sobota, 20 czerwca 2015

Tom 2, XXXVIII

Dziś również nie jest najdłużej - jestem chora i mam kiepski nastrój jakoś tak o. 
Za to będzie nieco brutalnie, więc jeśli ktoś jest czuły na tym punkcie, lepiej,żeby nie jadł podczas czytania. Znaczy, róbta co chceta, ale w razie czego, za konsekwencje nie odpowiadam.
A propos poprzedniego rozdziału i opinii jednej z czytających, jakoby Elizabeth swoją głupotą zrażała do siebie ludzi - skąd dziewczyna, szlachcianka, która rzadko kiedy w ogóle wchodziła od kuchni, miałaby wiedzieć, ile składników potrzeba do stworzenia ciasta? Nigdy nie widziała procesu pieczenia, nigdy nie musiała się tego uczyć, w jej życiu ciasto po prostu się pojawiało, kiedy tego chciała. To nie oznaka głupoty, a charakterystycznego wychowania.
No doba, to miłego czytania życzę :) 

PS Na końcu dodaję art, jeden zwykł, a drugi przerobiony na kompie. Który bardziej Wam się podoba? :P

======================

                Sebastian stał przez chwilę zastanawiając się, co wywarło na nią tak silny wpływ. O czym mówił Gerland? Po krótkiej, wewnętrznej dyspucie z własną moralnością, sięgnął po list i przejrzał jego zawartość. Zrozumiał. Nazwa organizacji, której dziewczyna poszukiwała od tak dawna – od razu dostrzegł więź łączącą ją z osobą z otoczenia dziewczyny. Na pozór niedostrzegalna, lecz dla obojga była wręcz boleśnie oczywista.

Zaśmiał się pod nosem. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Gdyby wiedział, już dawno byłoby po wszystkim. Kilka lat temu. Wtedy nie doszłoby do tego wszystkiego, z czym musiał się teraz zmagać. Świat zdawał się z niego kpić. Wiedział, że rozpamiętywanie przyszłości i gdybanie nie miało najmniejszego sensu, było domeną ludzi – jedną z tych, których najbardziej nie znosił. Zgniótł kartkę i spalił ją niewielkim płomieniem, który pojawił się w jego dłoni.

                –  W takim razie pora wziąć się do pracy.

~*~

                – Lizz, dokąd idziesz? Jest śnieżyca– zapytał śniady chłopak, kiedy szlachcianka w towarzystwie kamerdynera opuszczała główny hol, odziana w gruby, granatowy płaszcz.

Przystanęła na chwile i popatrzyła na niego bez wyrazu.

                – Wiem o tym – odparła sucho. – Do wieczora wrócimy, przekaż reszcie – dodała i ruszyła dalej, widząc otwierającego drzwi lokaja.

Gdy go minęła, mężczyzna posłał chłopakowi chłodne spojrzenie. Przez moment obaj mierzyli się groźnym wzrokiem, dopóki nie usłyszeli ponaglającego warknięcia Elizabeth. Dziewczyna zdążyła już na własną rękę wejść do karety. Siedziała w środku i z wrogością przyglądała się idącemu w jej stronę służącemu. Sebastian kroczył dumnie sprężystym krokiem i uśmiechając się przepraszająco, wsiadł do wozu. Trzymaną w dłoni walizkę postawił na siedzeniu obok siebie.

                – Hmpf – mruknęła pogardliwie hrabianka, krzywiąc się na widok jego promiennego uśmiechu.

                – Wydaje mi się, że nie jesteś zbyt zadowolona – prowokował.

                – Za to ty jesteś wniebowzięty. Doprawdy, mógłbyś chociaż stwarzać pozory – burknęła.
Irytowała ją bijąca od demona radość, ale nie mogła mieć mu za złe. Po tylu latach, w końcu był tak niesamowicie bliski skonsumowania jej duszy. Też powinna być szczęśliwa, ale nie potrafiła. Łudziła się, że to nie będzie prawda. Nie chciała, by kończyło się to właśnie w taki sposób. Miała wrażenie, że wszystkim bliskim jej ludziom przynosi jedynie śmierć i rozpacz. Mały Timmy, Seth, a teraz to. Nie chciała nawet myśleć o wcześniejszych cierpieniach, do których doprowadziła. Jak kruk zwiastujący śmierć, otaczała ją ciemność, której bezkres przerzedzały jedynie białe róże.

                – Najmocniej przepraszam – odpowiedział z zadowoleniem. – Powinnaś się rozchmurzyć, panienko. Niedługo dopełni się twoja zemsta – ciągnął.

Dałaby sobie rękę uciąć, że przez moment dostrzegła w jego ustach ostry kieł.

                – Nie tak to miało wyglądać – powiedziała jedynie, opierając głowę na dłoni i wbijając spojrzenie w okno.

Próbowała dać mu do zrozumienia, że nie chce rozmawiać, jednak nie zamierzał odpuścić. Tak niesamowicie doprowadzał ją do szału. Miała ochotę rzucić się na kamerdynera i poszlachtować jego ciało upchniętym w cholewę buta, ulubionym sztyletem. Nie wiedziała, co właściwie ją powstrzymywało, w końcu i tak nie zrobiłaby mu krzywdy.

                – Bez względu na wszystko, to nie twoja wina. Ty tylko cieszysz się, że w końcu zaspokoisz głód – pomyślała, zerkając na niego ukradkiem.

Otworzył walizkę i wyciągnął z jej środka kawałek ciasta na ozdobnym talerzyku oraz termos ze świeżo zaparzoną herbatą.

                – Proszę – powiedział podając jej porcelanowe naczynie i widelczyk.

Popatrzyła na pięknie prezentujący się przysmak. Intensywny zapach czekolady i wiśni nie pozwolił jej się oprzeć. Powoli jadła deser, delektując się każdym kęsem. Po chwili spojrzała podejrzliwie na rozbawionego demona. Miała wrażenie, że jakimś magicznym sposobem cała radość towarzysząca jej podczas przygotowywania ciasta połączyła się z resztą składników. Z każdym kolejnym kawałkiem czuła wzbierający optymizm i przyjemne ciepło.

                – Pyszne – skomentowała cicho, przeżuwając kolejną, kwaśną wisienkę.

                – Cieszę się.

                – Załatwmy to szybko, chcę wrócić do domu przed północą – powiedziała pewnie, oddając lokajowi pusty talerz.

~*~

                Po półtoragodzinnej podróży, której towarzyszyło całkowite milczenie i stukot końskich kopyt, uderzających żwawo w brukowaną nawierzchnię, kareta wioząca Lady Roseblack i jej wiernego lokaja dotarła do celu. Niewielki, zaniedbany budynek na obrzeżach Londynu zupełnie nie pasował do uroczego krajobrazu podmiejskiej harmonii. Kiedy dziewczyna z pomocą lokaja opuściła powóz, do jej nozdrzy dotarł nieprzyjemny smród zgnilizny. Rozejrzała się, bezskutecznie poszukując źródła odoru.

                – To na pewno tu? – Zerknęła na wyprostowanego demona.

Popatrzył na niewielka kartkę, na której zapisany był adres celu ich podróży i skinął głową. Nastolatka pewnym krokiem ruszyła przed siebie, mamrocząc pod nosem słowa niezadowolenia. Próbowała skupić się na drobnostkach, by zdusić w sobie nieprzyjemne uczucie zdenerwowania, które towarzyszyło jej nieprzerwanie, od kiedy poznała treść listu Gerlanda. Wciąż miała nadzieję, że mężczyzna się mylił.

Zatrzymała się kilka metrów przed zachodzącymi pleśnią, drewnianymi drzwiami i skrzywiła się z obrzydzeniem.

                – Może to jednak pomyłka? – żywiła się naiwną nadzieją, możliwie najdłużej odwlekając moment przekroczenia progu domostwa.

Jednak Sebastian stał tuż obok niej, czuwając, by wypełniła swoją powinność, by nie wycofała się w ostatnich chwili, nie pozwoliła, by uczucia wzięły górę. Popatrzył na nią wymownie, oczekując rozkazu.

                – Na co się gapisz? Otwieraj! – warknęła, siląc się na pogardliwy ton.

Lekki, niemal niedostrzegalny uśmiech na twarzy demona sprawił, że Lizz poczuła ukłucie w okolicach klatki piersiowej. Kiedy ciężkie drzwi z przeciągłym skrzypnięciem odsłoniły przed nią wnętrze ciemnego pomieszczenia, zadrżała.

                – Idź – rozkazała kamerdynerowi.

Posusznie wszedł do środka, by po chwili wychylić się przez framugę i zaprosić ją do środka. Wewnątrz było straszliwie ciemno. Żaden promień słońca nie docierał do wnętrza pomieszczeń przez szczelnie pozabijane deskami, pozbawione szyb okna. Wzrok dziewczyny szybko przyzwyczaił się do mroku. Rozejrzała się po obskurnym pomieszczeniu. Wszędzie walały się części połamanych mebli i przemoknięte papiery. Odklejające się tapety odkrywały zacieki na ścianach. Dom wyglądał źle już z zewnątrz, w środku, tragiczny obraz brudu i ubóstwa dopełniał obraz kompletnej meliny, jaką było to miejsce. Czuła, kogo może tutaj spotkać. Zaćpanego emigranta, który sprzedał Gerlandowi informacje za kawałek chleba. Czy ktoś taki naprawdę mógł być wiarygodnym źródłem? Czy Frederick nie pospieszył się z wiadomością?

                – Wyczuwasz coś? – zapytała niechętnie Sebastiana, który zdawał się z wielką fascynacją studiować popękaną mozaikę podłogową, skrytą pod warstwą brudu i resztek wyposażenia wnętrza.

                – Ktoś znajduje się w pomieszczeniu pod nami – odparł posłusznie.

                – To dlatego przyglądasz się podłodze? – zastanawiała się.

Podeszła do niego i spojrzała w miejsce, na którym skupiała się uwaga bruneta.

                – Niemożliwe! To jest… – zaczęła zaskoczona.

                – To oznacza, że jesteś naprawdę blisko – przerwał demon, spoglądając pożądliwie prosto w oczy swojej młodej pani.

Miała wrażenie, że przeszywa je wpatrując się wprost jej duszę. Inaczej niż dotąd, a może tylko tak jej się zdawało, bo czuła, że koniec jest naprawdę bliski.

Widząc zmieszanie nastolatki, Sebastian spoważniał. Zrozumiał, że jego przesadna radość była w tej sytuacji odrobinę nie na miejscu. Ciężko było mu się oprzeć rosnącemu podekscytowaniu, które skutecznie odwracało uwagę od uczucia niepokoju, towarzyszącego demonowi od kilku godzin. Niewiele brakowało, by dostał to, czego pragnie. Upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – wreszcie odebrać upragnioną zapłatę i na zawsze uwolnić się od widma całkowitej podległości.

                Kamerdyner wskazał szlachciance drogę prowadzącą przez wąski korytarz do schodów. Ruszył przodem, schodząc na dół. Elizabeth kroczyła tuż za nim, przeklinając w myślach mokre i niezwykle śliskie stopnie, przez które co chwilę musiała opierać się na plecach służącego, by nie upaść. Odetchnęła z ulgą, kiedy wreszcie stanęła na płaskim, równie przemokniętym gruncie.

                – Słyszę go… – szepnęła po chwili.

Demon skinął głową i zwinnie przebiegł kilka metrów w kierunku źródła dźwięku, zostawiając Lizz w tyle. Zatrzymał się przed otwartymi drzwiami i przywierając ciałem do wilgotnej ściany, spoglądał do środka, przysłuchując się rozmowie. Wewnątrz niewielkiego pomieszczenia paliła się świeca, której blask tworzył na podłodze cień sylwetki wątłego mężczyzny. Mówił coś o szczęściu, winie i głodzie, sprawiając wrażenie, jakby z kimś rozmawiał. Jednak lokaj się nie mylił, oprócz mamroczącego obdartusa, w całym budynku nie było żywego ducha, wykluczając rzecz jasna jego panią.

Elizabeth podeszła do demona i oparła się o jego ramię, próbując dostrzec coś wewnątrz pokoju. Sebastian odsunął ją delikatnie i gestem dłoni polecił zachować milczenie. Niezadowolona przewróciła oczami i cofnęła się, pozwalając, by robił, co do niego należy. Kiedy nieznajomy ucichł, lokaj wkroczył dumnie do wnętrza pokoju. Przerwany w połowie krzyk zaskoczenia był jedynym dźwiękiem, jaki dotarł do uszu nastolatki, nim Sebastian pojawił się w drzwiach i z życzliwym uśmiechem zaprosił ją do środka.

Powiodła wzrokiem po surowym wnętrzu, zatrzymując spojrzenie na wychudzonym, starszym Azjacie, który usilnie starał się wykrzyczeć coś przez prowizoryczny knebel z kawałka szmaty, który założył mu kamerdyner.

                – On z kimś rozmawiał. Gdzie ten drugi? – warknęła sceptycznie.

                – W całym budynku, oprócz niego, nie ma nikogo żywego – wytłumaczył lokaj. – Oczywiście, wyłączając panienkę – dodał, widząc dezaprobatę na jej bladym obliczu.

W słabym blasku świecy, ozdobiona licznymi cieniami twarz demona wyglądała niesamowicie groźnie. Związany mężczyzna drżał, klęcząc u jego stóp. Fioletowowłosa była ciekawa, o czym myślał. Czy głos w jego głowie krzyczał „to nie człowiek, to demon”, nie zdając sobie sprawy, jak trafnie obrazował sytuację, w której znajdował się więzień?

                – Obłąkany? – zapytała beznamiętnie.

                – Bardzo możliwe. – Uśmiech nawet na chwilę nie znikał z twarzy kamerdynera.

Wyglądał jak opętany sadysta, rozkoszując się najdrobniejszym gestem przerażenia i rozpaczy, które wzbudzał w ofierze.

                – Przestań się szczerzyć, to obrzydliwe – burknęła krótko i pochyliła się nad Azjatą. – Rozwiąż mu usta.

Sebastian bez słowa wykonał polecenie, i nim dziewczyna zdążyła wziąć oddech, by zadać nieznajomemu pytanie, ten zaczął wylewać z siebie potok błagań, którym towarzyszyło przeciągłe szlochanie.

                – Cholera, zamknij się w końcu! – krzyknęła zdenerwowana Elizabeth, uderzając mężczyznę w twarz.

Ucichł i zagryzł trzęsącą się dolną wargę. Z kącika jego ust pociekła cienka strużka krwi. Nastolatka popatrzyła z obrzydzeniem na swoją dłoń. Na jej powierzchni widniała ciemna smuga – mieszanina brudu i potu więźnia. Wyciągnęła rękę w kierunku lokaja, a ten, bez chwili zwłoki, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni fraka chusteczkę i dokładnie przetarł skórę hrabianki.

                – Jak się nazywasz? – zaczęła.

Mężczyzna niepewnie otworzył usta, by wydobyć z siebie dźwięk.

                – Ta-takeshi Saito – odpowiedział szeptem.

                – Dobra, teraz gadaj – zapytała, spoglądając groźnie w oczy Azjaty. – Co wiesz o organizacji przeprowadzającej kanibalistyczne eksperymenty na dzieciach?

Więzień zaczął trząść się jeszcze bardziej, nerwowo spoglądając na zmianę na nastolatkę i na jej służącego.

                – Chryste, gadaj! – krzyknęła ponownie, wymierzając Takeshiemu kolejny cios w policzek.
 
                – Panienko, proszę pozwolić mu dojść do słowa. Inaczej powybija mu panienka wszystkie zęby, nim czegokolwiek się dowie – upomniał ją rozbawiony lokaj.

Nie odpowiedziała mu. To nie był czas na kolejne „pingi i pongi”, sprawa była poważna, a ona naprawdę chciała mieć to już za sobą i powrócić do posiadłości.

                – Hebi – z trudem wybełkotał wątły mężczyzna, odchrząkując spływającą do gardła krew.

                – Hebi? – zdziwiła się, lecz po chwili przypomniała sobie, co znaczyło wypowiedziane przez niego słowo. – Mów, żeż, po ludzku! – wzburzyła się i zamachnęła, by znów go uderzyć.
Powstrzymał ją Sebastian, boleśnie chwytając szczupły nadgarstek. Lizz posłała mu piorunujące spojrzenie i nie okazując bólu, wyrwała się z uścisku.

                – Panienko…

                – Cicho! – Nie dała mu dojść do słowa. – Ludzie posługujący się herbem, który widnieje na podłodze w holu, czy to oni za tym stoją? – zapytała nieco spokojniej.

                – Tak pani. Proszę, uwolnij mnie. Nie mam z tym nic wspólnego! Odszedłem od nich ponad cztery lata temu! Litości! – zaczął ponownie błagać ,nie wiedząc, że właśnie podpisał się własną krwią pod wyrokiem, który zapadał, nim dziewczyna wkroczyła do jego domu.

                – Pan Gerland miał rację –rzekł dumnie kamerdyner. – Panienko, pozwól, że w takim razie…

                – Nie – zaoponowała. – Poczekaj na mnie na zewnątrz – rozkazała.

Zaskoczenie na twarzy demona po chwili ustąpiło miejsca rozpierającej dumie. Żałował jedynie, że nie będzie mógł zobaczyć, jak jego pani po raz kolejny udowadnia wartość swej duszy.

                Elizabeth odprowadziła służącego wzrokiem i sięgnęła po srebrny sztylet trzymany w cholewie prawego buta. Na jego widok Azjata ponownie zaczął krzyczeć, drżąc w spazmach przerażenie.

                – Doprawdy… Co za ludzkie ścierwo. Nie potrafisz nawet umrzeć z godnością? – zapytała ironicznie, wstając.

Opuszkami palców pogładziła błyszczące ostrze i przysunęła je do twarzy Saito, raniąc jego policzek. Mężczyzna wydał z siebie stłumiony jęk.

                – Na takie śmieci jak ty szkoda mojego ulubionego ostrza. Dostałam je od ojca, wiesz? – Strzepnęła krew ze sztyletu i spojrzała na niego melancholijnie. – Od ojca, którego ciało kazaliście mi żreć w imię swoich chorych fantazji! – wrzasnęła, bez ostrzeżenia wbijając nóż w brzuch więźnia.

Rozpaczliwy krzyk bólu rozrywał jego gardło, póki całe nie zalało się krwią. Zaczął się krztusić i pluć, starając się jeszcze raz nabrać powietrza w płuca.

                Nastolatka czuła, jak tonie w mroku, jak otula ją swoim ciepłym płaszczem, tak znajomym i przyjemnym, jak ramiona demona, któremu zaprzedała swą duszę. Bicie własnego serca dudniło jej w uszach, do złudzenia przypominając dźwięk pięści, uderzających głucho w jej kręgosłup. Coraz mocniej, coraz częściej, z narastającą agresją. Instynkt podpowiadał, by zamknęła oczy, w pełni poddała się rządzy mordu, jednak powstrzymała się, wspominając nauki Sebastiana. Oddychała szybko, lecz miarowo. Obraz przed jej oczami rozmywał się, widziała jedynie sylwetkę ofiary i czerwoną ciecz, która z każdą sekundą przyzdabiała jego kończyny kolejną, świeżą strugą, wydobywającą się wprost z brzucha. Pochyliła się i szarpnęła go za włosy, podnosząc się. Całkowicie opadł z sił, jego ciało bezwładnie poddało się szarpnięciu. Podniosła wyprostowaną rękę w górę, sprawiając, że pozbawione siły nogi mężczyzny jedynie czubkami palców ocierały o zbrukaną krwią podłogę.

Bez słowa poderżnęła mu gardło, patrząc, jak rozciągana skóra rwie się wokół szyi, ciągnąc za sobą kolejne ścięgna. Napawała się widokiem tryskającej posoki póki uderzenia wewnątrz jej głowy nie ucichły. Poczuła rosnący ciężar zwłok. Puściła je, strząsnęła ciecz ze sztyletu i wsadziła go w cholewę buta. Odwróciła się i ocierając rękawem zakrwawioną twarz, powoli wyszła z pokoju.

                Sebastian stał spokojnie przed drzwiami budynku, czekając na swoją panią. Wyobrażał sobie czerwień zdobiącą niewinną twarz nastolatki, jednak to, co ujrzał, przeszło wszelkie jego oczekiwania. Zabijał, od kiedy tylko pamięta. Potrafił poznać charakter zabójcy po samych śladach jego zbrodni. Plamy krwi na ubraniach i twarzy młodej hrabianki powiedziały mu wszystko. Miał nawet ochotę przycisnąć ją do piersi i szczerze pogratulować dobrze wykonanego zadania. Wreszcie zabiła z pełną świadomością. Ze stoickim spokojem, pewną ręką odebrała życie jednemu ze swych oprawców. Słodki zapach spełnienia, który od niej czuł, ledwie pozwalał mu opanować pożądanie.

                – Jestem z ciebie dumny. Wreszcie zrobiłaś to tak, jak należy – powiedział jedynie, kiedy się z nim zrównała.

                – Patrzysz na mnie tak, jakbym zrobiła coś wspaniałego. To doprawdy odrażające, Sebastianie – skarciła go.

Wcale nie czuła się tak dobrze, jak mu się wydawało. Owszem, przepełniała ja satysfakcja, ale odbieranie życia, mimo wszystko, nie było czymś, czego pragnęła nastoletnia dziewczyna. Chociaż przywykła do tego i zazwyczaj potrafiła odnaleźć w tym swoiste piękno, tego dnia towarzyszył jej jedynie żal. Wszystkie najgorsze obawy, które zbierały się w młodym sercu przez ostatnie godziny, okazały się niezachwianą prawdą. Miała herb, miała nazwisko. Pozostało jedynie wymierzenie sprawiedliwości. Sprawiedliwości, która paradoksalnie nieść będzie ze sobą niegodziwość.
Zacisnęła pięści i minęła lokaja, dumnie krocząc w stronę powozu. Silne podmuchy mroźnego powietrza rozwiewały płachty jej ciemnego płaszcza. W świetle zachodzącego słońca demon dostrzegł niezwykły majestat kruchej sylwetki Elizabeth, który chwycił go za serce. Uśmiechnął się pod nosem i nonszalancko wypychając podbródek w przód, podążył za właścicielką, szczęśliwy, że przyszło mu stać u jej boku. Ślady krwi ofiary hrabianki wyznaczające demonowi trasę, niby czerwony dywan wiodły wprost ku spełnieniu. 



9 komentarzy:

  1. Ee, jakoś by się dało przy tym jeść XD
    Ale nie o tym. Tego, czy to, co Lizzy mówiła przy więźniu. .. Albo mi się zdaje, albo to się pisze przez "ż". Po to jest tam takie dziwnie się nazywało. .. ale to słowo chyba pochodzi od "że", nie?
    Druga rzecz. Już jest to któryś rozdział z rzędu, gdzie "chwilę "- ucina Ci "ę".
    To tyle. Ogólnie było spoko. Może tylko myślałam, że to się jakoś inaczej potoczy. No i oczywiście, Sebastian znów dostaje ekstazy XD
    BTW, nwm czy pamiętasz, ale u mnie leży rozdział ;) może być trochę ciężki do zaakceptowania, ale trzeba spróbować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, o jakim słowie mówisz xD kompletnie nic mi do głowy nie przychodzi :P
      Wiem, że jest u Ciebie rozdział, miałam ogarnąć wczoraj, ale miałam gorączkę i poszłam spać w ogóle jakoś nieprzeciętnie wcześnie jak na mnie xD dziś mam nadzieję uda mi się nadrobić, chociaż brakuje mi gadanie na fejsie z qmpelą, która mi przerywała czytanie xD no nic, więcej czasu, a zaległości mam całą masę :o

      Usuń
  2. Mam ochotę się przyczepić ;D Tylko, kurcze, nie mam do czego;) Jedynie literóweczki: we wstępie- "apropo"- á propos, "w niebo wzięty"- wniebowzięty i "przestań się szczerzysz". No i nic więcej nie znajdę^^ Jak zawsze supi, szkoda że króciutko, bo bym sb poczytała prędko spaniem:) Sebcio się szczerzy, hihi. Taki szczęśliwy:D Ale to się tak szybko nie skończy;) (na szczęście!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *przed spaniem. Ah ten telefon ;)

      Usuń
    2. Hehe, dzięki za literówki, już poprawiam :)
      No wiesz, tu nie może być mu zbyt dobrze, bo co by to była za opowieść, gdyby się skupiała na dogadzaniu demonowi hahahaha xD Tak wiedziałam, że z tym wniebowzięciem jest coś nie tak, ale... jakoś zapomniałam sprawdzić. Masakra :P
      W środę postaram się wrzucić coś więcej, ale muszę powoli zacząć oszczędzać, bo mi się zapasy skończą xD

      Usuń
  3. Mru <3 Świetny rozdział :3 Lubię takie klimaty i przyjemnie mi się czytało ^^
    Tylko jestem nadal trochę niepewna co do uczuć Sebastiana. Czasem się w nich gubię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojaaaa, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że się w nich gubisz. <3
      Bo właściwie, to tak ma trochę być, żeby te uczucia nie były do końca jasne, bo w gruncie rzeczy on sam nie do końca jest pewien, o co mu chodzi. W końcu uczucia, to dla niego coś nowego, gdyby od razu wszystko ogarniał, to byłoby nieautentycznie. xD
      No, a jak czytelnik gubi się tak samo, jak gubi się postać, to jest kurde sukces. <3
      Czekam na rozdział u Ciebie, bo jeśli skleroza mi czegoś nie pokićkała, to miał być w ten weekend, czyż nie?^^

      Usuń
  4. Super napisane. Musze tu zaglądać częściej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniale, i znalazło się ciasto :) tak że że smakiem je zjadła, już coś więcej wiadomo o tamtym zdarzeniu i coraz bliżej spełnienia kontraktu...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.