sobota, 6 sierpnia 2016

Tom IV, XLIV

Tak mało komciów do poprzedniego rozdziału TT_TT. 
Nie podobał Wam się? Ej, nie lubię takiej ciszy, bo nigdy nie wiem, a wyświetlenia są spoko, więc to wygląda tak, jakby było tak źle, że nawet nie warto komciać TT_TT. Nie róbcie mi tego xD.
 A poza tym, to nawet nie mam zbytnio o czym Wam napisać, bo nic się u mnie nie dzieje, bo mam wakacje. Siedzę w domu, piszę, rysuję, koloruję arty, oglądam seriale i uczę się japońskiego po angielsku, bo czemu nie. 

No to miłego czytania i dajcie znać, czy Wam się podoba :*.


=================


Wobec tego Enepsignos była zmuszona iść. Może nawet biec, ale wolała nie ryzykować, że tym również wystraszy biedaków. Nie potrzebowała zbędnego zainteresowania. Liczył się tylko cel, a było nim odnalezienie, i w razie potrzeby: uratowanie, ukochanego. Gwiazdą ludzkich legend i główną postacią pojawiającą się w ich koszmarach jeszcze miała szansę zdążyć zostać. Nie wszystko na raz.
Podjąwszy decyzję co do sposobu podróży, kobieta podniosła się z konara i zbiegła ze zbocza. Zatrzymała się u jego stóp i z tego miejsca szła już normalnie wzdłuż solidnie zbitej, ziemistej drogi wewnątrz lasu, licząc na ewentualną podwózkę. Jednak nikogo nie spotkała. Przez całą drogę towarzyszyły jej jedynie ciekawskie zwierzęta, w tym ptaki, które irytującym ćwierkaniem doprowadzały demonicę do szału. Kilka pierzastych istot, które miały nieszczęście znaleźć się w zasięgu wzroku Enepsignos, straciło życie za sprawą lodowej szpili precyzyjnie przebijającej malutkie serduszka. Po kilku zwierzęcych mordach kobieta zorientowała się jednak, że wybijanie ptaków nie miało sensu. Było ich zwyczajnie zbyt wiele, a kiedy jedno z nich padało martwe, odnosiła wrażenie, że na jego miejsce zjawiały się trzy kolejne, z każdą chwilą rozdzierając dzioby coraz głośniej.
Nienawidziła ptaków, tych ludzkich. Właściwie nie znosiła wszelkich zwierząt tego świata, od ptaków poczynając, na dziczyźnie kończąc. A wszystkie gatunki pomiędzy tymi dwoma były nie mniej niepożądane. Jedynymi dziwadłami z ludzkiego świata, które Eni tolerowała, były koty, lecz i od tych wolała trzymać się z daleka. Znosiła je tylko ze względu na Kruka i jego nienaturalne zamiłowanie do tych puchatych, pazurzastych, indywidualistycznych kreatur, które swymi cienkimi głosikami raniły uszy, domagając się jedzenia, pieszczot i pewnie wielu innych rzeczy, lecz demonicę niewiele to obchodziło.
Właściwie w tym świecie słabych istot wszystko wydawało jej się nienaturalne. W piekle zwierzęta radziły sobie same, demony podobnie. Nikt nie krążył wokół małych dzieci, nie uchylał im nieba i nie traktował jak oczka w głowie. Za to tutaj wszystko żyło tak beztrosko i trwożliwie zarazem. Z jednej strony ludzie pozwalali sobie na tak ogromną lekkomyślność, że Eni zwyczajnie nie była w stanie tego pojąć, z drugiej zaś w popłochu uciekali przed czymś, czego nie rozumieli. No i jedli. Oni ciągle jedli. Ludzie, zwierzęta, nawet robactwo – wszystko, co żyło po tej stronie kurtyny, było uzależnione od codziennych racji żywnościowych. Gdyby jeszcze dzień słabych człowieczków trwał sto godzin – byłaby w stanie zrozumieć, ale doba miała ich tutaj zaledwie dwadzieścia cztery.
Całe życie tych istot kręciło się wokół pożywienia. Dla niego się budzili, dla niego byli skłonni ryzykować zdrowie i życie, dla niego pracowali, kradli, zabijali… A to demony uważali za coś przerażającego, okropnego i złego. Gdyby tak spojrzeli na siebie z boku, czy nie byli dużo gorsi? Istoty podobne królowej zabijały wprawdzie, by przeżyć, ale wystarczała im jedna dusza na sto, może dwieście lat, by nie czuć ssącego głodu, pod warunkiem, że odpowiednio rozdysponowywali czas i siły. Poza tym wcale nie zabijali tak często, jak się wydawało – przynajmniej nie ludzi. Większości mordów Enepsignos dopuściła się na swoich pobratymcach, aniołach, bogach śmierci… Ludzie stanowili może dwadzieścia procent jej ofiar. Jak na potwora, przed którym tak drżał człowieczy ród, nie był to wcale taki budzący zgrozę wynik. Mierząc ich miarą, właściwie bardziej się im przyczyniła, zabijając innych potencjalnych zabójców. Wiedziała jednak, ze te głupiutkie istoty nigdy nie nauczą się myśleć w ten sposób, nie raz już przecież mieli okazję i zawsze schodzili na tę samą idiotyczną ścieżkę.
Pochłonięta myślami królowa nawet nie zauważyła, kiedy dotarła do bram posiadłości. Jasne, czyste mury z solidnego, grubego kamienia miejscami oplecione zieloną roślinnością przypominały jej dach piekielnego zamku, choć różniły się znacznie kolorystyką. Sam ogrodzony teren był niezwykle zadbany. Równo przycięta trawa, idealnie okrągłe korony drzew, iglaki dumnie błyszczące w słonecznym świetle – wszystko wyglądało doskonale. Tak doskonale, że przez moment Enepsi przyszło na myśl, że w aranżacji tego terenu brał udział jej ukochany. Jednak odegnała od siebie tę idiotyczną myśl, stwierdzając, że to zwyczajnie niemożliwe. Gdyby Kruk żył w ludzkim świecie, na pewno by jej o tym powiedział. W końcu nie było powodu, by to przed nią ukrywał. Wiedziała przecież, że przed powrotem na królewski dwór miał kontrahenta. Wiedziała nawet, że pakt, który z zawarł z człowiekiem, nie stracił mocy – sądziła jednak, że to zwykła zachcianka motywowana chęcią oglądania cierpienia i niezrozumienia kontrahenta.
Zastanowiwszy się chwilę dłużej, błękitna demonica poczuła, jak jej pewność siebie nieco topnieje. Tak naprawdę nigdy nie zapytała ukochanego, co planował zrobić z paktem. Nie sądziła, że to ważne, ale teraz powoli zaczęła łączyć wszystkie fakty w całość, a ta nie wyglądała zbyt pozytywnie.
Zdenerwowana kobieta przeskoczyła z gracją przez wysokie na trzy stopy ogrodzenie i niepostrzeżenie przemknęła pod mur. Przywarła plecami do kamienia i zaczęła wsłuchiwać się w odgłosy dochodzące z wnętrza budynku. Ludzkie ciało i gruby materiał skutecznie uniemożliwiały jej jednak zrozumienie, kto i o czym rozmawiał. Zbyt mało czasu spędziła w tej powłoce, nie potrafiła odpowiednio jej wykorzystywać, przez co czuła się niesamowicie bezużyteczna. Uznała więc, że jeśli Kruk jest w niebezpieczeństwie, nie będzie dbała o ukrywanie tożsamości przed człowieczkami. Zrzuci pijącą skórę i w swej prawdziwej postaci pozbędzie się zarówno oprawcy jej ukochanego, jak i wszystkich, którzy ją zobaczą. Trupy nie mówią – jak zwykł powtarzać Lucyfer.
Enepsignos czaiła się przy ścianie, starając się odnaleźć w sytuacji. Wiedząc już, że mieszające się z echem dźwięki z wnętrza posiadłości były poza zasięgiem jej czasowo upośledzonych zmysłów, postanowiła odnaleźć dwa źródła życia, które wyczuwała na zewnątrz, z drugiej strony budynku. Powoli zaczęła przesuwać się wzdłuż murów, bacznie rozglądając się na boki. Żałowała, że nie była w stanie lepiej się kamuflować, w obecnej chwili była właściwie zupełnie na widoku i tylko szczęście sprawiało, że nikt jej nie zauważył. Widocznie cała służba domostwa musiała mieć jakieś zebranie, bo niepojętym dla królowej było, by bogata posiadłość posiadała tak nieliczną służbę, by nie była ona w stanie patrolować terenu  przez cały czas. Gdyby piekielni strażnicy w podobny sposób zaniedbywali swoje obowiązki, kto wie, ilu wyższych straciłoby życie z rąk intruzów.
Przeszedłszy długość skrzydła budynku, Enepsignos zatrzymała się na jego skraju i wyjrzała zza kamienia, słysząc w oddali głosy dwójki młodych ludzi. Jeden z nich wydawał jej się znajomy. Nie pomyliła się. Pomiędzy różanymi pnączami otaczającymi biały szkielet altanki dostrzegła wrzosową czuprynę dziewczyny, którą spotkała w ludzkim świecie ostatnim razem. Obok niej stał jasnowłosy, młody chłopak, wyraźnie próbujący zagadać swoją towarzyszkę, by poprawić jej humor. Eni nie wiedziała, co mogło wpłynąć negatywnie na nastrój dziecka, ale tak naprawdę jej to nie obchodziło. Przyszła tutaj po swojego męża, nie by odkrywać dramaty ludzkiej szlachty. Jednak uwadze królowej nie uszło, że nastolatka znajdowała się kilkanaście cali niżej od chłopaka i choć początkowo wydało jej się to naturalne – założywszy, że hrabianka siedziała – gdy dotarło do niej, że nie stoi tam żadna ławka, zainteresowała się powodem takiego stanu rzeczy. Z wrodzonej ciekawości, nie z zainteresowania ludźmi czy – diable uchowaj – współczucia.
Kilkoma zwinnymi skokami błękitna demonica przeskoczyła ćwierć długości ogrodu, chowając się za pomnikiem przedstawiającym popiersie jakiegoś kudłatego mężczyzny, którego, rzecz jasna, Enepsignos w żadnym stopniu nie znała. Wychyliła się zza głowy postaci, a jej oczom ukazał się dziwaczny pojazd przypominający krzesło, jednak wyposażony był w dwa duże i dwa małe koła.
— Ludzie są teraz aż tacy leniwi? – mruknęła do siebie, przewracając oczami. Jej krzywdzącą opinię zmienił jednak urywek rozmowy, który po chwili dotarł do jej uszu.
— Piękne róże, Lizzy. Twój ogrodnik to geniusz — komplementował blondyn. Podszedł do jednego z krzaków i ujął w dłoń czerwony, delikatny kwiat mieniący się w słońcu żywym, krwistym odcieniem czerwieni.
— Wszystko, czego się dotyka, jest idealne — odparła nastolatka, co, ku zaskoczeniu demonicy, niezwykle zirytowało chłopaka. — Wszystko, oprócz mnie — dodała dziewczyna, spoglądając smutno na delikatne, skórzane sandały zdobiące jej wątłe kończyny.
— Nie mów tak. Jestem pewien, że rehabilitacja przyniesie efekty!
— Racja, jak dotąd zdążyłam bezwiednie kopnąć kamerdynera w twarz. Jeśli moje nogi wykształcą własną osobowość, możliwe nawet, że niedługo wstanę. Szkoda tylko, że nie będę miała wpływu na to, dokąd pójdę — ironizowała fioletowowłosa.
Demonica nie lubiła ludzi i z założenia była do nich negatywnie nastawiona, ale musiała oddać dziewczynie, że płynące z jej ust gorzkie słowa zdołały ją rozbawić. Jak na człowieka, irytujące dziecko wydawało się całkiem znośne, przynajmniej po tym, co Enepsi miała dotąd szansę zobaczyć. Nie oznaczało to oczywiście, że planowała się z nią zaprzyjaźnić, czy chociażby porozmawiać, ale skoro była już w ludzkim świecie, postanowiła przyjąć, przynajmniej częściowo, podejście ukochanego i starać się otwarcie podchodzić do nowo napotykanych. A przecież mogło być dużo gorzej, mogła trafić na bandę brudnych bezdomnych katujących jej wycieńczonego męża. Gdziekolwiek był jednak Kruk, w tym domu raczej nie cierpiał. Może więc to intrygujące dziecko zdołało w jakiś sposób przywłaszczyć sobie jego moc? A może, co gorsza, to ona była tą, której znak przymierza szpecił idealną skórę króla?! „Skup się! Nie ma na to czasu!” zganiła się w myśli, nerwowo kręcąc głową.
— Idzie herbata — oświadczyła hrabianka, głosem wyrywając Enepsignos z groźnego stanu zdenerwowania, a słowami dziwiąc stojącego u boku nastolatki chłopaka. Sam James niczego nie słyszał. Nie wiedział, jak jego przyjaciółka to robiła, ale zawsze wiedziała, kiedy zbliżał się służący na długo przed tym, gdy on sam się o tym przekonywał. Wprawdzie wspominała, że to, co spotkało ją w dzieciństwie, wywarło dużo większy wpływ niż mógłby sobie wyobrazić, ale nie chciał uciekać do tak fantastycznych wyobrażeń, jak wyostrzenie zmysłów, super siła czy moce pozwalające widzieć zmarłych, z którymi często spotykał się w literaturze.
Kiedy jednak blondyn się obejrzał, zobaczył otwierające się drzwi, zza których rzeczywiście wyłonił się elegancki, czarnowłosy kamerdyner. Jego szeroki uśmiech i sposób poruszania się, który otwarcie pokazywał, w jak dobry nastrój towarzyszył Michaelisowi, były kolejnym zapalnikiem irytacji Jema.
— Co on taki zadowolony?
— Kto, Sebastian? — zaśmiała się hrabianka. — To dlatego, że dzisiaj oficjalnie powrócił do służby. Uznałam, że jest godny mojego zaufania — oświadczyła beztrosko, nie wiedząc nawet, do jakiego szału jej słowa doprowadziły siedzącą w krzakach nieopodal, błękitnoskórą kobietę.
Sebastian niósł herbatę dla swojej pani i jej przyjaciela, kiedy wpół drogi korytarzem wyczuł znajomą siłę. Przez chwilę miał nadzieję, że się pomylił, ale kiedy, nie szczędząc ostentacyjnego zadowolenia, przekroczył próg posiadłości, dostrzegł w krzakach swoją żonę. Nie wiedział, jak się zachować, doskonale zdając sobie sprawę, jak niesamowicie była wściekła. Podszedł więc do swej pani i nachylił się nad nią, głośno szeleszcząc serwetką tuż przy swoich ustach.
— Panienko, powinna panienka wrócić do środka. Silne słońce źle wpłynie na twoją skórę — powiedział głośniej, kiedy już przekazał swej pani informację. Nie powiedział jej prawdy, nie miał czasu, by wszystko tłumaczyć, dał więc tylko znać, że była w niebezpieczeństwie i by zachowywała się naturalnie.
— Ależ już biegnę. Poczekaj, tylko wstanę z wózka — burknęła Lizz. Spojrzała na Jamesa i przewróciwszy oczami, poprosiła go, by zabrał ją do środka. Całą drogę do wnętrza budynku narzekała na Sebastiana i jego nadopiekuńczość, a kiedy demon zaserwował herbatę w oranżerii, porozumiewawczo skinęła głową i odesłała służącego do kuchni. Nie była pewna, co właściwie się działo, ale ufała Michaelisowi na tyle, by dać mu wolną rękę. Wydawał się szczerze zmartwiony, dlatego nawet nie próbowała stwarzać problemów. Była w zbyt niedogodnej pozycji, by pozwalać sobie na takie zachowania.
Enepsignos drżała ze wściekłości, obserwując, jak jej ukochany w stroju służącego pochyla się nad ludzkim dzieckiem i traktuje je z szacunkiem, na który w jej mniemaniu w ogóle nie zasługiwało. Przez moment była gotowa rzucić się na dziewczynę i wyrwać jej serce na oczach męża, ale powstrzymała się, chcąc najpierw usłyszeć jego wyjaśnienie. Chociaż wszystko momentalnie ułożyło się w jej głowie w składną całość, musiała dać mu się wytłumaczyć – w końcu jakaś cząstka kobiety próbowała jej wmówić, że to zło konieczne w imię ratowania piekła. Kiedy jednak Kruk zabrał ludzkie dziecko do środka, była niemal pewna, że zwyczajnie ją oszukał.
Wbiegła jak burza przez drewniane drzwi i gnała korytarzem, niszcząc wszystko, co mijała. Powstrzymało ją dopiero szarpnięcie i uderzenie w klatkę piersiową, które na moment pozbawiło ją oddechu. Zrobiło jej się czarno przed oczami i chociaż próbowała się szarpać, silne ręce męża nie wypuściły jej z żelaznego uścisku, póki nie znaleźli się w ciemnym, wilgotnym pomieszczeniu. Dopiero tam Enepsignos udało się wyswobodzić. Upadła na kolana i z trudem łapała oddech, powoli odzyskując kontrolę nad wszystkimi zmysłami. Natychmiast zadarła głowę i ze łzami wściekłości w oczach spojrzała na Michaelisa.
— O co tu chodzi?! — krzyknęła płaczliwie, zaciskając w dłoni kupkę drobnych kamyków, zamieniając ją w pył. Zacisnęła usta, starając się powstrzymać krzyk i łzy, ale srogi wyraz twarzy męża skutecznie jej w tym przeszkodził.
Michaelis wyglądał na wściekłego. Jego oczy błyskały w ciemności ostrą czerwienią, a rysy twarzy sprawiały, że wyglądał nie mniej przerażająco od Beliala, gdy szalał w furii. Wtedy po raz pierwszy Enepsignos zdała sobie sprawę, że Kruk naprawdę był podobny do ojca. Chociaż nie odziedziczył po nim postury, a nawet w barwie skóry na co dzień diametralnie się od siebie różnili, w chwilach takich jak ta, gdy była adresatką kumulacji negatywnych uczuć, widziała dokładnie, jak każda zmarszczą i cień na twarzy jej ukochanego wyglądały niczym żywcem zdjęte z oblicza poprzedniego władcy.
— Dlaczego jesteś wściekły?! Martwiłam się o ciebie. Zrobiłam, co chciałeś, niczego nie odkryłam, poddani się denerwują! Jak mam nad nimi zapanować, skoro sama nie wiem, co się z tobą dzieje?! Miałeś szukać naszego przeciwnika, a nie… a nie bawić się w dom z tym wrzosowym ścierwem! — krzyczała, z każdą chwilą trzęsąc się coraz bardziej.
Sebastian podszedł do niej z niezmiennym wyrazem twarzy, kucnął przed nią i delikatnie ujął dłonią jej podbródek.
— Enepsignos… — westchnął zmęczony i wymierzył kobiecie siarczysty policzek. — Nigdy więcej nie mów tak o mojej pani — upomniał demonicę, a potem objął ją mocno, przytulając do swojej piersi.


20 komentarzy:

  1. Trochę ale ti tylko troche żal mi Enepsignos (nwm dlaczego ale nie lubie jej tak samo jak Setha). Nwm czy dobrze zrozumiałam , ale nasza demonica jest wściekła o to , że Sebcio bawi się w ,, dom ,,. Dla niej szczególnie live is brutal. Eeehhhh jestem ciekawa czy Anasi może znajdzie jakomś lukę w umowie........szkoda mi Sebcia.....no to ten. Niczym mantrę to powtórzę. Standardowo czekam na nexta!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może po prostu nie lubisz piekła? XD
      Setha można nie lubić, on nie był postacią która miała zostać polubiona :P. Z Eni BYŁO podobnie. Początkowo miała mieć raczej epizodyczną rolę, no ale jak to w życiu bywa, często zmienia się koncepcja i została na dłużej. Może to dlatego :P.
      A dokładny powód jej wściekłości jeszcze wyjdzie, w następnym rozdziale będzie o tym więcej, więc do zobaczenia w środę ♡.

      Usuń
    2. Ja nie lubie piekła........i tu cie rozczaruje bo niektóży nazywają mnie)błagam nie śmiej sie) .......Szatanem....(Sebcio! Ti przez Ciebie mam ti przezwisko!)

      Usuń
    3. Hahaha, na też jestem demonem xD. Nawet pochodzę od diabła, bo jestem leworęczna xD.

      Usuń
    4. Ja też! Totalny lewus! Widocznie dużo tych diabłów na bloggerze XDXD

      Usuń
    5. Bo tak naprawdę to leworęczni rządzą światem. Tak było (patrz: historia), jest (patrz: my) i będzie (patrz: nasze dzieci xD).

      Usuń
    6. Meg mówiłaś, że mnie wszędzie na blogach widzisz. A patrz.. Ty też tutaj xD"

      Usuń
  2. Och ile bym dała żeby Enepsignos cierpiała... Nie przepadam za nią hihi. Mam nadzieję, że Sebastian nie będzie się nad nią szczególnie rozklejał. Jestem tylko ciekawa czy Lizzy przypadkiem nie dowie się, iż ona tu jest

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja, kurde, spodziewałam się w komciach wpisów typu: "o nie! Co on robi?! Czemu ją bije?!", a tu wszyscy jej źle życzą... xD. Teraz to mi jej żal TT_TT.

      Usuń
  3. Ciekawe co dalej postanowi nasz drogi Sebastian :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział super jak zawsze, naprawdę masz talent do pisania :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ♡. Trochę mi brakuje dużego zapasy, bo nie mogę spokojnie przemyśleć fabuły, ale zamierzam to nadrobić w wakacje. Specjalnie nigdzie nie wyjeżdżam xD.

      Usuń
  5. Rozdział genialny, zresztą jak zawszę :) Czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :*. Mam nadzieję, że następny też Ci się spodoba :).

      Usuń
  6. Hello! Wreszcie i ja skomentuje, bo czytałam. A dawno tego nie robiłam. Na telefonie ciężko komenty pisać :/ Więc tak. Jak mnie wkurwia żona Sebusia. On ma być z naszą Lizz.. Jestem okropna, w ogóle potwór bo uważam, że ona powinna zginąć. Już, teraz, natychmiast. Więc błagam zabij te królową, albo chociaż zrób rozwód xD"

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahahaha, omg xD. I co ja mam Ci powiedzieć? :P
      Ja mam plan związany z nią już co najmniej od kwartału i już tak zostanie. Ale mam nadzieję, że to rozwiązanie nie będzie takie złe. Zresztą zobaczymy za jakiś tam czas xD.

      Usuń
  7. Veni, vidi i nici.
    Nareszcie doczekałam się konfrontacji Eni-Lizzy, ale szczerze mówiąc, liczyłam na więcej. Tymczasem tylko Eni zaczęła histeryzować.
    Chociaż na tym etapie to przyznaję, że powiedzenie prawy Lizzy było mądre.
    No i Lizz - Już biegnę xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo one już się konfrontowały i o tym nie wiedziały, na tym polega plottwist. Ani jedna, ani druga właściwie nie chce mieć ze sobą nic wspólnego. Jeśli kiedykolwiek będą ze sobą, o zgrozo, współpracować, to tylko w imię dobra Sebastiana. Zresztą one nie mają się zbyt dobrze znać xD. A Lizz podeszła do tego spokojnie, no bo skoro tamta tylko chciała ją zabić - meh, średnio raz w tygodniu ktoś próbuje - to co się będzie przejmowała? Eni, jak na demona, to i tak spokojnie zareagowała, dumna z niej jestem. Bo normalnie to przecież rozniosłaby całą chałupę i wytarła podłogę zwłokami Lizz xD. Wyobraziłam to sobie xD.

      Usuń

.