wtorek, 16 sierpnia 2016

Tom IV, XLVII

Okazało się, że mój żyrandol jest taki, jaki być powinien xD. Jest kuroszkowy i cudowny i już wszystko jest dobrze. Więc kryzys zażegnany. 
Pochwalę Wam się jeszcze, że udało mi się już stworzyć trzydzieści storn zapasu. Walczę o to, by do końca wakacji zrobić sto <3. Trzymajcie kciuki. 
Poza tym mam do Was pytanie:
Którą postać z Róży lubicie najbardziej, a którą najmniej? Obojętnie czy z kanonu Kuroshitsuji czy moje OC. Jestem po prostu ciekawa, bo słyszę różne głosy na ten temat i fajnie byłoby to jakoś usystematyzować (może zabiję tę najmniej lubianą? xDDDD).

========================

— Co teraz, panie Er? — zapytał Shultz, podchodząc do wyraźnie zadowolonego, i nie mniej zaintrygowanego postępowaniem bruneta, przełożonego.
— Teraz poczekamy, aż ta baryłka odejdzie odpowiednio daleko i wyślemy obiekty, by ich zabiły i przywlekły ciała z powrotem. Jeśli po drodze ich nie zjedzą i nie uciekną, odniesiemy sukces i przejdziemy do kolejnego etapu — wyjaśnił cierpliwie Undertaker.
Był dumny z podopiecznego. Gdyby wcześniej dostrzegł w nim brutalny potencjał, zapewne już dawno temu osadziłby go na tej pozycji, odciążając się i dając sobie czas, by dopracowywać szczegóły ostatniego, najważniejszego etapu swojego planu. Miał do siebie żal, że zapatrzony w demony nie zorientował się na czas, ale nie zwykł żałować swoich decyzji. Zawsze uważał, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a po tym, co usłyszał od młodego Phantomhivea był o tym święcie przekonany, dlatego przyjmował los takim, jakim był. Nie warto było zmieniać niczego na siłę, nie warto było również pluć sobie w brodę i godzinami rozpamiętywać błędów. Co się stało, już się nie odstanie, za to przyszłość stała przed nim otworem i malowała się w coraz piękniejszych barwach.
— Tak jest, panie Er! — odparł posłusznie Shultz.
Pozostali ochroniarze patrzyli na niego z obrzydzeniem, widząc w twarzy bruneta taniego sprzedawczyka, pozbawionego jakiejkolwiek wierności wobec współpracowników. Wyklinali na niego w duchu, chociaż dobrze wiedzieli, dlaczego to właśnie on został wydelegowany jakiś czas temu do Undertakera. Sami byli sobie winni; gdyby nie tchórzostwo wszystkich wokół, może nie zmusiliby go, by poszedł na pewną śmierć. Arnold zwyczajnie się mścił i jak bardzo nie chcieli tego przyznać, faktem było, iż miał do tego pełne prawo. Żaden z nich nawet nie mrugnął, kiedy skazywali jego, czemu miałby się zachować inaczej?
— Jackson, Burns  rozkujcie obiekty. Wern, Midford, osłaniacie ich — rozkazał dumnie brunet. W nowej roli czuł się niezwykle swobodnie. Chociaż sytuacja, w jakiej się znalazł, nie należała do najprzyjemniejszych, z zaskoczeniem orientował się, że przewodzenie i rozkazywanie innym przychodziło mu równie naturalnie, co oddychanie. Zew władzy napawał go optymizmem, a wizja tego, co za chwile miało się wydarzyć, przyjemnie podnosiła poziom adrenaliny w organizmie, dając mężczyźnie dodatkową pewność siebie.
Ochroniarze posłusznie ruszyli z miejsc, kiedy tylko Arnold wymówił ich nazwiska. Założyli hełmy, poprawili mundury i niechętnie rozkuli dzieci, momentalnie odsuwając się, by nie paść ich ofiarą. Wychudzone postaci przygarbiły się i nienaturalnie wykręcając głowy, rozglądały się bardzo uważnie, powolnie wyciągając przed siebie obolałe kończyny. Mrożący krew w żyłach obraz nagich dzieci zmienił się nagle w coś równie przerażającego i jeszcze bardziej niespotykanego, niż można było przypuszczać.
Undertaker gwizdnął przez palce, dźwiękiem wywołując w bestiach wyuczoną reakcję. Nagle ustawiły się na baczność w równym rzędzie i zaczęły pożerać wzrokiem tego, którego uznały za swego pana. Z ich ust ciekła ślina, oczy łzawiły od nadmiaru słońca, którego skąpiono im już od lat, nienaturalnie blada skóra czerwieniała, uwydatniając  stare blizny. Żaden ze stworów jednak się nie ruszał, nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Shultz miał nawet wrażenie, że nie oddychały, ale bał się zbliżyć i przekonać o swej racji. Martwił się, że gdyby naprawdę nie potrzebowały powietrza, wiadomość ta zwyczajnie by go przerosła.
— Przez las ucieka dwóch strażników — zaczął spokojnie pan Er, mówiąc do stworów tak, jakby były w pełni rozumnymi istotami. — Macie ich znaleźć i przyprowadzić. Nie muszą żyć, ale mają być w całości. To znaczy, że nie możecie ich zjeść, inaczej wrócicie do głośnego pokoju i nie dostaniecie jedzenia — dodał, uśmiechając się do nich, jak do niesfornych szkrabów, którym tłumaczył zasady zabawy.
Małe bestie warknęły oznajmująco, a ich puste dotąd oczy rozbłysły soczystą czerwienią. Dwójka stworów rozdziawiła paszcze, obnażając rzędy ostrych kłów typowych dla zwierzęcych drapieżników. Pozostała trójka usztywniła palce, eksponując szpiczaste szpony. Czekały na rozkaz, na kolejne gwizdnięcie i wskazanie kierunku, a ich posłuszeństwo niesamowicie fascynowało Grabarza. Nie spodziewał się tego, jego twory już na tym etapie znacznie przekroczyły oczekiwania, nie mógł się doczekać efektu eksperymentu. Spojrzał porozumiewawczo na Arnolda, a gdy ten skinął głową, zagwizdał, wskazując dłonią kierunek, w którym udał się tłusty ochroniarz.
Momentalnie las zatrząsł się od nieludzkich dźwięków, których spotęgowane echo niosło się pomiędzy drzewami, tworząc złudzenie, jakoby poprzez gęstwinę przecierało się całe stado drapieżców. Piątka drobnych dzieci, wychudzonych, kościstych, ledwie trzymających się na nogach, biegła z tak zawrotną prędkością, że wszystko, co napotykały na swej drodze, uciekało w obawie przed nimi. Ziemia dudniła nienaturalnie, ptaki zupełnie ucichły, Shultz miał nawet wrażenie, że owady schowały się do swoich dziur, w jakiś nieznany mu sposób wyczuwając niebezpieczeństwo niezgorzej od zwierząt.
— Sądzi pan, że sobie poradzą? — zapytał brunet, zerkając na szefa.
— Jeśli im się nie uda, na obiad dostaną ciebie. Powinieneś w nie uwierzyć, nie chciałbyś chyba zginąć, zanim zobaczysz, jak osiągam swój cel? — odparł niepokojąco Undertaker.
Po plecach Shultza przebiegły ciarki. Naprawdę bał się o swoją przyszłość. Widział już nie raz, co jego przełożony robił z tymi, którzy go zawiedli, i nie chciał podzielić ich losu. Najgorsze było jednak to, że nie miał w tej chwili żadnego wpływu na swój własny los. Zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie podjął zbyt pochopnej decyzji, pokazując panu Er wyniki najnowszych badań. Gdyby wiedział, że tak rozwinie się ta sprawa, na pewno najpierw upewniłby się, że wszystko pójdzie po jego myśli. Teraz jednak było już za późno na żale, skupiał się tylko na zachowaniu zimnej krwi, po cichu licząc na to, że jeśli w obliczu porażki powstrzyma emocje, Undertaker doceni jego stoicki spokój i nie rzuci go tych maszkarom na pożarcie.
Będąc szczerym z samym sobą, Arnold musiał przyznać, że ostatnimi czasy spoczywająca na nim odpowiedzialność i częsty kontakt z obiektami sprawiła, że przerażające dzieci zaczęły nawiedzać go w koszmarach. Już dawno nie miał okazji spokojnie przespać nocy, na nogach trzymała go jedynie adrenalina, ilekroć zjeżdżał na najniższe poziomy kompleksu laboratoriów, by nadzorować prace naukowców.
Hills biegł ile sił w nogach, w amoku potykając się co chwilę o wystające korzenie. Zbędny balast – jak myślał o towarzyszu, którego przyszło mu nieść – wcale nie ułatwiał ucieczki. Nie mógł go jednak porzucić, jego życie właśnie dobiegało końca. I tak nie mógł liczyć na miejsce w niebie. Za to, co robił, czemu pozwalał istnieć przez ostatnie lata, zapewne i tak miał zgnić w piekle. Dlatego właśnie uznał, że wlokąc ze sobą towarzysza, odkupi chociaż część swoich win i resztę wieczności spędzi w jednej ze spokojniejszych dzielnic piekła. Ludzie niewiele wiedzieli o krainie, której tak rozpaczliwie starali się uniknąć. Gdyby znali dokładnie sposób funkcjonowania piekła, żyliby spokojnie, nie martwiąc się o swoja przyszłość.
W świecie demonów nie było bowiem podziałów na dusze potępione mniej lub bardziej, wszystkie były tak samo stracone i wszystkie tłoczyły się w gorącym podziemiu, póki któryś z wyższych nie postanowił w swej łaskawości skrócić wiecznych mąk nieszczęśnika, na zawsze wymazując ślad po ich egzystencji. Skoro więc wiedziało się, że zgnije się w piekle, można było spokojnie grzeszyć dalej, skoro już nic nie miało się do stracenia.
Tłusty ochroniarz tego nie wiedział, dlatego dalej gnał ze wszystkich sił przez las, szukając schronienia. Do jego uszu dobiegł nagle tętent kopyt. Zatrzymał się i zerknął przez ramię, a to, co ujrzał, zupełnie go sparaliżowało. Dziesiątki przerażonych zwierząt gnały w jego stronę na oślep, uciekając przed czymś, co wydawało z siebie jeszcze potworniejsze dźwięki. Kilka saren uderzyło w drzewa, upadając na leśną ściółkę i momentalnie zostając stratowanymi przed kolejne tabuny uciekinierów.
Przerażony Hills wypuścił z rąk ciało współpracownika, porzucając wszelkie mrzonki o odkupywaniu swoich win i schował się w niewielkim rowie, przykrywając się obaloną gałęzią sosny. Nigdy w życiu nie widział czegoś równie okropnego. Zwierzęta zachowywały się strasznie, a najgorsza była świadomość, że uciekały przed tym, co otrzymało rozkaz dopadnięcia go. Mężczyzna nie wiedział już, co ma robić. Przy kolejnym głośniejszym tupnięciu i przeciągłym ryknięciu dochodzącym z oddali, jego pęcherz nie wytrzymał. Był jednak w takim stanie, że nawet się tym nie przejmował. Począł ryć dłońmi w ziemi, chcąc wykopać sobie kryjówkę, lecz zanim zdążył na dobre rozkopać miękką ziemię, szponiasta dłoń chwyciła go za poły munduru, przy okazji dotkliwie raniąc skórę na plecach.
— Nie! Zostaw! Boże, błagam! Zostaw! Kurwa, nie, nie, błagam, proszę! Nie zabijaj mnie, nie! Pokażę wam wyjście! Dam wam, cokolwiek zechcecie, tylko ni… — krzyczał, póki dźwięku wydobywającego się z jego gardła nie urwał doskonale wyprowadzony cios prosto w serce.
Jeden z potworów – ten trzymający mężczyznę – warknął na towarzysza, który zaczął zlizywać z dłoni krew człowieka. Chociaż bestie nie były w stanie postępować według własnej woli, nie umiały mówić i nie było w nich właściwie nic z ludzi, doskonale znały swoje zadanie i wiedziały, że nie mogą złamać reguł. Ten, który trzymał zwłoki Hillsa, zdawał się przywódcą całej reszty. Wydał z siebie kilka kolejnych, gardłowych warknięć i zaciągnął ciało pod drzewo. Inny został przy łupie, odprowadzając tamtego wzrokiem.
Szukały drugiego człowieka. Wiedziały, co mają zrobić, jak mają to zrobić i jaka czeka ich nagroda. Przerażające w swej prostocie i precyzji, prawdziwe, krwiożercze bestie rodem z najgorszych ludzkich koszmarów – to właśnie stworzył Undertaker, a wystarczyło mu do tego zaledwie kilka lat pracy.
Demoniczne kreatury rozeszły się po okolicy w poszukiwaniu ochroniarza. Dokładnie przeszukiwały wszystkie leśne zakamarki, wydając z siebie okropne dźwięki. Nawet zbłąkane ptaki uciekały przed nimi w popłochu, czując, że istoty przynieść mogą jedynie zgubę. Nic nie było zdolne stanąć na ich przeszkodzie, a kiedy jedno z dzieci potknęło się o korzeń, warknęło ogłuszająco i wyszarpnęło go, ciągnąc za sobą niewielkie drzewo, do którego należał. Ich siła była bowiem niewiarygodnie większa od ludzkiej, wszak bliżej było im do demonów.
Leżący na ściółce ochroniarz przebudził się wyrwany z letargu przez potworny ryk. Przez chwilę nie wiedział, co się działo, wspomnienia powróciły do niego dopiero po chwili, kiedy trwożący dźwięk po raz kolejny rozdarł nienaturalną, leśną ciszę.
— Nie! Nie nie nie nie nie nie nie nie nie… — powtarzał jak obłąkany. Nie był w stanie wstać, dlatego wlókł się po ziemi, nie wiedząc nawet, dokąd właściwie zmierzał. Przed siebie, na skraj lasu, w stronę cywilizacji – gdziekolwiek, gdzie istniała szansa napotkania kogoś, kto mógłby mu pomóc.
Nie zdołał jednak zrealizować swego planu. Zaledwie po kilkunastu metrach czołgania się poczuł uścisk wokół kostki. Gwałtownym szarpnięciem coś zaciągnęło go w tył i uderzyło w głowę, pozbawiając przytomności. Stwór zawisł nad mężczyzną i dyszał wprost w jego twarz, śliniąc się i walcząc z instynktem nakazującym mu pożreć ofiarę. Cichy pomruk z ust potwora zdawał się brzmieć niczym wspomnienie słów jego pana: ” Nie możecie ich zjeść, inaczej wrócicie do głośnego pokoju i nie dostaniecie jedzenia.”. Prosty, acz niezwykle skuteczny, szantaż bez trudu docierał do kreatur, które wbrew temu, co mogłoby się wydawać, posiadały niezwykle rozwiniętą inteligencję. Jedynie ich wolna wola i ludzki pierwiastek zostały stłumione na rzecz niezwykłej siły i instynktu typowego dzieciom ciemności.
Bestia niechętnie wybrała posłuszeństwo. Wstała i przełożyła sobie ciało mężczyzny przez kościste ramię, a potem wróciła w miejsce zbiórki i wydała z siebie wysoki ton oznaczający, że misja została wykonana. W ciągu niespełna minuty cała piątka półdemonów wróciła na polanę. Wzięły łup i ruszyły z powrotem, po drodze przewracając każde drzewo, które stało na ich drodze.
Undertaker siedział zrelaksowany na obalonym pniu i spoglądał w gęstwinę drzew, czekając, aż jego dzieci wrócą i zaprezentują efekty swojej pracy. Czuł niesamowite zadowolonie, dzięki wytężonym zmysłom był w stanie usłyszeć warczenie obiektów jeszcze przez kilka minut, nim ucichły na rzecz szumu liści.
— Słyszałeś ten pisk, Arnoldzie? — zapytał w pewnej chwili, uśmiechając się przebiegle do pracownika. Brunet pokiwał niepewnie głową i nerwowo przestąpił z nogi na nogę.
— Co to było, panie Er?
— Tak się komunikują na duże odległości. To znaczy: „wracajcie, zadanie wykonane”, tylko ujęte w nieco bardziej prymitywny sposób — wyjaśnił dumnie grabarz.
Shultz nie wiedział, i nawet nie chciał wiedzieć, skąd jego przełożony miał takie informacje. Wystarczało, że zagroził jego życiu. Naprawdę nie było mu do śmiechu i ani trochę nie podzielał dzikiego entuzjazmu Undertakera. Zamiast tego modlił się w myślach, jednocześnie kpiąc ze swojej głupoty. Za to, do czego się przyczynił, na pewno nie było rozgrzeszenia, ale swego czasu był wierzący – matka od dziecka wychowywała go w miłości do Chrystusa — i jak się okazywało, czcze pogadanki klechów okazały się prawdziwe i mężczyzna wrócił do Boga w chwili trwogi. Choć Arnold tłumaczył to sobie zupełnie inaczej. To, co zrobili, było zupełnie sprzeczne z prawami natury, kto więc, jak nie Bóg, miałby go sądzić? Żaden człowiek nie był właścicielem życia innych, żaden nie miał uprawnień, by życie rozdawać i odbierać. Żaden więc, nie mógłby karać go za te występki, tylko Bóg, który przecież stworzył ludzkość i był wszechmocny, mógł to zrobić, bo sam wedle swojej woli bawił się ludzkim życiem. Więc bez względu na to czy istniał, nawet wyimaginowane bóstwo miało większe prawo do podejmowania takiej decyzji niż jakikolwiek z ludzi.
— To znaczy, że im się udało?
— Tego, panie Shultz, dowiemy się dopiero, kiedy wrócą. Jeśli obaj ochroniarze nie będą nadgryzieni, możemy uznać, że odnieśliśmy pierwszy, ogromny sukces.
Przez chwilę Arnold poczuł ulgę, mając nadzieję, że ten stresujący kwadrans dobiegł końca, lecz przełożony jawnie z niego kpił. Miał to wypisane na twarzy, jakby sprawdzał, czy rzeczywiście jest tak nieustraszony, za jakiego go wziął. Na szczęście Shultz nie był typem człowieka, który załamuje się pod presją. Zawsze, bez względu na sytuację, starał się zachować zimną krew tak długo, jak było to koniecznie. Powtarzał sobie, że sytuacja nie różni się niczym od tych, z którymi przychodziło mu się mierzyć co dnia. I chociaż nieco mu to pomagało, oszukiwanie własnego umysłu, że wcale nie stoi się przed obliczem śmierci, nie było takie proste. Wymagało mnóstwa siły – tak wiele, że brunetowi powoli zaczynało kręcić się w głowie i stanie sprawiało mu coraz większy trud. Nie zamierzał się jednak poddać, za bardzo pragnął żyć.
Powarkiwania piątki obiektów badawczych powoli stawały się coraz głośniejsze. Towarzyszyły im trzaski drzew wprawiające wszystkich zebranych, z wyjątkiem Undertakera, w stan niepokoju. Kiedy jednak bestie wyłoniły się zza drzew, niosąc w szponach ofiary, Wern i Midford odskoczyli przerażeni, wycofując się o kilka metrów. Ich zachowanie denerwowało grabarza, zaczął już nawet planować, w jaki sposób się ich pozbędzie. Na razie jednak wolał skupić się na sprawach bieżących.
— Doskonale! — krzyknął zachwycony, kiedy dzieci rzuciły pod jego nogi dwa ludzkie ciała. Na żadnym z nich nie było widać śladów zębów, były niemal w nienaruszonym stanie, nie brakło im nawet jednego palca. Wszystko wskazywało więc na to, że eksperyment okazał się niebywałym sukcesem.
Słysząc wyraz zadowolenia pana Er, Arnold odetchnął z ulgą i aż usiadł na konarze, przegrywając z zawrotami głowy. Jedno z dzieci warknęło na niego wyraźnie niezadowolone, stawiając całą piątkę w gotowości.
— Dobrze się spisaliście. W nagrodę dostaniecie kolację, kiedy już wrócimy do środka. Bierzcie łuk i ruszajcie — rozkazał Grabarz, patrząc w oczy głównodowodzącego demona.
Stwór jednak nie planował ponownie podporządkować się woli mężczyzny. Był wściekły. Nie rozumiał, dlaczego nie mógł zjeść dwójki ofiar. Undertaker kazał im przynieść ciała, nie wspominał, że po wykonaniu zadania nie będą mgli ich zjeść. A on był głodny i pragnął świeżego mięsa. Szczególnie, że jeden z ochroniarzy, młodszy i szczuplejszy – tym samym znacznie atrakcyjniejszy jako posiłek – w dalszym ciągu żył, o czym kreatura nie omieszkała poinformować rozkazującego jej siwego, szturchając człowieka stopą w przestrzeń pomiędzy żebrami, sprawiając, że ochroniarz stęknął z bólu.
— Żyje, wiem o tym — mruknął Undertaker. — Nie oczekuj ode mnie, że będę wam gratulował. Zabierajcie ich do środka, bo zmienię zdanie.
Potwór ponownie zaoponował, tym razem otwarcie rycząc w twarz pana Er. Czwórka ochroniarzy wycofała się w obawie o swoje życia, zostawiając przełożonego wraz z zastępcą naprzeciwko piątki niezrównoważonych bestii bez żadnej broni i obietnicy wsparcia. Undertaker zmierzył stwora groźnym spojrzeniem i jeszcze raz nakazał mu wykonać polecenie, ale jego rozkaz spotkał się z ponowną odmową. Dzieci nie zareagowały nawet na charakterystyczny dźwięk, który w teorii miał zmuszać je do uległości.
Kreatury szczerzyły kły i wystawiały pazury w stronę dwójki ludzi. W ich oczach Arnold zobaczył ten nieludzki, przerażający błysk czerwieni, którego pochodzenia naukowcom nie udało się ustalić. Tylko Grabarz wiedział dobrze, co było przyczyną. Miał również świadomość, że eksperyment nie powiódł się jednak całkowicie. Stracili kontrolę nad obiektami jeszcze na samym początku, gdy nieprecyzyjnie ujęty rozkaz doprowadził do nieporozumienia. Była to tylko jego wina, dlatego wspaniałomyślnie podjął decyzję o zostawieniu Shultza przy życiu.
— Odsuń się, trzeba je uspokoić — mruknął zirytowany pan Er, popychając lekko pracownika. Arnold nie zwlekał z wykonaniem polecenia, gwałtownie zaczął się cofać, a zaalarmowane dzieci rzuciły się na niego z pazurami.
Mężczyzna zamknął oczy, żegnając się z życiem. Poczuł ból rozrywanej skóry na piersi i wrzasnął cierpiętniczo, upadając na ziemię. Undertaker wyciągnął nóż i odciął nim rękę kreatury, której szpony wciąż tkwiły w ciele jego podwładnego. Inne dziecko ruszyło na niego, ale odepchnął je i z niezwykłą szybkością znalazł się tuż za pozostałą trójką, pozbawiając ją przytomności precyzyjnym uderzeniem rękojeści noża w tył głowy. Cztery kreatury opadły bezwładnie na ściółkę, a piąta wyła niemiłosiernie, wymachując kikutem.
— Przestań jęczeć, odrośnie — burknął Undertaker, ścierając z twarzy smugę krwi demona. Spojrzał porozumiewawczo na Shulzta, który, drżąc spazmatycznie, przesuwał się w tył, póki nie uderzył plecami w nogi jednego z ochroniarzy.
Dziecko spojrzało na krwawiącą rękę i zdrową dłonią zacisnęło kończynę nieco powyżej miejsca cięcia. Skupiło się, jego oczy rozbłysły soczystym szkarłatem, a chwilę potem z urwanej kończyny zaczęła wydzielać się czarna mgła.
Grabarz patrzył zafascynowany, jak smuga dymu spowija rękę obiektu, powoli formując się w kształt uciętej wcześniej kończyny. Jej konsystencja zmieniała się w coraz gęstszą, przechodząc następnie z parowego, poprzez wodnisty, w stały stan skupienia. Czerń opadła niczym zwęglona kora drzewa z martwej gałęzi, odkrywając przed oczami zgromadzonych zupełnie nową, identyczną jak ucięta, dłoń zakończoną ostrymi pazurami. Jej właściciel spojrzał wściekle w oczy Undertakera z zamiarem zaatakowania go, jednak zmęczony procesem regeneracji po chwili stracił przytomność.
— Dzieciaki zrobiły sobie drzemkę, więc zebranie ich i ciał zostawiam wam — stwierdził pan Er. Podszedł do Arnolda, pomógł mu się podnieść i wsparł mężczyznę na swoim ramieniu. — Chodźmy do środka, trzeba to opatrzyć — dodał, powoli prowadząc bruneta do wnętrza drewnianej chatki.
Shultz był w szoku. Nie do końca rozumiał, co się działo, na dodatek odnosił wrażenie, że umysł płatał mu figle. Mógłby przysiąc, że grabarz przed chwilą poruszał się z prędkością dorównującą tej obiektów, co było zwyczajnie niemożliwe, ale jednak się wydarzyło. Chciał o to zapytać, lecz zwyczajnie nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Na dodatek rana na jego piersi obficie krwawiła i z każdą chwilą stawał się coraz słabszy. Pragnął tylko nie stracić przytomności, nim nie znajdzie się w bezpiecznym miejscu.
— Jego ręka… — mruknął tylko niewyraźnie, zerkając nieprzytomnym wzrokiem w limonkowe tęczówki siwego.

— Tak. Odrosła. Tak powinno być — stwierdził, uśmiechając się przebiegle. Odbezpieczył właz i pomógł Arnoldowi zejść na dół, następnie prowadząc go do windy, by zjechać na poziom szpitalny. 


12 komentarzy:

  1. Rozdział świetny poprostu genialny moją ulubioną postacią jest Sebas-chan. Lubię też Lizzy i oczywiście Jakiego za jego zajebiste akcje. No i jak pewnie wiesz ja poprostu nienawidze, nie cierpię no poprostu nie trawie Enepsignos( giń! Przepadnie! W gówno wpadnij!)
    Od. Moja ulubiona postać(anime/manga) Undertaker!

    No to tyle czekam na NEXTA!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe. Cieszę się, że tak Ci się rozdział podobał^^. Dobrze mi się go pisało, miałam sporo swobody, no i długo czekałam, żeby znów coś o Undym napisać.
      Postaci zanotowane, dzięki za opinię :).
      Ludzie tak bardzo nie lubiś Enepsi. Biedaczka xD.

      Usuń
  2. Też nienawidze Enepsignos XD A moimi ulubionymi postaciami jest Sebastian i Lizzy ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, okay xD.
      Chciałabym, żeby zjawił się ktoś, kto ją lubi TT_TT. Kiedyś chyba były takie osoby, a teraz? Naprawdę mi jej żal xD. Obrywa za to, że przeszkadza w romansie xDDDD.

      Usuń
  3. A ja lubię Enepsi T_T Biedna, wszyscy jej nienawidzą >.>
    A rozdział jak zwykle świetny *-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeeeeeeee! Wreszcie ktoś <3. Na pewno królowa by się ucieszyła^^. Albo uznałany, że ma to gdzieś i nosiła w sercu uraz do reszty, żeby ukarać ich w odpowiednim momencie xD.
      Dziękuję :*.

      Usuń
  4. Rozdział świetny, bardzo mi się podobał. A co do najmniej lubianej postaci to jest nią Enepsi nie wiem czemu, ale strasznie mnie irytuje.
    Paring Sebastian×Lizzy najlepszy <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za informacje <3.
      Im więcej głosów, tym lepiej. Jeszcze nie napisałam do końca czwartego tomu, więc wszystko się może zdarzyć :D. A Wasze opinie pomogą mi zdecydować, na czym się skupić, co rozwinąć, (kogo zabić xD) o kim pisać mniej i takie tam :).
      Do zobaczenia w następnym rozdziale :*.

      Usuń
  5. Midford- przypadek? Zakładam, że nie, bo zawsze podkreślasz, że jesteś kiwpska w imiona, ale to by wyglądało tak samo, jak *zmyślam * Jackson, Wild, Phantomhive! Cokolwiek xd Wiec to jest przypadek, czy delikatnie sugerujesz, że rodzina starej Lizzy jest w to zamieszana? (Lizzy z kanonu).
    No to więc miałam się poprzyczepiać... Wzdych. Nie lubię tej części, zdążyłam się już pożalić T_T ciekawi mnie tylko fakt, że jakby nie patrzeć, to są dzieci ludzkie. Karmił ich mięsem i kazał walczyć, obudził zwierzęcy pierwiastek - okejka. Tylko skąd nagle goi sobie rękę jak rodowity demon? Jeśli to miało pokazać, że Undzio taki geniusz i wychodował demony, no nawet wyszlo, ale dalej mam zastrzeżenia. Dotychczas tylko Sebuś raz, a i to z wielkim trudem leczył rany, gdy był w klatce. Wiem, że pieczęć, wiem, że osłabiony, okejka. Ale nie powiesz mi, że te dzieciaki byly wypoczęte, dopatrzone i w szczytowej formie, by ot tak: Nie ma rączki? Jest rączka! Bo to wygląda, jakby były zdolniejsze od demonów. Tak miało być specjalnie? Nawet rasowe demony ( jak to brzmi xd ) gdy Eni była na szkoleniu miewały różne tempa regeneracji, a tutaj sruuu, człowiek z obudzoną Idą hoduje sobie rączki jak ciasto drożdżowe. Mogła mu chociaż nie wyjść, tu od razu idealna. Chyba, że zwalisz to na "ludzie wykorzystują ok 10% możliwości swego mózgu, wieksza dawka byłaby smiertelna".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Midford jest przypadkiem. Znaczy wiedziałam, że w Kuroszu było takie nazwisko, ale uznałam, że będzie zabawny mindfuck dla tych co bystrzejszych czytelników xD. Ewentualnie może jakoś to powiążę z TYMI Midfordami, ale nie planowałam :P.
      A z tymi dziećmi to jest w zasadzie tak, że opierając się na tym wierzeniu o jedzeniu ludzkiego ciała, Undertaker znalazł sposób, żeby obudzić w dzieciach demoniczną naturę. Z tym że one technicznie NIE SĄ demonami i ich umiejętności się od tego różnią. One są niesamowicie silne, szybkie, porywcze i w chwilach ogromnej wściekłości w przypływie takich emocji - puf! Nie ma rączki - jest rączka. To miało pokazać, że są w stanie to zrobić, ale sama widziałaś, że zaraz potem dzieciak zemdlał :P. Z wycieńczenia :P. W końcu te dzieci mają brać udział w wojnie, Undy musiał je jakoś wyskillować, żeby to miało sens xD. A reszta się jeszcze dokładnie wyjaśni, jak już ta wojna nadciągnie :*. Ale dobrze, będę pamiętać, żeby to ładnie wyjaśbić, co by nie było niedomówień. Loffki ❤💙💚💛💜

      Usuń

.