sobota, 13 sierpnia 2016

Tom IV, XLVI

Musicie mi dziś wybaczyć, bo beta była kiepska. Spędziłam pół dnia na przykręcaniu i składaniu żyrandola i okazało się, że nie działa tak, jak powinien, bo prawdopodobnie nie ma takiej opcji. Ręce mi odpadają i w ogóle jestem wściekła, bo nie tak sobie wyobrażałam ten dzień, no ale cóż... 
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodoba. Dajcie znać, może to mi poprawi humor, bo chociaż żyrandol taki true kuroszkowy, to jednak ten brak podziału na jedną i dwie żarówki boli TT_TT. Całe życie tak miałam i będzie mi tego brakowało. No nic.
Miłego :*

====================


Jamie zachwiał się na nogach i uderzył ramieniem w ścianę. Znał to okropne uczucie, tak samo było poprzednim razem, kiedy został skrępowany i służący zrobili mu zastrzyk. Wiedział, że za chwilę straci przytomność, ale podjął desperacką próbę ucieczki. Obijając się o ściany, biegł korytarzem i przewrócił Jeanny, próbując ją wyminąć. Zaledwie kilka metrów dalej zasnął, osuwając się po ścianie na podłogę.
Zniesmaczony Michaelis podszedł do pokojówki i ostrożnie pomógł jej wstać.
— Nic ci nie jest? — zapytał, oglądając obite ramię dziewczyny. — Chodź ze mną, trzeba to opatrzyć — dodał, idąc do najbliższej sypialni. Jeanny jednak nie ruszała się z miejsca. Sebastian widział, że dziewczynie kręci się w głowie, dlatego wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni.
Posadziwszy dziewczynę w łóżku, zniknął na chwilę w łazience, by wrócić z bandażem, odkażaczem i miską wody. Dokładnie przemył ranę pokojówki, wkładając w pracę tyle serca, jakby robił to dla swojej pani.
Skrępowana pokojówka trzęsła się lekko oniemiała, wstydząc się bliskości kamerdynera. Nie miała zbyt wielu okazji, by chociażby go dotknąć, zawsze profesjonalnie zachowując odstęp odległości przestrzeni intymnej przełożonego. To była dla niej zupełnie nowa sytuacja i nie do końca umiała się w niej odnaleźć. Zdenerwowana przygryzała dolną wargę, wpatrując się w smukłe, odziane w rękawiczki dłonie mężczyzny.
— Nic ci nie będzie. Przepraszam. Powinienem zareagować szybciej — powiedział w końcu Michaelis, przerywając niezręczną dla pokojówki ciszę. Ta jednak nie odpowiedziała, więc stał i odniósł medykamenty. — Pójdę zająć się naszym gościem. Odpocznij, do obiadu masz wolne — powiedział na odchodne, opuszczając sypialnię blondynki.
— Panie Sebastianie! — krzyknęła za nim. — Dziękuję!
Nie miała pewności, że kamerdyner ją usłyszał, ale wolała wierzyć, że tak właśnie było. Zawsze miał dobry słuch. Poza tym musiała odpocząć, upadek sprawił, że poczuła się niezwykle słaba. Powinna bardziej uważać, opuściła gardę i doprowadziła do groźnej sytuacji. Miała za to do siebie żal, powinna być równie niezawodna, co jej przełożony. Gdyby popełniła taki błąd przy Elizabeth, z jej winy hrabiance mogłaby się stać krzywda. Położyła się więc smutna i zasnęła, chcąc jak najszybciej odzyskać siły, by wrócić do pracy i więcej nie zachowywać się tak nieodpowiedzialnie.
Michaelis opuścił sypialnię Jeanny i niechętnie wrócił po wózek i przy okazji po nieprzytomnego Jamesa. Wiedział, że Lizz nie będzie zadowolona z takiego obrotu spraw, tym bardziej, że czuła, iż wydarzyło się coś, o czym koniecznie powinna z nim porozmawiać, ale liczył na to, że zrozumie jego decyzję. W końcu nie podjął jej sam, pokojówka w pełni się z nim zgadzała, a sam nie zaprzeczał, bo tak mu było zwyczajnie wygodniej. Jeśli hrabianka uzna, że James nie jest niewygodnym domownikiem, demon osobiście odepnie go od łóżka i wyzna mu prawdę o swojej tożsamości, a póki jednak Elizabeth przyzna mu rację i będzie widziała, ile problemów tworzył jej przyjaciel, będzie zmuszona zostawić Michaelisowi wolną rękę. Uzgodniwszy to sam ze sobą, chwycił nieprzytomnego blondyna i zaniósł go do pokoju, gdzie położywszy go na łóżku, ponownie skuł jego ręce i nogi, spodziewając się, że w pierwszym odruchu po przebudzeniu James będzie próbował go zabić. Nie byłby pierwszy i na pewno nie ostatni, ale na swoje nieszczęście należał do tej nielicznej grupy, której Sebastianowi nie wolno było zabijać. „Ciekawe, iloma jeszcze rzeczami mnie do siebie zrazi” zastanawiał się kpiąco kamerdyner, opuszczając sypialnię chłopaka.
Pospiesznie wrócił po wózek. Zerknął na roztrzaskaną filiżankę i machnięciem ręki sprawił, że popękana porcelana złączyła się w całość, nie zostawiając nawet najmniejszej ryski w dowód tego, co się z nią działo. Kiedy zadowolony demon dostawił naczynia do reszty, zaprowadził wózek do kuchni, umył wszystko i wrócił do swojej pani, w powitaniu otrzymując jej srogi wzrok.
— Widziałam przed chwilą kogoś ciekawego — zaczęła, kiedy Michaelis zamknął za sobą drzwi. — Pod oknem oranżerii przebiegła dziwaczna kobieta. Wydawała się zdenerwowana, nawet mnie nie zauważyła. A wiesz, co było ciekawsze? — zapytała, mierząc demona wzrokiem. — Widziałam ją już kiedyś. Gdy jeszcze tkwiłeś zamknięty w lochu, kiedy z Tomoko zbierałyśmy kwiaty na łące. Spotkałam ją, szukała kogoś i wydawała się zagubiona. Zechcesz mi wyjaśnić, kim ona była?
Sebastian przyglądał się swojej pani z nieukrywanym wyrazem zdziwienia. Jak to Elizabeth widziała się z Enepsignos? Kiedy? Czemu nic o tym nie wiedział? I jak to możliwe, że nie wyniknęło z tego nic groźnego? Przecież gdyby Eni zorientowała się wcześniej… Najwidoczniej jednak z jakiegoś powodu się nie zorientowała. Szlachcianka nie zdawała sobie nawet sprawy, jak wielkie miała szczęście. Powinien jej o tym powiedzieć, ale postanowił chwilę z tym poczekać. Najpierw musiał odpowiedzieć na pytanie i przygotować się na kolejny cios zranionej kobiety. Powoli zaczynał się do tego przyzwyczajać, chociaż w duchu kpił sam z siebie, widząc, jak bardzo pogmatwał swoje życie.
— To była Enepsignos. Moja żona — powiedział głosem pozbawionym zwyczajowej pewności siebie.
— I?
— Zjawiła się tutaj, by mnie odnaleźć. Powiedziałem jej, że wyruszam do ludzkiego świata, by poznać tożsamość naszego przeciwnika. Odnalazła mnie, więc wyznałem jej prawdę.
— Nieźle ci poszło — skomentowała hrabianka, krzywiąc się lekko. Przewróciła oczami, stuknęła dłońmi w podłokietniki wózka i odjechała od stołu. — Masz szczęście, że nie próbowała mnie zabić. Nic by z niej nie zostało — dodała rozbawiona, wyciągając spod ubrania jeden ze sztyletów.
— Postanowiła cię zabić, panienko, kiedy tylko uratujemy świat.
— Przestań. To brzmi tak pompatycznie, że aż mnie mdli. Mówisz o tym tak, jakbym miała nagle zyskać jakąś cudowną moc i, dzięki pomocy imperatywu narracyjnego, rozbłysnąć nią niczym gwiazda polarna. Po prostu będziecie walczyć na śmierć i życie. A ty masz dopilnować, żeby twoja żonka mnie nie zabiła, inaczej sam nie dostaniesz mojej duszy, czy tak?
— Oczywiście, panienko — odparł zmieszany demon. Lizz wydawała się tego dnia ponadprzeciętnie ironiczna. Nie wiedział, co do końca kryło się za tą maską. Momentami zdawało mu się, że nie żywiła do niego żalu, a niedługo potem był przekonany, że gdyby mogła wstać z wózka, zwyczajnie by go zadźgała. Teraz z kolei mówiła o jego żonie, jej planach i swojej roli w wojnie pomiędzy światami z taką lekkością, jakby traktowała to wszystko jak nieśmieszny żart, w zupełności bagatelizując powagę sytuacji.
— No już, rozchmurz się trochę. Psujesz mi nastrój. Co się stało z Jamesem?
— Panicz James źle się poczuł. Wraz z Jeanny byliśmy zmuszeni go uspokoić.
— Chcesz powiedzieć, że znowu go naćpałeś? — westchnęła ciężko.
— Nie mieliśmy wyjścia. Zaczął wykrzykiwać, że jestem demonem i o mały włos, a zraniłby pokojówkę. Uznałem, że będzie lepiej, jeśli odpocznie i się uspokoi.
— Masz rację. To strasznie problematyczne. Powinniśmy się go pozbyć… — mruknęła Lizz. Przygryzła paznokieć kciuka i zaczęła się nad czymś zastanawiać.
Musiała ocenić, jak wiele problemów więcej może stworzyć Jem. Niestety, bez względu na to, jak by nie patrzyła na tę sprawę, wychodziło jej, że najlepiej by było, gdyby blondyn wyjechał. Nie mogła jednak po prostu kazać mu się wynieść, nawet tego nie chciała. Lubiła, gdy był obok, lubiłaby nawet bardziej, gdyby nie był taki dociekliwy i nieustępliwy.
— Nie możemy pozbyć się go z dnia na dzień, to się nie uda, jest na to zbyt przebiegły. Sebastian, musisz spreparować dla niego jakąś sprawę. Najlepiej za granicą. Za dwa dni przyjdzie do niego pismo z królewską pieczęcią, z prośbą, by w imieniu korony zajął się tym, co zagraża światu. Rozumiesz, w zastępstwie za mnie, bo nie mogę chodzić. Poradzisz sobie? — zapytała, patrząc prosto w karmazynowe tęczówki demona.
Michaelis wysłuchał tego, co miała do powiedzenia. Nie miał problemy z wymyśleniem czegoś, czym mógłby się zająć niewygodny chłopak. Właściwie miał całą masę pomysłów, wszystko, byle tylko pozbyć się go z posiadłości. Klęknął przed swoją panią, położył dłoń na piersi i pochylił głowę.
— Tak jest, panienko.
— Dobrze, a teraz zabierz mnie na trening. Zasłużyłam – za niedoszły zamach na moje życie — rozkazała Sebastianowi, uśmiechając się z satysfakcją, kiedy ten z powrotem podniósł na nią wzrok.
~*~
— Panie Er, jesteśmy gotowi — oświadczył Arnold Shultz, przekraczając oszklone drzwi korytarzyka dzielącego obiekty badań od świata zewnętrznego. Ściągnął z dłoni białe, gumowe rękawiczki i wrzucił je do niewielkiego śmietnika stojącego w rogu koło drzwi.
— Doskonale — skomplementował siwy mężczyzna, uśmiechając się przebiegle spod opadającej na oczy grzywki. Odgarnął włosy z twarzy i uważnie przyjrzał się piątce wychudzonych dzieci, które, siedząc na podłodze, błędnym wzrokiem wpatrywały się w przymocowany do sufitu głośnik.
Przez kilka ostatnich dni w końcu nastąpił przełom. Obiekty badawcze zaczęły reagować zgodnie z wolą wydających polecenia. Arnold powiadomił o tym przełożonego i natychmiast zorganizował pokaz, by pokazać Undertakerowi swoje osiągnięcia a także upewnić się, że to nie był tylko zbieg okoliczności. Krótkie przedstawienie zakończyło się całkowitym sukcesem. Bezmyślne bestie bez wahania i chwili namysłu wykonywały rozkazy, w nagrodę otrzymując kawałki surowego, ściekającego krwią ludzkiego mięsa. Grabarz był wniebowzięty, zaskakujący postęp kilku ostatnich dni niezwykle przyspieszył przebieg jego planu.
— Skuj i zapakuj tę piątkę do windy, chcę się przekonać, jak radzą sobie w terenie — polecił pan Er. Kilkukrotnie stuknął długimi, czarnymi paznokciami w metalowy blat i niepokojąco zachichotał pod nosem.
Arnold wzdrygnął się nerwowo, słysząc polecenie szefa. Wprawdzie eksperymenty przynosiły niewiarygodne skutki, lecz wciąż nie czuł się na tyle pewnie, by sprawdzać, jak kreatury radzą sobie w prawdziwym świecie. Może i siedziba tajnego kompleksu badawczego znajdowała się na odgrodzonym terenie, z dala od miast i wszelkiej cywilizacji, ale nie była to odległość na tyle duża, by w razie niepowodzenia bez trudu udało się okiełznać bestie. Ich siła, zwinność i niesamowita prędkość sprawiały, że były zagrożeniem nawet tu, w podziemiach, gdzie każdego korytarza pilnowali strażnicy, a doskonały system zabezpieczeń był w stanie uchronić przed wszystkim, co znane dotąd ludzkości. Jednak te dziwaczne dzieci, potwory, które sami stworzyli, były czymś nowym i nieznanym, a każdy dzień wraz z nimi niósł ze sobą ryzyko utraty życia. Shultz może i nie miał rodziny, ale cenił sobie pozostały mu czas. Nie chciał umierać przedwcześnie w wyniku błędu wynikającego z niecierpliwości.
— Jest pan pewien, że to dobry pomysł? Wciąż nie wiemy, jak skutecznie je obezwładnić, gdyby coś poszło nie tak… — zasugerował nieśmiało.
Siwy mężczyzna skarcił wzrokiem dwojga limonkowych oczu, jasno dając do zrozumienia, że odmowa nie wchodzi w grę. Kazał Arnoldowi przygotować wszystko do drogi i spotkać się z nim przed zakamuflowanym w lesie wyjściem za kwadrans. Sam opuścił pomieszczenie i spokojnie skierował się do windy. Jego pracownicy nie wiedzieli o nim zbyt wiele, dbał o to, by nie zadawali pytań. Zależało mu na prywatność; doskonale wiedział, że gdyby któryś z podwładnych zaczął rozsiewać plotki, nie musiałby zbyt długo czekać, aby dotarły one do szlacheckiego podziemia, a tym samym również do królowej, która zapewne podniosłaby alarm i wysłała Elizabeth, by pokrzyżowała mu plany. Nie mógł sobie na to pozwolić, dziewczyna dosyć już mu nabruździła, a teraz był zbyt blisko celu, by ponownie cofać się na sam początek.
Nie znali go, nie wiedzieli więc, do czego był zdolny. Żadnemu z pracowników nawet przez myśl by nie przeszło, że ich ekscentryczny pracodawca w rzeczywistości był emerytowanym bogiem śmierci. Gdyby mieli tego świadomość, nie musieliby się obawiać. Piątka sztucznie stworzonych demonów nie miała przeciwko niemu szans, wszak nie bez powodu okrzyknięto go legendarnym. Nowi rekruci mogliby mieć problem z jego tworami, ale ktoś równie doświadczony nawet by nie mruknął, jednym zaledwie machnięciem kosy pozbawiając dzieci tego, co zostało z ich życia.
Wyszedłszy na zewnątrz, Undertaker rozprostował kości, odetchnął głęboko czystym powietrzem i podszedł do jednego z obalonych drzew, by przysiąść na nim i spokojnie odliczać minuty do spotkania z głównym kierownikiem badawczym. Zamierzał wypomnieć mu każdą sekundę spóźnienia, by rozerwać się odrobinę, patrząc, jak na obliczu Shultza maluje się zdenerwowanie. Musiał jakoś umilać sobie ciągnące się w nieskończoność oczekiwanie, a to był jeden z łatwiejszych sposobów.
Punktualnie po piętnastu minutach od rozmowy, Shultz wyłonił się z wnętrza rozpadającej się, drewnianej chałupki w towarzystwie kilku ochroniarzy i piątki dzieci skutych  łańcuchami. Grabarzowi widok ten wydał się niesamowicie komiczny, więc bez skrępowania zaczął się śmiać, wzbudzając niepokój w sercach pracowników. Kiedy jednak siwy mężczyzna zobaczył, że podwładni nie podzielają jego entuzjazmu, momentalnie się uspokoił i spojrzał na nich tak przerażająco, że z ust jednego z ochroniarzy wydobył się mimowolny jęk.
Wyciągnięte na światło dzienne dzieci rozglądały się ciekawie spod przymrużonych powiek, reagując gwałtownych szarpaniem kajdan na każdy nowy dźwięk, którego się nie spodziewały. Wyglądały jak spłoszone, bezbronne zwierzęta. Obiektywnemu obserwatorowi nawet nie przeszłoby przez myśl, że w rzeczywistości były żądnymi ludzkiego mięsa maszynami do zabijania. Bez skrupułów, bez myślenia, wątpliwości i wahania – broń idealna.
Undertaker przyjrzał się dokładnie ochroniarzom i wskazał jednego z nich – najsłabszego, o którym wiedział, że za jego plecami buntuje się przeciwko nieterminowej wypłacie wynagrodzenia – i kazał mu do siebie podejść. Strwożony mężczyzna zbliżył się do przełożonego i pochylił głowę, zbyt zdenerwowany, by się odezwać.
— Załóż kask i uciekaj — rozkazał pan Er.
— S-s-s-słucham?! — zająknął się przerażony mężczyzna. Podniósł wzrok i z przerażeniem patrzył na siwego, mając nadzieję, że to kolejny z jego przerażających dowcipów, jednak oblicze szefa nie zdradzało nawet cienia rozbawienia.
Mówił poważnie. Chciał go poświęcić. Bez mrugnięcia okiem podpisał na nim wyrok śmierci.. Ochroniarz zaczął drżeć i z ogromnym trudem założył nakrycie głowy. Odwrócił się i na nogach jak z waty zaczął się oddalać, jednak po chwili przewrócił się i zaczął błagać o litość. Undertaker spojrzał porozumiewawczo na Arnolda i oparł dłoń na ręce, zaciekawiony przyglądając się rozwojowi wydarzeń.
Shulzt podszedł do pracownika i chwycił go za fraki. Tarmosząc jego ciałem, starał się postawić mężczyznę do pionu.
— Wstawaj! Słyszysz?! Ruszaj się, kurwa! Rusz te dupę, albo wszyscy zginiemy! — wrzeszczał desperacko brunet, szarpiąc ochroniarza. Jego działania nie przynosiły jednak żadnych efektów. Mężczyzna był tak przerażony, że strach zupełnie pozbawił go rozumu. Był przytomny, ale nie docierały do niego żadne bodźcie z zewnątrz, jakby umysł już się poddał i ukrył świadomość biedaka gdzieś w głębi jego umysłu, chcąc oszczędzić mu katuszy i przerażenia towarzyszącego uciekaniu przed potworami.
— Hills! Biegniesz z nim, to rozkaz! — warknął w końcu Arnold, wskazując ręką stojącego za dziećmi mężczyznę przy kości. Nie znosił go, wiecznie z niego szydził i niejednokrotnie z jego winy kierownik spóźniał się, bo tłuścioch nadużywał swojej władzy, ciągle sprawdzając zabezpieczenia. Postanowił więc, że to będzie doskonały sposób na zemstę. Nie mógł okazywać strachu, wiedział, że Undertaker wybrał go swoim zastępcą tylko dlatego, że w porównaniu do reszty, bardziej lub mniej świadomie, wykazał się niesamowitą odwagą. Dlatego w desperacji wydał wyrok śmierci na pracownika, zmuszając go, by chwycił kolegę i niosąc go na barkach, pobiegł w głąb lasu.




6 komentarzy:

  1. Jak ja kocham krew. Małymi kroczkami zbliżamy się do wojny. Ehhh ja mam nadzieje , że Sebcio jednak nie umrze. Nie mam głowy ani chęci na bardziej yyy ,, kreatywny?,, komentarz. Czekam na dalszy rozwój akcji. I powodzenia z żyrandolem !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak dziękuję, bo dziś znowu taka posucha w komciach, że aż mi smutno TT_TT. A ja tak lubię je czytać xD.
      No powoli, powoli zbliża się wojna, co się odwlecze, to nie uciecze.
      A z żyrandolem się udało. Wprawdzie nie działa tak, jak chciałam, ale widać tak się nie da, bo wszystkie możliwości wypróbowałam xD. Może wrzucę zdjęcie w środę, to zobaczycie, jak wygląda <3.

      Usuń
  2. Robi się ciekawie nie powiem .. ciekawa jestem co zamierza nasz drogi Sebastian . Czekam na dalszy rozwój wydarzeń... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dowiesz się już niedługo :D. Sebuś kryje jeszcze sporo tajemnic, które stopniowo będzie wychodzić na światło dzienne :P.

      Usuń
  3. Zjadło mi komentarz T_T
    Aakurat tą część z beką, gdzie Lizz jest świadoma... No nic, na koniec o tym napiszę raz jeszcze.
    Ty się znęcasz T_T
    "Ściągnął z dłoni białe, gumowe rękawiczki i wrzucił je do niewielkiego śmietnika stojącego w rogu koło drzwi." Tę czynność powtarzam ostatnio do znudzenia, a potem walczę z odruchem wymiotnym, jaki wywołuje u mnie nieschodzący z dłoni smród talku i gumy. A ty tak bezczelnie o tym w opku T_T
    Nie lubię personalnie tego wątku z Underem. Po prostu nie, zawsze kojarzy mi się to z obozami koncetracyjnymi, a chociaż nawet nie mam nic z nimi wspólnego, zawsze mam wrażenie, jakby jedno z moich wcieleń właśnie tam zginęło. Cóż, gdyby wybuchła wojna i jeszcze raz powstalo coś takiego, nie mam wątpliwości, że znalazłabym się po niewłaściwej stronie zasieków. Więc co byś nie napisała, jaa zawsze będę na nie. Nie jestem w stanie obiektywnie ocenić tego fragmentu.
    A teraz ten fragment beki, o którym wspominałam: "Mówisz o tym tak, jakbym miała nagle zyskać jakąś cudowną moc i, dzięki pomocy imperatywu narracyjnego, rozbłysnąć nią niczym gwiazda polarna.
    " W ogóle świadomość Lizz jest ciekawa, bo ona jest świadoma obecności Nami, która jest tą super mocą, którą przewidział Ciel i uraauje RZECZYWISTOŚĆ, gdyż jest kreatorką tego świata i imperatywem narracyjnym. Xd
    No, zepsułaś mi humor panem erem, wielkim zerem oraz errorem umysłowym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahahahahahahaha, to z imperatywem to taka moja chwila słabości. Ale nikt, oprócz Ciebie, nie dopatrzył się chyba dowcipu TT_TT. Generalnie ona to tak w kontekście tego, że ostatnio czytała książki, a przez kiepski nastrój z lowodu kalectwa (no bo nie oszukujmy się, że to na nią nie wpłynęło) nieco jej się humor wyostrzył i tak sobie rzuca ironią xD.
      Nie wiem, czemu akurat obóz koncentracyjny i szkoda, że Ci się nie podoba to jako wątek, bo ja tam ogólnie jestem z niego zadowolona. No i on jest bardzo istotą częścią tego tomu. I tak masz szczęście, że nie ma tego wiele, bo ma być owiane taką aurą tajemniczości xD. A rękawiczki... No co ja Ci poradzę xD. Musiałam napisać, że przestrzegają zasad, żeby mnie nikt nie posądził o jakieś błędy w sztuce. Nie, żeby ktoś zwracał uwagę... Ehhhh.

      Usuń

.