środa, 10 sierpnia 2016

Tom IV, XLV

 Wakacje, wakacje. Powoli nadrabiam braki. Nie mówię, że nagle mi się zrobiło pięćdziesiąt storn zapasu, ale mam obecnie piętnaście. I tak piszę sobie dziennie po te kilka stron i wreszcie mam czas zrobić betę. Chociaż przy tym rozdziale prawie nic nie poprawiłam. Nie wiem, czy taka ślepa jestem, czy tak mało błędów zrobiłam... Dajcie znać. Wasze komentarze naprawdę dobrze na mnie działają :D.
No i powoli powoli wchodzę w nowy etap tego tomu, niedługo się przekonacie. Mam nadzieję, że widać już trochę różnicę w fabule. Nie jestem taka zupełnie padnięta, więc mam czas trochę o tym pomyśleć :).

PS Jeśli jeszcze nje obserwujecie bloga, polecam to zrobić. To sprawi, że kiedy tylko dodam rozdział w panelu blogspota wyskoczy Wam info^^ *chamska reklama*

Miłego :*

========================


Nie chciał jej bić, nie planował szerzyć przemocy, zwyczajnie musiał jakoś do niej dotrzeć. Kobieta była roztrzęsiona, wściekła i zagubiona – słowa demona zwyczajnie by do niej nie trafiły. Uderzając ją, wprawił Enepsi w szok, który momentalnie otrzeźwił jej umysł. Czując silny uścisk pachnących delikatnym, różanym aromatem ramion, odetchnęła spokojnie i odwzajemniła gest ukochanego.
— Przepraszam, musiałam…
— To ja przepraszam za to, co za chwilę powiem — westchnął ciężko Sebastian.
Jeszcze przez kilkadziesiąt sekund przyciskał do siebie żonę, zbierając w duchu odwagę, by wyznać jej prawdę. Zrobił to już raz, a efekt okazał się o niebo lepszy, niż mógł przypuszczać, czemu więc nie spróbować ponownie? Obie zasługiwały na szczerość. Ta silna, niezależna demonica w jego rękach stawała się wątłym kwiatem, uzależnionym od niego tak, jak roślina od słońca i wody. Wiedział, że był dla niej wszystkim. Nie spodziewał się, że przyjmie wieści lepiej niż Elizabeth, ale postanowił dociągnąć swą obietnicę do końca.

— Powodem, dla którego wciąż jestem na ziemi, jest ta fioletowowłosa, ludzka dziewczyna. To moja pani, to jej przymierzę noszę wypalone na ręce. Nie zrezygnowałem z niego, bo… Kocham ją, Enepsi. Nauczyła mnie czuć, pokazała zupełnie inny świat, stała się sensem mojego życia i nie wyobrażam sobie przyszłości bez niej u boku. Muszę pomóc jej spełnić życzenie, tego wymaga ode mnie pakt. Wybacz, że trzymałem to w tajemnicy… – wyznał cicho, odsunąwszy od siebie demonicę.
Widział, jak każde kolejne słowo rani ją z coraz większą siłą. Zaskoczenie przechodziło płynnie w dezorientację, smutek, a w końcu w niesamowitą wściekłość. Teraz to jej oczy błyszczały szkarłatem, a ostre pazury przebijały się przez skórę demona, dotkliwie kalecząc dłonie Michaelisa w miejscu inicjałów. Nie wyrywał się jednak, był gotów ponieść konsekwencje; cierpliwie czekał, aż żona wymierzy mu karę, lecz ona zapytała tylko:
— To znaczy, że przez cały ten czas ze mnie kpiłeś?
— Nie! — krzyknął zdenerwowany. — Nigdy bym tego nie zrobił! Wiedziałem, że mnie kochasz. Jesteś dla mnie ważna. Chciałem, żebyś była szczęśliwa. Chciałem dać ci swoją bliskość, pozycję, szacunek w królestwie…
— I potrzebowałeś kogoś, kto w twoim imieniu będzie sprawował władzę.
— To prawda… — przyznał cierpko Kruk.
Spuścił głowę, czując, że nie jest godzien spojrzeć żonie w oczy. Jej cierpienie bolało go nie mniej niż przykrość, którą sprawił Elizabeth. Ta ciemność wżerała się w jego serce, przejmowała nad nim kontrolę i dotkliwie kłuła go przy każdym uderzeniu, roznosząc truciznę po całym ciele. Nienawidził się za to, co zrobił. Gdyby mógł, zraniłby się jeszcze bardziej, zadał sobie najgorsze cierpienie, byle tylko odpowiedzieć za to, co zrobił Elizabeth i Enepsignos. Ale nie zamierzał tego robić. Nie zasługiwał na ulgę, która przyszłaby mu z pomocą w chwili najgorszego cierpienia. Musiał ponieść konsekwencje, nie szukając żadnej drogi ucieczki.
— Oddałabym za ciebie życie, a ty… Ty… Zabiję ją! Zabiję tę małą szmatę! Rozszarpię! Żadne ludzkie ścierwo nie będzie kładło łap na moim mężu! Zajebie ją, zniszczę! Udowodnię ci, że to mnie kochasz!!!
Królowa zaczęła się szamotać, wrzeszcząc rozpaczliwie i w furii na oślep raniąc demona pazurami. Machała rękami, rozcinając skórę na policzkach Michaelisa, przedzierała się przez bawełniany frak, dotkliwie drapiąc jego pierś. Widok posoki męża nie robił na niej żadnego wrażenia, była zbyt zawładnięta nienawiścią. Wyrwała się Krukowi i zaczęła biec do wyjścia, słysząc w oddali roześmiany głos tej, która odebrała królowej wszystko, na czym jej zależało.
Całe dotychczasowe życie Enepsignos było jedynie ubranym w piękne słowa kłamstwem, które przebiegły mąż sączył wprost do jej ust niczym truciznę w słodkim nektarze. Każde jego miłosne wyznanie, zapewnienie o głębokości uczucia było niczym więcej, jak tylko kolejnym mamiącym snem, który miał wymóc na niej podległość. Wykorzystał ją, zrobił z żony głupią marionetkę, zadrwił z niej dokładnie tak samo, jak Azazel.
— Uspokój się! — krzyknął Kruk, przypierając demonicę do kamiennego muru piwnicy. — Nie tkniesz Elizabeth, rozumiesz? Ona jest zbyt ważna. Nie tylko dla mnie, dla całej wojny — wyjaśnił spokojnie, obdarzając kobietę jednym z tych spojrzeń, którym nawet w tak desperackim stanie nie mogła się nie podporządkować.
W królu zawsze było coś, co sprawiało, że wszyscy go słuchali. Właśnie wtedy, gdy mówił spokojnym tonem, patrząc rozmówcy prosto w oczy, czuło się coś w rodzaju hipnozy. Nawet jeśli miało się zupełnie odmienne zdanie, on potrafił kilkoma słowami przekonać każdego do tego, czego pragnął. Tylko najsilniejsze demony w królestwie potrafiły mu się oprzeć. Najgorsze było jednak to, że w tej niezwykłej zdolności Kruka nie było nic demonicznego. Nie uczył się żadnej tajemnej magii, nie ćwiczył specjalnych zdolności, on zwyczajnie miał w sobie ten niezwykły, legendarny urok.
— Skoro jest taka ważna, to czemu nie weźmiesz jej ze sobą i nie posadzisz na tronie? Poddani na pewno byliby zachwyceni ludzką królową! — krzyczała przez łzy Enepsignos.
— Masz rację, zasłużyłem na to. Możesz mnie nienawidzić, możesz powiedzieć prawdę wszystkim w królestwie, ale pamiętaj, że w dalszym ciągu jestem tu po to, by ochronić królestwo. Elizabeth odegra w tym bardzo ważną role, lata temu powiedział mi o tym pewien człowiek, na którego spłynął zaszczyt poznania przyszłości. Nie możesz jej zabić, inaczej ta Rzeczywistość nie będzie miała szans.
— Nie przeceniasz jej? To tylko kalekie dziecko — prychnęła demonica.
— Być może przeceniam. Nie wiem, jaka dokładnie jest jej rola, nie wiem, czy jest niezbędna. Wiem jednak, że mój poprzedni pan dał mi konkretne wskazówki, według których zamierzam postąpić, bo nie widzę żadnej innej nadziei dla tego świata — westchnął ciężko Michaelis.
Widząc, że Enepsignos nieco się uspokoiła, wypuścił ją i sam oparł się o ścianę po jej prawicy. Miał do siebie niezwykły żal, na dodatek konfrontując z kimś swój plan, zaczął zastanawiać się, jak bardzo był naiwny, wierząc w przepowiednie Phantomhive’a. Chociaż dotąd wszystko, co mu powiedział, w zupełności się sprawdziło, to jednak nie mógł mieć pewności, że młody szlachcic nie postanowił z niego zadrwić. Nie byłby to pierwszy raz, w końcu wzajemne utrudnianie sobie życia było dla nich chlebem powszednim. Gdyby miał inną perspektywę, zapewne porzuciłby mrzonki i nie gonił za słowami człowieka, lecz przyparty do muru nie miał innego wyjścia. Pozostało mu tylko zaufanie w rozsądek byłego pana.
Królowa przestała się szamotać. Nie miała już siły. Natłok emocji zupełnie ją unieruchomił, a złość wyssała wszystkie siły ze słabego ciała, w którym utknęła. Dopiero po chwili była w stanie się ruszyć. Pragnęła mimo wszystko zabić ludzkie dziecko, które odebrało miłość jej życia, ale nie chciała ryzykować całej Rzeczywistości. Potrafiła czekać. Obiecała sobie zabić Elizabeth, kiedy ta przyczyni się już do uratowania świata. Potem zrobi z nią, cokolwiek przyjdzie jej na myśl i nie będzie się przejmowała rozpaczliwymi prośbami męża. Wedle starego kodeksu demonów: przysługiwało jej pełne prawo do zemsty, i póki Kruk nie miał głowy do tego, by uaktualnić wszelkie części zbioru piekielnych zasad, planowała to wykorzystać.
— Nie dostaniesz jej duszy, mężu — powiedziała cierpko królowa, odsuwając się od ściany. Zmierzyła demona wściekłym spojrzeniem, skrzywiła się smutno i wybiegła z piwnicy, kierując się z powrotem do lasu, skąd mogłaby wrócić do piekła i dać upust złości. Biegnąc, nawet nie rozglądała się na boki, wiedząc, że jeśli dostrzeże gdzieś to zepsute dziecko, nie zdoła się powstrzymać.
Tymczasem Elizabeth siedziała w oranżerii wraz z przyjacielem, popijając gorącą, aromatyczną herbatę. Zachowując pokerową twarz, żartowała i rozmawiała z Jamesem, kontynuując rozpoczęty dużo wcześniej temat związany z literaturą. Chłopak dzielił się z nią wrażeniami po przeczytaniu pierwszego tomu serii powieści, które poleciła mu hrabianka, nie mogąc się nadziwić, jak doskonałe, pełne akcji i lekkie było dzieło nieznanego mu dotąd autora. Uznał, że nawet Studium w Szkarłacie nie dorasta do pięt wytworowi wyobraźni mężczyzny. Nie był w swej opinii odosobniony, Lizz miała takie samo zdanie, choć doceniała również twórczość Doyle’a, nie ujmując mu jako doskonałemu pisarzowi. W jego opowieści od zawsze było coś, co kojarzyło się nastolatce z Sebastianem, ale zostawiła tę uwagę dla siebie, wiedząc, jak zareagowałby na nią blondyn.
W pewnej chwili spokój w pomieszczeniu przerwał gwałtowny huk. Ktoś uderzył o coś metalowego i przewracając się, zaklął siarczyście, by po chwili przebiec tuż pod oknami, zaskakując zarówno szlachciankę, jak i jej towarzysza, nieprzeciętnie szybkim tempem biegu.
— A to kto? — zapytał sceptycznie Jamie.
— Nie mam pojęcia… — mruknęła zamyślona nastolatka. Po chwili wzdrygnęła się nerwowo, przypominając sobie, skąd znała spowitą aurą tajemniczości kobietę. — Ja ją znam… Spotkałam ją kiedyś na łące, kiedy jeszcze była tu Tomoko — wyjaśniła krótko, zastanawiając się, kim mogła być nieznajoma i czy jej obecność miała związek z zagrożeniem, o którym niezwykle skąpo napomknął kamerdyner.
Chcąc się czegoś dowiedzieć, podjechała do wiszącego przy firanie, złotego sznura i pociągnęła go, tym samym wzywając służącego. Następnie wróciła do stołu, i jakby nigdy nic, chwyciła filiżankę i upiła kolejny łyk smakowitego naparu. Nie mogła pokazywać przy przyjacielu obaw. Ostatnio zrobił się zbyt podejrzliwy i nie chciała, by przypadkiem dowiedział się czegoś, czego nie powinien, a skoro sama nie miała pewności, kim był intruz, wolała nie ryzykować.
— Lizzy, zamierzasz to tak zostawić?
— Ale co? — zapytała rozkojarzona.
— Jakaś podejrzana kobieta biegnie nieludzkim sprintem pod twoimi oknami, a ty to tak spokojnie ignorujesz. A jeśli to jakaś płatna zabójczyni?
— To problem Sebastiana — mruknęła nastolatka, ponownie mocząc usta w herbacie. — Jego obowiązkiem jest dbanie o moje bezpieczeństwo. Nie musisz się przejmować.
— Prosiłem, żebyś mu tak bezgranicznie nie ufała. Jest podejrzany, nie wierzę mu. Sprawdzę to — postanowił blondyn. Zerwał się z krzesła i pewnym krokiem ruszył do drzwi.
Początkowo hrabianka nie chciała go zatrzymywać, uznając, że pewnie i tak nie zdoła dogonić nieznajomej, bo kimkolwiek była, poruszała się zdecydowanie zbyt szybko, ale po chwili przemyśleń doszła do wniosku, że lepiej będzie zatrzymać nastolatka w środku. Nie miała w końcu pewności, że to, co widziała, nie było przypadkiem początkiem potyczki Michaelisa.
— Idź, idź, to dobry pomysł. A jeśli przez ten czas dostanie się do środka, rzucę w nią porcelanową filiżanką. To doskonałej jakości materiał, na pewno pęknięty byłby niezwykle ostry. Nie martw się o mnie — powiedziała na tyle głośno, by James usłyszał. Po jej głosie można było wnioskować, że mówiła poważnie, jednak chłopak doskonale wiedział, że to była ironia. Na tyle pozornie nieudolna, by jej adresat nie miał pewności, czy rzeczywiście nią była. Jamie jednak nie bez powodu uważał, że zna swoją przyjaciółkę – takie sygnały były dla niego nader oczywiste. Westchnął ciężko i zawrócił, a gdy usiadł przy stole, drzwi do oranżerii otworzyły się z lekkim skrzypnięciem, odkrywając przed dwójką młodych ludzi uśmiechnięte oblicze Michaelisa.
Usłyszawszy dźwięk dzwonka, Sebastian momentalnie przywdział maskę idealnego, wiecznie zadowolonego z siebie służącego – by zdenerwować Jamesa – i poszedł do swojej pani. Wchodząc do wnętrza oranżerii, obdarzył szlachciankę ciepłym uśmiechem, a na jej towarzysza spojrzał nieco niechętnie. Podszedł do stołu, ukłonił się i zapytał, w czym może pomóc.
— Musimy porozmawiać — oświadczyła Elizabeth, marszcząc nieco brwi. Michaelis od razu domyślił się, czego będzie dotyczyła rozmowa. Skinął głową i zabrał ze stołu puste filiżanki. Ustawił je na srebrnym wózku, a potem poprosił Jamiego o wyjście i poszedł razem z nim. Wiedział, że rozmowa, którą miał przeprowadzić z hrabianką, była jedną z tych, które nie potrzebowały świadków (szczególnie takich, jak młody, wścibski blondyn), dlatego z radością wyprosił go z pomieszczenia. Zyskiwał podwójnie. Nie dość, że robił mu na złość, to nie musiał się denerwować, ze James spędzał z jego panią zbyt wiele czasu.
— Kim była ta kobieta? — burknął nastolatek, kiedy tylko wyszedł wraz z kamerdynerem za drzwi.
— Jaka kobieta, paniczu?
Słysząc odpowiedź Michaelisa, blondyn aż zagotował się od wewnątrz. Nie rozumiał, jak Lizzy mogła trzymać przy sobie kogoś tak wyniosłego i bezczelnego. Był zaledwie służącym, a zachowywał się co najmniej jak kochanek dziewczyny. Nie powinien się tak spoufalać, w ogóle nie powinien zbliżać się do jego przyjaciółki! Pozbawiony szacunku idiota, który myślał, że wszystko mu wolno – właśnie tym Sebastian był w oczach Jamesa, kretynem stwarzającym jedynie zagrożenie dla Elizabeth.
— Nie rób ze mnie idioty! Na pewno wiesz, jaka! Ta długowłosa, wyglądająca jak jakiś cyrkowiec! Biegła za szybko jak na człowieka. Ona jest demonem, tak samo, jak ty! — wrzasnął zdenerwowany ignorancją służącego James. Nie mógł dłużej tego w sobie trzymać, miał dość. Skoro Lizz nie zamierzała skonfrontować jego obaw z kamerdynerem, zrobił to sam. Jeśli Sebastian miał w sobie choć odrobinę tych przymiotów, którymi określała go szlachcianka, nie będzie tak głupi, by porwać się na jego życie, na pewno nie tutaj.
Sebastian zatrzymał się wpół kroku, z zaskoczeniem odwracając się przez ramię. Wbił wzrok w twarz chłopaka, orientując się, że ten mówił najzupełniej poważnie. Dziwiło go, że mimo tylu tłumaczeń, wciąż obstawał przy swojej, jakby nie było – słusznej, opinii. Aż chciało mu się śmiać na myśl o tym, jak ogromna była to ironia losu. Jem jako jedyny zdołał odkryć tożsamość kamerdynera i chociaż miał rację, nikt mu nie uwierzy. Zostanie tylko wyśmiany i reszta ludzi przestanie traktować go poważnie, choć sam demon postarał się o to, by uważano go za nie w pełni poczytalnego.
— Paniczu, proszę wybaczyć, ale nie wiem, o czym panicz mówi — odparł spokojnie demon, uśmiechając się ciepło do wzburzonego chłopaka.
— Jak to nie wiesz?! — wydarł się nastolatek. Dopadł do Sebastiana i szarpnął go za ubranie, popychając na wózek, z którego, pod wpływem nagłego uderzenia, spadła filiżanka, rozbijając się na podłodze na drobne kawałeczki.
— Co za strata, to jedna z ulubionych zastaw panienki Elizabeth… — westchnął Michaelis, irytując się w duchu, że nie mógł zwyczajnie złapać porcelany, nim się rozbije. Teraz będzie musiał ją sklejać i unikać tego serwisu, póki przyjaciel jego pani gościł w rezydencji.
— Przestań mnie ignorować, demonie!
— Paniczu, naprawdę nie wiem, co panicz…
— Nie kłam! Jesteś demonem! Przyznaj się!
— Panie Sebastianie? — jęknęła ukrywająca się w głębi korytarza pokojówka. Zwabiły ją krzyki Jamesa, nie sądziła jednak, że pogorszyło mu się do tego stopnia, że zaczął wykrzykiwać kamerdynerowi w twarz takie rzeczy. Nieśmiało zaczęła zbliżać się do dwójki mężczyzn, a kiedy Jamie na nią warknął, rzuciła Michaelisowi strzykawkę z lekiem uspokajającym.

— Proszę wybaczyć. To panicza uspokoi — mruknął lokaj i podał nastolatkowi lek. 


6 komentarzy:

  1. "— Jakaś podejrzana kobieta biegnie nieludzkim sprintem pod twoimi oknami, a ty to tak spokojnie ignorujesz. A jeśli to jakaś płatna zabójczyni?" - ten tekst mnie serio ubawił xD Coś jest w nim tak zabawnego i nie umiem tego nawet określić.
    Jamie to uparte stworzenie ;) Koleś jak nic chce skończyć jako psychiczny. Szkoda mi go nawet. Ale w sumie.. mogłaby go nasza królowa zjeść.. Mam dziwne marzenia. Jamie zjedzony przez demonice, a potem ona zabita O_o. No nic.. rozdział mi się podobał czekam na następny i pozdrawiam :D!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie widzę xD. Gdyby tak każdy komentujący miał jakiś ciekawy pomysł na uśmiercenie postaci, ktorych nie lubi, mogłabym napisać drugą epopeję o równoległej rzeczywistości xD.
      Dobrze, że tekst Cię rozbawił, przynajmniej chłopak się do czegoś przydał... xD
      Dziękuję i do zobaczenia :*

      Usuń
  2. Mihimihimhi w końcu Jamie wkroczył do akcji. A ten tekst na końcu ryczałam ze śmiechu ,, To panicza uspokoi-mruknął lokaj podając nastilatkowi lek,,. Hahaha czekqm na nexta!


    †Szatan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, tak... Wkroczył i bardzo mu się to opłaciło xD. Biedak z niego. Wyciągnął dobre wnioski, chce pomóc dziewczynie, a służba go tak paskudnie pacyfikuje xD.
      Do zobaczenia w kolejnym, Szatanie :P.

      Usuń
    2. Skasowało komcia T_T
      Biedny Dżem. Jeśli dalej tak pójdzie, skończy w wariatkowie, albo sam siebie zniszczy tymi przypuszczeniami, zatruje od środka i zostanie wrakiem człowieka, którego reszta będzie uważała za niepoczytalnego.
      I pachnie mi to drugą serią Kuroszka, to " nie dostaniesz duszy i chuj". W każdym razie Enepsi mogła bardziej zadbać o pozory,choć nie miała powodu.

      Usuń
    3. Jezu, nawet przez chwilę nie pomyślałam, że to podobne do drugiego sezonu hahahahahaha xD. Nie no, ona jakoś musi się zemścić, a co lepsze od odebrania Sebastisnowi tego, na czym najbardzirj mu zależy? To w zasadzie logiczne. Potem może wyżywać się dalej i uprzykrzać mu życie w piekle. Myślisz, że o czym będzie piąty tom? XDDDD
      Dżem przesadza, też mu przewiduję wariatkowo, ale w sumie on dobrze mówi... xD. Nic dziwneo, że trwa przy swoim. Też bym się upierała :P.

      Usuń

.