Okazało się, że mój żyrandol jest taki, jaki być powinien xD. Jest kuroszkowy i cudowny i już wszystko jest dobrze. Więc kryzys zażegnany.
Pochwalę Wam się jeszcze, że udało mi się już stworzyć trzydzieści storn zapasu. Walczę o to, by do końca wakacji zrobić sto <3. Trzymajcie kciuki.
Poza tym mam do Was pytanie:
Którą postać z Róży lubicie najbardziej, a którą najmniej? Obojętnie czy z kanonu Kuroshitsuji czy moje OC. Jestem po prostu ciekawa, bo słyszę różne głosy na ten temat i fajnie byłoby to jakoś usystematyzować (może zabiję tę najmniej lubianą? xDDDD).
========================
— Co teraz,
panie Er? — zapytał Shultz, podchodząc do wyraźnie zadowolonego, i nie mniej
zaintrygowanego postępowaniem bruneta, przełożonego.
— Teraz
poczekamy, aż ta baryłka odejdzie odpowiednio daleko i wyślemy obiekty, by ich
zabiły i przywlekły ciała z powrotem. Jeśli po drodze ich nie zjedzą i nie
uciekną, odniesiemy sukces i przejdziemy do kolejnego etapu — wyjaśnił
cierpliwie Undertaker.
Był dumny z
podopiecznego. Gdyby wcześniej dostrzegł w nim brutalny potencjał, zapewne już
dawno temu osadziłby go na tej pozycji, odciążając się i dając sobie czas, by
dopracowywać szczegóły ostatniego, najważniejszego etapu swojego planu. Miał do
siebie żal, że zapatrzony w demony nie zorientował się na czas, ale nie zwykł
żałować swoich decyzji. Zawsze uważał, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a
po tym, co usłyszał od młodego Phantomhivea był o tym święcie przekonany,
dlatego przyjmował los takim, jakim był. Nie warto było zmieniać niczego na
siłę, nie warto było również pluć sobie w brodę i godzinami rozpamiętywać
błędów. Co się stało, już się nie odstanie, za to przyszłość stała przed nim
otworem i malowała się w coraz piękniejszych barwach.
— Tak jest,
panie Er! — odparł posłusznie Shultz.
Pozostali
ochroniarze patrzyli na niego z obrzydzeniem, widząc w twarzy bruneta taniego
sprzedawczyka, pozbawionego jakiejkolwiek wierności wobec współpracowników.
Wyklinali na niego w duchu, chociaż dobrze wiedzieli, dlaczego to właśnie on
został wydelegowany jakiś czas temu do Undertakera. Sami byli sobie winni;
gdyby nie tchórzostwo wszystkich wokół, może nie zmusiliby go, by poszedł na
pewną śmierć. Arnold zwyczajnie się mścił i jak bardzo nie chcieli tego
przyznać, faktem było, iż miał do tego pełne prawo. Żaden z nich nawet nie
mrugnął, kiedy skazywali jego, czemu miałby się zachować inaczej?
— Jackson,
Burns — rozkujcie obiekty. Wern, Midford, osłaniacie ich — rozkazał dumnie
brunet. W nowej roli czuł się niezwykle swobodnie. Chociaż sytuacja, w jakiej
się znalazł, nie należała do najprzyjemniejszych, z zaskoczeniem orientował
się, że przewodzenie i rozkazywanie innym przychodziło mu równie naturalnie, co
oddychanie. Zew władzy napawał go optymizmem, a wizja tego, co za chwile miało
się wydarzyć, przyjemnie podnosiła poziom adrenaliny w organizmie, dając
mężczyźnie dodatkową pewność siebie.
Ochroniarze
posłusznie ruszyli z miejsc, kiedy tylko Arnold wymówił ich nazwiska. Założyli
hełmy, poprawili mundury i niechętnie rozkuli dzieci, momentalnie odsuwając
się, by nie paść ich ofiarą. Wychudzone postaci przygarbiły się i nienaturalnie
wykręcając głowy, rozglądały się bardzo uważnie, powolnie wyciągając przed
siebie obolałe kończyny. Mrożący krew w żyłach obraz nagich dzieci zmienił się
nagle w coś równie przerażającego i jeszcze bardziej niespotykanego, niż można
było przypuszczać.
Undertaker
gwizdnął przez palce, dźwiękiem wywołując w bestiach wyuczoną reakcję. Nagle
ustawiły się na baczność w równym rzędzie i zaczęły pożerać wzrokiem tego,
którego uznały za swego pana. Z ich ust ciekła ślina, oczy łzawiły od nadmiaru
słońca, którego skąpiono im już od lat, nienaturalnie blada skóra czerwieniała,
uwydatniając stare blizny. Żaden ze
stworów jednak się nie ruszał, nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Shultz
miał nawet wrażenie, że nie oddychały, ale bał się zbliżyć i przekonać o swej
racji. Martwił się, że gdyby naprawdę nie potrzebowały powietrza, wiadomość ta
zwyczajnie by go przerosła.
— Przez las
ucieka dwóch strażników — zaczął spokojnie pan Er, mówiąc do stworów tak, jakby
były w pełni rozumnymi istotami. — Macie ich znaleźć i przyprowadzić. Nie muszą
żyć, ale mają być w całości. To znaczy, że nie możecie ich zjeść, inaczej
wrócicie do głośnego pokoju i nie dostaniecie jedzenia — dodał, uśmiechając się
do nich, jak do niesfornych szkrabów, którym tłumaczył zasady zabawy.
Małe bestie
warknęły oznajmująco, a ich puste dotąd oczy rozbłysły soczystą czerwienią.
Dwójka stworów rozdziawiła paszcze, obnażając rzędy ostrych kłów typowych dla
zwierzęcych drapieżników. Pozostała trójka usztywniła palce, eksponując
szpiczaste szpony. Czekały na rozkaz, na kolejne gwizdnięcie i wskazanie
kierunku, a ich posłuszeństwo niesamowicie fascynowało Grabarza. Nie spodziewał
się tego, jego twory już na tym etapie znacznie przekroczyły oczekiwania, nie
mógł się doczekać efektu eksperymentu. Spojrzał porozumiewawczo na Arnolda, a
gdy ten skinął głową, zagwizdał, wskazując dłonią kierunek, w którym udał się
tłusty ochroniarz.
Momentalnie las
zatrząsł się od nieludzkich dźwięków, których spotęgowane echo niosło się
pomiędzy drzewami, tworząc złudzenie, jakoby poprzez gęstwinę przecierało się
całe stado drapieżców. Piątka drobnych dzieci, wychudzonych, kościstych, ledwie
trzymających się na nogach, biegła z tak zawrotną prędkością, że wszystko, co
napotykały na swej drodze, uciekało w obawie przed nimi. Ziemia dudniła nienaturalnie,
ptaki zupełnie ucichły, Shultz miał nawet wrażenie, że owady schowały się do
swoich dziur, w jakiś nieznany mu sposób wyczuwając niebezpieczeństwo
niezgorzej od zwierząt.
— Sądzi pan, że
sobie poradzą? — zapytał brunet, zerkając na szefa.
— Jeśli im się
nie uda, na obiad dostaną ciebie. Powinieneś w nie uwierzyć, nie chciałbyś
chyba zginąć, zanim zobaczysz, jak osiągam swój cel? — odparł niepokojąco
Undertaker.
Po plecach Shultza
przebiegły ciarki. Naprawdę bał się o swoją przyszłość. Widział już nie raz, co
jego przełożony robił z tymi, którzy go zawiedli, i nie chciał podzielić ich
losu. Najgorsze było jednak to, że nie miał w tej chwili żadnego wpływu na swój
własny los. Zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie podjął zbyt pochopnej
decyzji, pokazując panu Er wyniki najnowszych badań. Gdyby wiedział, że tak
rozwinie się ta sprawa, na pewno najpierw upewniłby się, że wszystko pójdzie po
jego myśli. Teraz jednak było już za późno na żale, skupiał się tylko na
zachowaniu zimnej krwi, po cichu licząc na to, że jeśli w obliczu porażki
powstrzyma emocje, Undertaker doceni jego stoicki spokój i nie rzuci go tych
maszkarom na pożarcie.
Będąc szczerym
z samym sobą, Arnold musiał przyznać, że ostatnimi czasy spoczywająca na nim
odpowiedzialność i częsty kontakt z obiektami sprawiła, że przerażające dzieci
zaczęły nawiedzać go w koszmarach. Już dawno nie miał okazji spokojnie przespać
nocy, na nogach trzymała go jedynie adrenalina, ilekroć zjeżdżał na najniższe
poziomy kompleksu laboratoriów, by nadzorować prace naukowców.
Hills biegł ile
sił w nogach, w amoku potykając się co chwilę o wystające korzenie. Zbędny
balast – jak myślał o towarzyszu, którego przyszło mu nieść – wcale nie
ułatwiał ucieczki. Nie mógł go jednak porzucić, jego życie właśnie dobiegało
końca. I tak nie mógł liczyć na miejsce w niebie. Za to, co robił, czemu
pozwalał istnieć przez ostatnie lata, zapewne i tak miał zgnić w piekle.
Dlatego właśnie uznał, że wlokąc ze sobą towarzysza, odkupi chociaż część
swoich win i resztę wieczności spędzi w jednej ze spokojniejszych dzielnic
piekła. Ludzie niewiele wiedzieli o krainie, której tak rozpaczliwie starali
się uniknąć. Gdyby znali dokładnie sposób funkcjonowania piekła, żyliby
spokojnie, nie martwiąc się o swoja przyszłość.
W świecie
demonów nie było bowiem podziałów na dusze potępione mniej lub bardziej,
wszystkie były tak samo stracone i wszystkie tłoczyły się w gorącym podziemiu,
póki któryś z wyższych nie postanowił w swej łaskawości skrócić wiecznych mąk
nieszczęśnika, na zawsze wymazując ślad po ich egzystencji. Skoro więc
wiedziało się, że zgnije się w piekle, można było spokojnie grzeszyć dalej,
skoro już nic nie miało się do stracenia.
Tłusty
ochroniarz tego nie wiedział, dlatego dalej gnał ze wszystkich sił przez las,
szukając schronienia. Do jego uszu dobiegł nagle tętent kopyt. Zatrzymał się i
zerknął przez ramię, a to, co ujrzał, zupełnie go sparaliżowało. Dziesiątki
przerażonych zwierząt gnały w jego stronę na oślep, uciekając przed czymś, co
wydawało z siebie jeszcze potworniejsze dźwięki. Kilka saren uderzyło w drzewa,
upadając na leśną ściółkę i momentalnie zostając stratowanymi przed kolejne
tabuny uciekinierów.
Przerażony
Hills wypuścił z rąk ciało współpracownika, porzucając wszelkie mrzonki o
odkupywaniu swoich win i schował się w niewielkim rowie, przykrywając się
obaloną gałęzią sosny. Nigdy w życiu nie widział czegoś równie okropnego.
Zwierzęta zachowywały się strasznie, a najgorsza była świadomość, że uciekały
przed tym, co otrzymało rozkaz dopadnięcia go. Mężczyzna nie wiedział już, co
ma robić. Przy kolejnym głośniejszym tupnięciu i przeciągłym ryknięciu
dochodzącym z oddali, jego pęcherz nie wytrzymał. Był jednak w takim stanie, że
nawet się tym nie przejmował. Począł ryć dłońmi w ziemi, chcąc wykopać sobie kryjówkę,
lecz zanim zdążył na dobre rozkopać miękką ziemię, szponiasta dłoń chwyciła go
za poły munduru, przy okazji dotkliwie raniąc skórę na plecach.
— Nie! Zostaw!
Boże, błagam! Zostaw! Kurwa, nie, nie, błagam, proszę! Nie zabijaj mnie, nie!
Pokażę wam wyjście! Dam wam, cokolwiek zechcecie, tylko ni… — krzyczał, póki
dźwięku wydobywającego się z jego gardła nie urwał doskonale wyprowadzony cios
prosto w serce.
Jeden z
potworów – ten trzymający mężczyznę – warknął na towarzysza, który zaczął
zlizywać z dłoni krew człowieka. Chociaż bestie nie były w stanie postępować
według własnej woli, nie umiały mówić i nie było w nich właściwie nic z ludzi,
doskonale znały swoje zadanie i wiedziały, że nie mogą złamać reguł. Ten, który
trzymał zwłoki Hillsa, zdawał się przywódcą całej reszty. Wydał z siebie kilka
kolejnych, gardłowych warknięć i zaciągnął ciało pod drzewo. Inny został przy
łupie, odprowadzając tamtego wzrokiem.
Szukały
drugiego człowieka. Wiedziały, co mają zrobić, jak mają to zrobić i jaka czeka
ich nagroda. Przerażające w swej prostocie i precyzji, prawdziwe, krwiożercze
bestie rodem z najgorszych ludzkich koszmarów – to właśnie stworzył Undertaker,
a wystarczyło mu do tego zaledwie kilka lat pracy.
Demoniczne
kreatury rozeszły się po okolicy w poszukiwaniu ochroniarza. Dokładnie
przeszukiwały wszystkie leśne zakamarki, wydając z siebie okropne dźwięki.
Nawet zbłąkane ptaki uciekały przed nimi w popłochu, czując, że istoty
przynieść mogą jedynie zgubę. Nic nie było zdolne stanąć na ich przeszkodzie, a
kiedy jedno z dzieci potknęło się o korzeń, warknęło ogłuszająco i wyszarpnęło
go, ciągnąc za sobą niewielkie drzewo, do którego należał. Ich siła była bowiem
niewiarygodnie większa od ludzkiej, wszak bliżej było im do demonów.
Leżący na
ściółce ochroniarz przebudził się wyrwany z letargu przez potworny ryk. Przez
chwilę nie wiedział, co się działo, wspomnienia powróciły do niego dopiero po
chwili, kiedy trwożący dźwięk po raz kolejny rozdarł nienaturalną, leśną ciszę.
— Nie! Nie nie
nie nie nie nie nie nie nie… — powtarzał jak obłąkany. Nie był w stanie wstać,
dlatego wlókł się po ziemi, nie wiedząc nawet, dokąd właściwie zmierzał. Przed
siebie, na skraj lasu, w stronę cywilizacji – gdziekolwiek, gdzie istniała
szansa napotkania kogoś, kto mógłby mu pomóc.
Nie zdołał
jednak zrealizować swego planu. Zaledwie po kilkunastu metrach czołgania się
poczuł uścisk wokół kostki. Gwałtownym szarpnięciem coś zaciągnęło go w tył i
uderzyło w głowę, pozbawiając przytomności. Stwór zawisł nad mężczyzną i dyszał
wprost w jego twarz, śliniąc się i walcząc z instynktem nakazującym mu pożreć
ofiarę. Cichy pomruk z ust potwora zdawał się brzmieć niczym wspomnienie słów
jego pana: ” Nie możecie ich zjeść, inaczej wrócicie do głośnego pokoju i nie
dostaniecie jedzenia.”. Prosty, acz niezwykle skuteczny, szantaż bez trudu
docierał do kreatur, które wbrew temu, co mogłoby się wydawać, posiadały
niezwykle rozwiniętą inteligencję. Jedynie ich wolna wola i ludzki pierwiastek
zostały stłumione na rzecz niezwykłej siły i instynktu typowego dzieciom
ciemności.
Bestia
niechętnie wybrała posłuszeństwo. Wstała i przełożyła sobie ciało mężczyzny
przez kościste ramię, a potem wróciła w miejsce zbiórki i wydała z siebie
wysoki ton oznaczający, że misja została wykonana. W ciągu niespełna minuty
cała piątka półdemonów wróciła na polanę. Wzięły łup i ruszyły z powrotem, po
drodze przewracając każde drzewo, które stało na ich drodze.
Undertaker
siedział zrelaksowany na obalonym pniu i spoglądał w gęstwinę drzew, czekając,
aż jego dzieci wrócą i zaprezentują efekty swojej pracy. Czuł niesamowite
zadowolonie, dzięki wytężonym zmysłom był w stanie usłyszeć warczenie obiektów
jeszcze przez kilka minut, nim ucichły na rzecz szumu liści.
— Słyszałeś ten
pisk, Arnoldzie? — zapytał w pewnej chwili, uśmiechając się przebiegle do
pracownika. Brunet pokiwał niepewnie głową i nerwowo przestąpił z nogi na nogę.
— Co to było,
panie Er?
— Tak się
komunikują na duże odległości. To znaczy: „wracajcie, zadanie wykonane”, tylko
ujęte w nieco bardziej prymitywny sposób — wyjaśnił dumnie grabarz.
Shultz nie
wiedział, i nawet nie chciał wiedzieć, skąd jego przełożony miał takie informacje.
Wystarczało, że zagroził jego życiu. Naprawdę nie było mu do śmiechu i ani
trochę nie podzielał dzikiego entuzjazmu Undertakera. Zamiast tego modlił się w
myślach, jednocześnie kpiąc ze swojej głupoty. Za to, do czego się przyczynił,
na pewno nie było rozgrzeszenia, ale swego czasu był wierzący – matka od
dziecka wychowywała go w miłości do Chrystusa — i jak się okazywało, czcze pogadanki
klechów okazały się prawdziwe i mężczyzna wrócił do Boga w chwili trwogi. Choć
Arnold tłumaczył to sobie zupełnie inaczej. To, co zrobili, było zupełnie
sprzeczne z prawami natury, kto więc, jak nie Bóg, miałby go sądzić? Żaden
człowiek nie był właścicielem życia innych, żaden nie miał uprawnień, by życie
rozdawać i odbierać. Żaden więc, nie mógłby karać go za te występki, tylko Bóg,
który przecież stworzył ludzkość i był wszechmocny, mógł to zrobić, bo sam
wedle swojej woli bawił się ludzkim życiem. Więc bez względu na to czy istniał,
nawet wyimaginowane bóstwo miało większe prawo do podejmowania takiej decyzji
niż jakikolwiek z ludzi.
— To znaczy, że
im się udało?
— Tego, panie
Shultz, dowiemy się dopiero, kiedy wrócą. Jeśli obaj ochroniarze nie będą
nadgryzieni, możemy uznać, że odnieśliśmy pierwszy, ogromny sukces.
Przez chwilę
Arnold poczuł ulgę, mając nadzieję, że ten stresujący kwadrans dobiegł końca, lecz
przełożony jawnie z niego kpił. Miał to wypisane na twarzy, jakby sprawdzał,
czy rzeczywiście jest tak nieustraszony, za jakiego go wziął. Na szczęście
Shultz nie był typem człowieka, który załamuje się pod presją. Zawsze, bez
względu na sytuację, starał się zachować zimną krew tak długo, jak było to koniecznie.
Powtarzał sobie, że sytuacja nie różni się niczym od tych, z którymi
przychodziło mu się mierzyć co dnia. I chociaż nieco mu to pomagało,
oszukiwanie własnego umysłu, że wcale nie stoi się przed obliczem śmierci, nie
było takie proste. Wymagało mnóstwa siły – tak wiele, że brunetowi powoli
zaczynało kręcić się w głowie i stanie sprawiało mu coraz większy trud. Nie
zamierzał się jednak poddać, za bardzo pragnął żyć.
Powarkiwania
piątki obiektów badawczych powoli stawały się coraz głośniejsze. Towarzyszyły
im trzaski drzew wprawiające wszystkich zebranych, z wyjątkiem Undertakera, w
stan niepokoju. Kiedy jednak bestie wyłoniły się zza drzew, niosąc w szponach
ofiary, Wern i Midford odskoczyli przerażeni, wycofując się o kilka metrów. Ich
zachowanie denerwowało grabarza, zaczął już nawet planować, w jaki sposób się
ich pozbędzie. Na razie jednak wolał skupić się na sprawach bieżących.
— Doskonale! —
krzyknął zachwycony, kiedy dzieci rzuciły pod jego nogi dwa ludzkie ciała. Na
żadnym z nich nie było widać śladów zębów, były niemal w nienaruszonym stanie,
nie brakło im nawet jednego palca. Wszystko wskazywało więc na to, że
eksperyment okazał się niebywałym sukcesem.
Słysząc wyraz
zadowolenia pana Er, Arnold odetchnął z ulgą i aż usiadł na konarze,
przegrywając z zawrotami głowy. Jedno z dzieci warknęło na niego wyraźnie
niezadowolone, stawiając całą piątkę w gotowości.
— Dobrze się
spisaliście. W nagrodę dostaniecie kolację, kiedy już wrócimy do środka.
Bierzcie łuk i ruszajcie — rozkazał Grabarz, patrząc w oczy głównodowodzącego
demona.
Stwór jednak
nie planował ponownie podporządkować się woli mężczyzny. Był wściekły. Nie
rozumiał, dlaczego nie mógł zjeść dwójki ofiar. Undertaker kazał im przynieść
ciała, nie wspominał, że po wykonaniu zadania nie będą mgli ich zjeść. A on był
głodny i pragnął świeżego mięsa. Szczególnie, że jeden z ochroniarzy, młodszy i
szczuplejszy – tym samym znacznie atrakcyjniejszy jako posiłek – w dalszym
ciągu żył, o czym kreatura nie omieszkała poinformować rozkazującego jej
siwego, szturchając człowieka stopą w przestrzeń pomiędzy żebrami, sprawiając,
że ochroniarz stęknął z bólu.
— Żyje, wiem o
tym — mruknął Undertaker. — Nie oczekuj ode mnie, że będę wam gratulował.
Zabierajcie ich do środka, bo zmienię zdanie.
Potwór ponownie
zaoponował, tym razem otwarcie rycząc w twarz pana Er. Czwórka ochroniarzy
wycofała się w obawie o swoje życia, zostawiając przełożonego wraz z zastępcą
naprzeciwko piątki niezrównoważonych bestii bez żadnej broni i obietnicy
wsparcia. Undertaker zmierzył stwora groźnym spojrzeniem i jeszcze raz nakazał
mu wykonać polecenie, ale jego rozkaz spotkał się z ponowną odmową. Dzieci nie
zareagowały nawet na charakterystyczny dźwięk, który w teorii miał zmuszać je
do uległości.
Kreatury
szczerzyły kły i wystawiały pazury w stronę dwójki ludzi. W ich oczach Arnold
zobaczył ten nieludzki, przerażający błysk czerwieni, którego pochodzenia
naukowcom nie udało się ustalić. Tylko Grabarz wiedział dobrze, co było
przyczyną. Miał również świadomość, że eksperyment nie powiódł się jednak całkowicie.
Stracili kontrolę nad obiektami jeszcze na samym początku, gdy nieprecyzyjnie
ujęty rozkaz doprowadził do nieporozumienia. Była to tylko jego wina, dlatego
wspaniałomyślnie podjął decyzję o zostawieniu Shultza przy życiu.
— Odsuń się,
trzeba je uspokoić — mruknął zirytowany pan Er, popychając lekko pracownika.
Arnold nie zwlekał z wykonaniem polecenia, gwałtownie zaczął się cofać, a
zaalarmowane dzieci rzuciły się na niego z pazurami.
Mężczyzna
zamknął oczy, żegnając się z życiem. Poczuł ból rozrywanej skóry na piersi i
wrzasnął cierpiętniczo, upadając na ziemię. Undertaker wyciągnął nóż i odciął
nim rękę kreatury, której szpony wciąż tkwiły w ciele jego podwładnego. Inne
dziecko ruszyło na niego, ale odepchnął je i z niezwykłą szybkością znalazł się
tuż za pozostałą trójką, pozbawiając ją przytomności precyzyjnym uderzeniem
rękojeści noża w tył głowy. Cztery kreatury opadły bezwładnie na ściółkę, a piąta
wyła niemiłosiernie, wymachując kikutem.
— Przestań
jęczeć, odrośnie — burknął Undertaker, ścierając z twarzy smugę krwi demona.
Spojrzał porozumiewawczo na Shulzta, który, drżąc spazmatycznie, przesuwał się
w tył, póki nie uderzył plecami w nogi jednego z ochroniarzy.
Dziecko
spojrzało na krwawiącą rękę i zdrową dłonią zacisnęło kończynę nieco powyżej
miejsca cięcia. Skupiło się, jego oczy rozbłysły soczystym szkarłatem, a chwilę
potem z urwanej kończyny zaczęła wydzielać się czarna mgła.
Grabarz patrzył
zafascynowany, jak smuga dymu spowija rękę obiektu, powoli formując się w
kształt uciętej wcześniej kończyny. Jej konsystencja zmieniała się w coraz
gęstszą, przechodząc następnie z parowego, poprzez wodnisty, w stały stan
skupienia. Czerń opadła niczym zwęglona kora drzewa z martwej gałęzi,
odkrywając przed oczami zgromadzonych zupełnie nową, identyczną jak ucięta,
dłoń zakończoną ostrymi pazurami. Jej właściciel spojrzał wściekle w oczy
Undertakera z zamiarem zaatakowania go, jednak zmęczony procesem regeneracji po
chwili stracił przytomność.
— Dzieciaki
zrobiły sobie drzemkę, więc zebranie ich i ciał zostawiam wam — stwierdził pan
Er. Podszedł do Arnolda, pomógł mu się podnieść i wsparł mężczyznę na swoim
ramieniu. — Chodźmy do środka, trzeba to opatrzyć — dodał, powoli prowadząc
bruneta do wnętrza drewnianej chatki.
Shultz był w
szoku. Nie do końca rozumiał, co się działo, na dodatek odnosił wrażenie, że
umysł płatał mu figle. Mógłby przysiąc, że grabarz przed chwilą poruszał się z
prędkością dorównującą tej obiektów, co było zwyczajnie niemożliwe, ale jednak
się wydarzyło. Chciał o to zapytać, lecz zwyczajnie nie był w stanie wydobyć z
siebie głosu. Na dodatek rana na jego piersi obficie krwawiła i z każdą chwilą
stawał się coraz słabszy. Pragnął tylko nie stracić przytomności, nim nie
znajdzie się w bezpiecznym miejscu.
— Jego ręka… —
mruknął tylko niewyraźnie, zerkając nieprzytomnym wzrokiem w limonkowe tęczówki
siwego.
— Tak. Odrosła.
Tak powinno być — stwierdził, uśmiechając się przebiegle. Odbezpieczył właz i
pomógł Arnoldowi zejść na dół, następnie prowadząc go do windy, by zjechać na
poziom szpitalny.
Nie znoszę Enepsignos XD
OdpowiedzUsuńZanotowane^^.
UsuńRozdział świetny poprostu genialny moją ulubioną postacią jest Sebas-chan. Lubię też Lizzy i oczywiście Jakiego za jego zajebiste akcje. No i jak pewnie wiesz ja poprostu nienawidze, nie cierpię no poprostu nie trawie Enepsignos( giń! Przepadnie! W gówno wpadnij!)
OdpowiedzUsuńOd. Moja ulubiona postać(anime/manga) Undertaker!
No to tyle czekam na NEXTA!
Hehe. Cieszę się, że tak Ci się rozdział podobał^^. Dobrze mi się go pisało, miałam sporo swobody, no i długo czekałam, żeby znów coś o Undym napisać.
UsuńPostaci zanotowane, dzięki za opinię :).
Ludzie tak bardzo nie lubiś Enepsi. Biedaczka xD.
Też nienawidze Enepsignos XD A moimi ulubionymi postaciami jest Sebastian i Lizzy ^^
OdpowiedzUsuńHahaha, okay xD.
UsuńChciałabym, żeby zjawił się ktoś, kto ją lubi TT_TT. Kiedyś chyba były takie osoby, a teraz? Naprawdę mi jej żal xD. Obrywa za to, że przeszkadza w romansie xDDDD.
A ja lubię Enepsi T_T Biedna, wszyscy jej nienawidzą >.>
OdpowiedzUsuńA rozdział jak zwykle świetny *-*
Jeeeeeeee! Wreszcie ktoś <3. Na pewno królowa by się ucieszyła^^. Albo uznałany, że ma to gdzieś i nosiła w sercu uraz do reszty, żeby ukarać ich w odpowiednim momencie xD.
UsuńDziękuję :*.
Rozdział świetny, bardzo mi się podobał. A co do najmniej lubianej postaci to jest nią Enepsi nie wiem czemu, ale strasznie mnie irytuje.
OdpowiedzUsuńParing Sebastian×Lizzy najlepszy <3
Dziękuję za informacje <3.
UsuńIm więcej głosów, tym lepiej. Jeszcze nie napisałam do końca czwartego tomu, więc wszystko się może zdarzyć :D. A Wasze opinie pomogą mi zdecydować, na czym się skupić, co rozwinąć, (kogo zabić xD) o kim pisać mniej i takie tam :).
Do zobaczenia w następnym rozdziale :*.
Midford- przypadek? Zakładam, że nie, bo zawsze podkreślasz, że jesteś kiwpska w imiona, ale to by wyglądało tak samo, jak *zmyślam * Jackson, Wild, Phantomhive! Cokolwiek xd Wiec to jest przypadek, czy delikatnie sugerujesz, że rodzina starej Lizzy jest w to zamieszana? (Lizzy z kanonu).
OdpowiedzUsuńNo to więc miałam się poprzyczepiać... Wzdych. Nie lubię tej części, zdążyłam się już pożalić T_T ciekawi mnie tylko fakt, że jakby nie patrzeć, to są dzieci ludzkie. Karmił ich mięsem i kazał walczyć, obudził zwierzęcy pierwiastek - okejka. Tylko skąd nagle goi sobie rękę jak rodowity demon? Jeśli to miało pokazać, że Undzio taki geniusz i wychodował demony, no nawet wyszlo, ale dalej mam zastrzeżenia. Dotychczas tylko Sebuś raz, a i to z wielkim trudem leczył rany, gdy był w klatce. Wiem, że pieczęć, wiem, że osłabiony, okejka. Ale nie powiesz mi, że te dzieciaki byly wypoczęte, dopatrzone i w szczytowej formie, by ot tak: Nie ma rączki? Jest rączka! Bo to wygląda, jakby były zdolniejsze od demonów. Tak miało być specjalnie? Nawet rasowe demony ( jak to brzmi xd ) gdy Eni była na szkoleniu miewały różne tempa regeneracji, a tutaj sruuu, człowiek z obudzoną Idą hoduje sobie rączki jak ciasto drożdżowe. Mogła mu chociaż nie wyjść, tu od razu idealna. Chyba, że zwalisz to na "ludzie wykorzystują ok 10% możliwości swego mózgu, wieksza dawka byłaby smiertelna".
Midford jest przypadkiem. Znaczy wiedziałam, że w Kuroszu było takie nazwisko, ale uznałam, że będzie zabawny mindfuck dla tych co bystrzejszych czytelników xD. Ewentualnie może jakoś to powiążę z TYMI Midfordami, ale nie planowałam :P.
UsuńA z tymi dziećmi to jest w zasadzie tak, że opierając się na tym wierzeniu o jedzeniu ludzkiego ciała, Undertaker znalazł sposób, żeby obudzić w dzieciach demoniczną naturę. Z tym że one technicznie NIE SĄ demonami i ich umiejętności się od tego różnią. One są niesamowicie silne, szybkie, porywcze i w chwilach ogromnej wściekłości w przypływie takich emocji - puf! Nie ma rączki - jest rączka. To miało pokazać, że są w stanie to zrobić, ale sama widziałaś, że zaraz potem dzieciak zemdlał :P. Z wycieńczenia :P. W końcu te dzieci mają brać udział w wojnie, Undy musiał je jakoś wyskillować, żeby to miało sens xD. A reszta się jeszcze dokładnie wyjaśni, jak już ta wojna nadciągnie :*. Ale dobrze, będę pamiętać, żeby to ładnie wyjaśbić, co by nie było niedomówień. Loffki ❤💙💚💛💜