje u mnie milion sprzecznych ze sobą emocji, bo z jednej strony chce sie koniecznie dowiedzieć co będzie dalej, ale z drugiej nie chce żeby wszystko sie wyjaśniło, z jednej chce jakąś super cute scenke SebaxLizzy ale z drugiej lubię ten ich chłód względem siebie i dzielący ich dystans bo sprawia, że wszystko staje sie jeszcze bardziej ciekawe i zagmatwane. Wiesz, że po przeczytaniu rozdziału zazwyczaj nie moge nic z siebie wydusić poza "o kurde, wow"? I wtedy już myślę sobie, że nie ma co pisać komentarza bo nie wiem od czego zacząć, nie wiem jak moje dziwne przemyślenia ująć w sensownej wypowiedzi, nie umiem skleić zdania, a później jak już się rozpisze to mi głupio, haha :) Chyba już napisałam wszystko co chciałam także skończę tutaj ten wywód. Pozdrawiam, życzę cierpliwości i dużo, dużo, duuużo pomysłów. No i cóż, do zobaczenia w kolejnym rozdziale!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha. Jej, to takie urocze. Wywołuję emocje <3. Zawsze będę się tym jarać TT_TT. Niby to nic niezwykłego, bo taka rola opowiadań, ale jak czytam, co czujesz, i co czują inni, i to pokrywa się z tym, co chciałam, żeby wszyscy odczuwali, to mnie tak niesamowicie jara, że aż mi się humor poprawia xD.
      Dobrze, że wspomasz o tym, ile rzeczy ma Lizz. Bo właściwie, gdyby nie to, co przeszła, to jej obecne życie pozornie wydaje się cudowne. Najgorsze jest jednak to, że ona, nawet nie tyle nie umie docenic tego, co ma, co z przez to, co przeszła, zwyczajnie inaczej to odbiera. Stąd niektórym może się wydawać, że ona przesadza. Ale cieszę się, że zauważyłaś to rozbicie tej postaci <3.
      O Enepsi mogę powiedzieć (bo tyle wiem, bo tyle mam zapasu!), że pojawi się w najbliższych rozdziałach. Ale nic więcej nie powiem, żeby nie spoilerować.
      Właściwie sama mam ochotę na jakąś urodzajną scenkę. Ciężko pisać o wątku miłosnym i tak go rozwlekać. Z jednej strony chciałabym opisać radosne życie dwójki zakochanych, a z drugiej wiem, że kiedy zacznę, to zaraz mi zbrzydnie. Osobiście jestem fanką miłosnych podchodów. Same związki są już pozbawione tych emocji, które lubię najbardziej. Ale moje preferencje i fabuła opowiadania to dwie różne rzeczy. Nie zawsze można pisać to, co by się chciało. Trzeba czasem wyjść ze swojje strefy komfortu i w tym tomie w jednym z wątków będę musiała to zrobić. Oddalę się od tej strefy tak, że nawet nie będę jej widzieć z daleka, ale mam nadzieję, że mi się uda i będzie Wam się podobało.
      Dziękuję za komentarz <3. Do zobaczenia :*.

      Usuń

.