środa, 5 października 2016

Tom IV, LXI

Uwierzycie, że tak się naprzedmawiałam ostatnio, że dziś nie mam pomysłu, co napisać? Studia się zaczęły. Nie powiem, że jestem jakoś nieprzeciętnie zajęta, ale zajęcia trochę rozwalają mi dzień i przez to siłą rzeczy mam mniej czasu. Jak dotąd cierpią na tym tylko kolorowania, wiec możecie być spokojni o blogusia. W wakacje udało mi się naskrobać 53 strony zapasu! Co, biorąc pod uwag publikowanie przez dwa miesiące po dwa pięciostronicowe rozdziały w tygodniu i przez miesiąc po dwa razy w tygodniu czterostronicowe rozdziały, daje całkiem zadowalający wynik. Sami możecie policzyć, ile stron napisałam. Jestem usytasy.
Poza tym chciałabym podziękować Airze Arii za jej komentarz do poprzedniego rozdziału. Odważnie przyznała, co jej nie leży w opowiadaniu, podała argumenty i jej opinia na pewno mi się przyda. Piszę o tym, żebyście wiedzieli, że cenię sobie takie wytykania (jak robi to też Andatejka, ale to już klasyka :*). 
To chyba tyle na dziś. Lecimy z rozdziałem, piszcie, jak Wam się podobał, co się nie podobało, co podobało, i tak dalej... Swoją drogą, bawimy się w te fanarty z okazji urodzin blogusia? Nie daliście znać i nie wiem, co z tym fantem zrobić xD.

Miłego! :*

==============

Kobieta burknęła jedynie pod nosem i ustąpiła mężowi miejsca. Stworzyła sobie dodatkowe krzesło i wepchnęła je pomiędzy to Kruka a to, na którym zasiadał Anasi. Miała ochotę zrobić demonowi awanturę. Odkąd wyznał jej prawdę, ani razu nie pojawił się w domu. Nie poinformował nawet, czy wybiera się na spotkanie, a gdy już się zjawił, był spóźniony. To było do niego niepodobne. Zawsze doskonale wypełniał swoje obowiązki, a teraz wydawał się tak niepoprawny i beztroski jak jakiś ludzki śmieć. Winą za jego karygodne zachowanie obarczała oczywiście Elizabeth. Nikt inny, żaden demon, nie byłby w stanie przekonać go do tak niepoważnego zachowania.
— Przede wszystkim nie możemy traktować się jako dwie osobne rasy. Wiem, że to prawie niewykonalne, sam się dziwię, że to mówię, ale chcąc wygrać tę wojnę, musimy myśleć o sobie jak o jednej armii. Gabriel jest najlepszym taktykiem, dlatego to on powinien podejmować najważniejsze decyzje na polu bitwy — westchnął Kruk, pobieżnie przejrzawszy leżące przed nim papiery.
— Panie, jesteś pewien, że…
— Jestem pewien, Loki. Ty będziesz drugim głównodowodzącym. Jeśli z jakiegoś powodu rozkazy od Gabrysia nie będą docierały do jednostek, wśród których będziesz walczył, przejmujesz nad nimi władzę. Eni, ciebie tyczy się to samo. Gabriel, każdy z nas powinien wybrać po pięciu zastępczych dowódców.
Gabriel wysłuchał króla demonów i przez chwilę milczał, zastanawiając się, na ile Kruk mówił szczerze. Dopuszczał do siebie możliwość, że próbował jedynie zwieść ich pozorami władzy, by w jakiś sposób doprowadzić do ich śmierci i uratować życie. Jego plan wydawał się jednak solidny, archanioł przystał więc na takie warunki.
Dalsze pertraktacje przebiegały już nieco mniej burzliwie. Władca dzieci ciemności starał się podkreślać jedność obu armii, choć nawet Anasiemu wydawało się to nieco nowatorskie i niebezpieczne. Ciężko było uwierzyć, że demony i anioły naprawdę będą w stanie walczyć ze sobą ramię w ramie, dbając wzajemnie o swoje życia.
— Wystarczy odpowiednia motywacja! — tłumaczył entuzjastycznie Kruk. — Trzeba dać im coś na tyle atrakcyjnego, by warte było współpracy z wrogiem.
— Cóż to będzie, panie? — dopytywał zaintrygowany informator.
— Jeszcze nie wiem. Zostawiam to tobie.
Podejście króla dziwiło wszystkich zebranych. Wprawdzie jego pomysły były dobre, nowatorskie – ale sensowne, lecz samo podejście władcy wydawało się zdecydowanie zbyt beztroskie. Plan w teorii sprawdzał się idealnie, miał jednak mnóstwo dziur, które trzeba było jakoś wypełnić. Liczne problemy z transportem, zaufaniem, dumną obu nacji; gdyby wojna miała się rozegrać na mapie, na pewno by zwyciężyli. Jednak wszystko to, o czym z takim optymizmem opowiadał Kruk, miało wydarzyć się naprawdę, wśród istot z krwi i kości, jednostek o trudnych charakterach, od Rzeczywistości noszących w sercach wzajemną nienawiść wpajaną od najwcześniejszych lat życia.
Spotkanie ciągnęło się godzinami. Obie nacje wspólnie próbowały rozwiązać wszystkie problemy, opracować bardzo dokładny plan i dopiąć wszystkie szczegóły już teraz, by po powrocie do domu móc skupić się już tylko na odpowiednich treningach. Obradowali łącznie przez ludzkie sześćdziesiąt osiem godzin, ostatecznie dochodząc do obopólnej zgody, która nie zadowalała nikogo oprócz Rafaela i Kruka. Oni jako jedyny potrafili spojrzeć na sprawę z szerszej perspektywy, wyjść ze ścisłych ram podziału na rasy. To dzięki nim w ogóle udało się osiągnąć porozumienie.
— W takim razie będziemy wracać — oświadczył w końcu król piekła, z uśmiechem zadowolenia na twarzy wstając od stołu.
— Biegnij, bo dziecko ci się zgubi — zakpił z niego Michał.
— Masz całkowitą rację, muszę pędzić do mojej pani. W przeciwieństwie do ciebie potrafię odpowiednio wykonywać swoje obowiązki. To przykre, co zrobiłeś paniczowi Timmiemu, nie sądzisz, Arthurze?
— Zawrzyj ryj, demonie.
— Michale! — uniósł się Gabriel.
Miał zamiar po raz kolejny zranić brata, jednak władca piekła powstrzymał go gestem ręki i zaśmiał się serdecznie.
— Zostaw, to i tak nic nie da. Twardogłowie twojego brata utrudnia życie wszystkim nacjom nie po raz pierwszy. Do zobaczenia na polu bitwy — rzekł Kruk i pomachał zebranym, odwracając się na pięcie.
Wyszedł z sali obrad przez główne drzwi, a potem przyspieszył tempa, by jak najszybciej wrócić do swojej pani i poinformować ją o przebiegu spotkania. Nie w pełni rozumiał, dlaczego dziewczynie tak zależało, by poznać wszelkie szczegóły, które właściwie niewiele jej mówiły, ale podobała mu się determinacja kontrahentki. Widział, że wreszcie naprawdę wraca do siebie. Ostatnie tygodnie wpłynęły na nią niezwykle pozytywnie. Demon sądził nawet, że do urodzin jej stan psychiczny wróci do całkowitej normy.
Pozostali obradujący siedzieli w pomieszczeniu jeszcze przez jakiś czas, wymieniając się groźnymi spojrzeniami. Nikt nie chciał odejść jako pierwszy, jakby dłuższy czas siedzenia miał świadczyć w jakiś sposób o ich lepszości. Demony nienawidziły się z aniołami od zarania dziejów. We wszystkim konkurowali, nie znosili ze sobą przegrywać, dlatego nawet w tak głupich i irracjonalnych zachowaniach obie strony potrafiły dopatrywać się pretekstu do walki o swój honor. Tym razem nie było inaczej. Chociaż rozmowy skończyły się już dobre dwie godziny temu, Enepsignos i jej dwaj towarzysze w dalszym ciągu siedzieli naprzeciwko trójki archaniołów, ani myśląc się ruszyć. Kuriozalną sytuację przerwało dopiero wkroczenie anielskiego posłańca, który przekazał władcy informację o kolejnym, dziwnym ataku, który miał miejsce na terenie Londynu.
— Wiedziałam, że wymiękniesz — prychnęła Enepsignos.
— Nie wymiękam. W przeciwieństwie do was, wiecznych rozpustników, my czasami musimy pracować — odparł Michał.
— No tak, praca… Żal mi was.
— Mi będzie żal was, kiedy skończy się wojna i staniecie się moją własnością.
Enepsignos warknęła i zerwała się z krzesła, uderzając dłońmi w stół z taką siłą, że zwyczajnie rozpadł się na części.
— Niedoczekanie! Nie myśl, że pozwolę ci zabić mojego męża! Znajdę sposób! — krzyczała, rzucając w archanioła resztkami blatu.
— Pani, to nie jest odpowiedni moment… — Bezskutecznie uspokajał ją Loki.
Jego słowa nie docierały jednak do zdenerwowanej kobiety. Owładnięta furią zaczęła tworzyć wokół siebie wodną bańkę, z której z ogromną prędkością wylatywały lodowe sople skierowane w ciało Michała. Całe pomieszczenie zaczęło drżeć, obrazy spadały ze ścian, a przyjemną muzykę zastąpiły szkaradnie zniekształcone dźwięki. Aura wściekłości Enepsignos oddziaływała na wszystko, w krótkim czasie przywracając salę do stanu, w jakim znajdowała się przed ingerencją aniołów.
— Enepsignos! — krzyknął nagle Anasi.
Kobieta spojrzała na niego, obnażając kły, lecz jedno spojrzenie w jego oczy momentalnie ją uspokoiło. Demon nie zwykł dawać się wytrącić z równowagi, ale kiedy już do tego dochodziło, wszyscy, bez żadnych wyjątków, drżeli przed nim w trwodze. Wszystkie światy powinny się cieszyć, że nigdy nie zależało mu na władzy, inaczej nie istniałaby siła zdolna go przed tym powstrzymać. Wystarczyłoby, żeby porzucił siedzący tryb życia i wrócił do treningów. Sto lat i cała Rzeczywistość żyłaby pod terrorem jego władzy.
— Dobra, tym razem ci odpuszczę! — burknęła królowa i wyrzuciwszy ostatni z sopli, ruszyła do drzwi, a wraz z nią, ukłoniwszy się uprzednio, Anasi i Loki.
Michał chciał rzucić się za demonicą i pokazać jej, jak kończą ci, którzy odważyli się podnieść na niego rękę, ale tym razem powstrzymał go Rafael. Silnie położył dłoń na jego ramieniu i zmusił brata, by na niego spojrzał. Nie musiał nic mówić, podobnie do pajęczego informatora, jego wzrok przekazywał wystarczająco dużo, słowa były zupełnie zbędne.
~*~
Za oknem było biało. W tym roku zima przyszła późno, był dopiero koniec listopada, temperatura zaczęła znacząco spadać dopiero tydzień wcześniej, za to szybkie tempo zmian większość domowników przypłaciła przeziębieniem. Elizabeth starała się ukrywać chorobę przed służącym, jednak czujnemu oku Sebastiana nie umykało coś tak oczywistego. Przy zdrowiu pozostała jedynie Tomoko. Zdrowy tryb życia wyniesiony z domu doskonale wzmacniał organizm księżniczki od najmłodszych lat, duże wahania temperatur nie odbijały się negatywnie na jej zdrowiu. Jednak w przeciwieństwie do przyjaciółki, nie lubiła chłodu. Lizz było to obojętne, japonka zauważyła już dawno temu, że hrabianka była strasznie znieczulona na temperaturę, ona zaś odczuwała każdą, najmniejszą nawet zmianę, a przy dziesięciostopniowych skokach zwyczajnie zamarzała, dlatego ostatnie dni spędzała głównie przy kominku, z książką, herbatą i dokumentami, które musiała wypełniać w dbałości o interesy firmy.
Słońca leniwie podnosiło się zza drzew, oświetlając teren posiadłości. Biel śniegu odbijała słoneczne promienie, przez co wydawało się, że jest niezwykle jasno. Sebastian siedział na ławce przed posiadłością, tuż koło drzwi do kuchni i spokojnie sączył herbatę, chłonąc przyjemne widoki. Było wcześnie, zaledwie ósma rano. Służący wykonywali swoje obowiązki, konsekwentnie stosując się do obietnicy, że będą sprawdzać wywieszony na drzwiach rozkład. Dzięki temu demon miał od miesięcy dużo więcej spokoju. Co rano wychodził przed budynek, pił bezsmakowy napar i nastrajał się pozytywnie na kolejny dzień. Powrócił do rytuału, który przez ostatnie dziesięciolecia pracy wśród ludzkiej szlachty stał mu się niezwykle bliski.
Wyobrażał sobie, że czuje smak herbaty, że jego kubki smakowe reagują na ciecz, a całe usta wypełnia przyjemny, lekko gorzkawy posmak doskonałej mieszanki liści najwyższej jakości. Sam zapach napoju pozwalał mu dokładnie wyobrazić sobie, czego powinien doświadczać, choć sama idea odbierania bodźców smakowych w taki sposób wciąż była mu odległa. Jedynie ludzka krew, dusza i piekielne afrodyzjaki dawały mu podstawę do wyobrażeń o tym, co mogli czuć ludzie. W końcu w kwestii posiłków i napojów byli nad wyraz kreatywni. W żadnej innej dziedzinie nie wykazywali się aż taką finezją. Sztuka, muzyka, architektura, projektowanie ubrań – niewątpliwie potrafili odnieść na tych polach sukcesy warte wspomnienia nawet przez istoty piekielne, ale jednak nic nie mogło się równać z jedzeniem. Miliony przepisów, tysiące różnych ich odmian. Człowiecza wiedza pod tym względem była prawdziwą potęgą.
Demon dopił herbatę i wstał z ławki. Zdjął frak z oparcia, przywdział go i wrócił do środka. Odkąd jego pani zaczęła rehabilitację, musiała zmienić tryb życia. Wciąż lubiła kłaść się późno spać, ale ze względu na poranne treningi, była zmuszona zacząć udawać się na spoczynek nieco wcześniej. Początkowo było jej ciężko, ale z czasem przywykła. Jak do wszystkiego. Samotność, kalectwo, nauka, praca, tajemnice, a nawet jej fascynacja kamerdynerem – dawała radę podołać każdemu wyzwaniu, choć gdyby to ostatnie szło jej gorzej, Michaelis miałby dużo więcej rozrywki. Lubił bawić się jej kosztem, gdy po raz kolejny zauważał, jak zerkała na niego ukradkiem, gdy zdejmował marynarkę.
Gotowe śniadanie wylądowało na srebrnym wózki, a Sebastian jeszcze przez chwilę opierał się o blat, wyglądając przez okno. To był naprawdę piękny poranek, napawał jego serce ogromną nadzieją. Liczył na to, że jego pani poczuje się podobnie. W końcu zdecydował się opuścić kuchnię. Wraz ze śniadaniem dotarł pod drzwi sypialni nastolatki i zapukał trzykrotnie. Oczywiście nie usłyszał odpowiedzi, nawet nie łudził się, że będzie inaczej, zwyczajnie miał obowiązek to zrobić. Po chwili wszedł do wnętrza pokoju. Elizabeth spała słodko, zamotana w pościel. Spośród białego materiału, ozdobionego czarnymi i czerwonymi różami, wystawała wrzosowa, potargana czupryna. Dziewczyna po raz kolejny straszliwie wierciła się przez sen. Ostatnimi czasy ciągle tak robiła.
Michaelis uśmiechnął się pod nosem i rozluźnił krawat. Odpiął dwa górne guziki koszuli i upewniwszy się w lustrze, że spod koszuli widać kawałek jego obojczyka, podszedł do okna i wpuścił do pokoju trochę światła. Dźwięk rozsuwanych zasłoń wybudził nastolatkę. Mruknęła leniwie pod nosem i obróciła się w pościeli, po czym przetarła oczy i półprzytomnie spojrzała na służącego. Jej wzrok momentalnie spoczął na odsłoniętym skrawku jego ciała, a zamglony umysł dziewczyny dopiero po chwili skupił się na tym, co robiła. Zaczerwieniła się, gdy tylko zrozumiała, że znów się w niego wpatruje i zakryła twarz pierzyną.
— Jesteś okropny, Sebastian…! — jęknęła przeciągle.
Jego imię pozostawiło w jej ustach przyjemny, słodki posmak. Czuła, jak momentalnie robi jej się gorąco, kiedy dźwięk obcasów służącego stawał się coraz wyraźniejszy. Pochylił się nad nią, jego twarz znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od niej. Potem położył dłoń na jej ramieniu i lekko przesunął ją po ręce dziewczyny, zjeżdżając na żebra.
Oddech Elizabeth przyspieszył, zaczęła lekko drżeć i kurczowo ściskała kołdrę. Po chwili poczuła energiczne szarpnięcie. Demon ściągnął z niej kołdrę, odzierając swą panią z resztek prywatności.
— Czyżby było ci zimno, panienko? — zapytał rozbawiony, patrząc na zaczerwienione policzki i drżące wargi nastolatki.
Lizz podniosła się do siadu i spojrzała kpiąco na demona. Przeczesała włosy dłonią, a potem naciągnęła pierzynę z powrotem na nogi.
— Na to wygląda. Wiesz, że nie czuję tego aż tak. Trzęsę się, więc pewnie mi zimno, a to znaczy, że zaniedbałeś swoje obowiązki. To nie powód do radości — powiedziała urażona, ukrywając wstyd.
Demon klęknął przed nią, zwiesił głowę i ujął jej dłoń.
— Proszę wybaczyć, panienko. To się już więcej nie powtórzy — wyrecytował sztucznie wyuczoną regułkę, a potem podniósł się i podszedł do wózka, by podać dziewczynie posiłek. — Na śniadanie przygotowałem zimową owsiankę z orzechami i żurawiną. Do tego ceylon o smaku pomarańczy doprawiony delikatną nutą cynamonu.
— Już święta? — zdziwiła się nastolatka.
— Ależ skąd, dopiero koniec listopada, panienko. Do świąt zostało jeszcze trzydzieści dni. Do budowania śnieżnej armii dwadzieścia osiem. Proszę się nie denerwować — wyjaśnił, uśmiechając się serdecznie.
Dziewczyna mruknęła pod nosem i sięgnęła po łyżkę. Śniadanie wyglądało smacznie. Nie było w nim mięsa i wydawało się lekkostrawne, dlatego nawet nie zwlekała zbyt długo. Zabrała się za jedzenie, uprzednio zanurzając usta w gorącym naparze. Przypominał hrabiance o świętach. Sebastian wyraźnie próbował jej coś przekazać. Nie była tylko pewna, co takiego.
Michaelis w tym czasie poszedł przygotować szlachciance strój na kolejny dzień. Zdecydował się na długą, ciemnozieloną sukienkę z grubego materiału uzupełnioną czarnymi dodatkami. Lubił ubierać dziewczynę w ten kolor, uważał, że doskonale komponuje się z jej włosami. Dzięki temu wyglądała jak prawdziwy kwiat. W czerni wprawdzie też było jej do twarzy, ale osobiście zdecydowanie preferował nieco żywsze barwy. Elizabeth nie miała nigdy żadnych szczególnych wymogów względem swojej garderoby, tak długo, jak była wygodna, dlatego kamerdyner miał pełne pole popisu i chętnie to wykorzystywał.
— Już nie mogę — jęknęła hrabianka, odsuwając miskę z resztą owsianki na drugi koniec stolika.
Demon podszedł do niej, przewiesił sukienkę przez oparcie stojącego przy toaletce krzesła i zerknął na zawartość naczynia.
— Specjalnie przygotowałem porcję większą niż zwykle. Zjadłaś odpowiednio dużo, panienko — poinformował, uśmiechając się zadowolony.
Ostatnimi czasy po cichu zwiększał hrabiance porcje posiłków. Niewiele, by nie była w stanie się zorientować, ale z każdym tygodniem zjadała coraz więcej, nawet tego nieświadoma. Tego listopadowego poranka udało jej się wrócić do porcji śniadania sprzed jego zniknięcia, tym samym wraz z demonem odnieśli sukces.




11 komentarzy:

  1. Jjjeee jestem pierwsza! No dobra... Rizdział piękny. Yakie hejty pomiędzy dwoma istotami różnych nacji. Żadnych błędów nie zauważyłam... Co do Lizz: ona zaczęła jeść! ( tak Nami mam z tego powodu święto!)

    Dobraa to tyle musze iść do Killers. Uwierzysz , że to cuś co żyje szesnaście lat. Nadal jest chore. A najgorsze jest to że ja chyba się od niej zaraziłam!

    ~ Amelia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oops, to niedobrze xD. Zdrowiejcie tam :P. No Lizz je. W zasadzie z "ledwie wkładam cokolwiek do ust" doszła do "jak zjem pół porcji, to kupisz mi kucyka", ale to i tak duży progress po tym, co przeżyła :P.
      Dzięki za komcia :*. Do zobaczenia w następnym o raz jeszcze: zdrowia!

      Usuń
  2. Jjjeeezzzzuuuu zdycham! Ale jedyne co mnie dzisiaj icieszyło o 04:57 to rozdział! Wiesz tak się zastanawiam co by było gdyby Anasi się wściekł.... Enepsignos dlaczego chcesz mi zabić Lizzy? Tknij mi Rodeblack. To nawet wtedy ci nie pomoże Anasi. A tak rozdział swietny! Tylko... Dlaczego Jamie nie daje znaku zycia!? Martwię się! No to cóż do nast3pnego! ( a ja będe dalej zdychać przez bóle mieśni....)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo wyjechał do pracy i jest bardzo zajęty :P. Sebuś dobrze o to zadbał. Zresztà te rozdziały teraz to taki skrót był. Nie wiem, czy ogarnęliście, ale w trakcie tych kilku krótkich epozodów w różnych miejscach, w fabule minął kwartał mniej więcej xD.

      Usuń
    2. ZAPOMNIAŁABYM!!!
      Dziękuję za komentarz i zdrowia!

      Usuń
  3. Rozdział ciekawy.. że też Elizabeth ciekawi przebieg anielsko - demonich obrad ? No ale w końcu tu chodzi o jej życie, więc nie ma co się dziwić :D Życie w posiadłości toczy się zwykłym rytmem, święta coraz bliżej ciekawe czy będą takie jak te ostatnie co zbudowali całą śnieżną, bałwanową armię ( do czego ewidentnie nawiązywał Sebastian ) ;) Epignos nie ma prawa tknąć Lizzy, nie zgadzam się :( Ale widać, że bardzo kocha Kruka skoro tak się wściekłą na uwagę Michała :D A swoją drogą Kruk znów okazał swój geniusz w planowaniu ;) A co z Grellem, ostatnio przygotowywał jakąś armię Żniwiarzy :D Czy Shinigami również mają wziąć udział w bitwie ? I kto w końcu jest wrogiem ? Aniołowie którzy chcą uczynić z demonów niewolników czy Unduś ze swoimi tajemniczymi planami :/ ? Tyle tajemnic i tak mało odpowiedzi.. To zawstydzenie Lizzy podczas pobudki było takie kawaii a Sebuś spryciarz. Wie jakie są słabości jego pani i wykorzystuje to przeciwko niej diabeł jeden :D A cóż takiego zrobił Timmiemu Arthur ? A w ogóle co u naszego małego bohatera ? Pytam bo jestem do tyłu z rozdziałami choć i tak rozumiem więcej z fabuły niż dawniej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to się wszystko wyjaśni z Timmy'im i Arthurem jeszcze, spokojnie^^. Grell trenuje młodzików, na razie tyle. Akcja tego tomu POWOLI zbliża się do końca, choć nie będzie brakowało atrakcji. Mam nadzieję, że się spodobaja. Na pytania nie mogę oxpowiedzieć, no bo spoilery i w ogóle, ale wszystko będzie w swoim czasie!^^
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :*.

      Usuń
  4. Tak się cieszę, że wstawiłaś kolejny rozdział ♥ Dla mnie to pocieszenie, bo cały dzień leżę chora w łóżku, przynajmniej można coś poczytać. Zabrałam się za czytanie Róży od początku i widzę jak zmienił się twój styl pisania, jest lepszy ,sprawia on, że opowiadanie czyta się przyjemnie i jakie to uczucie pochłaniać kolejne rozdziały, a mieć wrażenie, że nigdy si ę nie skończą,dostrzegłam też to jak bardzo zmienił się Sebastian ."Do świąt zostało jeszcze trzydzieści dni, do budowania śnieżnej armii dwadzieścia osiem" czy Sebastian w ten sposób próbował przekazać Lizz informacje o zbliżającej się wojnie, że do niej zostało te trzydzieści dni ? To wydaje mi się takie dwuznaczne , ja tam też czekam na święta XD
    Do następnego rozdziału :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeee, jesteś już drugą osobą, która zauważyła zmianę stylu ostatnio. Jaram się <3. No ewoluowałam znacznie. Teraz, jak się czytam, to mnie nie skręca ze wstydu, ale jak wracam do tych dawnych rozdziałów... DZIZAS, BĘDĘ TO POPRAWIAĆ ROK.
      Sebuś jej w ten sposób próbował zasugerować coś innego, ale to się okaże już chyba w kolejnym, najdalej za dwa rozdziały.
      No a nowe są zawsze w soboty i środy :). Chyba że coś się dzieje, ale prswie nigdy nie omijam terminów, a nwwet gdyby, to daję znać, więc nie musisz się martwić^^. Róża będzie miała jeszcze cały piąty tom, więc przez najbliższy rok się raczej nie skończy xD. Nie wiem tylko, co będę pisać później... Zakończenie tego opka mnie przeraża, pewnie dlatego czwarty rozdział ma w tej chwili 350 stron, a miał mieć 300, a jeszcze co najmniej 50 muszę napisać xD.
      Do zobaczenia w następnym! ♡

      Usuń
  5. Kincia mi zdzarlo kurwa znowu T_T puaaaaaaacz T_T nie dość, że zimno i fon nie reaguje na mój dotyk, to jeszcze znowu T_T
    Miałaś dwa burżua: "Słońca leniwie podnosiło" bo może, vo na ziemię uciekli jedno z piekielnych slonc i są dwa, a żaden śmiertelnik nie był na tyle bystry, by to wyłapać. Tak samo, jak (juz nie będę kopiować, na fonie ciężko, nie zaryzykuje ponownej utraty komcia) wiózł sniadanke na "wózki". Bo mógł, jedna owsiankę i herbatkę na dwóch, a może trzech :)
    W ogóle tak ni teraz przyszło przyczepić się do czegoś. Twoja Lizz je albo lekkie sałatki, albo ciastka. Dzieki bogu, ze dostala teraz sałatkę, bo na pewno ma awitaminozę ;) Daj ty jej kiedyś zjeść coś porządnego ( schabowy xdddd wiem, ze ma traumę, ale czytając pięćset razy o lekkich sałatkach zaczyna sie pałać do nich nieuzasadnionym wstrętem).
    Anasi: Ebepsigos, kurwa, nie rob wiochy!
    Rafał: Michał, kurwa, nie zniżaj się do poziomu wiochy xd
    I taki jednak Sebastian zbyt lekkoduszny. Czyżby Lizz kopnęła go niechcący w twarz? To ważne, a on... Sprawia wrażenie, jakby pojął najważniejszą naukę ludzi śmiertelnych, carpe diem.
    Ej i loweczki za wspomnienie w przedmowie i nakreowanie mnie na kształt czepialskiej :-* Było mi milusio ♡ a prz okazji wyczuwam subtelną zachętę do komciania, taką lvl Kruk/Gabuś/Fafek *Rafał.
    Zimno mi w ręce!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahahahaha xD. Więc czuj się zachęcona.
      Rozmnażanie to moja druga ulubiona tendencja w popełnianiu błędów, zaraz za sowieniem wszystkiego. Mózg próbuje mi coś przekazać, tylko jeszcze nie wiem, co to takiego jest. Ale jak się dowiem, to będę wiedzieć xDDDD.
      Tag, Sebuś sobie troszkę pozwala, no ale co mu zostało? Niewiele ma przed sobą życia, jeszcze mniej ma co stracenia, co będzie sobie żałował xD.
      A Lizz... No cóż. Dobrze, że Cuę to wkurza, tak ma być. Bo ona nie zje schabowego, ona w ogóle ledwo je i to strasznie denerwuje Sebcia. Dobrze, że czytelników też, mogą się w niego wczuć. Sebuś i tak staje na głowie, żeby jej jakoś te witaminy zapewniać, ale to wcale nie jest łatwe jak się ma taką upierdliwą kontrahentkę xD.
      Anasi i Rafciu to takie dwa głosy rozsądku, w końcu ktoś musi ogarniać ten burdel xD.

      Usuń

.