sobota, 13 czerwca 2015

Tom 2, XXXVI

Coraz bliżej końca, a ja wciąż nie piszę. Dziś muszę to zmienić. Jest zbyt gorąco, żeby spać, narysowałam coś i wrzucam na koniec notki (mam też jeden rysunek Lizzy w zanadrzu, ale on zasługuje na jakąś dobrą retrospekcję :P), nie muszę się dzisiaj uczyć, więc to idealne warunki, żeby coś napisać. Mam nadzieję, że jeszcze pamiętam, gdzie stanęłam... Chociaż się trochę boję, ale nic, zobaczymy. 
Okay, nie przedłużając - miłego czytania!^^

========================

                – Sebastianie. Mam nadzieję, że te informacje pomogą wam w końcu ich odnaleźć. Wiem, że poprzednie wieści były dla Elizabeth trudne do przetrawienia. Ten biedny dzieciak… – zamyślił się szarowłosy. – Biedna dziewczyna z tej naszej Lizz.

                – Nie musisz się o nią martwić, doskonale daje sobie radę – powiedział Michaelis, obdarzając rozmówcę chłodnym uśmiechem.

                – Nie denerwuj się. Uważam po prostu, że to ogromny ciężar dla dziecka – strata rodziców, zabicie własnego stryja.

                – Jak już mówiłem, Fredericku, panienka Elizabeth ma się doskonale – powtórzył ozięble lokaj.

Szarowłosy przybysz widział kłębiącą się pod pozorną obojętnością irytację kamerdynera. Nie zamierzał wdawać się w szczegóły, nie znał szczegółów relacji łączących młodą hrabiankę z eleganckim służącym i nie wiele go one obchodziły. Dla niego liczyło się tylko wykonanie zadania i otrzymanie zapłaty. Pozostał wierny rodzinie Roseblack, ale dobro dziewczyny nie leżało w jego interesie. Był to jedynie spontaniczny wyraz zatroskania starego znajomego; zmartwienie nie spędzało snu z jego powiek.

                – Masz rację, to nie moja sprawa – przyznał.

Ponownie chwycił filiżankę obiema rękami i dopił jej zawartość. Wstał i założył kapelusz. Sebastian również się podniósł. Wraz z gościem podszedł do drzwi i otworzył je przed nim.

                – Gdybyście znów mnie potrzebowali, wiesz jak się ze mną skontaktować. – Frederick uśmiechnął się na odchodne, dotykając dłonią nakrycia głowy i wyszedł, znikając po chwili wśród wirujących w powietrzu śnieżnych płatków.

Demon zamknął za nim drzwi i opuścił kuchnię, kierując się na piętro, jak to robił nim mu przerwano, by powiadomić swoją panią, że przygotowania do posiłku zostały zakończone.

                Znalazł dziewczynę siedzącą na podłodze pod oknem. Ze znudzeniem na twarzy wodziła wzrokiem po kolejnych kartach książki. Był pewny, że nawet nie czytała tekstu, sądząc po prędkości, z jaką przewijała kolejne strony.

                – Panienko, obiad jest już gotowy – powiadomił uprzejmie, stając tuż przed nią.
Pochylił się, by zerknąć na tekst.

                – To zupełnie nie w twoim guście – skomentował, odczytując dwa zdania nim dziewczyna, zupełnie go ignorując, przerzuciła kolejną kartkę.

Powoli podniosła głowę i spojrzała sceptycznie na złośliwy uśmiech zdobiący jego blade oblicze.

                – Nic ci do tego – burknęła, ostentacyjnie zamykając kodeks. – Nie jestem głodna – dodała, zaprzeczając przewlekłemu dźwiękowi, który wydobył się z wnętrza jej żołądka.

                – Twój organizm ma odmienne zdanie – zaśmiał się Sebastian.

Zdenerwowana Elizabeth uderzyła książką o podłogę i podniosła się. Żwawym krokiem minęła służącego i wyszła z biblioteki. Ciężki, przyspieszony krok fioletowowłosej jednoznacznie świadczył o ogarniającym ją niezadowoleniu. Jak to możliwe, że ona siedziała rozmyślając o tym, co się wydarzyło, nie mogąc skupić się zupełnie na niczym, podczas gdy on wpada do pokoju i jakby nigdy nic robi sobie z niej żarty? Dlaczego zachowuje się tak jak zwykle, jakby ich pocałunek nie miał miejsca, jakby zupełnie nic nie znaczył? Może nie znaczył? Może jednak tylko naigrywał się z jej słabości, z potrzeby bliskości? Może to był nowy, dotkliwie bolesny sposób, by raz na zawsze wybić jej z głowy zbliżanie się do niego? W obliczu tego, co sama mu rozkazała, nie powinien był się o to martwić. W końcu wyraziła się jasno – ma się w niej nie zakochać. Nie mógł wnioskować, że go o to podejrzewała – ona jedynie podejmowała środki zapobiegawcze.

                – Więc czemu, do jasnej cholerny, jesteś taki spokojny?! – krzyczała w myślach, z trudem powstrzymując instynkt, który kazał jej odwrócić się na pięcie i wyrzucić mu w twarz wszystko, co ją gnębiło.

                Usiadła przy stole i oparła na nim łokcie. Twarzy ukryła w dłoniach, przez chwilę zakrywając nimi oczy. Kiedy usłyszała kroki lokaja i ciche piszczenie kółek srebrnego stolika, podniosła głowę i zbierając w sobie całą niechęć, popatrzyła na błyszczącą paterę z niesamowitym obrzydzeniem. Widząc wyraz jej twarzy, Sebastian z trudem powstrzymał się od śmiechu. Przeniósł jedzenie na stół i zaprezentował szlachciance danie, po czym nałożył porcję na talerz i postawił go przed nią.

                – Ciasto? – warknęła niezadowolona, nie odnajdując słodkiego przysmaku pośród wykwintnych potraw.

                – Pomyślałem, że będzie lepiej, jeżeli podam je trochę później – wyjaśnił, nalewając wina do kieliszka.


Niechętnie popatrzyła na szkarłatny trunek do złudzenia przypominający krew. Nie wiedziała, czy to tylko jej wyobraźnia, czy odcień cieczy naprawdę przypominał ludzką posokę. Podniosła szklane naczynie i upiła odrobinę alkoholu, wczuwając się w bukiet smaków.

                – Mamy tego więcej? – zapytała, niby mimochodem.

                – Oczywiście. Dziesięć pełnych butelek w piwnicznej winiarni – odpowiedział.

                – Świetnie. To kiedy zrobisz to ciasto? – ciągnęła, nadziewając jedzenie na widelec.

                – Dwie godziny po obiedzie.

Lizz prychnęła z dezaprobatą. Wepchnęła do ust kilka kawałków soczystego mięsa i odrobinę marchewki, po czym ostentacyjnie wstała od stołu.

                – Panienko!

                – Zjadłam coś, tak? Błagam, nie zawracaj mi tym głowy, mdli mnie – jęknęła, nie zatrzymując się.

Przez chwilę, Sebastian zastanawiał się, czy powinien podążyć za nią i wypytać o przyczynę rzekomego „mdlenia”, ale jak bardzo by się nie starał, nawet grając kompletnego idiotę, nie mógł udawać, że nie zna przyczyny jej rozgoryczenia. Jednak, cóż innego mógł zrobić? Znów pozwolić sobie na chwilę słabości, ryzykując utratę posiłku w imię ludzkich emocji, które skaziły jego umysł? Chciał tego, sam Lucyfer mu świadkiem, że każda komórka jego ciała drżała, jakby próbowała na własną rękę, wbrew jego woli, ponownie dotknąć drobnego ciała nastolatki. Ten sam Lucyfer zniszczyłby go w jednej chwili, gdyby tylko się o tym dowiedział, dlatego musiał w końcu przestań słuchać splamionego serca nim naprawdę będzie za późno. Zachowywał się więc tak, jakby nic się nie stało, korzystając z tego samego, wypracowanego schematu, który oboje, wraz z jego panią, doskonale znali. Dziwił się, że i ona tego nie zrobiła.

                – Może jednak pamięta? Może znów to czuje? – Niesfornej myśli udało się dotrzeć do jego świadomości, nim zdusił ją w zalążku.

                – Nawet jeśli tak jest, nie ma to dla mnie żadnego znaczenia – szepnął, jakby liczył na to, że werbalizując myśl sprawi, iż się urzeczywistni.

~*~

                – Grellu Satcliff! Nie mogę uwierzyć w to, jak niepojęta jest twoja nieodpowiedzialność. Miałeś jedno, proste zadanie: zidentyfikować złodzieja dusz i nie doprowadzić do ich kradzieży. Czy to naprawdę wykracza poza twoje kompetencje?! – wrzeszczał Willam T. Spears, wzbudzając ogólne poruszenie wśród wszystkich zebranych w holu biblioteki Shinigami. – Do mojego gabinetu! – rozkazał, spoglądając z obrzydzeniem zarówno na czerwonowłosego, jak na leniwie stąpającego za nim, świeżo upieczonego pracownika – Ronalda.

Grell kurczowo trzymał w ramionach swoją kosę, tuląc ją do piersi. Lamentował coś o stracie swojej ukochanej, o tragicznym losie dwojga kochanków i innych, równie kuriozalnych, metaforach przedstawiających jego i spersonalizowaną broń, którą za chwilę miał ponownie stracić. Blondyn szedł obok niego ze spuszczoną głowa, trzymając ręce w kieszeniach. Dobrze wiedział, co go czeka – nadgodziny. Kara, jaką otrzymywali wszyscy, którym nie udało się sprostać wymaganiom zarządcy. Spaprali – to było oczywiste, ale dlaczego musiał obrywać za przełożonego? Był w tym wszystkim nowy, miał prawo popełniać błędy. Dlaczego los pokarał go takim towarzystwem? Chociaż Grell był niezwykle dobry w tym, co robił, jego chora fascynacja demonem, który z nieznanej nikomu przyczyny był zawsze tam, gdzie akurat ich wysyłano, rozpraszała go do tego stopnia, że nie był w stanie skupić się na pracy. Na dodatek, to zadanie było inne. Daleko mu było do rutynowej procedury obowiązującej w przypadku kradzieży dusz. Tego go nie uczyli. Na żadnych zajęciach nie było mowy o mgle czasoprzestrzennej i całej reszcie dziwnych rzeczy, które widział po raz pierwszy. To nie wyglądało jak zwykłe przejęcie. Ktokolwiek popełnił zbrodnię, na pewno nie był podrzędnym demonem, z jakimi mieli zazwyczaj do czynienia. Spears musiał o tym wiedzieć, a jednak wysłał właśnie ich. Czego się spodziewał?

                – Wejść. – Stanowczy ton przełożonego wyrwał młodego shinigami z rozmyślań.
Posłusznie wkroczył za Sutcliffem do gabinetu zarządcy i zajął wskazane przez niego miejsce. 

William zmierzył ich groźnym wzrokiem i poprawił okulary ostrzem swojej Kosy Śmierci.
                – Grellu Sutcliff. Wyjaśnij mi, co się tam wydarzyło – nakazał.


Czerwonowłosy shinigami nerwowo przełknął ślinę i nabrał powietrza.

                – Will! To było okropne. Właśnie wkroczyliśmy, kiedy zapanowała ciemność. Ktoś przemówił, ale nie widzieliśmy jego twarzy. Ale to nie było najgorsze! Ta brudna mgła wybrudziła mój płaszcz. Sam zobacz! – jęczał bóg śmierci, podtykając pod nos przełożonego przybrudzony materiał.

William odsunął się i karcącym spojrzeniem przywołał pracownika do porządku.

                – Ronaldzie Knox, chciałbyś coś dodać? – Skierował wzrok na blondyna.

                – Chyba tylko tyle, że sprawcą nie był Michaelis. To nie moja wina, jestem nowy. Wiedział pan, że to nie była zwykła kradzież, prawda? – zapytał żywiąc nadzieję, iż uda mu się uniknąć kary.
Przez chwilę brunet zwlekał z odpowiedzią. Oparł podbródek za splecionych w koszyczek palcach i westchnął pod nosem, zastanawiając się nad czymś.

                – Brudna mgła? – powtórzył cicho. – Do wieczora czekam na wasze raporty. Sprawa zostanie przekazana wyżej. To wszystko – powiedział chłodno, odchylając się.

Ruchem nadgarstka dał im znak, by wyszli. Pracownicy bez słowa opuścili gabinet, wiedząc, że cokolwiek się działo, sprawa musiała być naprawdę poważna. Nie dość, że żaden z nich nie dostał nadgodzin, to Grell wciąż trzymał w dłoniach swoją ukochaną broń. To zupełnie przeczyło naturze Spearsa i chociaż obaj bogowie śmierci byli zadowoleni, że im się upiekło, w sercach czuli tlący się niepokój.

                – Panie Sutcliff, jak pan myśli, o co chodzi? – zagaił blondyn.

Czerwonowłosy popatrzył na niego z zaskoczeniem. Przez chwilę wydawał się niezwykle skupiony, ale wypowiedziane przez niego słowa całkowicie zaprzeczyły złudzeniu.

                – Nie mam pojęcia. Najważniejsze, że moja ukochana wciąż jest przy mnie i ramię w ramie możemy przelewać ludzką krew! – krzyknął i zostawiając towarzysza w tyle, pobiegł w głąb korytarza.

~*~

                Elizabeth nie wiedziała, dokąd właściwie idzie. „Tam, gdzie nie ma Sebastiana” było najkonkretniejszym miejscem, jakie przyszło jej do głowy, niestety niewystarczająco konkretnym, by określić cel jej niedługiej podróży. Zatrzymała się w holu przed schodami, wbijając wzrok we włókna czerwonego, puchatego dywanu, które zdawały się pochłaniać jej płaskie buty. Był tu, od kiedy pamiętała. Gdy była jeszcze dzieckiem, spędzała wiele godzin tarzając się na nim wraz z dziećmi znajomych jej rodziców. Teraz byłoby nie do pomyślenia, by się tak zachowała. I chociaż nawet jej wydawało się to zgoła absurdalne, usiadła na puchatej wykładzinie i przejechała dłonią po przyjemnym materiale. Po chwili położyła się i podłożyła ręce pod głowę.  Błogi uśmiech przyozdobił jej twarz, kiedy spoglądając na ogromny, złoty żyrandol przypominała sobie dawne chwile. Cały dom pełen był wspomnień, którym na ogół nie pozwalała powracać z taką łatwością, ale tego dnia, może za sprawą szalejącej śnieżycy, towarzyszył jej melancholijny nastrój. Zamknęła oczy, zagłębiając się we wspomnienia. Słyszała spokojne dźwięki fortepianu – to jej matka grała walca. W powietrzu unosił się przyjemny zapach świeżo ściętych róż.

                – Tatusiu! – krzyknęła czerwonowłosa dziewczynka, zrywając się z podłogi.

Podbiegła do ojca i wtuliła się w jego ramię. Mężczyzna obdarzył córkę serdecznym uśmiechem i położył dłoń na jej głowie, lekko mierzwiąc bujną czuprynę.

                – Lizzy, skarbie. To jest mój przyjaciel, hrabia Ciel Phantomhive – przedstawił stojącego u swego boku nastolatka.

Spłoszona popatrzyła niepewnie na nieznajomego. Był od niej zaledwie kilka lat starszy, ale wyczuwała bijący  od niego ogromny smutek i dojrzałość, jaka towarzyszyła wszystkim przyjaciołom ojca.

                – Przedstaw się ładnie – upomniał ją hrabia Roseblack.

                – Lizzy Roseblack, miło mi pana poznać – powiedziała, delikatnie się uśmiechając.

Chłopak jedynie prychnął pod nosem, zupełnie niezainteresowany jej obecnością.

                – Tatusiu, ale ten chłopiec jest od ciebie dużo młodszy – powiedziała czerwonowłosa, stając na palcach, jakby próbowała dosięgnąć do ucha ojca.

Mężczyzna zaśmiał się zakłopotany. Zażenowany podrapał tył głowy i przeprosił wyraźnie obrażonego chłopaka, lekko się uśmiechając. Widząc bijący od jego oka chłód, dziewczynka pokazała mu język i schowała się na ojcem.

                – Dlaczego on nie ma oka? – szepnęła na tyle głośno, że i to nietaktowne pytanie dotarło do uszu nastolatka.

Warknął zirytowany i wyminął towarzysza, kierując się w stronę jego gabinetu.

                – Pospiesz się Roseblack, nie mam całego dnia – powiedział twardo.

Brunet ponownie pogładził córkę po głowie i błagalnym wzrokiem popatrzył na swoją żonę. Kobieta uśmiechnęła się ze zrozumieniem i rozłożyła ramiona.

                – Lizzy, chodź do mamy. Tatuś jest teraz zajęty – poprosiła melodyjnym głosem.

Jednak dziewczynka wcale nie chciała puścić marynarki ojca. Pragnęła spędzić trochę czasu z wiecznie zajętym mężczyzną, który bez przerwy zaszywał się w gabinecie, goszcząc różnych, dziwnych ludzi.

                – Chodź, nauczę cię grać na fortepianie – zachęcała matka.

W końcu dziewczynka uległa. Wyciągnęła rączki w stronę twarzy ojca, a ten podniósł ją, ucałował i postawił na dywanie, by mogła dołączyć do matki. Czerwonowłosa usiadła koło szczupłej, jasnowłosej kobiety i wtuliła się w nią.

                – Połóż ręce tutaj, kochanie

                – Tu? – zapytała, napierając palcami na klawisze, wydając z instrumentu nieprzyjemny dźwięk.

Susane zaśmiała się i chwytając córkę za dłonie, poprowadziła je po klawiszach, wygrywając kilka podstawowych dźwięków.

                – Mamusiu, gram na pianinie! – ucieszyła się Lizzy.

                – Dobrze, a teraz zapamiętaj kolejność i zagramy razem – poleciła matka.

Zaczęła grać, dając dziecku znak, by się przyłączyło. Po wnętrzu eleganckiego holu ponownie popłynęły przyjemne dźwięki walca.

                – Panienko, wszystko w porządku? – Jeanny stanęła nad fioletowowłosą nastolatką.
Zafrapowana przyglądała się spokojnemu wyrazowi twarzy swojej pani. Z natury bywała histeryczką, dlaczego przez myśl przechodziły jej najgorsze scenariusze.

Elizabeth leniwie otworzyła oczy, w pierwszej chwili nie do końca wiedząc, gdzie się znajduje. Widząc zmartwioną blondynkę, usiadła i potrzasnęła głową.

                – Wszystko w porządku, dziękuję Jeanny – uspokoiła ją.

                – Dlaczego leżała panienka na podłodze?  – zapytała niepewnie.

Szlachcianka lekko wydęła usta i zawiesiła wzrok na stojącym nieopodal fortepianie.

                – Wspominałam. Ta śnieżyca dziwnie mnie nastroiła – wyjaśniła, podnosząc się. – Co robicie? Jakoś strasznie tu cicho?

Chociaż od obiadu nie minęło wiele czasu, Elizbeth nie widziała tego dnia żadnego ze służących, z wyjątkiem zdenerwowanej pokojówki.

                – Pan Sebastian kazał nam uporządkować piwnicę.

                – Wszystkim?

                – Tak jest – odpowiedziała energicznie.

                – Co się wcześniej stało?

Pytanie hrabianki wyraźnie zestresowało blondynkę. Zająknęła się i spuściła wzrok.

                – Jeanny – ponagliła ją.

                – Razem z Sethem myliśmy okna, kiedy z kominka buchnął ogień. Zasmolił całe pomieszczenie, a Seth został poparzony – wyjaśniła skruszona, wciąż nie mając całkowitej pewności, czy to, co widziała miało miejsce naprawdę.

Nagły płomień wzniecony w tak burzliwy sposób nawet jej wydawał się nieco dziwny. Martwiła się, że nastolatka ją wyśmieje. Jednak Elizabeth nie wydawała się ani zdziwiona, ani przestraszona. Jeanny miała wrażenie, że jej panią zawładnęła ciekawość. Widziała błysk w jej oczach i skupienie na twarzy.

                – Co na to Sebastian? – zapytała po chwili zadumy.

                – Pan Sebastian powiedział, żebyśmy uważali. Chyba nam nie uwierzył, ale panienko! To się wydarzyło naprawdę! – zapewniała nastolatkę.

                – Wierzę ci Jeanny. Wracaj do pracy, zanim cię tu znajdzie.

Służąca pokłoniła się i wróciła do piwnicy.

Hrabianka powoli zbliżyła się do pięknego fortepianu z ciemnego drewna. Nosił na sobie nieliczne ślady użytkowania. Pamiętała, że matka niezwykle o niego dbała. Jedynie przetarte klawisze i jedna, głęboka rysa na pokrywie świadczyły o tym, że kiedykolwiek był używany. Historia rysy przywołała kolejne, ciepłe wspomnienie. Dostała od ojca prezent, metalowego żołnierzyka. Biegała z nim po całej posiadłości, niejednokrotnie przewracając się, czym doprowadzała Charlesa do stanu przedzawałowego. Przybiegła do matki i potykając się o własny bucik, upadła, uderzając zabawką w fortepian. Miecz żołnierza wbił się w pokrywę instrumentu. Pamiętała karcący wzrok matki, jej smutek i swoje poczucie winy. Pamiętała, jak po chwili Susane uśmiechnęła się, mówiąc, że nic się nie stało.

                – Teraz rozumiem, jak musiało być ci ciężko nie rozszarpać mnie na strzępy – zaśmiała się, gładząc gładką powierzchnię.

Usiadła na krzesełku i położyła palce na klawiszach. Wzięła głęboki oddech i zawahała się. Chociaż chciała zagrać, nie potrafiła. Ulubionego utworu matki nauczyła się jeszcze zanim wraz z ojcem zostali jej odebrani, znała go na wyrywki. Kilka razy grała go na pianinie w jednym z gabinetów na piętrze. Ale nie tutaj. Nie na ukochanym instrumencie matki. Nie mogła się przemóc, jakby bała się, że pamięć o Susane Roseblack rozpłynie się w powietrzu niesiona wraz z dźwiękiem jej ukochanej melodii.

Zrezygnowana wstała i zakryła klawisze.

                – Ile można czekać na ciasto? – jęknęła zniecierpliwiona.

Przez moment udało jej się oderwać od uporczywych myśli. Chwila ulgi sprawiła, że umysł podpowiedział nietypowy pomysł. Uśmiechnęła się sama do siebie i pewnym krokiem ruszył w stronę kuchni.

Jej zapał opadł, kiedy stojąc tuż pod drzwiami usłyszała stukot obcasów. Nie zamierzała się jednak poddać. Chwyciła klamkę i weszła do środka.

                – Panienko? – Pytający wzrok mężczyzny powitał dziewczynę wprawiającym w zakłopotanie chłodem.

Bez słowa podeszła do blatu i zerkając przez ramię demona, przeczytała nagłówek strony.

                – Ciasto czekoladowe z wiśniami? – powiedziała na głos, spoglądając podejrzliwie na lokaja.

Mężczyzna postawił na blat trzymaną w dłoniach miskę i skupił całą soją uwagę na zaciekawionej twarzy nastolatki. Przyglądała mu się, niczym tropikalnemu zwierzęciu w zoo, które widziała po raz pierwszy w życiu. Sebastian zastanawiał się, co takiego mogło chodzić jej po głowie. Nie miała zwyczaju przychodzić do kuchni, nigdy nie uważała tego miejsca za ciekawe. Właściwie, to była jedna z niewielu rzeczy typowych dla szlachty, których nie musiał jej nigdy uczyć – omijanie kuchni szerokim łukiem. Błękitnokrwiści nie zajmowali się czymś tak błahym jak gotowanie.

Elizabeth czekała na reakcję kamerdynera w zupełnej ciszy i bezruchu, jednak ten nie zamierzał niczego powiedzieć. W końcu zrezygnowała. Minęła go i dokładnie rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym demon spędzał zazwyczaj sporą część czasu, bezsensownie przygotowując wykwintne dania. Zdziwiła ją przyjazna aura roztaczająca się we wnętrzu. Rzadko tu bywała i nigdy nie skupiała się na takich detalach. Meble z jasnego drewna, brązowa podłoga i kremowe ściany – promieniste wnętrze zabawnie kontrastowało z mroczną postacią, zupełnie niepasującą do sielankowego obrazka.

                – Czy to… – zapytała, ucinając zdanie w połowie, gdy dostrzegła dobrze sobie znany, obramowany szkic, wiszący na ścianie koło okna.

                – To twoja praca ze szkoły – potaknął demon, z nutą rozbawienia w głosie.

                – Co on tu robi? – mruknęła sceptycznie, próbując na własną rękę odgadnąć intencje skłaniające lokaja do powieszenia rysunku właśnie tutaj.

                – Strasznie spodobał się Jeanny. Chociaż, rzecz jasna, nie ma bladego pojęcia, co przedstawia. Pomyślałem, żeby go tutaj powiesić, by przypominał o tym, co jest dla ciebie najważniejsze, moja pani – wytłumaczył z dozą ironii.

Szlachcianka zaczerwieniła się. Nie wiedziała, czy bardziej przemawiała przez nią złość, czy zażenowanie. Chciała odpowiedzieć w równie złośliwy sposób, ale żadne słowa nie wydawały się odpowiednie. Westchnęła ciężko i wymamrotała ciche „nieważne”.

                – Panienko, jeśli mogę spytać, co tu właściwie robisz? – W końcu przeszedł do rzeczy.
Na to czekała. Wyprostowała się i oświadczyła z niezachwianą dumą:

                – Przyszłam upiec ciasto! – odparła z triumfalnym uśmiechem. 


7 komentarzy:

  1. Aż mnie na słodkości wzięło^^ Szkoda, że nie dłuższe. Najlepiej, żeby starczyło mi do środy;) Ciel... Coś z tego wyniknie. No i może Lucyferek ruszy cztery litery z tronu w piekle, hehe. Mam dziwne wrażenie, że znajomość Phantomhive'a z ojcem Lizzy doprowadzi do czegoś nieprzyjemnego... Oby nie;) Weny, kochana!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki^^ Na pewno się przyda, bo napisałam dzisiaj już 3 strony. Jestem z siebie dumna^^
      Co do Twoich domniemywań, to wszystko się jeszcze okaże^^
      Najciekawsze jest to, że ja sama nie znam odpowiedzi na wiele pytań, bo moje postaci żyją swoim życiem, a ja tylko opisuje ich poczynania. Autentycznie. Tak mnie dziś właśnie zaskoczyła Lizz xD

      Usuń
  2. Kryć się!! Nadchodzi zagłada! XD
    Lizzy bierze się za gotowanie, a to na pewno nie skończy się dobrze. Chociaż jednocześnie, może to doprowadzić do czegoś innego :P
    Nami, dwie rzeczy: "Satcliff"- pomyliłaś się c:
    " Mężczyzna postawił na blat trzymaną w dłoniach miskę i skupił całą soją uwagę na zaciekawionej twarzy nastolatki. "- "swoją" chyba.
    Ogółem było nawet, nawet. Ciekawi mnie czemu Willuś tak jakoś niemrawo zareagował na sprawę.
    Aż mam ochotę na ciasto xDD
    Weny~ i siły żeby przeżyć mój rozdział;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo William jest taki jakiś byle jaki :P
      Nie no, WIlluś miał jakiś tam swój powód.
      Zaraz poprawię błędy, dzięki ^^
      A przeczytać dam radę. Co, ja bym nie dała? :P Na pewno nie jest źle, jeśli nie stworzyłaś tych yaoi wątków, o których pisałyśmy xDDD
      Pozdro^^

      Usuń
    2. Wiesz, wątki yaoi... Tego, znaczy się eee xD Nie wiem dokąd poszły xD
      Will to Will. Może miał ciężką nockę? Jakąś imprezkę? Ziółka albo inne środki sprawiające"radość". XDD

      Usuń
    3. Jeśli tak, do Wyczuwam wpływ Ronaldzia:) Ja myślę że to grubsza sprawa, ale zaraz się dowiemy

      Usuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, Grell zachował swoją kose, chyba że ten zapomnial mu hą odebrać  :) a może właśnie znajomosc ojca Lizzi z Cielem przyniosła kłopoty...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.