środa, 24 sierpnia 2016

Tom IV, XLIX

Mam dla Was ciekawą wiadomość!
W sobotę udało mi się zebrać rekordową (od kiedy to śledzę xD) liczbę wyświetleń dziennych bloga :D. To Wasza zasługa, dziękuję! Oby tak dalej! Mam nadzieję, że niedługo te wyświetlenia zmienią się w komentarze i Wasze ciekawe opinie. Bo tak, ja je po prostu uwielbiam, nic na to nie poradzę xD. 
Poza tym na uczelni powoli mówi się już o terminach poprawek, a ja? Ja obserwuję to tylko i cieszę się, że mnie nie dotyczy, bo Wasza ulubiona kuroszowa autorka jest taką pilną studentką, ze rok akademicki się jeszcze nie zaczął, a ona już ma dwie piątki z wykrzyknikiem. Tag, na starość zrobiłam się pilna... xD.

Miłego rozdziału kochani! :*

======================


Nie wiedziała nawet, jak się tu znalazła. Przez chwilę wróciła do ciemności w swojej głowie, wpatrując się w pourywane obrazy przeszłości. Zupełnie odcięła się od rzeczywistości, nie odbierając żadnych bodźców zewnętrznych.
Demon podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się łagodnie, a w oczach dziewczyny stanęły łzy. Kochała go bez pamięci. Kochała go tak mocno, że jeden pozytywny wyraz jego twarzy odpychał kłębiące się za ich plecami czarne chmury, poluzowując macki owinięte wokół jej szyi.
— Gdyby nie ty, zgniłabym w mroku… To dlatego ja… Dlatego ci wybaczyłam — powiedziała półprzytomnie, dając się zahipnotyzować dwójce błyszczących czerwienią tęczówek. Demo zaśmiał się pod nosem, zamknął oczy i po chwili otworzył je ponownie. Pochylił się i delikatnie pocałował stopę dziewczyny, wprawiając ją w osłupienie. Nie czuła jego dotyku, ale to nie przeszkodziło przyjemnemu dreszczowi przeszyć na wskroś jej ciało.
— Jestem tu, by ci służyć, pani. Jedyny mrok, w jakim utoniesz, będzie tym, na który zgodziłaś się tamtego dnia, gdy połączył nas kontrakt.
— Dlatego już nigdy mnie nie okłamiesz, prawda? Zostaniesz przy mnie, bez względu na wszystko, i spełnisz moje życzenie. Nie zdradzisz mnie, tak, jak ja nie zdradziłam ciebie. To rozkaz, Sebastianie.
— Tak, pani — odparł cicho demon, a jego głos załamał się lekko przepełniony podnieceniem. Uwielbiał, gdy mu rozkazywała. Nie miał pojęcia, dlaczego właśnie teraz znów wpadła w ten melancholijny i waleczny nastrój, ale był wdzięczny, że tych kilka dźwięcznych słów wypłynęło z jej ust, napawając ciało ogromną dawką energii, porównywalnej z tą, jaka uderzyła w niego, gdy wyznała mu miłość.
Trening dobiegł końca. Zmęczona hrabianka przez cały czas dawała z siebie wszystko, obserwując rozrzedzającą się ciemność. Ilekroć cofała się o kolejny cal, miała ochotę śmiać się w głos, rzucić się na szyję ukochanego i porzucić wszelkie hamulce. Nie mogła jednak tego robić, nie była bezkarna, nigdy już nie będzie i doskonale o tym wiedziała.
Michaelis nie był głupi. Dobrze widział, co czaiło się w oczach i umyśle dziewczyny. Sam czuł się podobnie. Przez tak długi czas nie mógł pozwolić sobie na to, by się do niej zbliżyć, a teraz, gdy udało mu się odzyskać zaufanie i zrzucił z siebie ciężar kłamstw, chciał zasmakować zakazanego owocu, który sam takim uczynił.
Przesadził Elizabeth na wózek i odsuwając się od niej, zatrzymał się tuż naprzeciwko jej twarzy, z uśmiechem na ustach zerkając w błękitne oczy. Dostrzegł w nich zaskoczenie, niepewność i skrywane pod nimi pragnienie. Nie potrzebował niczego więcej. Opuszkami palców ujął podbródek dziewczyny i złożył na jej ustach niewinny, delikatny pocałunek. Następnie odsunął się, ułożył nogi dziewczyny na rozkładanych skrzydełkach wózka, by nie wlekły się po ziemi, i pokłonił się lekko.
— Se-bastian! Co to było? — powiedziała skrępowana, czerwieniąc się jak świeży buraczek.
— Widziałem w twoich oczach, że tego chcesz, panienko. Ja też tego chciałem — odpowiedział lekko demon.  Zaśmiał się złośliwie, doprowadzając tym Elizabeth do wściekłości, i stanął za nią, by doprowadzić wózek do salonu.
— Zawieź mnie do Jamesa. Nie będzie przecież wiecznie przywiązany, wtedy nie na dam spokoju — burknęła wciąż zawstydzona, krzyżując dłonie na piersi.
Demon przytaknął i zawiózł swą panią we wskazane miejsce, a potem opuścił ją, prosząc, by w razie potrzeby przyzwała go bez wahania. Lizz jednak nie zamierzała korzystać z jego propozycji. Miał przygotować obiad, a ona… Potrzebowała odrobiny mroku. Musiała ponownie się w nim zatopić, uspokajając rozszalałe serce, by zrozumieć przyjaciela i rozegrać wszystko w odpowiedni sposób, aby się go pozbyć. Nie chciała tracić przyjaźni Jema, choć było to z jej strony niezwykle samolubne. Powinna zrazić do siebie każdego, kto był jej bliski, w końcu już niedługo będzie po wszystkim. Zemści się, unicestwi wrogą organizację i odda duszę demonowi. James przecież by z niej nie zrezygnował. Nie przyjąłby do wiadomości, że zaginęła i nigdy więcej jej nie zobaczy.
— Lizzy. Czemu znowu… Co się stało? — Usłyszała głos skołowanego blondyna. Podjechała bliżej łóżka i wyciągnąwszy sztylet z cholewy buta, rozcięła nim sznur krępujący ręce i nogi nastolatka.
— Znów miałeś atak szału. Uspokoili cię. Podobno stanowiłeś dla mnie zagrożenie. Przewróciłeś Jeanny, a potem pobiegłeś do mnie i wraz z wózkiem próbowałeś mnie zrzucić ze schodów, pamiętasz? — skłamała, licząc na to, że luka w pamięci da przyjacielowi do myślenia.
Oczywiście nie pamiętał zajścia, do którego nie doszło, co jednak dziwniejsze, popchnięcia pokojówki również nie był świadomy. Nie pamiętał nawet, co go tak zdenerwowało. W krótkiej rozmowie powiedział tylko, że nazwał Sebastiana demonem, a wszystko, co nastąpiło po tym, było rozmazane i nic z tego nie rozumiał. Lizz zaczęła się martwić, że lek, którym służący faszerowali chłopaka, miał zły wpływ na jego umysł. Postanowiła, że nie dopuści do tego, by służący ponownie mu go podali.
— Jamie, musisz wziąć się w garść — zaczęła, wyciągając do niego rękę. W ostatniej chwili jednak cofnęła ją, przypominając sobie, że nie był Sebastianem ani nawet Sutcliffem, by jego dotyk nie wpłynął na nią negatywnie. — Śmierć Gilberta i jej okoliczności to tragedia, ale jeśli tak dalej pójdzie, oszalejesz — dokończyła prosto z mostu.
— To nie to. Lizzy, Sebastian, twój kamerdyner… On nie jest człowiekiem — wydukał, powoli siadając na łóżku. Słowa drażniły jego suche gardło. Zaczął kaszleć i z trudem nabierać oddech, póki Lizz nie podjechała do stolika i nie wróciła ze szklanką wody. — Dziękuję, już mi lepiej.
— Jamie, wiesz, że nazywanie Sebastiana demonem to tylko twój sposób na poradzenie sobie ze stratą przyjaciela? Widziałeś, że służący przybył mnie uratować, ale było już za późno. Byłeś zdenerwowany, zresztą wszyscy byliśmy. Ja doznałam urazu, Gilbert okazał się kłamcą – to zrozumiałe, że próbujesz sobie jakoś poradzić, ale nie możesz winić za wszystko Sebastiana — kontynuowała hrabianka, z coraz większym trudem zmuszając się, by nie wyznać przyjacielowi prawdy. Nie chciała go okłamywać, nienawidziła tego, że robiła z niego obłąkanego, ale tylko tak mogła go uchronić. Gdyby poznał tożsamość kamerdynera, przypłaciłby to życiem.
— To nieprawda! Nie jestem szalony! — krzyknął blondyn, gwałtownie zrywając się z łóżka. Zachwiał się na nogach i upadł na podłogę tuż przy wózku przyjaciółki. Zorientował się, że jeśli za chwilę nie weźmie się w garść, znów zostanie uśpiony. Usiadł więc i oparł się plecami o jedną z drewnianych nóg łoża. — Wiem, co widziałem. Nie musisz mi wierzyć. Po prostu więcej o tym nie wspomnę, ale zostanę z tobą, by cię chronić.
— Naprawdę sądzisz, że… Że mogłabym się zakochać w demonie i tego nie zauważyć?! — krzyknęła hrabianka. Sięgnęła po ostatnią deskę ratunku. Nie zamierzała wyznawać chłopakowi uczuć do Sebastiana, ale nie miała wyjścia. Uznała, że jeśli i teraz jej nie uwierzy, będzie musiała pozwolić Michaelisowi działać na własną rękę.
W odegraniu odpowiednio autentycznej złości pomogło jej zażenowanie. Uroniła kilka łez i odwróciła wózek najszybciej, jak tylko potrafiła, opuszczając sypialnię przyjaciela. Przemieszczała się niezwykle głośno, specjalnie w taki sposób, by James zdołał ją znaleźć, kiedy już przemyśli sprawę i postanowi ją przeprosić. Powinien, bo zmuszając szlachciankę do takiego wyznania, naprawdę sprawił, że postąpiła wbrew sobie. Nie czuła się jeszcze gotowa, by mówić na głos o uczuciach, szczególnie że dobrze wiedziała, iż nie powinna ich żywić.
Lizz udała się do biblioteki – jednego z niewielu pomieszczeń na piętrze, które uznała za odpowiednie, by przyjąć i wysłuchać przyjaciela, kiedy już wszystko przemyśli. Normalnie poszłaby na dół, a najchętniej na dwór, żeby pobiegać i się wyżyć, ale w obecnym stanie mogła tylko ostentacyjnie uderzać kołami wózka o wszystko po drodze – co zastępowało jej głośne tupanie. Wprawdzie tylko udawała wściekłą, by wreszcie wybić Jamesowi z głowy podejrzewanie Sebastiana o demoniczność, ale im dłużej o tym myślała, tym bardziej się denerwowała.
Czy kiedykolwiek wcześniej tak otwarcie przyznała się do miłości? Słowa tak łatwo opuściły jej usta, werbalizując całą mieszankę uczuć, której wyznanie wcale nie było tak magiczne, jak przeżywanie i pielęgnowanie emocji wewnątrz siebie. Chyba właśnie to ją tak denerwowało. Nie to, że się przyznała, nie to, że Jamiemu i nawet nie to, że nie czuła się z tym swobodnie. Najgorsza była zwyczajność tych słów. „Kochać” – co to właściwie znaczyło? Czy naprawdę można było zamknąć eksplozję tak silnych, jasnych i ciepłych uczuć w jednym słowie? Miała wrażenie, że ono nie oddało nawet w połowie jej prawdziwych emocji.
Zaczęła uporczywie przeczesywać umysł, próbując znaleźć jakieś inne, ważniejsze, rzadsze i górnolotne słowa, które oddałyby chociaż w połowie, co czuła względem Sebastiana. Potem próbowała stworzyć własne określenia, ale i tutaj poległa. Nic nie było wystarczająco magiczne. Może więc magia? Nie umiała wiele, raptem kilka zaklęć unieruchamiających demony, na dodatek tylko z pomocą woreczków z demonicznym pyłem. Umiała też stworzyć jasną poświatę, świetlistą kulę, która w teorii miała zadawać rany, a w praktyce nie dawała nawet rady rozciąć skóry człowieka, za to jej przyjemne ciepło mogło się przydać w razie gdyby kiedyś została zamknięta w jakimś zimnym pomieszczeniu. I tyle, nic więcej. Żadna była z niej wiedźma, w końcu uczyła się tego tylko po to, by odzyskać demona. Bez pomocy Esmery nie zdołałaby zrobić nic więcej, bo nawet nie nauczyła się podstaw tworzenia eliksirów.
James zamarł w bezruchu, wpatrując się bezsensownie w drzwi, na tle których jeszcze kilka minut temu siedziała jego przyjaciółka. Jej wyznanie całkowicie go oszołomiło. Wiedział, że czuła coś do kamerdynera, ale nigdy by nie przypuszczał, że owo „coś” będzie akurat miłością. Naprawdę była aż tak bardzo pozbawiona gustu?! Nie… To po prostu przemawiała przez niego irracjonalna zazdrość. Irracjonalna – bo przecież sam kochał Elizabeth tylko platonicznie. Nie chciał tego przyznać, ale w obliczu jej wyznania zrozumiał, jak okropnie się zachowywał. Ona nie wyrażała się o Gilbercie w taki sposób, a przecież po tym, co zrobił, miała do tego pełne prawo. Mogłaby nawet kazać mu wynieść się z posiadłości, obwiniając go za lekkomyślność i nieodpowiedni dobór towarzyszy. Ale tego nie zrobiła. Co więcej – rozumiała go, wspierała i próbowała pomóc.
Było mu wstyd, tak bardzo, że jeszcze przez pół godziny układał w głowie przeprosiny, by miały sens i przekazywały to, co chciał powiedzieć. Wiedział, że będzie mu ciężko wypowiedzieć się o Michaelisie w sposób inny od negatywnego, ale był to winien przyjaciółce. W porównaniu z nią był zwyczajnie żałosny.
Wreszcie uznał, że dłuższe siedzenie i powtarzanie raz po raz kilku zdań nie przyniesie niczego dobrego, a jedynie sprawi, że cała wypowiedź będzie brzmiała sztucznie. I tak był idiotą, skoro potrzebował aż tyle czasu, by w ogóle zmusić się do zrobienia czegoś, co powinno być dla niego naturalne. Gdyby chciał zachować się odpowiednio, nie pozwoliłby Lizz w ogóle wyjść z pokoju – właściwie nawet od tego zamierzał zacząć przeprosiny.
Wyszedł z sypialni i poszedł za głosami stukających kół wprost do biblioteki. Zastał Elizabeth bezsensownie kręcącą się w kółko, kończąc i zaczynając obrót od stuknięcia wózkiem w jeden z regałów. Przestała, dopiero gdy zobaczyła przyjaciela. Opuściła ręce i urażona spojrzała mu w oczy.
— No i co? Przemyślałeś sobie wszystko? — mruknęła niechętnie.
— Tak, ja… Powinienem ruszyć za tobą od razu — wyznał zgodnie z tym, co powtarzał przed chwilą w sypialni. — Ale jestem idiotą i musiałem to wszystko przemyśleć. Duma i zazdrość nie pozwoliły mi zobaczyć prawdy. Sebastian nie jest demonem, za to ja jestem samolubnym kretynem. Ty traktujesz mnie dobrze, mimo że to przeze mnie siedzisz teraz na wózku. Gdybym nie sprowadził tutaj Gilberta, do niczego by nie doszło.
— Jem, to nie do końca tak…
— Nie. To właśnie tak. Martwisz się o mnie, okazujesz zrozumienie, a ja obrażam twojego służącego bez żadnego powodu. Ranię cię, bo sam zostałem zraniony. Ale to, że ktoś zawiódł moje zaufanie, nie oznacza, że i twoje ktoś złamie. Chcę powiedzieć… Przepraszam — wydusił ciężko, spuszczając wzrok.
Lizz patrzyła na niego w milczeniu, analizując to, co powiedział. Nigdy tak nie myślała. Nie obwiniała Jema za sprowadzenie do domu wysłannika anielskich zastępów. Pewnie dlatego, że znała jego pobudki. Teraz, kiedy chłopak rzucił na sprawę nieco inne światło, przez moment poczuła ściskanie w sercu i miała ochotę naprawdę wyżyć się na blondynie, lecz powstrzymała się, zaciskając zęby i mocno wbijając paznokcie w podłokietniki wózka.
— Ja nie mam i nigdy nie miałam ci tego za złe. Nie mogłeś wiedzieć. Takie rzeczy się zdarzają. Ale masz rację co do jednego, zraniłeś mnie. Sebastian jest dobrą osobą, dba o mnie, chroni mnie i chce mojego dobra. Jestem dla niego priorytetem, całe jego życie kręci się wokół mnie. Więc kiedy mówisz, że jest jakimś potworem, to tak, jakbyś negował to, że komuś może na mnie zależeć — wyjaśniła cierpko.
— Wiem, w końcu zrozumiałem. Jestem idiotą, mówiłem. — Chłopak zaśmiał się smutno i podsunął sobie krzesło, na które opadł ciężko, jakby przez kilka ostatnich godzin nosił ciężkie worki kamieni.
— No, to skoro już to sobie wyjaśniliśmy, pomóż mi zejść na dół. Niedługo obiad, potem trening, a później muszę popracować. Dziś będziesz musiał sam się sobą zająć. No i wypadałoby, żebyś przeprosił Jeanny, ale po obiedzie — powiedziała nieco radośniej Lizz.
Nie zamierzała bezsensownie pastwić się nad przyjacielem. Osiągnęła swój cel, zwątpił w prawdę, którą przypadkiem odkrył i przestał być zagrożeniem. Teraz łatwiej będzie mu wyjechać i hrabianka wreszcie będzie mogła kazać Sebastianowi zbudować windę. Miała dość proszenia wszystkich o pomoc, to było zbyt denerwujące. Na dodatek była zmuszona nawiązywać nieprzyjemny kontakt fizyczny, no i była skazana na ciekawski wzrok pracowników – tak wiele denerwujących rzeczy za sprawą raptem jednego chłopaka. Niezwykłe.
~*~
Nastał wieczór. Hrabianka była wykończona po kolejnym, pracowitym dniu. Kilka serii ćwiczeń rehabilitacyjnych, wypełnianie dokumentów, rozwiązanie problemu Jamesa – niby nie tak dużo, ale wciąż była słaba i wiele brakowało jej do dawnej świetności.
Siedziała w wózku naprzeciwko łóżka, czekając, aż Sebastian przyniesie jej koszulę nocną i przebierze ją do snu. Odkąd powiedziała Jemowi, co czuła do demona, w jego obecności nie potrafiła zachować spokoju. Kiedy Michaelis pochylił się nad nią i zaczął zdejmować z niej ubrania, nerwowo odsunęła się w tył.
Zaciekawiony służący zaśmiał się pod nosem i cofnął ręce, obserwując reakcję swojej pani. Wiedział, co ją nękało. Właściwie robił to świadomie, czekając, aż w końcu podzieli się z nim wątpliwościami. Oficjalne przywrócenie do służby i wyznanie prawdy napełniło go nową pewnością siebie, sprawiając, że wreszcie czuł, iż naprawdę udało mu się przejąć upragnioną kontrolę nad swoim życiem i może bezkarnie naigrywać się z dziecinnych problemów hrabianki.
— Panienko, czyżbym zrobił coś nie tak?
— Nie. Zamknij się i przebierz mnie wreszcie, chcę iść spać — burknęła zawstydzona, odwracając wzrok. Michaelis skinął głową i powrócił do przerwanej czynności, cały czas ostentacyjnie wpatrując się w swoje dłonie, które z każdą chwilą odsłaniały coraz większą część mlecznej skóry nastolatki.
— Zamknij oczy, zboczeńcu.
— Och, przepraszam. Dotąd się panienka nie wstydziła. Proszę się nie przejmować, to dojrzewanie. Prędzej czy później dopada każdego — kpił w najlepsze. Zamknął oczy i kontynuował, niby przypadkiem muskając jej nagi obojczyk.
Dziewczyna odepchnęła jego rękę i zdenerwowana stwierdziła, że przebierze się sama. Chwyciła piżamę i obróciła się w wózku tyłem do służącego, a potem zrzuciła z siebie górną część ubrania i włożyła w jej miejsce luźną, męską koszulę, która wciąż delikatnie pachniała różami. Potem odwróciła się z powrotem do demona i kazała mu dokończyć, bo jednak się przeliczyła i nie umiała ściągnąć spodni z bezwładnych nóg.
Kiedy Michaelis skończył, chwycił ją pod pachami i przeniósł na łóżko, a potem przykrył pierzyną i zapaliwszy świeczkę, postawił ją na etażerce. Życzył dziewczynie dobrej nocy i ruszył do wyjścia.

— Sebastian… Czekaj. Chodź tu — mruknęła zawstydzona hrabianka. Słysząc zbliżającego się demona, kurczowo zacisnęła dłonie na pościeli i napięła się cała, co jedynie bardziej rozbawiło obserwującego ją bacznie mężczyznę.



6 komentarzy:

  1. Szok i niedowierzanie... Nie napisałaś zwyczajowego "Endżojcie"... Jak mam teraz cieszyć się rozdziałem?
    Demo zaśmiał się - bo Sebastian jest tak zajebisty, że opracował własną demoniczną wersję demo.
    wtedy nie na dam?
    Rozdział pod tytułem: perypetie młodej Liz dojrzewania, które przecież dopada każdego ( a kiedy dopadnie ono demona? ) no i żal mi Dżema. Czemu od dał się przekonać, że myśli źle, jak myśli dobrze? Powinien swoje wiedzieć, tylko udać, ze się zgadza, że zbłądził i tak dalej.
    Propsuję grafikę.
    I to chyba tyle, no... jakoś nie jara mnie pocałunek w stópkę, chyba, że to by była moja, a i tak chyba wybrałabym przytulenie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może demona ono już dopadło i teraz ma bzdurki za sobą, hęęę?^^
      Muszę potem sprawdzić ten dziwny błąd, bo jak jest taki wyrwany z kontekstu, to nawet nie wiem, o co mogło chodzić Oo.
      A endżojcie nie ma zawsze, raz na jakiś czas, jak akurat się nawinie :P.
      A Dżem... Dżema podłamało to, że nie pamięta, jak zrobił kuku Jeanny i Lizz i sobie nie dowierzał. Resztę załatwiła jego wiara w Lizz i ich przyjaźń, no i tak chłopak się poddał, uznając, że może jednak szaleje, no. Lepiej tak, niż gdyby miał zginąć, próbując udowodnić swoją rację, dosyć już tych zgonów, weny na angst w rp mi zabraknie xD.

      Usuń
  2. Popieram Andatejkę. Śmiałam się z tego pocałunku w stópkę bo przed oczami stanęła mi scena kiedy to Claude cmoknął Ciela no i dostał kopniaka w tą pierdoloną morde. No a Lizz , cóż rozumiem ją. Bo sama tak miałam ( tak minęło mi). No a teraz tylko czekac na dalsze poczynania Sebusia! Czekam na nexta!
    (Kurwa! Co za pierdolony telefon! Sebastian chodź to i mi pomóż!*nadziera sie na Sebusia*)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahahahahahahaha, lierdolona morda Claude'a - popieram! XD
      No tak to już jest, Sebuś sobie z nià logrywa. Jak widać - wiele nie trzeba xD.

      Usuń
  3. Bardzo lubię czytać twoje opowiadanie, szczególnie podoba mi się twój styl pisania, świetnie opisujesz sytuacje i różne wątki, doskonale rozwijasz myśli postaci,opowiadanie bardzo interesujące czasami mam takie wrażenie, że czuję to co Elizabeth tak jakby "wczuwam się" w nią. Za każdym razem gdy wstawiasz nowy rozdział sprawiasz mi wielką radość . Cenię cię za to, że tak bardzo poświęcasz się dla czytelników i wstawiasz 2 rozdziały na tydzień.Czytałam dużo kuroszowych opowiadań i niektórzy wstawiają jeden rozdział na miesiąc, aż odechciewa się czytać :/ Co do postaci samego Sebastiana to mimo, że jest demonem i wydaje się taki zły, to w środku wydaje się być dobrą osobą,bardzo zależy mu na Lizzy, kocha ją i uratował . Czy swoją przyszłość wiążesz właśnie z pisaniem ? A może przyjdzie taki dzień, w który wydasz "Czarną Różę Demona"? ;)
    Nie wiem czemu śmieszyło mnie to, że Lizzy chce pozbyc sie Jema XD
    Też nienawidze Claude'a hahaha XDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, miło mi. Staram się.
      Nie wiem, na co dzień mówię, że wiąże, ale dziś mam doła i sama nie wiem. Brakuje mi kogoś, kto by się na pisaniu trochę znał, kto by mi to ocenił, wytknął błędy itp..
      Miałam ambicje to wydać, ale się zobaczy. Może się nie nadaje, nie umiem stwierdzić.

      Usuń

.