środa, 24 czerwca 2015

Tom 2, XXXIX

Hej!
Wspominałam na blogu, że będzie art i jest art. Co prawda line-art, ale zawsze. Nie mam weny kolorować. Za bardzo się boję, że coś zepsuję. 
W każdym razie. Rysunek przedstawiający Lizzy w jednej ze scen z opowiadania macie na końcu, dorzucam także WIPka Grella, którego robię już 4 dni (tak bardzo się boję, że zepsuję, że praktycznie progresu nie widać xD). To ma być prezent dla koleżanki, dlatego na niego strasznie chucham :P
To tyle, endżojcie!


=====================

                – Hej, dzieciaku! – Kucharz zagadnął Setha sprzątającego jeden z kominków na piętrze. – Gdzie Lizz i Sebastian? Nigdzie nie mogę ich znaleźć – jęknął, stając u boku chłopca.

Brunet zmierzył mężczyznę pogardliwym wzrokiem i podniósł się z kolan. Otrzepał ubranie i minął go bez słowa.

                – Ej! Mówię do ciebie! – zdenerwował się Thomas.

Podszedł do chłopaka i energicznie szarpnął go za ramię. Spojrzenie oczu w kolorze płynnej lawy, którym obdarzył go nastolatek, zmroził mężczyznę do kości. Stał z na wpół otwartymi ustami, nie mogąc ruszyć się z miejsca.

                – Nie dotykaj mnie – warknął brunet i wyszarpnął rękę z uścisku. – Powinni wrócić w ciągu godziny – rzucił od niechcenia, wychodząc z pokoju.

Thomas wciąż stał w miejscu, nie mogąc pojąć, co się z nim działo. Jego serce uderzało z niezwykłą siłą, wzbudzając drżenie w całym ciele. Chociaż wewnątrz sypialni było jasno, miał wrażenie, że tonie w mroku. Przed oczami przelatywały mu obrazy twarzy powykrzywianych w grymasie niesamowitego cierpienia. Rozpoznawał je, a każdy kolejny widok pchał go coraz głębiej w czeluści rozpaczy. W końcu padł na kolana i przyciskając dłonie do uszu, wydarł z siebie rozpaczliwy wrzask.

                – Seth! Co się dzieje? – Jeanny biegła po schodach, z trudem łapiąc oddech.

Śniady służący popatrzył na nią zdezorientowany, jakby odrażający dźwięk do niego nie dotarł.

                – Chyba nie rozumiem. – Uśmiechnął się beztrosko, przechylając głowę w jej stronę.

                – To Thomas, chyba coś się stało! Chodź ze mną! – Szarpnęła go za rękaw i pociągnęła za sobą.

Wpadła do pokoju i podbiegła do zlanego potem mężczyzny. Po jego policzkach spływały łzy.
Pokojówka pierwszy raz widziała jak płakał. Objęła go lewym ramieniem, prawą dłonią przysunęła głowę przyjaciela do swojego ramienia.

                – Co się stało? – zapytała czule.

Spłoszony mężczyzna niechętnie spojrzał jej w oczy. Otworzył usta, wymawiając tylko krótkie „to”, które urwał, kątem oka dostrzegając stojącego w drzwiach chłopca przyglądającego mu się z sadystyczną satysfakcją. Nagle brunet zmarszczył brwi. Wyraz jego twarzy był dla kucharza jednoznaczny. „Milcz, albo poznasz prawdziwe cierpienie” zdawał się sączyć słowa wprost do jego umysłu.

                – Wszystko w porządku. Wybacz, mała – odparł, próbując zabrzmieć naturalnie.

                – Chodź do kuchni. Powiemy panu Sebastianowi, co się stało. Poprosimy, żeby dał ci wolne – mówiła, pomagając mu się podnieść.

                – Lizz i lokaj gdzieś pojechali. Będą dopiero za godzinę – radośnie powiadomił ją Seth.

                – W takim razie… – zawahała się blondynka, naprędce układając plan działania. – Zaprowadzę cię do pokoju.

Kucharz skinął twierdząco głową i unikając spojrzenia nastolatka, pozwolił, by pokojówka pomogła mu iść.

                – Zamilcz. Niczego nie powie. Nie widzisz, że prawie się poszczał ze strachu? – Złotooki zaśmiał się w przestrzeń i również opuścił pomieszczenie, zatrzaskując za sobą drzwi.

~*~

                – Panienko? – Demon położył dłoń na ramieniu Elizabeth wpatrzonej w gmach swego domu.

Spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem, wyrwana z głębokiego zamyślenia.

                –Za tydzień przyjedzie Tomoko. Zapomniałam ci powiedzieć – powiadomiła go w odpowiedzi.

                – Oczywiście, panienko. Za chwilę przygotuję kolację – odparł, kłaniając się przed nią.

                – Mhm, idź. Zaraz przyjdę.

Kamerdyner popatrzył na nią podejrzliwie, ale nie powiedział nic więcej. Wszedł do wnętrza domostwa i od razu skierował się do kuchni.

                Elizabeth tkwiła na środku podjazdu czując, że nie jest w stanie przekroczyć progu swego domu. Opuszczając go kilka godzin temu, napędzała ją nadzieja, że to wszystko było tylko wielką pomyłką. Życie ponownie z niej zakpiło, rzucając pod nogi kolejne kłody. Jedynie Sebastian sprawiał, że dawała radę przezwyciężać przeszkody. Nie chodziło już o słabość, zdała sobie sprawę z bezsensowności tego działania. Zemsta napędzająca kolejną zemstę. Krew za krew – w takich realiach została wychowana. Poza nielicznymi, zamazanymi wspomnieniami z radosnego dzieciństwa w jej umyśle królował mrok, krew i brutalność. Były jej chlebem powszednim, dlaczego więc teraz nie umiała się z tym pogodzić? Przez kilka ostatnich lat każda działanie, które podejmowała, zbliżało ją do tej chwili. Czy postąpiłaby tak samo, od początku znając tożsamość swego oprawcy? Czy może zrezygnowałaby?

                – W imię czego? – zakpiła ze swej słabości.

Po śnieżnej burzy, która od samego rana wprawiała ją w nienaturalny nastrój, nie było śladu. Lekki wiatr niósł w powietrzu pojedyncze kryształki zamarzniętej wody. Wyciągnęła dłoń, chwytając jeden z płatków.

                – Podobno nie ma na świecie dwóch identycznych – powiedziała sama do siebie, patrząc jak dzieło sztuki, stworzone ręką matki natury, zmieniło się w kroplę wody.
Westchnęła i weszła do domu.

~*~

                – Masz na dziś wolne – burknęła hrabianka, bawiąc się kawałkiem mięsa.

Wiedziała, że demon nie powstrzyma swojej ciekawości. Spokojnie czekała na pytanie.

                – Czy coś się stało? – Usłyszała jego zmartwiony głos.

Niemal ją rozbawił. Co go tak bardzo ubodło? Bo przecież nie…

                – Stało się. Chcę, żebyś zostawił mnie dzisiaj w spokoju. Czy to problem? – zapytała pogardliwie.

Mężczyzna dostrzegł specyficzny błysk w oku dziewczyny i poczuł ulgę. Wszelkie obawy, każące mu łączyć jej zachciankę z pocałunkiem, ucichły, kiedy zorientował się do czego brnęła. Kolejna gra – widocznie tego potrzebowała, by odreagować najnowsze wiadomości.

                – Oczywiście, że nie. Jeżeli tylko jesteś w stanie samodzielnie się wykąpać, nie mam nic przeciwko – odpowiedział bezczelnie.

                – Nikt cię nie pytał o zgodę – burknęła, rzucając trzymany w ręku widelec wprost w jego twarz.

Złapał srebrny sztuciec pomiędzy dwa palce prawej dłoni i odłożył go na ruchomy stolik.

                – Dobrze więc. W takim razie nie zobaczysz mnie aż do rana – oświadczył ze złośliwym uśmiechem.

Jeżeli próbował przejąć kontrolę nad tą rozgrywką, to przeraźliwie mu nie wychodziło. Jego odpowiedzi były pozbawione polotu, rozmowa w ogóle nie sprawiła dziewczynie satysfakcji. Zawiodła się. A może właśnie to pragnął osiągnąć? Nie wiedziała, ale nie zamierzała tego roztrząsać. Nigdy nie zrozumie go do końca, nie pod tym względem.

                – To nie oznacza, że jesteś zwolniony z pozostałych obowiązków – uświadomiła mu na wszelki wypadek.

                – To oczywiste, moja pani.

Po raz kolejny jego odpowiedź była niezwykle lakoniczna. Postanowiła nie marnować więcej czasu. Wstała z krzesła i wyszła z salonu, rzucając jedynie wymowne „dobranoc, Sebastianie”.
Weszła do sypialni i zrzuciwszy z siebie niewygodne, ciepłe ubrania, zupełnie naga podeszła do szafy i zaczęła przeglądać jej zawartość. Nie mogła się zdecydować. Odrzucała każdą suknię, która opuszczała drewnianą skrzynię. Niedbale rzucała je na ziemię tuż za siebie, z coraz większą irytacją przeklinając pod nosem. W końcu, wewnątrz mebla nie została żadna kreacja. Zrezygnowana nastolatka usiadła pośród góry ubrań i podsunęła kolana pod brodę.

                – To beznadziejne. Po co ja to w ogóle robię? – zapytała się.

Przecież nie żywiła żadnych uczuć do chłopaka. Przynajmniej nie takich, jakimi obdarowywała…

                – Cholera, nie! – Pokręciła głową, próbując wybić sobie z głowy kolejne idiotyzmy, które nasuwał jej umysł.

Energicznie podniosła się z podłogi, chwytając pierwszą sukienkę, która wpadła w jej ręce. Założyła ją i podeszła do okna, patrząc z zacięciem na zimowy krajobraz.

                – To wszystko twoja wina, głupia, śnieżna burzo! Nienawidzę cię! – krzyknęła przez zaciśnięte zęby i jak torpeda wybiegła z sypialni.

Musiała szybko znaleźć Setha, nim lokaj zobaczy ją na korytarzu. Dotąd była niemal pewna, że skutecznie przekonała go, że jej dziwne polecenie było tylko grą. Jeśli zobaczy, w co się ubrała, cała przykrywka legnie w gruzach, a ona spali się ze wstydu pod siłą jego oceniającego spojrzenia. Którym właściwie nie powinna się wcale przejmować. Ale nie umiała.

Gnała korytarzami, nigdzie nie mogąc znaleźć śniadego nastolatka.

                – Jeanny! Widziałaś Setha? – krzyknęła do pokojówki, dobiegając do niej.

Blondyna uważnie przyjrzała się Elizabeth i uśmiechnęła się uroczo.

                – Ubrała się tak panienka dla pana Sebastiana? – zapytała.

                – O czym ty gadasz?! – pełna dezaprobaty odpowiedź szlachcianki sprawiła, że Jeanny poczuła się zażenowana.

Spuściła wzrok i przygarbiła się.

                – Poszedł zanieść ubrania do pralni – powiedziała szeptem.

Odpowiedział jej dźwięk pospiesznych kroków tłumionych przez puchaty dywan. Nie rozumiała, o co chodziło jej pani, ale nie chciała znów strzelić gafy, dlatego postanowiła o nic więcej nie pytać i nie zwracać na siebie zbędnej uwagi.

                Fioletowowłosa zatrzymała się na górze schodów. Uspokoiła oddech i, niby od niechcenia, zaczęła powoli schodzić rozglądając się dokoła. Kiedy ujrzała ciemną czuprynę służącego, uśmiechnęła się radośnie i machnęła do niego ręką.

                – Na dziś masz już wolne. Chodź – powiedziała i nie czekając na jego odpowiedź, ponownie zaczęła pokonywać schody.

Na twarzy chłopca przez chwilę zagościł triumfalny uśmiech. Z zapałem podążył za dziewczyną wprost na poddasze.

                Chociaż początkowo Elizabeth czuła się zestresowana, sama nie wiedząc właściwie, czemu, nieprzyjemne uczucie szybko ją opuściło. Z każdą kolejną salwą szczerego, beztroskiego śmiechu, która towarzyszyła prawie wszystkim wypowiadanym przez nich zdaniom, negatywne emocje opuszczały jej ciało. Czuła błogi spokój i przyjemne, znajome ciepło. Siedzieli na ciemnoczerwonej kanapie, popijając tani bimber z należącej do chłopaka piersiówki. Po raz kolejny zapaliła, choć obiecała sobie, że więcej tego nie zrobi. Skoro jej życie i tak miało dobiec końca w ciągu kilku najbliższych dni, dlaczego miała sobie żałować? Stan fizyczny ciała nie miał wpływu na smak duszy, przynajmniej Sebastian nigdy o tym nie wspominał. Co więc miała do stracenia?

                – Gdzie dzisiaj byłaś? – zapytał brunet, podając dziewczynie odpalonego papierosa.

Popatrzyła na niego oczami pełnymi smutku.

                – Wybacz. Nie chciałem…

                – Nie szkodzi – przerwała mu.

Zaciągnęła się dymem i powoli wypuściła go z ust.

                – Odkąd udało mi się uciec z tego okropnego miejsca, w którym mnie trzymali, postanowiłam się zemścić. – Jej usta przybrały kształt, którego chłopak nie był w stanie jednoznacznie określić.

To nie był ani uśmiech, ani grymas smutku. Piąty raz w życiu widział tak niezwykła ekspresję, wyrażającą jednocześnie tak nieskończoną ilość sprzecznych emocji.

                – Dzisiaj pojechałam potwierdzić informacje. Już wiem, kto jest przyczyną mojego cierpienia. Wiem, na kim się zemścić – mówiła coraz ciszej, pochylając głowę. – Wiem, kogo muszę zabić – podniosła głos, spoglądając w oczy chłopaka z ogromną determinacją. – Mam nadzieję, że nie zmienisz o mnie zdania – dodała po chwili, po raz kolejny zaciągając się tytoniowym dymem.

                – Rozumiem cię – odparł, przysuwając się bliżej niej. – Gdybym wiedział, kto jest przyczyną całego zła, które spotkało mnie w życiu, także bym go zabił.

Podał dziewczynie piersiówkę.

                – Nie zabiłbyś diabła – parsknęła śmiechem, przepełnionym ogromnym żalem.

Przechyliła pojemnik i wypiła całą jego zawartość. Wciąż było jej mało. Szybko przywykła do niesamowitego działania alkoholu. Rozumiała, dlaczego dorośli tak chętnie wydawali na niego masę pieniędzy. Picie z Sethem znacznie różniło się od kosztowania wyśmienitego wina do obiadu. Dawało hrabiance przyjemność, pomagało się rozluźnić. Czuła, jak alkohol rozchodzi się po organizmie, ogrzewając każdy skrawek ciała, jednocześnie wprawiając mięśnie w przyjemne odrętwienie.

                – Skończyło się! – jęknęła teatralnie, nadymając policzki.

Rzuciła piersiówkę przez otwarte okno i energicznie oparła głowę na ramieniu chłopaka. Zaśmiali się oboje, słysząc metaliczny dźwięk pojemnika, odbijający się od ścian budynku.

                – Musimy być ciszej, jeszcze usłyszy nas twój lokaj. – Seth uciszył szlachciankę, przez chwilę zasłaniając jej usta.

Kiedy zabrał dłoń, Elizabeth odsunęła się od niego i klękając na siedzeniu, przechyliła głowę w bok.

                – Czemu nie lubisz Sebastiana? – zapytała poważnie.

                – Wydaje mi się, że nie traktuje cię z należytym szacunkiem – wytłumaczył niemal natychmiast, z nutą pogardy w głosie.

                – Ugh… – Dziewczyna chwyciła się za głowę, czując jakby mózg odbijał się od jej czaszki. – Daj temu spokój. On jest naprawdę wspaniały, tylko tego nie pokazuje – tłumaczyła kamerdynera.

                – To tylko służący, nie rozumiem dlaczego…

                – Wieeem! – przerwała mu po raz kolejny.

Zerwała się z siedzenia i ,z początku chwiejnie, dopiero po kilku krokach przystosowując się do nowej sytuacji, podeszła do drzwi.

                – Co wiesz? – zapytał zaintrygowany.

                – Wiem skąd weźmiemy alkohol. Piłam dziś wyśem… wyśmienite wino do obiadu!

                – Nie wiem, czy to dobry pomysł.

                – Mówię ci, było pyszne! – przekonywała go. – No proszę! – posmutniała, widząc niechęć na jego twarzy.

                – No dobra, ale musimy uważaj, żeby nas nie przyłapał. Zabije mnie jak się dowie – skomentował Seth i dołączył do dziewczyny.

Po cichu zbiegli po schodach na parter, co chwile nerwowo rozglądając się dokoła. W każdej chwili mogli spotkać Sebastiana sprzątającego posiadłość.

Zdarzało się, że Elizabeth narzekała na wielkość swojego domu. Droga, jaką musiała codziennie pokonywać ze swojej sypialni do jadalni, a następnie do gabinetu była zdecydowanie zbyt długa – szczególnie, że uważała ją za bezzasadną, w końcu na posiłkach zjawiała się tylko proforma. Jednak w chwilach takich jak ta, duża przestrzeń przynosiła korzyści. Nawet wyczulone zmysły demona nie mogły wyczuć jej obecności, jeżeli nie skupiał na tym całej swojej uwagi. Mieli spore szanse na powodzenie.

                – Musimy się dostać do schodów w części pracowniczej – wyszeptała konspiracyjnie Elizabeth, uśmiechając się do podążającego za nią chłopaka.

                – No to chodźmy – odparł złotooki, nie wczuwając się zupełnie w towarzyszący szlachciance nastrój.

Bardziej niż na nadziei zdobycia alkoholu, skupiał się na zmartwieniu. Nie miał ochoty po raz kolejny wysłuchiwać, tym razem słusznego, wykładu kamerdynera o jego lekkomyślności, niesubordynacji i głupocie. Nawet, gdyby próbowali mu wytłumaczyć, Sebastian nie zrozumiałby. Jak ktoś tak zasadniczy, a przede wszystkim dorosły, mógłby zrozumieć dwójkę nastolatków chcących jedynie miło spędzić czas? Z drugiej strony, nie robili niczego złego. Dziewczyna miała pełne prawo decydować o tym, co chce robić, jednak z jakiegoś powodu, ku całkowitemu niezrozumieniu Setha, bawiła się ze służącym w dom. Kryła przed nim swoje zachowanie, kombinowała za jego plecami – zupełnie tak, jakby był ojcem i miał nad nią jakąkolwiek władzę.

                – Biegnij! – szepnęła, ciągnąc chłopaka za ramię.

Potykając się o własne buty, ruszył za nią, starając się tłumić stukot podeszw butów. Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie na końcu korytarza i spojrzała zza rogu w stronę drzwi prowadzących do pokoi służby. Szeptała coś pod nosem, ale Seth jej nie słuchał. Jego uwagę przykuł cichy, piskliwy głos, którego początkowo nie potrafił zidentyfikować.

                – Kot? – mruknął pod nosem.

W odpowiedzi ponownie usłyszał głosik, tym razem wyraźniejszy i zdecydowanie bardziej koci. Przeciągłe „miau” nie umknęło również uwadze fioletowowłosej. Wzdrygnęła się przerażona, jakby, co najmniej piorun uderzył tuż obok niej.

                – Cholera, masz rację. W nogi! – krzyknęła i szarpiąc z całej siły rękaw bruneta, zaciągnęła go za stojącą nieopodal komodę.

                – Nie wiedziałem, że masz kota – zdziwił się chłopak.

                – Bo nie mam – odpowiedziała ledwo słyszalnie. – To kot Sebastiana.

                – Nie powinien przypadkiem być na zewnątrz? – ciągnął nastolatek, chwytając okazję, by chociaż odrobinę zdeprymować lokaja w oczach zapatrzonej w niego Elizabeth.

                – No i z reguły jest, ale to kot. Te cholerne zwierzęta dostaną się wszędzie, gdzie im się podoba – warknęła niezadowolona.

Seth zaniechał dalszych pytań. Zamilkł i znużony oczekiwał tego, czego tak bardzo obawiała się jego towarzyszka. Po niecałej minucie usłyszał kroki dobiegające z holu. Głęboki dźwięk obcasów eleganckich butów odbijający się od pokrytych gustowną tapetą ścian ogromnego domostwa. W swój niezwykły sposób wydały mu się majestatyczne, co jedynie bardziej zniechęciło go do idealnego lokaja. Zirytowany przygryzł dolną wargę, by przypadkiem nie wymsknął mu się jakiś złośliwy komentarz. Wiedział, że zapatrzona w niego, jak w obrazek, młodziutka głowa rodu Roseblack nie podzieli jego zdania.

Dziewczyna wyjrzała zza mebla. Tak, jak przewidywała – Sebastian stał już naprzeciwko małej, szarej, puchatej kulki, wpatrując się w nią z ogromną dozą czułości, która wzbudzała w szlachciance niemałą zazdrość. Jego, zazwyczaj tajemniczo przymrużone oczy poważnie obserwujące świat przypominały teraz denka szklanek, odbijając w czerwonych tęczówkach blask świec trzymanego w dłoni kandelabru. Mężczyzna pochylił się nad zwierzęciem i delikatnie wziął je na ręce.

                – Co tutaj robisz? – zapytał ciepło, pozwalając, by kot wdrapał się po jego marynarce na ramię i polizał go po twarzy. – Jeżeli panienka cię zobaczy, będę miał kłopoty – dodał po chwili i ociągając się, poszedł w stronę głównego wyjścia.

                – Doprawdy, z nim jest coś nie tak… – wymsknęło się śniademu chłopcu.

Elizabeth popatrzyła na niego groźnie.

                – Daj wreszcie spokój – zganiła go.

Podniosła się, odruchowo otrzepała granatową sukienkę na ramiączka, wykończoną czarnymi falbanami i bez słowa ruszyła do drzwi. Seth westchnął z rezygnacją i podążył za nią. Lizz znów dała mu dowód swojego ślepego oddania i, w jego mniemaniu, bezdennej głupoty. Niemal kipiał z zazdrości za każdym razem, gdy wypowiadała się na temat kamerdynera. Że taki wspaniały, idealny, opiekuńczy – czy naprawdę była aż tak głupia, czy zwyczajnie nie chciała widzieć prawdy?

                – To powinno być tutaj – oświadczyła, zatrzymując się przy drzwiach z jasnego drewna, opatrzonych dumnym napisem „spiżarnia”. 


 Lizzy w scenie z poddasza :P

Grell WIP

4 komentarze:

  1. Cudowny rozdział, proszę
    o więcej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeeeeea! Supi, choć króciutko :/ A przynajmniej dla mnie zbyt krótko;) Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Seth nie pojawił się w życiu Lizz bez powodu. Ale ta zabawa w chowanego, Sebi taki zły ojczulek się zrobił... Kurcze, lubię jak Lizzy go broni. Idź se podrywać gdzie indziej, Seth XDD

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z Shine-chan co do Seth'a. Niestety, wybacz, ale nie napiszę nic bardziej konstruktywnego ani opiniodawczego. Może jak mi przejdzie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniale, Seth mi się coraz bardziej nie podoba, i mam wrażenie że to nie przypadek że pojawił się w życiu Lizz...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.