środa, 28 grudnia 2016

Tom IV, LXXXV

Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do mnie, udało Wam się odpocząć w święta. Bo ja to tak... Niby w domu, niby nic nie muszę, ale jak się bierze zlecenia z pracy na wolne dni, no to jednak wypada je zrobić (tak, zrobiłam – brawo ja!). Poza tym próbuję nadrobić zapas opka, ale piszę też Dziwaka, no i przecież nie mogę nie kolorować, a jeszcze nabiorę sobie dodatkowych zobowiązań (kalendarze i inne, o których nie będę mówić, to może nikt nie zauważy, jeśli będę mieć obsuwę xD). No i tak to jakoś wychodzi. Nie, żebym wybitnie narzekała, po prostu dla mnie doba zawsze będzie zbyt krótka i się do tego nie przyzwyczaję. Ale przynajmniej nie powiem, żebym się nudziła xD.
A Wam jak minęły święta? Mam nadzieję, że dobrze :).
Niedługo w Róży też będą święta, szykujcie się xD. Nie wyszły święta w święta, no ale nic na to nie poradzę. Będziecie mogli przypomnieć sobie świąteczną atmosferę, to zawsze jakiś plus.

Miłego! :*

==================

Kiedy tylko Sebastian wyszedł, zostawiając ją w sypialni nad tomikiem Poego, który zamierzała czytać po raz trzeci w tym miesiącu, odczekała kilka minut, by potem naprędce narzucić na sukienkę znoszoną marynarkę, która została jej jeszcze z czasów prowadzenia sprawy w sierocińcu, i spodnie, które sama nie wiedziała, skąd właściwie miała. Na to wszystko oczywiście założyła płaszcz, wyobrażając sobie wściekłość demona, gdyby tego nie zrobiła. Na nogi wciągnęła luźne buty do połowy łydek z ciepłego, miękkiego materiału, szyję przewiązała niedbale szalikiem, a na głowę założyła ręcznie robioną przed Michaelisa czapkę, którą sprezentował jej dwa tygodnie wcześniej, gdy podczas spaceru w Londynie zgubiła poprzednią.

W pełni ubrana był gotowa do drogi. Chwyciła kule i powoli, starając się zachować idealną ciszę, przemierzała korytarze, zbliżając się do kuchni, skąd miała najbliżej na tyły posiadłości, gdzie miał pracować jej służący. Kiedy wyszła przed budynek, nie słyszała go. Nie zraziła się jednak, wiedząc, że gdyby było trzeba, Michaelis byłby w stanie chyba nawet po cichu walić w bębny. Jego zdolności przechodziły ludzkie pojęcie, dlatego starała się porzucić mierzenie go swoją miarą już dawno temu. Z różnym skutkiem, ale liczyły się starania.
Dziewczyna dotarła na skraj budynku i nieśmiało wychyliła się zza niego, w obawie o to, że Sebastian ją zauważy, a wtedy cały efekt naturalności, który pragnęła zaobserwować, zupełnie straciłby rację bytu. Miała jednak szczęście. Odśnieżony chodniczek tuż przy murze sprawiał, że udało jej się nie wprawiać śniegu w charakterystyczne skrzypienie pod ciężarem butów.
Jak na noc było wietrznie. Silny podmuch przesłonił nastolatce obraz wrzosowymi kosmykami jej włosów. Kiedy odgarnęła je z twarzy, ujrzała swojego ukochanego, który sunął po terenie ogrodu, niemal rozmazując jej się w oczach. Ciemna smuga z niebywałą prędkością lawirowała pomiędzy śnieżnymi rzeźbami, za każdym razem pozostawiając po swojej obecności jedynie skończone, idealnie dopracowane dzieło sztuki. Kunszt pracy Michaelisa przechodził najśmielsze wyobrażenia dziewczyny. Pomalowane barwnikami śnieżne kule wyglądały niemal jak żywe. Ozdoby i lampki dodawały im życia, a całość tworzyła niesamowicie klimatyczny, świąteczny nastrój. Do pełni ideału brakowało jedynie muzyki, jednak tej demon nie włączał na noc, mając na uwadze śpiących domowników i bezsens marnowania energii.
Hrabianka stała z zapartym tchem, zupełnie zapominając o tym, że wciąż była niepełnosprawna. Z zachwytu wypuściła kulę z rąk, a kiedy silny wiatr ponownie zadął w mury, zachwiała się u padła, sprawiając, że idealna cisza, którą udawało jej się zachować, została zmącona.
Zdenerwowana natychmiast zaczęła się podnosić, choć wiedziała, że nie miało to najmniejszego sensu. Sebastian zamarł w bezruchu, a jego soczyście czerwone oczy przez moment wpatrywały się w nią z niepokojącym wyrazem. Po chwili demon zniknął z pola widzenia Lizz, by pojawić się tuż za plecami swej pani, pomagając jej złapać równowagę w grząskiej zaspie.
— Elizabeth — zaczął surowym, ojcowskim tonem. — Zdawało mi się, że miałaś iść spać.
— Wiem, no miałam, ale nie mogłam sobie tego darować — wyjaśniła, spuszczając głowę w geście przyznania się do winy.
— Czego nie mogłaś sobie darować?
Zaskoczony kamerdyner rozejrzał się wokół, próbując zrozumieć, o co jej chodziło. Nie sądził, by miała na myśli jego dzieło. W końcu to i tak zobaczyłaby jako pierwsza. Nic innego nie przychodziło mu jednak do głowy, dlatego uśmiechnął się tylko zakłopotany, czekając na wyjaśnienia ukochanej.
— Oglądania cię, kiedy jesteś sobą. Takim naturalnym, demonicznym sobą, kiedy myślisz, że nikt cię nie obserwuje.
— Naprawdę myślisz, że nie wiedziałem o twojej obecności? — W głosie mężczyzny dało się wyczuć delikatną nutę kpiny.
— Tak — odparła pewnie Lizz, spoglądając wojowniczo w jego oczy. — Znamy się już od wielu lat. Wiem, jak wyglądasz, kiedy nikt cię nie obserwuje. Postarałam się, żebyś się nie domyślił, więc jestem pewna. Musiałam to zobaczyć jeszcze raz, zanim… — urwała, orientując się, że powiedziała o kilka słów zbyt dużo.
Jej intencją nie było zepsucie nastroju. Sama nie wiedziała, dlaczego to powiedziała, chyba zwyczajnie zmęczenie wzięło nad nią górę.
— Rozumiem, kochanie. — Sebastian przytulił ją i pocałował delikatnie zziębnięte usta. — Nawet porządnie się ubrałaś. Dziękuję, że o siebie zadbałaś.
— Nie bądź idiotą…
— Po prostu się cieszę. Zawsze o tym zapominasz, a jednak teraz pomyślałaś o wszystkim. Dojrzewasz, Elizabeth, to powód do radości — wyjaśnił rozbawiony. — Ale teraz pozwól, że zabiorę cię do łóżka. Dziś znów będę musiał cię opuścić, ale obiecuję wrócić, zanim się obudzisz – jak zwykle.
— Dobrze, dobrze… Przestań mnie zawstydzać, to irytujące — prychnęła, czerwieniąc się lekko.
Nie lubiła, gdy tak jawnie wytykał jej zmiany w zachowaniu. Miała świadomość tego, że zmieniała się z wiekiem, szczególnie od chwili, gdy przytuliła się do Tomoko. To, wraz z wyznaniem uczuć Michaelisowi, było dwoma największymi krokami na drodze ku zmianom, jakie postawiła w ostatnim czasie i z których była naprawdę dumna. Nie zmieniało to jednak faktu, że rozmawianie o na ten temat było niewiele mniej krępujące niż mówienie o seksie, o którym w dalszym ciągu nie lubiła rozprawiać i unikała tego jak ognia.
Sebastian zabrał ukochaną do sypialni. Przebrał ją po raz drugi tego samego dni; potem przebrał również i siebie, by dołączyć do niej w łóżku. Objął nastolatkę ramieniem, pocałował po raz kolejny i życzył jej dobrej nocy.
— Opowiedz mi jeszcze raz o tych Rzeczywistościach. Uwielbiam tę historię, dobrze mi się po niej śpi — poprosiła cicho, wtulając się w pierś demona.
— Zauważyłem, to już trzeci raz w tym tygodniu — skomentował Michaelis, a potem rozpoczął opowieść.
Cieszył się, że dziewczyna w końcu oswoiła się z prawdą dotyczącą powstania jej świata. Dzięki temu przestała zamyślać się w najmniej odpowiednich momentach, przez co znacznie cierpiała jej edukacja. Edukacja, której właściwie już nie potrzebowała, ale wraz ze szlachcianką ustalili, że do ostatniej chwili będą żyć normalnie, dlatego nie przerwali nauki ani pracy. Pragnęli zakończyć życia na własnych zasadach, spokojnie, zwyczajnie – jakby w sposobie, w jaki przyjdzie im odejść, nie było nic nienaturalnego. Chcieli umrzeć tak, jak wszyscy inni, nie przygotowując się do tego i nie czekając na śmierć z każdym dniem.
Mówi się, by chwytać dzień. By żyć każdym tak, jakby miał być ostatnim. Oni nie chcieli postępować zgodnie z powiedzeniem. Każda chwila, niezależnie od tego, czy była ostatnia czy też nie, miała w sobie coś magicznego. Sprawianie, by stawała się niezwykła na siłę, zwyczajnie odzierało życie z niepewności, która była bardzo ważnym jego elementem. Dlatego właśnie podjęli taką decyzję i trzymali się jej, nie przejmując się tym, co pomyśleliby o nich inni. I chociaż starali się wykorzystywać czas wspólnie w najlepszy możliwy sposób, chcąc razem doświadczać wielu niezwykłości świata, w gruncie rzeczy nie robili więcej, niż gdyby wiedzieli, że mają przed sobą kilkadziesiąt lat życia Elizabeth, nim rozdzieli ich nieubłagalna śmierć.
Kiedy dziewczyna zasnęła, Sebastian natychmiast uciekł z łóżka. Nie dlatego, że nie chciał spędzić z nią czasu. Przeciwnie – gdyby mógł, zostałby i nawet nie wyściubiłby nosa spod pierzyny, jednak było coś, co musiał zrobić. Coś, co było dla niego niesamowicie ważne. Nie chciał zostawiać tego na ostatnią chwilę. Trzy dni przed świętami i tak wydawały mu się wystarczająco odległe.
Wstał więc ostrożnie, by przypadkiem nie zbudzić ukochanej, a potem ubrał się i czym prędzej wrócił do ogrodu. Odnalazł miejsce, gdzie jeszcze z poprzednią wizytą Timmy’iego hrabianka wybudowała bałwany będące ich śnieżnym odzwierciedleniem i rozejrzał się dokładnie, po czym z uznaniem dla swojej pomysłowości skinął głową. Podwinął rękawy fraka i zabrał się do pracy.
Musiał skończyć tej nocy, a potem zakamuflować swoje dzieło tak, by dziewczyna zobaczyła je dopiero w święta, wieczorem, gdy w towarzystwie pozostałych gości wyjdą podziwiać śnieżne konstrukcje. Chciał, by wszyscy mogli zobaczyć jego prezent. By wiedzieli, że zrobił go dla niej z uczuciem, by nie pozostawiać żadnych złudzeń odnośnie swoich intencji.
Samolubnie pragnął, by Elizabeth doceniła go po raz kolejny. By Tai zobaczył, że naprawdę był dobry. By Tomoko upewniła się, że słusznie trzymała za nich kciuki. By Jeanny i Kate zaparło dech w piersiach, by Timmy krzyczał z zachwytu, Frederic uśmiechnął się ciepło, a Thomas rzucił jakiś dwuznaczny, głupi komentarz, z trudem ukrywając uznanie dla jego pracy. Potrzebował tego – prawdziwego uznania w oczach domowników. Nie wiedział nawet, od kiedy naprawdę zaczęło mu na tym zależeć. Ostatnie tygodnie mijały niezwykle szybko i niosły ze sobą mnóstwo zmian. Choć wcale nie starał się zmienić swojego życia, ono robiło to samo, a efekty, które przynosiły drobniejsze, i te nieco większe, różnice niezwykle go satysfakcjonowały.
Demon skończył pracę nad ranem. Było po szóstej, a on wciąż nie zdążył przygotować rozkładu dnia, planu posiłków, nie wspominając o uprzątnięciu posiadłości. W biegu napisał na kartce, w niezwykle niedbały jak na siebie sposób, czym ma się zająć służba. Korzystając ze swoich demonicznych zdolności, przygotował półprodukty na śniadanie i dokładnie w ten sam sposób uprzątnął cały budynek w drodze do sypialni Elizabeth.
Wszedł do środka, zamknął od wewnątrz drzwi, rozebrał się i wróci do łóżka, gdzie wtuliwszy się w ukochaną, poczuł się naprawdę usatysfakcjonowany. Udało mu się, nim się obudziła. Udało mu się nawet na tyle wcześnie, że przez trzy kolejne godziny mógł wsłuchiwać się w niesamowitą muzykę, którą odgrywało jej ciało. Każdy oddech, uderzenie serca i drobny gest były dla niego czymś niezwykłym. Zupełnie oszalał na jej punkcie. Zdawał sobie sprawę, że nieco przesadzał, ale w chwilach, takich jak ta, w której się znalazł, pozwalał sobie na tę odrobinę swobody – w końcu na tym również polegało szczęście.
Ciepło Elizabeth sprawiło, że demon czuł się niewiarygodnie dobrze i bezpiecznie. Towarzyszył mu całkowity spokój i poczucie bezpieczeństwa, co wydawało mu się nawet komiczne, biorąc pod uwagę, że to on był obrońcą tego kruchego dziecka, w którym odnalazł prawdziwe szczęście. Jednak nie mógł przeczyć, że właśnie taką cudowną mieszankę emocji czuł, kiedy leżał tuż obok niej, mogąc w każdej chwili dotknąć i pocałować ukochaną.
Przyjemność szybko przerodziła się w senność i nim demon się obejrzał, zasnął. Spontaniczne zasypianie było mu niezwykle obce. Zawsze niosło ze sobą groźbę śmierci i ból odniesionych ran. Mimo tego, że we śnie był spokojny, jego podświadomość wciąż podpowiadała, że nie był to stan normalny – to było zbyt głęboko zakorzenione w jego naturze, nie potrafił się temu przeciwstawiać.
~*~
Wielki, na pierwszy rzut oka pusty dom nie wydawał się zbyt przyjemnym miejscem dla dzieci. Przynajmniej pozornie. Po długich, ozdobionych malowidłami korytarzach, sporadycznie kręcili się zabiegani służący. Wszędzie panował idealny porządek, nigdzie poza bawialnią nie było żadnych oznak, że ogromną posiadłość zamieszkiwało dziecko. Nawet tam – w pomieszczeniu, które powinno być azylem potomka szlacheckiej rodziny – panował niemal nienaturalny ład. Wszystkie zabawki stały równo poukładane na swoich miejscach. Klocki uformowane w wieżę przywodziły na myśl chorobliwy pedantyzm. Nawet pluszowe misie, niby rzucone w nieładzie, tak naprawdę miały swoje nieodzowne miejsce i pozycję.
Mimo to, od czasu do czasu cisze na korytarzu przerywał niosący się echem chichot małej dziewczynki. Stukot stóp odzianych w buciki na niewielkim obcasie towarzyszył głębokim, spokojnym krokom dorosłych. Młoda mieszkanka budynku była bardzo przywiązana do rodziny, nie trzeba było nawet stawać z nią twarzą w twarz, by doskonale się o tym przekonywać.
Pan domu – szanowany w środowisku hrabia – nie miał zbyt wiele czasu dla rodziny. Jednak raz w tygodniu zasiadał z żoną i dzieckiem w bawialni, dając ukochanym kilka godzin, podczas których żadne sprawy nie były ważniejsze niż ich wspólna zabawa. Wtedy śmiech dziewczynki stawał się donośny i nieprzerwanie błądził korytarzami, podczas gdy samo dziecko biegało od matki do ojca, nie mogąc wysiedzieć w miejscu w oczekiwaniu na swoją kolej w jednej z licznych planszowych gier, które ojciec sprawdzał dla niej z najdalszych zakątków świata.
Hrabia bardzo dbał o edukacje swojego jedynego dziecka. Jego żona nie mogła mieć więcej potomstwa, wiadomym więc było, że wierny kobiecie szlachcic planował przekazać firmę w ręce jedynej dziedziczki. Dziewczynka była niebywale inteligentna – jak zwykł mówić hrabia: z powodu odpowiedniego połączenia genów. Zarówno ojciec, jak i matka byli oczytanymi ludźmi, którzy dążyli do sukcesu od samych podstaw. Rodzina zapewniła im edukację, ale każde z nich musiało na własną rękę zbudować sobie przyszłość. Mogłoby się to wydawać nieodpowiednie, szczególnie w czasach, w jakich przyszło im żyć, ale okazało się wielkim sukcesem.
Córka miała więc dobre geny po rodzicach, silny charakter po ojcu, a po matce niesamowite samozaparcie, czasem graniczące z maniakalnym uporem. Wiedzę czerpała z książek z biblioteki pełnej białych kruków z wielu dziedzin oraz od najlepszych nauczycieli, jakich dało się zatrudnić. Musiała być mądra, zaradna, sprytna… Miała przejąć ogromną firmę, a także obowiązki ojca w spowitej w cieniu profesji, o której nie zwykło się mówić na co dzień.
Skąd mógł jednak wiedzieć o tym prosty służący? Nie mógł. Lecz ten, który posiadł tak dokładną wiedzę na temat szlacheckiej rodziny, nigdy nie należał do zwykłych pod żadnym względem.
Gdy zjawił się u drzwi posiadłości w odartych ubraniach z twarzą pokrytą ziemią i zbyt długimi, niezadbanymi włosami zakrywającymi oczy, hrabia chciał go wygnać, lecz jego żona dostrzegła w przybyszu coś wartego uwagi. Pozwolono mu zostać i od tamtego dnia przez pełne dwa miesiące towarzyszył rodzinie, póki nie odszedł, pozorując własną śmierć.
Zgodnie z rozkazem poprzedniego pana chciał się dowiedzieć, co mogłoby być tak niezwykłego w zwykłej dziewczynce, że ich przyszłości miały się ze sobą połączyć. Początkowo nie rozumiał, jednak z czasem wszystko stawało się jasne. Nie potrafił wyjaśnić wielu rzeczy, które myślał wtedy na temat dziecka. Dopiero z perspektywy czasu, gdy spoglądał na dawne dni, dowiedział się, jakie miana nosiło to, co okazało się nie być myślami, a najprawdziwszymi emocjami.
Wtedy jednak nie wiedział, a że było to dla niego coś stosunkowo nowego, zaintrygowany starał się zbliżać do dziewczynki, by jak najlepiej ją poznać i zrozumieć. Przez moment można było nawet rzecz, że byli ze sobą blisko.
Mężczyzna, na prośbę dziewczynki, zaserwował jej herbatę, przynosząc filiżankę do bawialni. Postawił ją na niewielkim stoliku i klęknął po drugiej jego stronie – również z polecenia małej pani domu.
— Musisz się ze mną napić, bo jesteś zmęczony. Tatuś zawsze prosi, żeby zaparzono herbatę. Kiedyś przychodził od nas taki dziwny, smutny chłopiec z jakimś trochę strasznym panem, ale był zbyt wysoki i nie widziałam jego twarzy. I tatuś zawsze dawał temu chłopcu herbatę, bo wtedy robił się zadowolony. Ale wiesz, ten chłopiec już nie przychodzi i tatuś wydaje się zmartwiony. I już nie każe robić herbaty — opowiadała z przejęciem, dzieląc się naparem ze służącym.
— Wiesz, kim był ten chłopiec? — zapytał zaciekawiony mężczyzna, chcąc sprawdzić, czy jego domniemania na temat dziewczynki się sprawdzą.
Przez chwilę milczała, teatralnie marszczyła czoło i nos, ale w końcu westchnęła z satysfakcją i spojrzała dumnie na służącego.
— Wiem! To był nie przyjaciel tatusia, tylko współ… współpracownik. Bo tatuś nigdy nie podawał mu ręki tak, jak wujkowi i cioci. Był wobec niego zdys-tan-so-wa-ny! — oświadczyła zadowolona, ale po minie towarzysza poznała, że liczył na coś więcej. — Nie wiem, czy mogę ci powiedzieć, bo jak tatuś się dowie, to będzie zły. Obiecujesz, że nikomu nie powiesz?
— Obiecuję, księżniczko.
— Nie jestem księżniczką! Jestem Elizabeth Roseblack, przyszła właścicielka największej w kraju firmy odzieżowej! — rzekła stanowczo, na wsparcie swych słów uderzając dłonią w stół, tak samo, jak robił to czasem jej ojciec, gdy próbował przemówić do rozsądku komuś, kto nie miał racji. — Ten chłopiec jest trochę zły. Jest smutny, bo spotkało go coś złego, ale ja wiem, że nie jest do końca dobry. Zrobił coś złego i tego żałował, wiesz? Na dodatek on i tatuś mają tajemnice i ja i mama nie możemy podsłuchiwać, więc nie chodzi o firmę, bo o tym mamusia wie wszystko i czasem kłóci się z tatą. Ale tylko czasem i Rosa mówi, że to zupełnie normalne. Ma rację, bo potem się godzą. Ale z tym chłopcem tatuś ma jakiś mroczny sekret. I wiesz? Ten chłopiec patrzy na mnie tak, jakbym na też go z nimi miała, ale to nieprawda. Przynajmniej nie teraz… — wyjaśniła, a potem usiadła w milczeniu, zastanawiając się nad czymś.
Mężczyzna nie zdążył jednak dopytać, o co chodziło. Do bawialni wszedł hrabia i wściekle wygnał służącego, za nic mając sobie tłumaczenia córeczki. Wtedy po raz ostatni Sebastian rozmawiał z Elizabeth, nim spotkali się w podziemiach, gdzie zawiązał z nią kontrakt.
— Ty! Co ty sobie wyobrażasz? Kto pozwolił ci zbliżaj się do mojej córki?! — krzyczał rozjuszony Roseblack.

— Przepraszam, panie, to się już więcej nie powtórzy!




6 komentarzy:

  1. Wydaje mi się, że ten sen to tak jakby wspomnienie Sebastiana z tych dawnych czasów, kiedy dopiero co poznał małą Lizz. Robi się ciekawie... Wtedy ostatni raz Elizabeth go widziała , aż do czasu gdy zawarła z nim kontrakt. Miała wtedy 10 czy 11 lat ? Chwila..Sebastian upozorował własną śmierć ? Dlaczego miałby to robić ?
    A święta spędziłam dobrze, większość czasu przesiedziałam, oglądając Kurosza XD Tylko czemu tak szybko zleciały ? :(
    Do zobaczenia w sobotę ! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak, to wspomnienia Sebastiana! A dlaczego upozorował swoją śmierć? Taka krążyła plotka, a tak naprawdę po prostu hrabia go wygnał, bo mu się nie podobało, że się spoufalał z Lizz. Musiał wyczuć, że tajemniczy przybysz za bardzo się nią interesował i to ukrócił, bo w końcu on kochał swoją rodzinę i o nią dbał :P.
      E tam skończyły, zaraz nowy rok, potem trzech króli, czy co tam sobie wymyślili, nie jest źle. No a studenci niedługo potem mają sesję – dla mnie to oznacza kolejny tydzień z hakiem wolnego, bo w tej sesji nie mam żadnego egzaminu xD.
      Do zobaczenia! :*

      Usuń
  2. Monika Lisicka28 grudnia 2016 21:37

    Uśmiałam się już od pierwszych linijek :D " Nie zraziła się jednak, wiedząc, że gdyby było trzeba, Michaelis byłby w stanie chyba nawet po cichu walić w bębny." W tym, momencie o mało nie spadłam z krzesła.

    Podejrzewam, że tym mężczyzną z chłopcem był Vincent z Cielem :D Czemu tata Lizzy tak się zdenerwował na Sebastiana ? I czemu Seba upozorował swoją śmierć ?

    To by było na tyle :D Rozdział jak zwykle świetny, Seba perfekcyjny... tylko jakoś brakuje mi tego ich przekomarzania, którego było tyle w poprzednich rozdziałach. Tzw ping i pongów. Dodałabyś choć ociupinkę.

    PS: A Kate i Timmy ? Gdzie ich wcięło ? -

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam Ci się, że jak to betowałam, to sama śmiechłam. Nie wiem, co o sobie myśleć, kiedy tak się śmieję z własnego opka... xD. A jutro (dziś w sumie xD) nowy rozdział Dziwaka, a tam to już w ogóle cuda wianki xD.

      Vincenta tam nie było, Ciel owszem :P. Już to tłumaczyłam - pozorowanie śmierci to plotka, która się rozeszła po posiadłości, a tak naprawdę Sebusia wygnano, bo hrabiemu nie spodobało się, ze zbliżał się do jego córki. Zmysł rodzicielski, czy co xDDDD.
      Pingi i pongi zostały zawieszone, bo Lizz o to poprosiła :P. Ale w końcu wrócą, bo na tym opiera się spota część ich relacji. Po prostu niektóre rzeczy czasami się zmieniają chwilowo - życie.

      A Timmy i Kate wrócili do domu, żeby młody się pouczył, żeby mógł spędzić z Lizz całe święta xD. Zaraz wróci, spokojnie :P.
      Dk zobaczenia w sobotę! :*

      Usuń

.