środa, 17 czerwca 2015

Tom 2, XXXVII

Dziś notka później i średniej długości, bo mam pierwszy wolny dzień bez nauki od 2 tygodni i poszłam sobie na miasto kupić "wszystko zależy od przyimka". No i kupiłyśmy jedzonko i cukierki.
Mam nadzieję, że mimo wszystko będzie Wam się dobrze czytało, bo w zasadzie ten rozdział jest taki strasznie obyczajowo rozkoszny. Dla odmiany taki lżejszy. :D
Zapraszam!

====================

Sebastian roześmiał się. Chociaż zasłonił usta dłonią, nie dało się nie usłyszeć tłumionego parsknięcia, przed którym naprawdę szczerze się wzbraniał. Mordercze spojrzenie czerwonej jak burak dziewczyny szczęśliwie przywołało go do porządku. Na twarzy demona pozostał jedynie pobłażliwy uśmiech.

                – Dość kuriozalna zachcianka. Nie uważasz, panienko? – zapytał, odchrząknąwszy uprzednio.

Elizabeth prychnęła z lekkim oburzeniem.

                – Zamknij się – warknęła i nie przejmując się zupełnie tym, co myślał, otworzyła szufladę i wyciągnęła z niej kucharską czapkę.

Następie podniosła stojącą na blacie miskę i chwyciła w dłoń drewnianą łyżkę. Popatrzyła na lokaja z rozbrajającym, dziecinnym uśmiechem. Sebastian przyglądał się podekscytowanej nastolatce. Niesforne kosmyki fioletowych włosów lekko zachodziły na jej oczy. Biała, przyduża czapka z każdą chwilą zsuwała się z głowy coraz bardziej na jej lewą stronę. Wiedział już, że szlachcianka nie odpuści, nie pozostało mu nic innego jak przystać na kolejną, dziwaczną zachciankę. Pomyślał, że nie powinien się dziwić – ten dzień pełen był przedziwnych zwrotów akcji, a szalejąca za oknem śnieżyca miała na młodą głowę rodu Roseblack niecodzienny wpływ.

Podszedł do niej i poprawił budyniówkę tak, by więcej nie zsuwała się z głowy.

                – Proszę o wybaczenie, ale z tego, co mi wiadomo, nigdy przedtem niczego nie piekłaś, prawda? – zapytał łagodnie.

                – Nie – odparła z przekonaniem.

Czego mógł się spodziewać? Osoba, która nie była w stanie zjeść jednego, pełnego posiłku, na pewno nie posiadała żadnych kulinarnych umiejętności, tym bardziej szlachetnie urodzona.

                – W takim razie będziesz musiała robić dokładnie to, o co cię poproszę, panienko – pouczył, wyciągając w jej stronę wskazujący palec.

Elizabeth posłusznie skinęła głową i zmarszczyła brwi, gotowa, by wypełnić pierwsze polecenie. Demon podszedł do kartki z przepisem i zaczął czytać.

                – Będzie nam potrzebna mąka pszenna, ziemniaczana, proszek do pieczenia, kakao, gorzka i słodka czekolada, cukier puder, jajka, masło, mleko, olejek waniliowy, olej i wiśnie – wymienił wszystkie składniki.

Od kiwania głową po każdym wymienionym przez demona produkcie, Elizabeth aż zakręciło się w głowie. Nie spodziewała się, że do upieczenia ciasta potrzeba aż tylu różnych rzeczy. Nigdy nie zastanawiała się, z czego dokładnie powstawało, ale wydawało jej się, że komponentów jest znacznie mniej.

                – Dużo tego… – jęknęła.

Sebastian uśmiechnął się czule, sprawiając, że dziewczyna poczuła się jak małe dziecko. Nie przeszkadzało jej to. Właściwie, właśnie tak wyobrażała sobie wspólną pracę w kuchni z rodzicami. Tę, o której zawsze marzyła, ale nigdy się jej nie doczekała. Była szczęśliwa, że może poczuć się w ten sposób chociaż teraz.

                – To nie jest dużo – wyprowadził ją z błędu – do deseru, który przygotowywałem w zeszłym miesiącu potrzeba było dwa razy więcej składników – dodał.

Ze zdziwienia nastolatka aż otworzyła usta, niemal krztusząc się głęboko wciągniętym powietrzem. Kamerdyner właśnie takiej reakcji się spodziewał – zdziwienia i zachwytu, które przyjemnie połechta jego demoniczne ego.

                – Proszę za mną, musimy przynieść wszystko ze spiżarni – poprosił, otwierając przed nią drzwi.

Zeszli po schodach do chłodnego pomieszczenia oświetlanego jedynie blaskiem świec z trzymanego przez Sebastiana kandelabru.

                – Czy Jeanny i reszty nie powinno tutaj być? – Głos Elizabeth odbił się echem od kamiennych ścian.

                – Nie tutaj, sprzątają drugą spiżarnie – odparł krótko i wskazując jej drogę, wszedł między regały.

Podniósł stojącą na ziemi skrzynkę i wrzucił do niej kilka produktów. Kątem oka widział wyraz twarzy hrabianki, ukazujący, jak bardzo chciała mu pomóc. Jak chciała poczuć, że towarzyszy procesowi od samego początku. Chwycił więc skrzynię obiema dłońmi, uprzednio odkładając listę na jedną z półek.

                – Panienko, mogłabyś? – poprosił, kiwnięciem głowy wskazującą kartkę.

Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie i wzięła ją do ręki.

                – Więc mamy mąkę i mąkę i proszek i kakao i… co to jest? – wskazała palcem niewielki pojemniczek ukrywający się za torebką mąki.

                – Olejek waniliowy.

                – Więc mamy też olejek. To teraz eee… Mleko? – Popatrzyła niepewnie w oczy bruneta.
Twierdząco skinął głową i wskazał jej kierunek. Bez namysłu pobiegła do wskazanej półki, jednak demon nie poszedł za nią. Stał w miejscu po raz kolejny powstrzymując się od śmiechu. Po chwili dziewczyna przybiegła z powrotem i zachichotała.

                – Kandelabr! Chodźmy! – krzyknęła i znów żwawo ruszyła przed siebie.

Tym razem Sebastian podążył za nią. Nastolatka zatrzymała się przed wysokim regałem wypełnionym mnóstwem kartonów i butelek. Ogrom produktów przytłaczał ją i wprawiał w niemałe zdziwienie. Była tu po raz pierwszy, nigdy wcześnie nie zapuszczała się w tę część posiadłości – zwyczajnie nie miała ku temu powodów. Sprawami zaopatrzenia zajmowali się jej rodzice, a później Sebastian. Ona tylko podpisywała kwity, dając mężczyźnie uprawnienia do zakupu wszystkiego, co uważał za niezbędne. W kwestii pieniędzy ufała mu bezgranicznie, chociażby z tego względu, że dla demona materialne, ludzkie dobra nie miały żadnego znaczenia. Pieniądze, ubrania, biżuteria – nie potrzebował takich rzeczy. Jedynym, na czym mu zależało były dusze. I to nie byle jakie dusze. Starannie dobrane, „wychowywane” – jak lubił mawiać, pogrążone w rozpaczy, pałające tak szczerą chęcią zemsty, że ich rdzeń pozostawał na swój sposób krystalicznie czysty.

Elizabeth dostrzegła mleko stojące na najwyższej półce. Wspięła się po regale i chwyciła butelkę. Zeskoczyła i ze zwycięskim wyrazem twarzy, włożyła ją do trzymanej przez kamerdynera skrzynki.

                – Dobrze, teraz cukier – zarządziła i spojrzała na towarzysza, czekając aż wskaże jej kierunek.

Biegała po spiżarni tam i z powrotem, co chwila zapominając o kandelabrze. Doskonale się bawiła, odnajdując wszystkie potrzebne składniki, jednocześnie odkrywając fascynujące pomieszczenie, którego wspaniałości nigdy przedtem nie dane jej było docenić. Korzystała z każdej sekundy upragnionego powrotu do dzieciństwa. Nie żałowała sobie głośnych pisków, śmiechu ani głupich żartów. Miała w nosie, co Sebastian o niej pomyśli, liczyła się tylko dobra zabawa. Nawet nie spostrzegła, kiedy przytłaczające ją od kilku godzin rozmyślania o tym, do czego doszło przed obiadem, opuściły ją zupełnie, pozwalając w pełni cieszyć się beztroską.

                Po kilkunastu minutach ponownie trafili do kuchni. Demon wystawił zawartość skrzyni na podłużny, drewniany blat i rzucił okiem na przepis. Zastanawiał się, jaką prace powinien powierzyć nastoletniej szlachciance, by dała sobie radę i nie przysparzała mu zbędnych problemów. Spodziewał się, że praca w kuchni będzie przychodzić jej z podobnym trudem, z jakim pozostałym służącym przychodziło poprawne wykonanie jakiegokolwiek zadania bez zburzenia co najmniej jednego pomieszczenia. Miał rację. Gdy tylko dziewczyna wzięła do ręki worek mąki, kuchnia zamieniła się w pobojowisko. Tumany białego proszku unosiły się w powietrzu, osiadając na każdej odkrytej przestrzeni, jednak irytacja kamerdynera sięgnęła zenitu, kiedy hrabianka bez skrępowania, czy też najmniejszego wahania, rzuciła w niego opakowaniem, brudząc mąką cały jego frak.

Powoli odwrócił się na pięcie, uprzednio odkładając trzymaną w dłoni trzepaczkę i popatrzył na nią błyszczącymi szkarłatem oczami. Sama również była pokryta mąką, od stóp po samiutki czubek bakłażanowej czupryny. Mączne ślady na twarzy sprawiały, że wyglądała jeszcze dziecinniej i mniej poważnie niż dotąd. Nie był pewien, jak powinien ją w tej chwili potraktować – upomnieć jak dorosłego człowieka, czy skarcić jak dziecko.

                – Panienko… – westchnął jedynie, nim kolejny biały kłąb wylądował na jego twarzy.

Nie widziała go, ale po donośności huku, jaki rozległ się w pomieszczeniu, kiedy uderzył dłonią w blat, poznała, że był naprawdę zły. Jednak zbytnio się tym nie przejmowała. Zawładnęła nią niezwykła euforia niepozwalająca dojść do głosu żadnemu, nawet najcichszemu szeptowi rozsądku.
Nim się zorientowała, Sebastian chwycił jej dłoń w nadgarstku i spojrzał na nią z przerażającą miną.

                – Co robisz? – zapytała z uroczą niewinnością.

                – Proszę, przestań rzucać mąką i wymieszaj te składniki – powiedział, z trudem zachowując uprzejmy ton obowiązujący służbę.

Wręczył dziewczynie niewielką miskę wypełnioną białkami jajek.

                – Co mam z tym zrobić? – zapytała, spoglądając z obrzydzeniem na zawartość trzymanego naczynia.

                – Musisz mieszać tym – odparł, podając jej trzepaczkę – tak długo, aż nie powstanie na tyle zwarta piania, by nie wypływała z pojemnika – wyjaśnił poważnie.

Sceptyczna mina Elizabeth satysfakcjonowała go. Liczył na to, że dziewczyna się znudzi i zwyczajnie sobie pójdzie. W zasadzie, mógł dać jej zwykły widelec, wtedy znudziłaby się jeszcze szybciej. Nie rozumiał skąd u niej nagła chęć pomagania w kuchni. Nie rozumiał, co chciała w ten sposób osiągnąć. Czy starała się zrobić mu na złość? Jeśli tak – szło jej doskonale. Jednak wątpił w to, była zbyt radosna, zbyt szczera, by jej jedyną pobudką była zwykła złośliwość. Czyżby chciała się do niego zbliżyć? Po tym, co powiedziała wcześniej, powinna go raczej unikać. A po tym, na co sobie pozwolił, powinna go ukarać i nie dopuszczać do tego, by zostali sami. Ona jednak wierzyła w jego profesjonalność –a przynajmniej tak mu się zdawało.

                – To w ogóle możliwe, żeby te gluty przestały wypływać? – zapytała dziewczyna, po kilku minutach nieudanych prób ubicia białek.

Sebastian zaśmiał się pod nosem i wyniośle odpowiedział na jej pytanie:

                – Oczywiście, że się da. Proszę włożyć w to więcej uczucia, nie może się panienka spieszyć.

                – Ale wiesz, to jest nudne. Chciałam się bawić… – mruknęła niepocieszona.

                – To dlatego chciałaś piec ciasto? Żeby się bawić? – zdziwił się.

Nie przypuszczałby, że kierować nią będzie tak pierwotna i błaha pobudka. Dziewczyna, która na swoich dłoniach miała krew kilkudziesięciu własnoręcznie zabitych, rosłych mężczyzn; mroczna szlachcianka, która usidliła demona, dążąc do zemsty; jego uparta i zawzięta pani, która pomimo ran gotowa była walczyć na śmierć i życie w obronie swoich wierzeń – chciała piec, żeby się bawić. Nie potrafił wyrazić, jak niezwykle wysokiego poziomu absurdu właśnie doświadczał.

                – Kiedy byłam mała… – zaczęła przyciszonym głosem, skupiając wzrok na trzepaczce – zawsze chciałam upiec ciasto z rodzicami, ale wstydziłam się powiedzieć. Poza tym, oni nie mieli zbyt wiele czasu, a potem… – urwała, wzdychając ciężko.

                – Rozumiem – odparł lokaj.

Podszedł do dziewczyny i zabrał jej miskę. W kilkanaście sekund ubił jajka i przechylił naczynie dnem do góry. Elizabeth obserwowała białą pianę z ogromnym zachwytem i zaskoczeniem za razem.

                – Naprawdę nie wypływa! – krzyknęła, pochylając się tak, by jej twarz znalazła się tuż pod miską.

                – Tak, jak mówiłem.

                – Ale co ja w takim razie będę teraz robić? – Zmarkotniała i wyprostowała się, lekko pochylając ramiona.

Rozejrzała się po kuchni. Nie wyglądało na to, by do pracy potrzebna była więcej niż jedna osoba. Zrozumiała, że demon zwyczajnie jej tu nie chciał. Powoli zaczęła cofać się w stronę drzwi, po cichu, tak by nie zauważył, kiedy wyjdzie i zostawi go samego.

                – Proszę – powiedział, odsuwając się na bok.

Wskazał dłonią leżące na ladzie tabliczki czekolady.

                – Trzeba je pokroić na drobne kawałki. Z tym nie powinna mieć panienka problemu – wytłumaczył.

Podekscytowana Lizz wyciągnęła z szuflady jeden z większych noży i zabrała się za krojenie. Ze skupieniem cięła tabliczki na drobne kawałki, lekko przygryzając wystawiony język. Chciała, by poczuł, że nie jest ciężarem, że może mu pomóc. Że jej chęć spełnienia marzeń z dzieciństwa nie musi kolidować z jego harmonogramem.

                – Skończyłam! – oznajmiła dumnie, wymachując ostrzem, nieomal zahaczając nim o ramię demona.

                – Bardzo dobrze – pochwalił i zręcznie wyciągnął nóż z jej dłoni.

~*~

                – Pomożesz mi włożyć ciasto do piekarnika? – zapytał życzliwie Sebastian, uśmiechając się do szlachcianki, łagodnie przymrużając oczy.

                – Oczywiście! – odparła od razu, niezwykle entuzjastycznie.

Mężczyzna podał Elizabeth  rękawice, sam założył drugie. Chwycił blaszkę i wyciągnął ją w jej stronę. Niepewnie złapała za brzeg podstawki i pozwoliła, by demon pokierował jej ruchami. Po chwili ciasto znalazło się w piecu. Dziewczyna ściągnęła rękawice i zaczęła się cofać, chcąc oprzeć się o blat. Kładąc na nim ręce, przypadkiem musnęła dłoń kamerdynera. Lekki rumieniec zalał jej twarz. Szybko cofnęła rękę i wskoczyła na blat, udając, że przypadkowy dotyk nie wywarł na niej żadnego wrażenia.

                Siedziała, w milczeniu wpatrując się w podłogowe płytki. Sebastian krzątał się po pomieszczeniu, zmywał naczynia i przecierał pokryte mąką blaty.

                – Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się w taki sposób. Ciepłe, znajome uczucie, zarazem tak odległe. Próbuję sobie przypomnieć, ale nie mogę. Nigdy nie myślałam, że moje serce jeszcze raz zadrży w ten sposób. Zawsze, kiedy był obok… Zawsze było normalnie. – Położyła na kolanie przybrudzoną białym proszkiem dłoń. – Wciąż czuję jego ciepło. Dlaczego? Co się zmieniło? Czy to właśnie o tym mówiła Tomoko? Dlaczego to zrobił, czemu mnie nie powstrzymał? Boję się. Myśl, że może czuć to samo napawa mnie tak ogromnym lękiem, że niemal czuję, jak w nim tonę. Zapadam się w ciemność. Tylko on trzyma mnie przy życiu. Tylko on sprawia, że mam siłę walczyć. Tylko on… Bez niego nie istnieję. Ale to przecież normalne. Przecież tak było od samego początku. Więc dlaczego jego dotyk tak mnie poruszył?

                – Seba?! – krzyknęła, wyrwana z przemyśleń.

Śnieżnobiała rękawiczka przykryła jej niewielką dłoń. Demon wytarł ją zwilżoną ściereczką.

                – Pytałem, czy zamierzasz siedzieć tu przez całą godzinę – powtórzył beznamiętnie, uwalniając rękę hrabianki.

Nerwowo przyciągnęła ją do klatki piersiowej i spojrzała na niego z uśmiechem zakłopotania na drżących ustach.

                – Dlaczego godzinę? – zapytała, jakby przez ostatnie kilka minut w ogóle nie słuchała, co do niej mówił.

Westchnął zrezygnowany i podszedł do zlewu, by wypłukać trzymany kawałek materiału.

                – Tyle czasu będzie się piekło ciasto – wyjaśnił.

                – Oczywiście, że tak! – odpowiedziała entuzjastycznie, wciąż nie do końca rozumiejąc, co do niej mówił.

Jego sceptyczny wyraz twarzy uświadomił jej, że zachowuje się dziwacznie. Odchrząknęła i zeskoczyła z blatu.

                – Masz rację, nie będę czekać – powiedziała dumnie i ruszyła w stronę drzwi.

                – Panienko… – rzekł, nim zdążyła dotknąć klamki.

Odwróciła się przez ramię.

                – Przyszedł do panienki list. – Wyciągnął kopertę z kieszeni fraka.

Elizabeth od razu rozpoznała charakterystyczną pieczęć. Inicjały wytłoczone na powierzchni tarczy, które zawsze niosły ze sobą nadzieję i lęk.

                – To… – Głos utknął szlachciance w gardle.

                – Od pana Gerlanda – dopowiedział Sebastian.

Dziewczyna wyciągnęła w jego stronę roztrzęsioną dłoń, chwyciła kopertę i delikatnie ją otworzyła. Nim rozłożyła znajdującą się wewnątrz kartę, popatrzyła w oczy lokaja, szukając w nim wsparcia. Mężczyzna skinął głową, zachowując poważny wyraz twarzy. Oboje wiedzieli, co oznaczała sama obecność listu.

                – Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz? – Chociaż hrabianka chciała zabrzmieć groźnie, głos, który udało jej się wydobyć był zaledwie drżącym jęknięciem.

Pierwszy raz kamerdyner widział, jak z takim zdenerwowaniem reaguje na kolejne informacje. Wiedział, co znajduje się w środku i czuł, że jego pani w jakiś niewyjaśniony sposób także to wiedziała.

                – Proszę o wybaczenie – odpowiedział jedynie, pochylając głowę.

Nie miała siły tego komentować. Nie chciała znów brzmieć jak przerażony szczeniak. Wzięła głęboki oddech i nieco pewniejszym ruchem rozłożyła kartę. Sebastian obserwował w skupieniu jak dziewczyna wodzi wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu, z każdą chwilą z coraz większym niedowierzaniem. Kiedy doczytała do końca, na jej twarzy widoczny był jedynie szok przyćmiewający wszystkie inne emocje targające drobnym ciałem. Powoli podniosła głowę i spojrzała wprost w oczy demona. Milczała, nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Chociaż setki myśli krzyczały w głowie jedna przez drugą, żadnej nie była w stanie wymówić na głos. Obróciła się na pięcie, wypuszczając kartkę z rąk.

                – Przygotuj wszystko, wyjeżdżamy – rozkazała apatycznie, opuszczając kuchnię. 

5 komentarzy:

  1. Co?! Znowu wyjazd?
    Boże, jednak armagedon nie nadszedł xD odroczony na czas bliżej nieokreślony :P
    Myślałam, że to pójdzie w jakąś inną stronę, ale się nie udało :3
    Weny ~

    OdpowiedzUsuń
  2. O-ya, o-ya! Sorki, że dopiero teraz. Jestem z klasą w totalnym zadupiu, bez internetu:/ A rozdzialik cudny. Ciepło się zrobiło, po prostu cieszę się zawsze razem z Lizzy. Jednak najlepsze jest to, że jutro sobota:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ejejej ! A CO Z CIASTEM !?! XD

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniale, to piecznie ciasta, co za beztroskość, ale jak teraz... co z ciastem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.