sobota, 26 marca 2016

Tom IV, VI

Idą święta, idą święta...
Więc życzę Wam mnóstwa smakowitego żarcia, wygranych kłótni rodzinnych, mokrego dyngusa, śniegu zamiast wody, no i oczywiście tego, by podobał Wam się rozdział. Chociaż tego to chyba bardziej sobie życzę.
Jestem kiepska w takich rzeczach. Doceńcie więc próbę :P.
Wesołych świat!

Miłego :* 

==================

                W rezydencji Roseblack panował przyjemny spokój. Służący zajmowali się przydzielonymi przez zwierzchnika zadaniami, a hrabianka spędzała czas na nauce. Sebastian zostawił jej sporo materiałów, by mieć pewność, że nieprędko padnie na pomysł opuszczenia łóżka. Doskonale wiedział, że proszenie Elizabeth, by nie wychodziła z łóżka, nie miało najmniejszego sensu. Dlatego też spróbował podejść ją od innej strony – i wyglądało na to, że odniósł sukces. Od kilku godzin szlachcianka ślęczała nad książkami, próbując przetłumaczyć wskazany przez demona tekst. Szło jej nieco opornie, ale wszystkie pozostałe zadania zdążyła rozwiązać. Pozostała tylko nieszczęsna łacina – jej pięta achillesowa. Nie lubiła tego języka, nienawidziła go wręcz. Jednak nauka łaciny okazała się przydatna, w związku z czym dziewczyna wiedziała, że zwyczajnie musi się przemóc. Nie było to jednak łatwe. Jej myśli co chwilę odbiegały od kolejnych słów, zapuszczając się w odmęty umysłu nastolatki, do których dziewczyna rzadko dawała sobie dostęp. Wspomnienia, w szczególności te z dzieciństwa – z czasów przed porwaniem – nawiedzały ją niezwykle sporadycznie a sama Elizabeth również niechętnie do nich powracała. „Coś raz stracone nigdy nie zostanie zwrócone” – przywodziło jej na myśl za każdym razem, kiedy przypominała sobie uśmiechnięte twarze rodziców. Choć minęło już wiele lat, dla niej te wspomnienia dalej były żywe, a zarazem tak niezwykle odległe. Miała wrażenie, że jest w stanie je chwycić, ale kiedy tylko próbowała to zrobić, uciekały, bawiąc się emocjami nastolatki.
                Tym razem cofnęła się pamięcią do chwil, kiedy wraz z Jemem, Tomoko i Elvisem bawili się w ogrodzie należącym do rodziny Roseblack, podczas gdy rodzice czworga przyjaciół spędzali czas w altance, rozmawiając przy butelce drogiego wina. Dziewczyna doskonale pamiętała klasyczną, japońską suknię pani Hashimoto, zmarszczone brwi jej męża, ilekroć ojciec Jamesa – wysoki, postawny mężczyzna o twardych rysach twarzy – wspominał o swojej firmie i planach, jakie snuje wobec przyszłości syna. Pamiętała, że wzbudzał niesamowity respekt. Za to rodzice Elvisa byli… Głupi. Tak samo, jak ich syn. Uśmiechali się, potakiwali i przysłuchiwali się wymianie zdań pozostałych, próbując wtrącać jakieś zabawne anegdoty, ale nikt nie reagował na nie tak, jak tego oczekiwali. Skoro tak mała dziewczyna była w stanie to zrozumieć, jak musieli czuć się jej rodzice, wytrwale uśmiechający się do gości? Już wtedy widziała, że ich miny były wymuszone, a pod pozorami życzliwości wobec rodziców byłego narzeczonego skrywali zażenowanie, niechęć i zmęczenie. Jednak musieli jakoś znosić towarzystwo nie najwyższych lotów, bo syn tej dwójki i Elizabeth mieli zostać małżeństwem, by poprzez małżeństwo przeprowadzić fuzję firm i umocnić markę na rynku międzynarodowym. Szlachciance nie podobał się ten pomysł, ale była zbyt mała, by zabierać głos wśród starszych. Za to, naśladując rodziców, była miła i uczynna wobec Elvisa i dopiero w osamotnieniu dawała upust swoim emocjom.
                Czwórka dzieci biegała po ogrodzie, dopóki Jamie nie zatrzymał się nagle przy wejściu do szklarni. Lizzy natychmiast pobiegła za nim. Chwilę później zjawiła się pozostała dwójka przyjaciół i wspólnie obserwowali niezwykły, zapierających dech w młodych piersiach obraz. Dwa psy – wilczur o skórze czarnej jak noc i śnieżnobiały labrador – poszczekiwały cicho, poruszając się w przedziwny sposób. Jeden z psów wskoczył na plecy drugiego i przesuwał go naprzód.
                – Co one robią? – zapytała Tomoko, spoglądając na zwierzęta przez palce; wyczuwała, że ten widok nie był przeznaczony dla jej oczu, chociaż nie umiała określić, dlaczego.
                – Nie wiem, może jeden z nich jest ranny? – odparł niepewnie Elvis i chwycił swoją narzeczoną za koszulkę.
Szlachcianka wyrwała kawałek materiału z jego dłoni, tłumacząc, że jeśli go pogniecie, to mama będzie na nią zła. W rzeczywistości zwyczajnie nie chciała, żeby chłopak się do niej zbliżał. Chciała za to, by to Jamie przytulił się do niej przerażony niecodziennym widokiem, ale blondyn przyglądał się psom i zamyślony mruczał coś pod nosem.
                – Jamie, ty wiesz, co to jest? – zapytała ruda dziewczynka, machając chłopcu przed oczami.
Ten pokręcił głową, mrugnął kilka razy i teatralnie podrapał się po głowie, po czym odwrócił się plecami do zwierząt i skupiając na sobie wzrok pozostałych, zaczął wyjaśniać:
                – Te dwa psy kop…koop…
                – Kopulują? – wtrąciła pomocnie Lizz.
                – Tak, dziękuję Lizzy. Te dwa robią to, co powiedziała Lizzy. Rodzice mówili, że tak robią dorośli, żeby mieć dzieci.
                – Naprawdę?! ­– krzyknął zaskoczony Elvis. – Mamusia mówiła, że dzieci przynosi bocian!
                – Bo twoja mam jest tak samo głupia, jak ty – burknęła zirytowana Tomoko. – Dzieci biorą się z kapusty!
Słysząc ich opinie, Lizzy parsknęła śmiechem i chwyciła się za brzuch, lekko się pochylając.
                – To nieprawda. Przecież dzieci biorą się z miłości mamusi do tatusia! – krzyknęła ruda dziewczynka.
                – Czyli z kopulacji! – zawtórował jej Jem.
                – Nieprawda! Kłamiecie! – postawił się Elvis i zaczął pociągać nosem, gotów w każdej chwili się rozpłakać.
Elizabeth uderzyła go w ramię i skarciła wzrokiem.
                 – Cicho bądź, bo zaraz ktoś tu przyjdzie.
                – A co w tym złego? – zapytała Tomoko.
                – Bo każą nam stąd iść, a ja chcę popatrzeć, żeby wiedzieć na przyszłość jak się to robi – wyjaśniła Lizz.
Jamie skinieniem głowy przyznał przyjaciółce rację. Chwycił ją za dłoń i zaprowadził do psów, stając pomiędzy nią i zwierzętami, by czuła się bezpieczna.
                – Teraz możesz się dobrze przyjrzeć – powiedział z dumą, rzucając Elvisowi zaczepne spojrzenie.
Od zawsze lubił Elizabeth i chciał, żeby została jego żoną, ale jego ojciec się nie zgodził. Jem miał mu to za złe, nie rozumiejąc, że małżeństwa były aranżowane po to, by umocnić sytuację szlachty, a nie dlatego, że się kogoś kochało. On zawsze chciał robić to, co sprawiało mu przyjemność, a nie to, czego wymagali od niego rodzice, konwenanse czy status społeczny.
                – Dziękuję – odparła dziewczynka i dotykając ramienia przyjaciela, wychyliła się przez nie i zaciekawiona przyglądała się ruchom psów. – Jamie? – zagadnęła po chwili.
                – Słucham, Lizzy.
                – Jak dorośniemy, chcę wziąć z tobą ślub i mieć dziecko z miłości przez kopulację – szepnęła szlachcianka, przytulając się do ramienia blondyna.
Jamie uśmiechnął się do niej promiennie i odwzajemnił uścisk, a potem odsunął od siebie przyjaciółkę i spojrzał głęboko w jej błękitne oczy.
                – To obietnica – powiedział poważnie.
                – Tak, to obietnica – powtórzyła po nim.
                – Co jest obietnicą, Lizz?
                – To, że bę… – zająknęła się hrabianka.
Dopiero po chwili zorientowała się, że ostatnie zdanie powiedziała na głos. Za bardzo pozwoliła sobie odpłynąć we wspomnienia. Zrobiło jej się głupio, ale spojrzała na przyjaciela i wzięła głęboki oddech.
                – Pamiętasz, jak kiedyś byliście u mnie wszyscy i widzieliśmy dwa psy w szklarni? – zapytała melancholijnie.
Blondyn zastanowił się przez chwilę, usiadł na łóżku i krzywił się jeszcze przez chwilę, próbując przypomnieć sobie wspomnianą przez nią sytuację.
                – Dwa psy, które uprawiały miłość kopulując?! – krzyknął po chwili, podskakując na materacu.
                – Tak. Dokładnie te dwa. Przypomniało mi się właśnie. I to, jak obiecaliśmy sobie, że będziemy mieli razem dziecko!
                – Masz rację! Ahahaha. I to, jak potem przyszła twoja mama i pogoniła te dwa psy miotłą, a Elvis zaczął płakać, bo był pewien, że dzieci przynosi bocian! – roześmiał się Jem.
Podłożył dłonie pod głowę i wyciągnął się na łóżku, lądując tuż obok Elizabeth.
Jeszcze przez chwilę wspominali tę niezwykle zabawną sytuację z dzieciństwa, póki radość nie ustąpiła miejsca zadumie.
                – Wiele się od tamtego czasu zmieniło… – mruknęła Lizz, spoglądając smutno na bezwładne, przykryte kocem kończyny.
Żałowała, że jej życie potoczyło się w taki sposób. Kiedy była mała, miała mnóstwo marzeń, pomysłów na siebie, a całą przyszłość widziała w pięknych barwach – jednak życie zweryfikowało sposób myślenia szlachcianki, jakby karało ją za zbyt śmiałe marzenia. W rezultacie straciła wszystko. Rodziców, przyszłość, duszę, a teraz nawet władzę w nogach… Dlatego nie lubiła wspominać. Wtedy uświadamiała sobie na nowo, jak wiele straciła, a jednocześnie miała ogromne poczucie winy wobec wszystkich życzliwych ludzi, którzy zjawili się w jej życiu po porwaniu, bo gdyby cofnęła czas, nigdy by ich nie poznała.
                – To prawda. Mnóstwo rzeczy. Ale wiesz, co się nie zmieniło?
                – Hm?
                – To, że wciąż jesteśmy przyjaciółmi. Nie zamierzam wchodzić w drogę twojemu kamerdynerowi, bo on wyraźnie czuje do ciebie miętę, ale zawsze możesz na mnie liczyć – zaśmiał się lekko skrępowany blondyn i przetarł twarzy, by winą za rumieńce obarczyć podrażnienie skóry.
                – Jem, o czym ty gadasz? – mruknęłam hrabianka.
Była pewna, że Sebastian dobrze kryje się ze swoimi emocjami, a tymczasem Jamie zdołał przejrzeć go zaledwie w tydzień. Czy naprawdę wszyscy jej przyjaciele byli pod tym względem bystrzejsi od niej?
                – Widzę jak na ciebie patrzy i jak bardzo o ciebie dba. Wydaje ci się, że każdy kamerdyner się tak zachowuje? Otóż nie. Temu wyraźnie na tobie zależy. I jeśli moje zdanie coś dla ciebie znaczy, to wiedz, iż uważam, że do siebie pasujecie – wyjaśnił i wbił wzrok w fioletowy baldachim rozwieszony nad łóżkiem, przez który ledwie prześwitywał sufit pokryty tapetą w czarne motywy kwiatowe.
                – To jest… bardzo skomplikowane – wydusiła z trudem, zaciskając dłoń na ołówku, który przez kilka ostatnich minut namiętnie obracała w dłoni. – Sebastian i ja mamy za sobą przeszłość.
                – Każdy jakąś ma – przerwał jej Jem. – Ale, tak jak wszyscy, masz prawo do szczęścia. Poza tym, jemu dajesz się dotykać, a to musi coś znaczyć – dodał z wyraźną nutą zazdrości w głosie.
                Elizabeth nie odpowiedziała. Zastanawiała się czy powinna wyjawić przyjacielowi prawdę o sobie i demonie, ale po krótkiej naradzie ze swoim sumieniem uznała, że to nie byłby dobry pomysł. Jamie był naprawdę dobrym przyjacielem, ale gdyby dowiedział się, kogo właśnie poparł, wzburzyłby się i zaczął zadawać mnóstwo pytań. Hrabianka nie czuła się gotowa, by na nie odpowiadać, nie chciała też niepotrzebnie martwić znajomego. Postanowiła, że – przynajmniej na razie – prawdziwa tożsamość demona powinna zostać tajemnicą.
                – Pozwalam, ale on przestał dotykać mnie i nie wiem, dlaczego – westchnęła ciężko, skupiając uwagę przyjaciela na powierzchownym – w porównaniu z prawdziwą naturą kamerdynera – problemie.
                – Więc go zapytaj.
                – Ale ja…
                – Zapytaj go. Jesteś Elizabeth Roseblack. Kto, jak nie ty, miałby to zrobić? Mogę powiedzieć o tobie wiele złego, ale tchórzliwa nie jesteś. Zawsze lubiłaś stawiać sprawy jasno, więc nie wycofuj się tylko dlatego, że chodzi o miłość – rzekł stanowczo James.
Uniósł się na łokciach i zmierzył przyjaciółkę srogim wzrokiem. Nie zamierzał pozwolić jej pieścić się ze sobą w ten sposób. Doskonale wiedział, że osiągniecie celu ­­– nawet tego typu – wymagało czasem trudnych kroków, i wierzył, że Lizz podoła zadaniu. Szczególnie że widział jak na dłoni, jakim silnym uczuciem kamerdyner darzy niedoszłą matkę jego teoretycznych dzieci.
                – No dobrze. Chyba masz rację – przyznała niepewnie Lizz.
Była ciekawa czy gdyby Jamie znał całą prawdę, wciąż zachęcałby ją tak samo żarliwie. Rozum podpowiadał, że próbowałby wybić jej z głowy uczucia do demona, ale z drugiej strony – mając na uwadze reakcję Tomoko – może również byłby wyrozumiały? W końcu miłość rządziła się swoimi prawami, a sytuacja w jakiej znalazła się hrabianka, była tak skomplikowana, że nie można było z łatwością przyporządkowywać jej decyzji do czerni lub bieli. Pragnęła, by tak właśnie pomyślał, kiedy któregoś dnia wyzna mu prawdę.
                – Dobrze, panie pomocny, skoro tak służysz mi radą, to może powiesz, co znaczy to słowo? Nie umiem tego przetłumaczyć – jęknęła rozżalona, sięgając po zalegającą na etażerce kartkę.
James wziął ją do ręki i przeczytał cały akapit, by wdrożyć się w tekst i zrozumieć cały kontekst, a potem podał przyjaciółce odpowiedź. Znał łacinę dosyć dobrze. Uczył się jej, zanim jeszcze uciekł z domu i przychodziła mu niezwykle łatwo, dlatego też chętnie pomógł Elizabeth – oczywiście po chwili stwierdzając, że dalej musi sobie poradzić sama. Dziewczyna nie była zbyt zadowolona, ale gdyby James zachował się inaczej, byłoby to zwyczajnie oszustwo wobec nie tylko Sebastiana, ale samej hrabianki. Tylko poprzez podejmowanie wyzwań i nie poddawanie się w obliczu problemów można było osiągnąć sukces – i oboje doskonale o tym wiedzieli.
               
~*~
Drogi chłopcze,
Zaskoczyłeś mnie po raz kolejny. Właściwie powinienem już do tego przywyknąć, ale w dalszym ciągu nie mogę wyzbyć się myśli, że to tylko zbieg okoliczności. Chociaż, biorąc pod uwagę źródło Twojej wiedzy, to niezwykła ignorancja z mojej strony. Mimo to, istnienie człowieka, który mógłby przewidzieć bieg wydarzeń, jest nieco zbyt surrealistyczne, by umysł kogoś tak sędziwego jak ja był w stanie po prostu przyjąć coś tak niebywałego.
                Pewnie ciekawi Cię, co tym razem się sprawdziło? W dalszym ciągu mamy lato. Koniec lipca, by być dokładnym. W tym okresie miało się wydarzyć kilka istotnych rzeczy, ale żadna z nich nie zdziwiła mnie tak, jak pojawienie się u mych drzwi naszego wspólnego znajomego. Dokładnie tak, jak mi mówiłeś – był zdesperowany, niemal błagał o pomoc, a ja – chociaż nie byłem pewien czy będę w stanie cokolwiek dla niego zrobić – przystałem na prośbę, nie biorąc zapłaty. Tak, wzrok Cię nie myli – postanowiłem z tym poczekać, mając nadzieję na coś znacznie bardziej wartościowego niż zwyczajowe wynagrodzenie.
                Zastanawia mnie jedno: dlaczego tak bardzo zależy mu na tym, by tego dokonać? Głupi on, niezmiernie głupi. Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale bez Ciebie, drogi chłopcze, nie jest już tą lśniącą gwiazdą na zwiastującym zagładę niebie. Bez słowa dał mi wszystko, czego potrzebowałem, nie zdając sobie nawet sprawy, że nie wszystkie ze składników miały przysłużyć się jego sprawie. Ale kiedy chodzi o te słabą istotę, zupełnie traci głowę. Właściwie to zabawne: obserwowanie jak pod pozorami spokoju gotuje się wewnątrz. Już samo to uważam za niezwykle cenne. Ale wciąż zamierzam odebrać swoją zapłatę.
                Dlaczego to robię? ­– zapytasz. Nie dziwię Ci się. Sam przez długi czas nie byłem pewien czy powinienem postępować zgodnie z Twoimi przesłankami. Ale wiesz? Zrozumiałem coś. Opowiadana przez Ciebie historia urywa się dopiero na polu bitwy, a ja jestem jedyną żyjącą istotą, która zna przebieg wydarzeń do tego momentu. Oznacza to – wiem, że doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, ale proszę, pozwól mi zabłysnąć – iż wszyscy, oprócz mnie, postępują zgodnie z wolą losu i tylko ja mogę coś zmienić. Skoro jednak Twoja przepowiednia zwiastowała nadejście wielkiej potyczki, po cóż miałbym cokolwiek zmieniać? Postanowiłem się zabezpieczyć na wszelkie opisane przez Ciebie ewentualności. Mam odpowiedź na każde pytanie, cukier do każdej herbaty – nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Dlatego więc zrobię to, o co mnie poprosił, i pomogę im. Jeślibym tego nie zrobił, mógłbym zmienić bieg wydarzeń, a przecież tego nie chcę, prawda? Jeśli naprawienie tego, co zepsuł, sprawi, że znajdę się w punkcie, w którym urwała się Twoja opowieść, drogi chłopcze, jestem gotów to zrobić.
                Samo zadanie okazało się jednak trudniejsze, niż początkowo zakładałem. Jak wiesz, nie powinienem zjawiać się w… rodzinnych stronach. Stąd też musiałem prosić o pomoc. Lecz nie to było moim największym problemem. Był to sam przebieg procesu. Od lat nie miałem okazji bawić się tymi wszystkimi zakazanymi zabawkami. Nieco zardzewiałem. Kilka prób przyniosło niesamowicie zgubne skutki – wciąż zmywam sadzę ze ścian piwnicy. Sądzę jednak, że podołam. Wybrałem nawet odpowiedni dzień. Oczywiście jest to pełnia. Nie muszę Ci tłumaczyć, dlaczego, prawda? Na pewno stwierdziłbyś, że to uwłacza Twojej inteligencji, a przecież nie chciałbym urazić Twej dumy. Zdecydowanie bym nie chciał. Nawet po śmierci nieco lękam się Twojej złości – raczej z sentymentu, niż z jakiejkolwiek racjonalnej pobudki, ale czasem każdy może sobie pozwolić na tego typu zachowania, nie sądzisz? Tak czy inaczej, to, co zamierzam zrobić, wymaga mnóstwa skomplikowanych działań i idealnego zgrania w czasie. No i oczywiście odpowiednich przygotować. Wierzę, że uda mi się tego dokonać, chociaż czy nie jest tak, że mając świadomość przyszłości i tak już ją zmieniamy? Ludzie powiadają, że gdyby wiedzieli, co ich czeka, usiedliby wygodnie w fotelach i czekali na nadejście cudownej przyszłości, ale czy zaniechanie wszelkich działań nie prowadzi do zmiany owej przyszłości? Mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane poznać odpowiedź na to pytanie. Na razie asekuracyjnie założę, że kilka dodatkowych prób i rzetelne przygotowanie nie zaszkodzą temu, na co czekam.
                Zastanawiam się, o czym jeszcze mógłbym Ci opowiedzieć. Przygotowania przebiegają bez przeszkód, pogoda jest niezwykle piękna, nawet mimo wysokich temperatur, a w mieście ostatnimi czasy jest niezwykle spokojnie. Nie mam zbyt wiele pracy, dzięki czemu mogłem oddać się przygotowaniom. Na pieniądzach mi nie zależy, dlatego nie przejmuję się tym szczególnie. Pamiętasz te instrumenty, które skradziono mi ostatnio? Kiedy zjawił się u mych drzwi, prosząc o pomoc, powiedziałem, że będą mi potrzebne. Kłamałem, ale czy to ma jakieś znaczenie? Następnego dnia nowy, lśniący jeszcze, zestaw – wraz z fiolką krwi – pojawił się wewnątrz mojej pracowni. Rzecz jasna tej pracowni, o której wiedział, wszak tę dwie pozostałe wciąż zachowuję w sekrecie. Lubię mieć coś tylko dla siebie.
                Sądzę, że to chyba wszystko, co mam Ci obecnie do przekazania. Nie muszę chyba wspominać, jak podekscytowany jestem  na myśl o zadaniu i zbliżającym się spełnieniu marzeń? Ciekaw jestem czy Twoje próżne słowa znajdą swe odbicie w rzeczywistości… Cóż, niedługo się przekonamy.
                Do zobaczenia, drogi chłopcze. 

11 komentarzy:

  1. Okejo, zgubiłam głowę gdzieś na początku nowego tomu i się nie mogę pozbierać. Już gdzieś wspomnianym zwyczajem - napiszę cokolwiek, by mieć pretekst, by wrócić tu jutro i wreszcie nadrobić zaległości. Wesołych Świąt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wesołych <3.
      Będę czekać, bo Cię trzymam za słowo :P. Ciekswa jestem, jak Ci się podoba^^.

      Usuń
  2. No, teraz juz pelnoprawnie moge zyczyc wesolych:) Udalo mi sie odejsc od stolu i na moment uciec od rozmow o smaku wiosennych pomidorow - a raczej jego braku (ale nie narzekajmy, jedzenie to najwiekszy plus swiat).
    Czytam sobie i zaczynam sie zastanawiac czy slusznie sie zglosilam do komentarza, zanim dowiedzialam sie, co mi przyjdzie komentowac. Ale dobra, nalezy ci sie, bede walczyc. Na szczescie napisalas o czyms innym procz samego opisu kopulacji psow :") Lizz byla dociekliwym dzieckiem. Widac taka wyrazna granice miedzy Lizzy i Jemem a Tomoko i Elvisem. W sumie nie wiem, ale tak na to spojrzalam - Lizz i Jem, no oni sa madrzy okej; Elvisa nie lubimy, bo jest glupi, choc to akurat zaleznosc bardzo wzajemna - a nie chwila - z calej jego rodziny zrobmy idiotow. Ale kazda opowiesc musi miec jakiegos kozla ofiarnego; Tomoko dodamy poki co do Bandy Elvisa, bo nikt inny nie pozostal, by zablysnac, a humor trzeba podtrzymac. Wieeem, jade po dzieciach. Musze odreagowac, bo mnie znow odeslano z talerzem do kuchni podczas "Obrad Doroslych" ;-;
    ...No i potem mamy dziecieca "milosc". Lizzy i Jem, takie "kalaj" obietnice na slowo harcerza, chyba nawet przez moment mialam w sobie ciche kyaa, ale troche nie dotarlo do otepialego mozgu. Zamiast szukac odpowiedzi w dalszej czesci notki, musialam powtarzac w myslach: "Po cholere tutaj te psy?!". Mam zle skojarzenia z psami. I zepsuty nastroj Seba. Bo nadrabiam dzis zaleglosci no i wiesz. Aaa, kurde, co to ma byc?!
    Ja tam nie do konca chyba umiem czytac mowe niewerbalna, ale przez te gierki to nie tylko nasze trio z Sebim na czele, ale jeszcze Jem ucierpi. Takie przynajmniej mam wrazenie. Albo takie nietrafne wnioski wyciagnelam z historii o pieskach.
    Underek znowu gada. Ten fragment o naprawianiu Czyichs bledow napawa mnie optymizmem.
    Wiem, ze oczekujesz jakichs spekulacji na temat i tak dalej... Zgubilam sie xD Aaa, patrze na zegar i sie zorientowalam, ze mi bateria padnie. Pisze to cos od czterech godzin. No i gapie sie w ekran. No i od poltorej godziny walcze z internetem,by mi wyslal komentarz (bez polskich znakow,ale jest!)
    Ty biedna czekasz, az ktos napisze cokolwiek madrego, na temat. Najwidoczniej, to nie ja.
    Pytalas, jak mi sie podoba. No, podoba. Pieklo jak zwykle supi, troche sie musze na Sebe poobrazac. Nie wiem, jak Ci sie to udalo, ale juz nie potrafie spojrzec na Enepsi tak jak kiedys. Nie oceniaj ksiazki po okladce? Teraz wlasciwie potrafie jej juz tylko wspolczuc. No... i bede czekac na ciag dalszy "Opowiadania na motywach" (ile cudzyslowow). Oczywiscie, to, kiedy wreszcie sie zbiore i cos z siebie wykrzesam. Ale wiesz, jestem z Toba :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że jesteś. Dziękuję :*.
      A Wasze teorie uwielbiam, nic nie poradzę. Nie dość, że dowiem się, co trzeba doprecyzować, zainspiruję się i wpadnę na jakiś nowy motyw, to jeszcze czasem się pośmieję i poznam generalne reakcje.
      Cieszę się, że udało mi się zmienić Twoją, i z tego, co zauważyłam - nie tylko Twoją - opinię na temat Enepsi. Na samym początku jej nie lubiłam, ale już po pierwszym uruwku, w którym się pojawiła, pomyślałam, że zasługuje na większą rolę i zaczęłam ją odpowiednio budować. Współczucie, o którym mówisz, jest cudownym dowodem na to, że mi się udało. No i samej też mi jej żal, jak patrzę na to, co Sebuś z nią wyprawia i na to, jaka była jej przeszłość. Ale dosyć o tym, wiele jeszcze przed nami (i Nami hehehehe xD).
      Pieski i ich bzykanko to element komiczny i jednocześnie narzędzie do pokazania dawnej relacji Elizabeth i Jamesa. Taka ich niewinna miłostka - to urocze xD.
      A Elvis... No cóż. Jeśli dziecko miało głupich rodziców, to i samo mogło do zbyt mądrych nie należeć i tak właśnie jest w jego wypadku. Nie lubię go i nigdy nie lubiłam - może dlatego, że w mojej wyobraźni wizualnie jest niesamowicie podobny do Aloisa, a jego wprost nie znoszę. Trudno powiedzieć. Wiem, że dam motyw wydaje się zbyt prosty i oczywisty jak na moje opowiadanie, ale nic na to nie poradzę - chwila słabości :P. No i nikt nie mówił, że wiecznie musi być skomplikowanie.

      Z polskimi znakami czy bez, dziękuję za komentarz i życzę ( teraz personalnie :P) wesołych świąt^^.

      Usuń
  3. Błędne hasło do zgłoszenie do katalogu.
    Proszę o wczytanie się w regulamin. : )

    http://kochamczytacblogi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiadomość od katalogu z wyobraźnią.
    Proszę wczytać się również w regulamin przy hasłach i napisać od nowa zgłoszenie. : )

    OdpowiedzUsuń
  5. Proszę o poprawę zgłoszenia na Katalogu Euforia.
    Hasła są często związane również i z moją specjalizacją :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie chodzi o to. Nie było tam żadnego starego hasła, tylko mylisz hasła zamiast uważnie przeczytać, tyle.
    I opowiadanie jest już w katalogu. Pozdrawiam. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czytałam to kilka razy. Mam dziś jakieś problemy z myśleniem najwidoczniej, bo to już srugi raz dzisiaj Oo.
      Dzięki w każdym razie.

      Usuń
    2. Nie no spoko, każdemu się zdarzy : ) Spokojnie.

      Usuń
  7. Twój blog został dodany do Katalogu Opowiadań Szukam — Blogspot. Pozdrawiam! :)

    Heques z załogi SB

    OdpowiedzUsuń

.