środa, 16 marca 2016

Tom IV, III

Dzisiaj rozdział nieco krótszy, więc nie dziwcie się, jeśli przebrniecie przez niego szybciej, niż przez przez dwa ostatnie (tamte miały po 6 stron Calibri 11/13, a ten ma 4.75 stron). Uważam jednak, że jest w nim tyle nowości, wskazówek i generalnie dużo tego typowego namisiowania, że powinno Wam spokojnie wystarczyć. 
Pisze ten wstęp tuż po północy i miałam dziś męczący dzień i w ogóle jakoś tak, więc nieskładnie jest zapewne. Ale nie przejmujcie się tym zbytnio. Notka odautorska nie zawsze musi ociekać elokwencją, prawda?
No, to zachęcam do czynnego uczestniczenia w życiu bloga (czyli komentowania xD). Wasze sugestie i uwagi są brane pod uwagę. Zresztą ci, którzy o coś poprosili, albo zwrócili na coś uwagę już wkrótce (napisałam to na początku rozłącznie - źle ze mną, oj źle TT_TT) przekonają się, że naprawdę biorę sobie do serca te wszystkie głos spod rozdziału :).

Dobra, to miłego :*
Mam nadzieję, że będzie Wam się podobało, bo mi osobiście się podoba. 
Bo może xD.

======================

                Sebastian schował ostrożnie list Elizabeth do wewnętrznej kieszeni fraka, kierując się korytarzem do kuchni, gdzie czekała na niego reszta służby. Rozdał pracownikom przydział zadań na cały dzień, dokładnie omówił z Thomasem, jak powinien przyrządzić szlachciance obiad, i udał się w podróż do Japonii, by przekazać list księżniczce Hashimoto. Sama droga zabrałaby mu zdecydowanie więcej czasu, niż zakładała Elizabeth, nie powiedział jej jednak, że zamierza odwiedzić piekło, z wnętrza którego mógł otworzyć portal w dowolnym miejscu ludzkiego świata. Rzadko korzystał z tej umiejętności. Wymagała bowiem mnóstwa energii i pozostawiała po sobie widoczny dla istot ponadnaturalnych ślad, poprzez który bez trudu zdołaliby go wytropić wszyscy przeciwnicy. Jednak tym razem dostał bezpośredni rozkaz, który musiał spełnić, dlatego nie przebierał w środkach. Dla bezpieczeństwa postanowił udać się do królestwa, otwierając przejście w jednej z podlondyńskich wsi położonych z dala od rezydencji hrabianki. Tak samo w Japonii zamierzał powrócić do ludzkiego świata w miejscu, które nie sugerowałoby jednoznacznie, dokąd zmierzał. Drogę powrotną również obmyślił na tyle sprytnie, by zmniejszyć ryzyko, że ktoś go wytropi do minimum.


                Przedzierając się przez otaczające miasto, zalesione tereny, demon układał w głowie wszystko, co się wydarzyło. W ciągu ostatnich dni wiele czasu spędzał w samotności. Czuł, że tego potrzebuje, by móc się wyciszyć, opracować plan działania i w pełni móc kontrolować swoje zachowanie. Dlatego też przed Elizabeth zachowywał się tak, jakby sytuacja pomiędzy nimi wróciła do względnej normy, a on nie czuł się ani trochę skrępowany. Wiedział jednak, że chwilami dziewczyna była w stanie przejrzeć jego grę, dlatego uparcie dążył do wykreowania jak najbardziej wiarygodnego wizerunku, który nie wprawiałby hrabianki w zakłopotanie i nie inicjował niezręcznych sytuacji, w których sam mógłby się zgubić.

                Unikał dotykania jej. W pełni świadomie, chociaż sprawiało mu to trudność. Najchętniej nieustannie trzymałby ją w ramionach, próbował pocieszyć, wgryzł się w bladą skórę na jej szyi, i przebijając cienkie żyły, sączyłby słodką krew swojej pani, smakując jej duszę. Pragnął nawet więcej – zbliżenia się z nią i miłosnych uniesień, które przeżywali wspólnie tak dawno temu, że to wspomnienie – choć wydawać by się mogło, że w życiu demona miesiące były ledwie chwilą – zacierało się w jego pamięci i z coraz większym trudem był w stanie przywoływać obraz twarzy Elizabeth w chwili spełnienia. Te pożądliwe myśli jeszcze bardziej utrudniały demonowi normalne funkcjonowanie. Miał świadomość, że hrabianka nieprędko przyjmie go z powrotem jako swego oficjalnego służącego; spełnienia swoich fantazji nawet nie próbował sobie wizualizować – wiedząc, że byłoby to zbytnie nadużycie kredytu zaufania, jakim obdarzyła go hrabianka – a nawet zhańbieniem jego wyobrażenia o niej.

                Nie dotykał jej również dlatego, że nie czuł się godzien, by chociaż w tak małym stopniu zaspokajać swoje pragnienia. Czuł, że zasługuje na karę. Chociaż zamknęła go w lochu i cały czas trzymała w niepewności, to było zbyt mało, by nawet w połowie wynagrodzić całe cierpienie, którego był przyczyną. Szczęście i komfort dziewczyny były priorytetem Michaelisa. Mógł więc zrezygnować ze wszystkiego, byle poczuła się lepiej. To było jego obowiązkiem jako kamerdynera – lecz przede wszystkim – jako istoty kochającej i jako honorowego demona.

                Powoli uczył się godzić w sobie dwie sprzeczne natury: tę demoniczną, znajomą, towarzyszącą mu od zarania dziejów; oraz tę zupełnie nową, którą dopiero odkrywał i próbował okiełznywać – ludzką część siebie, której obawiała się jego rasa. Zmartwienie, niepokój, strach, szczęście, niekontrolowana euforia i chęć tańczenia i śpiewania – wszystko mieszało się w nim, wciąż się zmieniając, jakby nie był w stanie pochwycić jednej z emocji i przysposobić jej na dłużej. Tacy byli ludzie. Zmienni, burzliwi, gwałtowni, niezwykle emocjonalni i porywczy – i taki stawał się on: Sebastian Michaelis – król piekła – jeden z niewielu demonów, które dopuściły się obudzenia w sobie uśpionego ludzkiego pierwiastka. Wszystko za sprawą Elizabeth – jego wybawicielki i zguby. Młodej dziewczyny, która nieświadomie zmieniła jego życie. Czy Ciel przewidział i to? Nie chciało mu się w to wierzyć. Gdyby tylko mógł go zobaczyć… Sam nie wiedział, czy hrabia śmiałby się z niego, kpił, czy krzywił się z obrzydzeniem, jak zwykł robić niejednokrotnie na samo napomknięcie o możliwości, by jego demoniczny sługa posiadał coś takiego, jak uczucia.

                Wiatr muskał twarz demona, rozwiewając jego ciemne włosy, pomiędzy które dostało się kilka zielonych igieł. Uwielbiał zapach lasu. Ostra nuta igliwia komponująca się z wilgotną ziemią działała na niego uspokajająco. Nie pamiętał już nawet, ile lat minęło, odkąd mieszkał w prowizorycznym namiocie na terach obecnej północnej Anglii. Wtedy świat wyglądał zupełnie inaczej. Nie było elektryczności, maszyn, ani nawet powozów. Zaszywając się w głębi lasu, można było tygodniami włóczyć się wydeptanymi przez zwierzęta ścieżkami, nie napotykając żadnego przedstawiciela ludzkiej rasy – jakby było się jedyną żywą istotą na tym padole. Jednak demon nie zszedł na ziemię tylko po to, by obcować z naturą. Od niepamiętnych czasów wyruszał z piekła w te okolice w poszukiwaniu posiłku i zaspokojenia ciekawości o sposobie życia ludzi. Bywał w wielu miejscach: od mroźnego południa globu, poprzez Amerykę, Afrykę, Azję, Europę… Tysiące różnych miejsc i  kultur, niezwykle wierzenia, zapomniane języki i obyczaje ­– ludzie byli naprawdę fascynującymi, wartymi poznania istotami, i może właśnie ta niezdrowa – zdaniem jego Ojca – fascynacja sprowadziła go na drogę, którą przyszło mu podążać? Bez względu na to, istniało miejsce, do którego zawsze wracał. Nieważne ile doświadczył piękna, ilu nauczył się nowych rzeczy: to właśnie Wielka Brytania – i to, czym była na długo przed nadaniem jej tej nazwy – była jego ulubionym miejscem w ludzkim świecie. Dopiero oddychając tamtejszym powietrzem, czuł, że jest tam, gdzie być powinien. Jakby od zawsze coś ciągnęło go w tę stronę, zwiastując ciąg wydarzeń, które w końcu nadeszły. Może gdyby był uważniejszy, dostrzegłby, co próbowała przekazać mu opatrzność? Jednak wtedy był jeszcze młody, nie myślał w takich kategoriach. Miał na karku zaledwie cztery światy, a przecież po pierwszym z nich nie pozostały mu żadne wspomnienia, nie mówiąc nawet o konieczności ponownego odrodzenia się. Nie powinien więc się obwiniać. A może wręcz przeciwnie? W końcu jego alter ego, które napotkał zaledwie kilka tygodni temu, było dużo poważniejsze i zdawało się doskonale odnajdywać w realiach, w których sam Michaelis się gubił. Czy, gdyby dał mu dojść do głosu wcześniej, jego los – a co ważniejsze: los jego pani – potoczyłby się inaczej? Widać to, o czym mówiły dawno zapomniane legendy, było prawdą i pamięć o przeszłości nigdy nie ginęła doszczętnie; potrzebowała jedynie odpowiedniego bodźca, by wymknąć się z cienia umysłu i ujrzeć światło dzienne. Nie był pewien, ale zorientował się, że znów uciekł myślami zdecydowanie zbyt daleko.

                Zatrzymał się z nagła, widząc na horyzoncie zabudowania Oksford. Pokręcił głową i wytrząsnął z włosów liście, którymi obdarowały go iglaste drzewa. Rozejrzał się dokładnie, i upewniwszy się, że w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby go zobaczyć, pozwolił, by otoczyła go gęsta, ciemna chmura. Czarna macka oplotła sylwetkę demona i zjednała się z jego skórą, tworząc na niej czarną, lekko błyszczącą powłokę. Wewnątrz chmury zaczęły unosić się krucze pióra, podczas gdy w akompaniamencie przeciągłego jęku, kilka centymetrów powyżej czoła Sebastiana, pojawiły się skąpane we krwi, lekko zagięte u podstawy rogi. Z jego pleców zaczęły wyrastać dwa nagie gnaty, które powoli przybierały kształt skrzydeł, a kiedy wyrżnęły się do końca, czerń ze skóry Michaelisa okalała je, powstrzymując od drżenia i rozrastając się, by powolnie stworzyć smoliste struktury, które z czasem twardniały i zmieniały się w okazałe, błyszczące granatowymi refleksami skrzydła. Pazury demona wydłużyły się i zadarły na końcach, a tańczące wokół jego łydek pióra uformowały się w wysokie buty na ekstrawaganckim obcasie. Jego oczy błyszczały groźnie, jako jedyne widoczne pośród ciemności, a ich widok już z daleka odstraszał okoliczną faunę, która w swej ciekawości zebrała się niedaleko demona, by doświadczyć przywileju oglądania jednej z boleśniejszych w jego życiu przemian. Rzadko zdarzało się, żeby któreś z dzieci ciemności cierpiało takie katusze, porzucając przybraną skórę, jednak towarzyszący Sebastianowi głód i osłabienie po niedawnych przeżyciach nie mogły nie odcisnąć na nim swego piętna.  

                Kiedy przemiana wreszcie dobiegła końca, zdyszany demon ukląkł na jedno z kolan i podparł się na ręce, nieprzytomnie zerkając przed siebie, póki jego wzrok ponownie się nie wyostrzył. Wraz z nim wszystkie pozostałe zmysły Sebastiana powróciły do swej dawnej świetności, sprawiając, że zapach lasu, który miał za plecami, był dla niego wręcz drażniąco wydatny. Musiał to jednak znieść, przynajmniej przez chwilę, póki nie ustabilizuje funkcji życiowych swojego organizmu i nie będzie mógł spokojnie otworzyć solidnego przejścia. Nie chciał ryzykować, że brama pomiędzy wymiarami zamknie się, nim zdąży ją przekroczyć – utrata kończyny w ten sposób była nieodwracalna; powiadano, że nawet przy kolejnych narodzinach pamięć demonicznych komórek pozostawała nieubłagana i nowe ciało pozostawało pozbawione tego, co utraciło w poprzednim wcieleniu.

                Po niespełna pięciu minutach stan Michaelisa ustabilizował się. Brunet podniósł się i spojrzał przelotnie na błyszczący słabym fioletem znak kontraktu zdobiący wierzch jego lewej dłoni. Skrzywił się na ten widok, wciąż myśląc o tym, jak bardzo pragnął, by przymierze wręcz oślepiało go, dumnie obwieszczając wszystkim w promieniu kilkuset metrów, że oto on – król piekieł – podpisał pakt ze śmiertelnikiem i był z tego dumny. Niestety na razie nie mógł na to liczyć. Porzucił więc kolejne natrętne myśli i złożył dłonie, wypowiadając pod nosem kilka słów w xerfickim – pradawnym, zapomnianym przez większość języku demonów, z którego wywodził się iblis: jego uproszczona wersja, którą przyjęto za język urzędowy w piekle jeszcze zanim narodził się Michaelis – za sprawą których powłoka ludzkiego świata rozdarła się, ukazując kilku ptakom – nieświadomym tego, co właśnie oglądają – ponure wnętrze piekielnej krainy. Król przekroczył portal i zamknął go, ponownie wymawiając kilka słów, po czym rozejrzał się, a na jego usta wstąpił uśmiech zadowolenia.

                – Dokładnie tam, gdzie chciałem – pochwalił sam siebie, z oddali obserwując mieniące się granatowo-fioletowymi refleksami, czarne mury piekielnego zamku.

Znajdował się około kwadrans drogi od głównego muru, na skraju czegoś, co istoty ludzkie – nie znające piekielnych realiów – nazwałyby lasem. Jednak to, co Sebastian miał za plecami, było jedynie złudną oazą spokoju. Wystarczył jeden zły krok a najmniejsze nawet naruszenie imitacji leśnej ściółki obudziłoby drzemiące pod postacią drzew potwory: tajemnicze arbony – bestie zdolne pożreć nieszczęśnika w przeciągu kilku sekund. Sędziwe istoty za dawnych czasów prowadziły koczowniczy tryb życia, jednak z biegiem lat zniedołężniały i zmuszone były osiąść gdzieś na stałe. Wybrały więc okolice zamku, licząc na to, że nieświadomi ich istnienia mieszkańcy, a także zbłąkane dusze, padną ich ofiarą. Jednak czasy, kiedy ich istnienie owiane było tajemnicą, minęły dawno temu, lecz było już zbyt późno – arbony zapuściły korzenie w surowej, piekielnej ziemi i od tego czasu żyły na łasce demonów, które dostarczały im posiłki w zamian za wierność i lojalność. Dzięki porozumieniu z zamieszkującą piekło, tajemniczą rasą, dzieci ciemności zyskały przewagę nad aniołami, które nieświadome istnienia arbon, wkraczały na obce terytorium. Żaden z gołębi nie zdołał przeżyć spotkania z okrutnymi bestiami, dzięki czemu wrogowie piekła nie mieli pojęcia, jak niebezpieczne było szukanie schronienia i kryjówki w podzamkowych lasach.

                Sebastian spojrzał przez ramię i uśmiechnął się na widok jednego z trojga nieprzeniknione, czarnych oczu o brunatnych tęczówkach, które pełne nadziei wodziło za nim wzrokiem, licząc na co, że przypadkiem przestąpi granicę i skaże się na śmierć. Żeby zdenerwować bestie, demon uniósł lekko obcas i zatrzymał go zaledwie ćwierć cala nad jedną z rozpaczliwie wyciągniętych w jego stronę igieł.

                – Nie tym razem, kochani. Jednak nie obawiajcie się, każę Lokiemu podesłać wam kilku kalekich generałów. Najwyższa pora nieco zmodernizować piekielne zastępy – zaśmiał się obleśnie i machnąwszy skrzydłami, wzbił się w powietrze, by pod ciemnym niebem dać upust instynktowi, który zmuszał go, by pozwolił sobie na chwilę swobodnego tańca w przestworzach.
Teraz, kiedy wracał do piekła z własnej woli, mając przed sobą jasno postawiony cel, wizyta w rodzinnych stronach nie była nieprzyjemna. Pokusił się nawet o stwierdzenie, że był zadowolony, a przyspieszony rytm swego serca otwarcie tłumaczył ekscytacją. W końcu poddani czekali, by wreszcie go ujrzeć. Pragnęli złożyć mu hołd, wysłuchać jego planów odnośnie do przyszłości królestwa. Była również Enepsi – demonica zakochana w nim po same uszy, która oszaleje na sam widok ukochanego. Nie był tylko pewien czy z radości, czy raczej z rozpaczy i wściekłości w reakcji na wieści, które przekazał jej Anasi.
                Król leciał wysoko ponad ziemią, nie szczędząc sobie powietrznych akrobacji. Chwytając wiatr w skrzydła, oddawał się przyjemnemu uczuciu orzeźwienia. Ludzie powiadali, że w piekle było gorąco. Cóż mogli wiedzieć, skoro w swej historii widzieli tę krainę zaledwie kilka razy, i tylko dlatego, że młodsze pokolenie rozpieszczonych demonów z zamku urządziło sobie konkurs. A to, że padło akurat na gorące wnętrze jednego z bliźniaczych wulkanów w górskich rejonach, było zwyczajnym zbiegiem okoliczności. W rzeczywistości piekienaa kraina była mroczna, groźna, i w większości niezdatna do życia, ale nie gorąca. W subiektywnym odczuciu Michaelisa w jego domu było nawet zimniej, niż na ziemi na terenach klimatu umiarkowanego. Gdyby nie był demonem, i takie drobnostki jak temperatura miałyby dla niego większe znaczenie, pewnie nie byłby z tego zadowolony – był raczej ciepłolubny, szczególnie kiedy przyszło mu przeczesywać oblodzone krainy mroźnej północy w codziennym stroju piekielnym, który do najskromniejszych nie należał. Na szczęście zimno i skwar dokuczały królowi dopiero przy ekstremalnych stanach pogodowych lub przy znacznej utracie sił, dlatego na co dzień nie musiał się tym przejmować. Stąd też i jego zamiłowanie do skąpych ubrań.

                Chociaż Sebastian niezwykle lubił swój dobrze skrojony, elegancki frak, musiał przyznać, że brakowało mu swobodniejszego odzienia. W piekle – szczególnie za młodu – zwykł chodzić w czarnej, zdobionej koszuli, rozpostartej na piersi, którą przyzdabiała biżuteria z niezwykłych kamieni ­– najczęściej drawitów, do których miał nieopisaną słabość – oprawionych złotem najwyższej próby. Zaś jego biodra okalała zazwyczaj czarna, wysokojakościowa tkanina ściśle przylegająca do ciała, do której przyszyty był luźny kawałek materiału okrywający pośladki demona płaszczem tajemniczości. Z wiekiem spokorniał i dostosował swoje odzienie do wymogów piekielnego dworu, jednak umiłowanie do obcisłych spodni pozostało i wszyscy w królestwie musieli się z tym pogodzić. Wysokie buty na profilowanym obcasie, przylegające do ciała, błyszczące spodnie i luźna, powycinana góra, która jako jedyna dawała pole manewru najznakomitszym piekielnym krawcom, były znakiem rozpoznawczym Sebastiana od niepamiętnych czasów. I w takim też stroju zawitał na dwór, zatrzymawszy się pośrodku piekielnego ogrodu, który tak uwielbiała jego narzeczona.

                Demon przeszedł się po pełnym flory skwerze, podziwiając bujną roślinność, która znacznie się rozrosła, odkąd był tutaj po raz ostatni. Zdziwił się jednak, że nigdzie nie dostrzegł Enepsignos. Wiedział, że zawsze przychodziła w to miejsce, ilekroć coś spędzało sen z jej powiek, a był przekonany, że wiadomość o jego nadchodzącej śmierci była jedną z takich rzeczy. Doskonale pamiętał, jak kilkaset lat temu jedna z najwierniejszych sercu demonicy służących oddała życie w jej obronie podczas jednej z potyczek pomiędzy kilkorgiem wyższych i armią zbuntowanych podwładnych. Tamtego pamiętnego dnia jej wściekły ryk rozdarł panującą w królestwie ciszę i nim ustał, minęły ponad dwa tygodnie – licząc w ludzki sposób, który dla Michaelisa stał się równie naturalny, co oddychanie. Jednak jego narzeczonej nie było na dachu, dlatego też król zdecydował, że wkroczy do zamku, jak przystało na władcę – głównym wejściem. Wzbił się więc w powietrze i wylądował kilkanaście stóp przed zamkową bramą, powoli i dumnie stukając obcasami na kocich łbach prowadzących wprost do wrót jego królestwa. Kiedy strażnicy dostrzegli z daleka zarys sylwetki Sebastiana, od razu rozpoznali w niej swego nowego władcę i padli na kolana, wychwalając go na głos, czym zwrócili uwagę wszystkich wokół. Nim demon zdołał dotrzeć do wysadzanych onyksem, masywnych drzwi z czarnego dębu, po obu stronach prowadzącej do nich drogi klęczeli jego wierni, i ci mniej, poddani. Część z nich wyciągała dłonie, by chociaż musnąć szponiastymi pazurami skrawek materiału okrywającego ciało ich nowego władcy. Większość dzieci ciemności nie była jednak tak odważna. Z głowami opartymi o zimny kamień podłoża powtarzali pod nosem jego imię, drżąc w trwodze, by ze zwykłej zachcianki nie pozbawił ich życia. Nie podobało mu się ich zachowanie. Poprzedni król utrwalił w poddanych obraz przerażającego pana, skłonnego zabijać bezbronne istoty bez żadnego powodu, jednak on taki nie był. Jak przystało na demona – jego charakter był zepsuty, przyjemność czerpał z obserwowania i zadawania cierpienia, ale nie był głupi, a wybijanie demonicznych zasobów zakrawało o zwyczajny kretynizm.

                Nowy król zatrzymał się u podnóża wysokich na dwa pręty drzwi i stanął do nich plecami, unosząc w górę dłonie. Pozwolił, by królewski znak wokół jego nadgarstka obnażył się przed poddanymi i uśmiechnął się zadowolony.

                – Wasz nowy król wreszcie powrócił do piekła. Nie obawiajcie się, od teraz panujące w królestwie zasady ulegną zmianie – zaczął podniośle i posunął się o kilka kroków naprzód, pochylając się nad grupką skulonych niższych. – Wy… Nie bójcie się. Podnieście głowy. Od dziś nie musicie lękać się nagłej utraty życia. Wasz nowy król postępuje według nowych zasad – obwieścił i odprowadzony wzorkiem dziesiątek zaskoczonych demonów, otworzył wrota i wkroczył do wnętrza zamku, gdzie powitano go kolejnymi pokłonami i wyrazami poddaństwa.

Sebastian nie miał jednak zbyt wiele czasu, dlatego jedynie przywitał wszystkich zebranych i prosił o cierpliwość, obiecując, że w ciągu najbliższych kilku dni odbędzie się oficjalna ceremonia koronacyjna, a potem każdy będzie miał prawo do audiencji u nowego władcy,  po wcześniejszym ustaleniu terminu z jego sekretarzem. Co prawa nie podjął jeszcze prawomocnej decyzji odnośnie do obsadzenia tego stanowiska, ale wszystkim wydało się oczywiste, że ta rola przypadnie Anasiemu. Stroniący od towarzystwa demon pełnił bowiem w królestwie niezwykle ważną funkcję, a nawet nie jedną, a cały zestaw ról i stanowisk, które zapewniały mu zajęcie na długie godzin i spokój, którego pragnął. Michaelis wiedział, że do uzgadniania czegoś tak prozaicznego jak harmonogram spotkań, ekonomista wydeleguje jedną ze swoich podwładnych, dlatego o nic się nie martwił. 

4 komentarze:

  1. Zgadnij, kto postanowił coś napisać.
    Już wiem, czemu Hashimoto brzmiało tak znajomo. To jest choroba Hashimoto, zespół nadczynności (?) tarczycy. Nie jestem pewna, ale są dość poważne zaburzenia, specyficzny wygląd... Wiesz, wikipedia powie ci więcej xd Zaznaczam tylko, że jest.
    Pocisk po Sebusiu mode on: #1 Brawo skarbie! Myśl o tym, jak przyjemnie ci się z nią kochało, żeby potem unikać dotyku. Przecież sam sobie działasz na szkodę, nie zauważyłeś? Wiem, że ciężko o tym nie myśleć i nawet cię tutaj rozumiem, ale po raz kolejny apeluję do twojej dumy demona, bo rozsądek poległ dawno i odwoływanie się do niego było by skrajnie niewłaściwe.
    Zabudowania Oksford - nie powinno być zabudowania Oksfordu?
    "Miał na karku zaledwie cztery światy, a przecież po pierwszym z nich nie pozostały mu żadne wspomnienia, nie mówiąc nawet o konieczności ponownego odrodzenia się.
    " jakie cztery światy? Jakie odrodzenie? Co się dzieje? Czy to jest to namisiowanie, o którym wspominałaś?
    "rzeczywistości piekienaa" - literówka.
    Mówiłam ci już, że iblis ( iblisy) to demony, źle duchy podawane razem z dżinami w islamie. Jednak nie zmieniłaś. Z kolei arbony kojarzą mi się z z amboną, co jest śmieszne. Przynajmniej dla mnie.
    "kawałek materiału okrywający pośladki demona płaszczem tajemniczości. " nie skomentuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Płaszcz tajemniczości zostawiłam, bo mnie rozbawił, więc niech sobie jest xD. Kiedyś i tak go pewnie przerobię.
      No, ale widać jednak tylko ja się jaram tym rozdziałem TT_TT.
      Anyway, nie zmieniłam iblisa, bo moje opko i mogę używać słów, jakie mi się podobają i to nie byłby już pierwszy przypadek. Poza tym ten zapomniany język też nazwę wziął z tłumaczenia słowa demon na jakiś inny język, więc przynajmniej w samych nazwach jest sens. Jestem kiepska w wymyślanie dziwacznych nazw.
      A, i tak, arbony też wzięły się z przerobionego tłumaczenia czegoś na coś. Co sobie będę żałować <3.
      Tak, światy i odrodzenia to to, o czym wspominałam. Zresztą nie bez lowodu pisałam też niektóre słowa od wielkiej litery, ale jeszcze za wcześnie, żeby to połączyć w jakąś całość.
      Oksford - bo chodzi o miasto, a nie o uczelnie. Wydaje mi się, że miasta się nie odmieniało, ale jeszcze kiedyś sprawdzę, jak oczy się obudzą i przestaną płakać (y).
      Też mi nazwisko brzmiało znajomo, pewnie dlatego je wybrałam, ale cóż. To nie ma znaczenua. Chyba że się okaże, że możnaby z tego zrobić wątek w opku, wtedy może będzie je mieć.
      Ej,chyba wszystko. Śpię jeszcze TT_TT.

      Usuń
  2. Więc tak... trzeba z Tobą na ostro :D JA CHCE MIŁOŚCI! NIECH SEBASTIAN I ELIZABETH BĘDĄ RAZEM bo nie przeżyje :c widzę, że coś powoli się rusza i wiem że to co zrobił jest okropne ale... ona Go kocha do cholery!! co tam dalej.. kurcze kalectwo Lizzy.. boli :C Undertaker musi ją wyleczyć ! Może zostać mały defekt jej nóg po leczeniu żeby nie było za dobrze XDD To tyle odemnie czekam na dalszy ciąg!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahahahahaha xD. Czekałam na to, aż ktoś znów wspomni o tej ich miłości. Ej, ja też na nią czekam. Ale oni mają swoją wersję i nic, co im tłumaczę, nie trafia. Musimy pozwolić im dojść do tego we własnym tempie po prostu. Chociaż 900 stron to chyba wystarczająco dużo TT_TT. Trzymaj kciuki za Undertakera i Lizz. Mam nadzieję, że uda mu się ją uratować. (Nie ma to jak mówić o swoim opku, jakby się nie miało wpływu na jego treść xD.)
      Dzięki za komentarz. Następna część już w sobotę o 9.00!^^

      Usuń

.