środa, 3 sierpnia 2016

Tom IV, XLIII

Wiecie, co jest straszne? 
Dzisiejszy rozdział kończy się stronę przed tekstem, który zaczęłam pisać w poniedziałek. To jest strasznie, okropne, paskudne i nienawidzę pisać na bieżąco. Dlatego dziś znów są cztery strony, a ja muszę się wziąć porządnie za nadrabianie braków (minimum pięć stron dziennie), bo obecny stan rzeczy strasznie mnie denerwuje.
A teraz milsze rzeczy:

ZALICZYŁAM!!! NA 5! (pięć z wykrzyknikiem - taka szósta na studiach). JESTEM BOGIEM NIHOŃSKIEGO <3.
Dziękuję na Wasze wsparcie i miłe słowa <3.

A teraz życzę miłego rozdziału :*.


==========================



Sebastian zjawił się w kuchni chwilę po tym, jak usłyszał niesamowicie głośny huk. Wprawdzie nie miał powodu, by tak się spieszyć, doskonale wiedząc, co zaszło, jednak zadbał o pozory, by wzbudzić w dwójce, a jak się okazało – nawet trójce, niesfornych służących dodatkowy stres i poczucie winy. To, co zobaczył, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Wydawało mu się, że ostatnie pół roku nauczyło Jeanny i Thomasa odpowiedzialności i niezawodności, jednak obraz, którym uraczyła go kuchnia, całkowicie zrewidował jego opinię.
Spośród chmury dymu wyłoniły się trzy pokryte popiołem twarze z lekko poprzypalanymi włosami. Z oczu całej trójki demon wyczytał niesamowite zdziwienie, a w dłoniach kucharza dostrzegł zapalniczkę. Sebastian otworzył okno, mierząc służących morderczym spojrzeniem, a kiedy dym nieco się ulotnił, zobaczył porozrzucane worki z mąką i wszystko stało się dla niego jasne.
— Thomas, ile razy ci powtarzałem, żebyś nie palił w kuchni? Jeanny, ile razy mówiłem, że trzeba uważać na worki z mąką? Frederic… Zawiodłem się na panu — westchnął ciężko, zgarniając z blatu dwa puste, poprzedzierane worki. — Dobrze zmielona mąka unosząca się w zamkniętym pomieszczeniu jest łatwopalna. Nie chcę nawet wiedzieć, jak doszło do tego, że wypełniliście nią całe pomieszczenie. Panienka Elizabeth przechodzi teraz ciężki okres, powinniście ją wszyscy wspierać. A tego — wskazał na sporych rozmiarów dziurę wychodzącą na ogród posiadłości — w żadnym wypadku nie można nazwać wsparciem żadnego rodzaju — zakończył, zmęczony siadając na krześle.
— Łatwo powiedzieć! Nie mogłem przecież zostawić pracy, nie zdążyłbym! Poprosiłem o pomoc Frederica, nie zrobiłem nic złego! — tłumaczył się zirytowany kucharz.
— A-a-ale… — zająknęła się blondynka, ale widząc wyraz twarzy kamerdynera, zrezygnowała z dodawania czegokolwiek więcej.
Frederic za to wydawał się spokojny. Wprawdzie było po nim widać, że poczuwa się do częściowej odpowiedzialności za całe zajście, jednak nie widział w swoim postępowaniu niczego niewłaściwego. Michaelis odniósł nawet wrażenie, że mężczyzna ma mu za złe tak gwałtowną, bezzasadną reakcję.
— Panie Sebastianie — zaczął spokojnie, tonem dziadka, który zamierzał wytłumaczyć swemu wnukowi, jak działa świat, który malec dopiero poznawał. — Pan Thomas poprosił mnie o pomoc w przyniesieniu worków z mąką. Poszliśmy więc do spiżarni i dźwignęliśmy po kilka na plecy. Nic by się nie stało, gdyby krzesła w kuchni się nie chwiały, jednak są niestabilne i panienka Jeanny spadła z jednego z nich, niefortunnie się na nas przewracając. Nie ma w tym niczyjej winy, zwykły przypadek. Proszę się nie denerwować, naprawimy wyrządzone szkody. Oczywiście zapłacimy z naszych pensji — powiedział nad wyraz beztrosko i odpowiedzialnie, co w połączeniu zupełnie zbiło Sebastiana z tropu. Spojrzał w stare oczy Frederica i westchnął ciężko, zdejmując z siebie frak.
— Nie trzeba. Wracajcie do obowiązków. Sam zajmę się kuchnią. Proszę tylko, żebyście nie wspominali panience Elizabeth ani paniczowi Jamesowi o tym, co tutaj zaszło. Pod żadnym pozorem, dobrze? To dla jej dobra — poprosił Michaelis. Podciągnął rękawy koszuli i dokładnie przyjrzał się dziurze, by ocenić, jak długo powinien ją naprawiać i jak bardzo może skrócić ten czas, by stangretowi wydało się to zaledwie niezwykłe.
— Oczywiście — odparła Jeanny wraz z Frederickiem, po czym opuścili pomieszczenie, zostawiając Thomasa sam na sam z głównym służącym posiadłości Roseblack.
— Coś jeszcze, Thomas?
— Czego się tak rządzisz? Zapomniałeś, że teraz wszystko zależy od nas?
— Już nie — poinformował Sebastian, uśmiechając się życzliwie do zaskoczonego kucharza.
— Co przez to…
— Dziś rano panienka Elizabeth oficjalnie przywróciła mnie do służby. Prosiła, bym przekazał wam tę wiadomość. Ufam, że poinformujesz Jeanny. Wobec tego, wraz z dniem dzisiejszym kończy się wasze zwierzchnictwo nade mną i wszystko wraca do normy. Dziękuję za waszą ciężką pracę, doskonale sobie poradziliście, jednak teraz pora, byście wrócili do swoich zadań. Jak widzisz, wciąż brakuje wam wielu niezbędnych umiejętności, takich jak myślenie chociażby… — wyrecytował dumnie lokaj. Odwrócił się plecami do Thomasa i zignorował go zupełnie, zajmując się przebieraniem gruzów i przygotowywaniem sobie miejsca pracy.
~*~
Życie królowej piekielnego dworu wcale nie było takie przyjemne, jak można było sobie wyobrazić. Enepsignos czasem zdarzało się fantazjować, że udaje jej się zdobyć ten tytuł i u boku Kruka spędza całą wieczność, pławiąc się w chwale i robiąc, co jej się żywnie podoba. Nie sądziła jednak, że kiedy mąż wyrusza do ludzkiego świata, by zdobyć informacje, wszelkie obowiązki spadną na nią. Na nawet gdyby wiedziała o tym od samego początku, nigdy by nie pomyślała, że wypełnianie ich będzie aż tak niesamowicie męczące.
Całe dnie kobieta spędzała na wypełnianiu formularzy dotyczących spraw, o których nie miała bladego pojęcia, co chwilę zastanawiając się tylko, czy przypadkiem nikt nie próbuje wykorzystać jej niewiedzy, by się wzbogacić, czy przejąć władzę. Od całego tego stresu kobieta była zupełnie wykończona. Nie pamiętała, kiedy ostatnio tak bardzo chciało jej się spać. Nawet po ciężkiej bitwie, którą wraz z ukochanym prowadziła jakiś czas temu przeciwko Belialowi, nie zmęczyła się tak, jak teraz. Takie intensywne myślenie było zwyczajnie nieznośne, a ona zupełnie się do tego nie nadawała. Nie mogła jednak zostawić królestwa samopas, licząc na to, że demony poradzą sobie same. Już obrady doradców doskonale pokazały jej, jak strasznie trudne charaktery mieli ci, których właściwie od zawsze unikała, nie chcąc narażać się na niepotrzebne obelgi. Teraz, kiedy stała na ich czele, wydawali się jeszcze żałośniejsi i głupsi niż dotychczas. Z wyjątkiem Lokiego, Anasiego i, zaskakująco, Lewiatana, który – chociaż nie grzeszył ponad przeciętnym intelektem ­– był niezwykle rzeczowy i pomagał uspokajać wiecznie podburzającego wszystkich Azazela.
Zmęczona po kolejnym dniu ciężkiej pracy, królowa siedziała w swoim ulubionym miejscu w zamku – na dachu w piekielnym ogrodzie, stukając szpilką w jeden z onyksowych kamieni zdobiących wąskie ścieżki pomiędzy śmiercionośnymi roślinami. Kilka godzin wcześniej do głowy demonicy przyszła pewna myśl i chociaż wiedziała dokładnie, że nie powinna się jej trzymać, wszelkie próby wypchnięcia natręctwa z umysłu spełzały na niczym, odnosząc przeciwny do zamierzonego skutek. Pomysł uporczywie powracał do niej co chwilę z coraz większą siłą, wzbudzając irytację i niezwykłe pragnienie posłuchania głosu serca.
Chciała opuścić piekło i udać się za mężem do ludzkiego świata, by mu pomóc – a jeśli nawet nie, to by chociaż przez chwilę móc na niego popatrzeć. Przytulić go, pocałować, poczuć jego zapach, naładować baterię, a potem wrócić z nowymi siłami, by dalej nieść na barkach ciężar odpowiedzialności za królestwo dzieci ciemności. Wiedziała, że nie powinna tego robić, w końcu wiązałoby się to z pozostawieniem krainy bez władcy, a delegować nie bardzo miała kogo, ale tak bardzo tego pragnęła, że zwyczajnie nie umiała się oprzeć.
Spoglądała na uschnięty konar drzewa, w którego wnętrzu płonął błękitny, wieczny płomień, prosząc go o pomoc. Zawsze tu przychodziła; szukała ukojenia i odpowiedzi, które zazwyczaj udawało jej się uzyskać. Tym razem jednak nie otrzymała niczego, jakby nawet wieczność wiedziała, że żadna siła nie powstrzyma jej przed posłuchaniem głosu serca.
— Skoro nawet ty nie próbujesz wybić mi tego z głowy, zrobię to — powiedziała uśmiechnięta, ostatecznie decydując się na wyprawę.
Kiedy tylko upewniła się, że za moment nie zmieni zdania, a jej determinacja jest tak silna, że wbrew rozsądkowi zrobi to, na co miała ochotę, zeskoczyła z gzymsu i wzbiła się w powietrze na swych błękitnych, jasnych skrzydłach, lecąc wprost do koszarów, gdzie Loki zajmował się szkoleniem rekrutów. Gdy tylko zatrzymała się pomiędzy żołnierzami, mężczyzna, dostrzegłszy ją, zdał sobie sprawę, co planowała i tylko jęknął męczeńsko, widząc, że tłumaczeniami niewiele wskóra. Podszedł do Eni i chwycił jej wyciągniętą dłoń.
— Jesteś pewna? — zapytał cicho, zerkając na otaczające ich demony, jednym spojrzeniem karcąc je i zmuszając, by powróciły do ćwiczeń.
— Tak. Nawet ognik nie ma mi za złe. Muszę to zrobić, chcę mu pomóc. Albo chociaż dowiedzieć się, ile to jeszcze potrwa — wyjaśniła, uśmiechając się do blondyna.
— Rozumiem. Rządzić w twoim imieniu, pani, będzie dla mnie zaszczytem — odparł generał, klękając przed demonicą i pochylając nisko głowę.
Kilka minut później Enepsi była już w drodze do swojego apartamentu. Musiała ubrać się tak, by nie wyróżniać się spośród ludzi, na dodatek wiedziała, że znów musi wcisnąć się w to niewygodne, ludzkie ciało, które tak irytująco piłą ją we wszelkich zgięciach w ciele. Jednak była w stanie tyle poświęcić, by móc spotkać się z ukochanym. Może uda jej się pomóc? Może wspólnie wpadną na trop i będą mogli wrócić do piekła? Po podróży obiecywała sobie  niezwykle dużo, nawet przez chwilę nie przeszło jej przez myśl, iż to, czego się dowie, całkowicie wywróci jej świat i jeszcze pożałuje, że zdecydowała się opuścić dom.
Spakowała niezbędny ekwipunek: noże, sztylety, jeszcze więcej noży i ulubiony naszyjnik bojowy z kła piekielnego psa, który nosiła ze sobą na wszelkie wyprawy poza tereny piekła, gdy tylko spodziewała się, że czeka ją walka. Dawno temu dostała go od Kruka i od tego czasu zawsze przynosił jej szczęście. Wprawdzie nie zwykła nosić go na szyi w obawie o to, że w ferworze walki mogłaby go stracić, lecz zawsze miała pamiątkę gdzieś przy sobie – w cholewie buta, w małej kieszonce ubrania, zawiniętą wokół nadgarstka. Najważniejsze, by była przy niej – wtedy czuła, że zdoła wygrać każdą walkę.
Gotowa do drogi stanęła przed lustrem, by przyjrzeć się sobie po raz ostatni i pożegnać oblicze, którego nie mogła pokazywać ludziom. Jej ludzka postać była wprawdzie do złudzenia podoba do tej demonicznej, jednak nie taka sama, na dodatek ograniczenie mocy o prawie jedną trzecią straszliwie irytowało królową. Nie mogąc nic na to poradzić, westchnęła pod nosem i otworzyła portal, przez który przeszła z gracją, wychodząc w pobliżu miejsca, w którym zjawiła się ostatnim razem, wizytując ludzki świat.
Od jej poprzedniej wyprawy niewiele się zmieniło. Drzewa wciąż były wściekle zielone, mieszanina przytłumionych, dziwacznych zapachów nieco ją przytłaczała, a jasny kolor nieba niemal oślepiał, póki nie przyzwyczaiła się do ogromnej, niezwykle jasnej kuli na nieboskłonie, która swym blaskiem zupełnie przyćmiłaby piekielne słońce.
Kiedy już udało jej się oswoić z otoczeniem, przywdziała ludzką skórę smukłej, wysokiej kobiety o bladobłękitnym odcieniu włosów i ciemnych oczach, których kolor do złudzenia przypominał tęczówki jej ukochanego, i ruszyła przed siebie, podążając za słabo wyczuwalną obecnością Kruka.
Oczy królowej naturalnie były równie błękitne, co cała reszta ciała, jednak chcąc nieco urozmaicić swój wygląd, postawiła na kolor, którym jej oczy błyszczały, gdy była wściekła. Nawet dobrze oddawało to wewnętrzny stan Enepsignos, bo nic innego, jak wściekłość, odczuwała przy każdym kroku, czując niesamowite ograniczenia nakładane na nią przez słabą, ludzką powłokę. Powtarzała sobie, że to wszystko dla dobra ukochanego, i tylko dzięki temu po kilku pierwszych minutach marszu nie pozbyła się najgorszego stroju, jaki kiedykolwiek przyszło jej nosić. Na dodatek z każdym kolejnym kilometrem obecność króla stawała się coraz silniejsza i Enepsignos wiedziała, że kiedy już go zobaczy, wszelkie niedogodności przestaną mieć znaczenie. Wtuli się w jego silne ramiona, wpije się w miękkie usta i wreszcie poczuje się szczęśliwa. 
Po niespełna godzinie podróży przez las, kobieta wyszła na wzgórze. Wydało jej się dziwnie znajome, ale dopiero po chwili zorientowała się, czemu naszło ją takie wrażenie. Kiedy ostatni raz była w ludzkim świecie, również dotarła w to miejsce. To tu spotkała człowieka, który nie potrafił jej pomóc. Niedaleko od miejsca, w którym się obecnie znajdowała, mieściła się rezydencja należąca zapewne do rodziny ludzkiego dziecka, na które królowa wpadła w okolicy. Dziwna, nieco zbyt wyniosła, jak na gust Enepsignos, dziewczyna o włosach w jednym z ulubionych odcieni ametystu jej ukochanego. Zapamiętała ją, bo nigdy wcześniej nie słyszała, by fiolet był jednym z naturalnych kolorów ludzkiego owłosienia, podczas gdy nie dostrzegła żadnych oznak farbowania na lekko pofalowanych puklach bezczelnego człowieka.
Mniej niż ludzkie dziecko, dziwiła Eni coraz wyraźniej wyczuwalna obecność męża. Wprawdzie okazały budynek ledwie majaczył na skąpanym w zieleni lasów horyzoncie, ale była niemal pewna, że jej ukochany był w tym domu. Czyżby aż tak się pomyliła? Była tak blisko rozwiązania zagadki i tego nie dostrzegła? Jeżeli Kruk był właśnie w tym domu, to by znaczyło, że prawdopodobnie spotkała się swego czasu z jednym z wrogów. Nie wydawało jej się jednak, by wątłe dziecko stanowiło zagrożenie.
Demonica poczuła się kompletnie skołowana. Nie mogąc okiełznać myśli, przysiadła na jednym z obalonych konarów na skraju lasu i wpatrywała się w jedną z pokrytych niebieską dachówką wieżyczek odległej o kilkanaście mil posiadłości. Uznała, że na wszelki wypadek odpocznie i zbierze siły. Możliwe, że król nie wracał tak długo, bo został uprowadzony przez tych, którzy planowali zniszczyć świat. To by tłumaczyło jego zwłokę, co nieco ucieszyło Enepsi, lecz radość natychmiast minęła, kiedy uświadomiła sobie, że to mogło oznaczać, że Kruk cierpiał. Na samą myśl o widoku jego skrzywionej w bólu twarzy czuła ogromną wściekłość, a nerwowo zaciskając dłonie, przebijała pazurami ludzką, cielesną powłokę, dodatkowo denerwując się z powodu kruchości ciała i natężenia bólu, który wydawał jej się niewspółmierny z odniesionymi ranami.

Kilka łyków zapasu krwi, który wzięła ze sobą na wszelki wypadek. Dwa kwadranse spokojnego leżenia, jeden pocałunek w szczęśliwy medalion i błękitna demonica znów była gotowa do marszu. Najchętniej rozłożyłaby skrzydła i zwyczajnie poleciała na miejsce, lecz nie raz z historii ukochanego dowiadywała się, jak nerwowo ludzkie śmiecie reagowały na widok latających demonów. Już sama świadomość, że coś, czym straszono ich w kościołach, rzeczywiście istnieje, sprawiała, że serca części z bogobojnych człowieczków nie wytrzymywały, ale co zdrowsi i silniejsi psychicznie uchodzili z życiem, by resztę swych marnych dni spędzić w zakładzie psychiatrycznym lub na ulicy – jeśli mieli na tyle dużo szczęścia, że udawało im się uniknąć pochwycenia w jednej z licznych nagonek na wariatów, które zarządziła głowa państwa, planując sukcesywnie wyplenić wszelkie aberracje.



6 komentarzy:

  1. Rozdział świetny ale..........mam takie dziwne uczucie po jakom cholerę ona wyszła z tego Piekła. I zostawila biednego Lokiegonz tymi irytującymi diabłami no no za grosz sumieni bo przecież demon. Achhhh nie mogę odpędzić od siebie tego obrazu. Sebuś naprawiający mur a tu patrzy a tu Enepsi wychodzi mu z lasu. Ciekawe czy nasz demon się ucieszy a może przedstawi Lizzy swoją małożonkę yhym już to widze. Yyyyyy no to sie rozpisałam. Standardowo czekam na NEXTA!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo ona koniecznie musiała go zobaczyć. W końcu go kocha, martwi się i takie tam... A zwalanie roboty na kogo innego? W piekle widać to standard. Król na królową, królowa na dowódcę wojsk - ciekswe, na kogo on zrzuci obowiązki. Aż boję się pomyśleć xD.
      Do zobaczenia w sobotę przy kolejnym rozdziale^^.

      Usuń
  2. Jak to na kogo wiadomo : Anasiego(chociaż biedaczysko ma już i tak dużo roboty ze szukaniem luk w umowie) Lewiatana albo (ewentualnie( Azazela chociaż w to szczerze wątpię.....

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziena Sebuś, zawsze wiedziałam, że w myśleniu nie jestem najlepsza :-*
    Brakuje wam umiejętności myślenia! To ja szacuję, że nie tylko im, to tak z 80% populacji. No i Friederick ♡ Wnusiu, nie wkurwiaj się, to, że jesteś demonem nie oznacza, że ci wolno ^^
    Zamiast Eni to wyobrażałam sobie Ciebie z nendroidem xdddddd i było mi to niezwykle bliskie xdddd Ale propsy, że rządzić będzie Loki. Silne rządy wojskowej ręki wyjdą Piekłu na rękę, przynajmniej tak sądzę. No i biedna Eniiii *mentalnie tulę nieistniejący byt?* Ona się martwi, że Sebcia przetrzymują i się znęcają, podczas gdy on zadowolony siedzi przy Lizzy i nie wyczuwa zagrożenia. I ta dziura w ścianie ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wreszcie ktoś jej współczuje xD. Za to Twoja zdolność do odnajdywania pocisków na czytelników (nieświadomych pocisków!) nigdy nie przestanie mnie zadziwiać xD.
      I tak, tak, dokładnie oddałaś postawę Frycka <3.

      Usuń
  4. Witaj ^_^ twojego bloga odkryłam dość niedawno, nie wiem jak aktualnie toczy się fabuła, bo czytam dopiero Tom I, jednak wpadłam na zabawny pomysł, którym chciałabym się z Tobą podzielić w jak najświeższy rozdziale :D ogólnie to wpadłam na taki pomysł by nagle w posiadłości pojawiła się starsza siostra Sebastiana, która jest równie pięknie i utalentowana jak on, tak naprawdę są prawie jak bliźniaki, nawet w pasjach i hobby :D też zawiera pakty, jednak ona służy jako piekielnie dobra pokojówka, która często też wszystko sama musi robić :D wracając do tematu, mimo iż jest z Sebastianem jak bliźnięta to jednak gdy go widzi staje się bardzo nadopiekuńcza i pilnuje Sebastiana jak oka w głowie. Wiedząc że Elizabeth i Seba kochają się droczyć ze sobą, Panienka będzie miała więcej rozrywka i okazji do dogryzienia mu, a i służba się pośmieje :D jednak wbrew pozorom podczas walki tworzą zgrany zespół, jednak jak w starszym rodzeństwie bywa to siostra będzie troche bardziej doświadczona :D mam nadzieje że pomysł się podoba i że nie było wątku z siostrą :D pozdrawiam, pisz dalej <3 idę czytać dalej Tom I :D

    OdpowiedzUsuń

.