środa, 19 października 2016

Tom IV, LXV

No więc urodzinki bloga coraz bliżej, Halloween coraz bliżej, a ja dalej nic nie mam. Urodził mi się w głowie pomysł, ale nie wiem, czy zdążę, trzymajcie kciuki, chciałabym się wyrobić xD.

A dziś świętujemy 150 000 wyświetleń bloga!

DZIĘKUJĘ!!! :*

Początkowo miałam nadzieję, że uda mi się JAKIMŚ CUDEM zebrać 100 000 do końca roku. Teraz się zastanawiam, ile do tego czasu się uzbiera. Ze 180? Zobaczymy! Wszystko w Waszych rękach. 
A od przyszłego rozdziału zacznie się krótki epizod, który stworzyłam, bo miałam ochotę. Powinno być nieco zabawnie, ciężko mi to obiektywnie ocenić, bo sama mam z tego przeogromną bekę xD.

Tymczasem miłego rozdziału! :*
==============================

Demon wpatrywał się w nią soczyście czerwonymi oczami. Jego twarz nie miała żadnego wyrazu. Nie był rozbawiony ani wściekły, zwyczajnie przerażał młodą hrabiankę. Pierwszy raz w życiu zrobiła mu coś takiego. Wobec nikogo nie powinna zachować się w tak ogromnie odzierający z godności sposób. Nie chciała! Nie o to jej chodziło, ale zbyt późno pomyślała o tym, że przecież nogi nie wróciły do pełnej sprawności i coś może nie pójść zgodnie z jej myślą.
Kamerdyner otworzył lekko usta i dotknął dłonią szczęki, upewniając się, że nic mu nie jest. Po chwili powiódł językiem po rzędzie górnych zębów i wyostrzył kły, wydając z siebie przerażające syknięcie.
— Sebastian…? — zapytała niepewnie szlachcianka.
Służący jednak nie odpowiedział. Delikatnie ujął stopę, która potraktowała go w tak niegodziwy sposób i przysunął ją do ust. Zaczął delikatnie oblizywać malutkie, chłodne palce, łaskocząc skórę nastolatki. Głuchy na jej pytania i krzyki, przesuwał język coraz wyżej, dopóki nie odnalazł niewielkiej ranki powstałej na skutek uderzeniem kończyną w jego ostre kły.
No tak, krew! – dotarło nagle do Elizabeth. Ta myśl nieco ją uspokoiła. Wiedziała przynajmniej, że kamerdyner nie był aż tak wściekły. Odezwała się w nim pierwotna rządza, od dawna nie miał okazji zasmakować jej duszy w taki sposób, nic dziwnego, że nie umiał się opanować. Z uśmiechem na ustach szlachcianka przypomniała sobie, jak ponad rok temu tak samo zachował się w kuchni. Tym razem również zamierzała postąpić tak, jak wtedy. Ufała swojemu kamerdynerowi, wiedziała, że w odpowiednim momencie powróci do zmysłów i nie pozwoli, żeby ucierpiała.
— Pij, Sebastianie — powiedziała radośnie, wyciągając rękę, by wpleść palce w jego kruczoczarne włosy.
Mężczyzna na chwilę uniósł głowę znad kończyny i spojrzał z wdzięcznością na swą panią, świdrując ją wzrokiem dwojga rubinowych oczu. Ich blask niemal oślepiał dziewczynę, ale zniknął, nim zdążyła do niego przywyknąć. Michaelis przyssał się do ranki, a Lizz czuła, jak powoli słabnie od utraty krwi. Nie pamiętała, by czuła się aż tak słabo ostatnim razem, coś musiało być inaczej. Widocznie spragniony demon nie był w stanie się powstrzymać i wypił nieco więcej. Z takiego draśnięcia? Jak on to robi?
Hrabianka położyła się na boku i w milczeniu czekała, aż służący skończy pić. Ssanie powoli zaczynało powodować ból, ale dla dobra bruneta milczała, skupiając się na dźwięku bicia własnego serca. Ufała Sebastianowi, ale nie powinien przesadzać, a chyba tym razem właśnie to robił. Nie wiedziała, czy powinna mu przerwać. Czuła się winna, dlatego nie reagowała, choć narastało w niej przekonanie, że musi mu przerwać. Widocznie się zatracił, zapomniał, że może ją zabić, zawładnięty pierwotnym głodem..
— Może już wystarczy…? — westchnęła w końcu, lekko poruszając nogą.
Demon odskoczył od niej jak oparzony, uderzając plecami w stojący za sobą wózek. Po jego twarz spływały stróżki krwi, oczy w dalszym ciągu lśniły niepokojącym blaskiem, a w ich wnętrzu hrabianka dostrzegła strach. Naprawdę się zatracił, lecz wystarczyło jedno jej słowo, by ponownie wrócił do pełni władz umysłowych i postąpił tak, jak powinien.
— Panienko, nic ci nie jest? — zapytał, dopadając do niej.
Położył dłoń na jej głowie, zmierzył puls, sprawdził oddech, a potem wyciągnął z kieszeni fraka bandaż i obwiązał nim stopę nastolatki.
— Nie, nic. Sebastian, ale wytrzyj się — odpowiedziała, śmiejąc się z nerwowo krzątającego się wokół niej mężczyzny.
Otarł twarz dłonią, brudząc rękawiczki posoką swojej pani. Zdjął je natychmiast i spalił w palcach, nie pozostawiając po nich nawet popiołu. Sięgnął do kieszeni po następne, ale Lizz powstrzymała demona, ciągnąc go za rękaw koszuli, póki zdobiący lewą dłoń znak kontraktu nie przylgnął do jej policzka.
— Już dobrze, uspokój się — powiedziała, całując symbol przymierza. — Nic mi nie jest, ale zdecydowanie powinieneś częściej pić moją krew, inaczej za którymś razem zwyczajnie mnie zabijesz.
— Nie mogę tego robić, panienko — odparł stanowczo Sebastian.
Delikatnie wyswobodził dłoń z jej objęć i założył rękawiczki, a potem w milczeniu ubrał nastolatkę do końca. Nie wyjaśnił, czemu swoim zdaniem nie mógł tego robić. Lizz nie widziała żadnych przeciwwskazać, a jednak demon wyraźnie nie chciał nawet o tym rozmawiać. Zrezygnowała więc, to nie było aż takie ważne. Poza tym stwierdziła, że kiedy wyzna mu uczucia i da przyzwolenie na to, żeby i on mógł zachowywać się w stosunku do niej tak, jak tego chciał – oczywiście tylko, kiedy byliby sam na sam – powinien zmienić nastawienie i wtedy otwarcie powie jej o wszystkim, co go trapi.
Wyobrażała to sobie w trochę zbyt wyidealizowany sposób, jakby krótkie zdanie: „Kocham cię, bądźmy razem.” miało zmienić całe ich dotychczasowe życie, a przecież świat nie działał w ten sposób. Dla niej jednak przyznanie się do uczuć było granicą, po której przekroczeniu wszystko powinno nabrać nowych kolorów. Minęło tak wiele czasu, odkąd go pokochała. Wraz z pierwszym dniem, kiedy ujrzała demona w swoim więzieniu, a ten uratował ją, wymordowując wszystkich, którzy stali na drodze, w sercu Elizabeth zrodziło się niezwykle silne uczucie. Przetrwało wszystko: jego ciągłe tłumaczenia, że nie może go kochać, rozłąkę, kłamstwa, stratę, zdradę. Nie było już chyba niczego, co mogłoby zabić w niej miłość. Nawet kiedy straciła pamięć, uczucie ponownie znalazło drogę, by podbić jej serce. Bez względu na wszystko wiedziała, że jest na to skazana. Sebastian Michaelis stał się częścią jej samej. Istotą, bez której nie potrafiłaby istnieć, a nawet gdyby znalazła w sobie tyle sił, byłaby jeszcze większą kaleką niż kwartał wcześniej, tym razem jednak bez nadziei na poprawę swego stanu. Czasem zastanawiała się tylko, czy demon zdawał sobie sprawę, jak bardzo ją w sobie rozkochał.
Do końca dnia kamerdyner znów patrzył na hrabiankę w ten dziwny, zmartwiony sposób. Winą za to obarczała tym razem incydent z pokoju treningowego, choć nie była do końca przekonana, że to był jedyny powód jego zmienionego nastroju. Wciąż miała w pamięci sprawę, o której „nie musiał jej jeszcze mówić, bo wszystko było pod kontrolą”. Uważała, że to niezwykle idiotyczna wymówka, ale widząc, jak zależało mu na zachowaniu sekretu, odpuściła. I tak, gdyby sprawa była naprawdę poważna, niewiele mogłaby zrobić. To, że wreszcie mogła poruszać się samodzielnie po domu, bez obaw, iż w każdej chwili przyjdzie jej dostąpić zaszczytu audiencji twarzy u wielmożnej podłogi, nie oznaczało, że wróciła do dawnej świetności. Spodziewała się, iż może to zająć jeszcze sporo czasu, o ile kiedykolwiek będzie w stanie powrócić do tego, co było.
Michaelis całe popołudnie unikał Elizabeth. Smak jej krwi obudził uśpione w demonie żądze, przypominając o doskwierającym mu, ogromnym głodzie, z którym zmagał się od lat. Kiedy dziewczyna zaproponowała, by regularnie raczył się jej krwią, odmówienie graniczyło z cudem, lecz wiedział, że jeśliby się zgodził, w krótkim czasie doprowadziłoby to do kolejnego zachwiania zdrowia hrabianki, a on zwyczajnie się by się uzależnił i nie byłby w stanie przestać. Ten idealny, słodki zapach czystości skąpanej w niewyobrażalnym cierpieniu działał na niego z taką siłą, że już nawet sam widok szkarłatnej cieczy całkowicie podbijał jego umysł. Nie potrafił skupić się dobrze na niczym innym. Wykonywał swoje obowiązki nienagannie – jak zwykle zresztą – lecz cały czas przed oczami widział rozciętą skórę i niewielką kroplę na bladej, kruchej stopie ukochanej.
— Panie… Sebastianie? — mruknął niechętnie Tai.
Chłopak ze wszystkich sił starał się traktować Michaelisa tak samo, jak dotąd, lecz ze względu na wszystko, czego się o nim dowiedział, było mu ciężko. Przy współpracownikach dawał radę udawać, a że nie mieli pojęcia, iż coś mogło być nie tak, ich uśpiona czujność działała na jego korzyść… Lecz kiedy zostawał z kamerdynerem sam na sam, nie potrafił, i nawet nie chciał, dalej odgrywać swej roli.
W kuchni zjawił się z konieczności – według rozpiski z obowiązkami wieczorem miał znieść do spiżarni skrzynki ze świeżo zerwanymi pomidorami, które hodowali w szklarni. Zgodnie z tym samym harmonogramem Sebastian również miał tutaj być. Służący mógł chociaż przygotować się mentalnie na spotkanie, ale nie sądził, że zamyślony demon zajdzie mu drogę do drzwi i przez pięć minut będzie kroił kalarepę, zupełnie nie słysząc jego wołania. Kiedyś pewnie by go to nie zdziwiło, uznałby, że doskonały kamerdyner zwyczajnie skupia się na swojej pracy, ale ze względu na prawdziwą tożsamość Michaelisa, ten widok tego wydał się chłopakowi niepokojący.
— Tai — oświadczył niezwykle odkrywczo lokaj. — Przyszedłeś zanieść warzywa, wybacz. Zdaje się, że ci przeszkodziłem — dodał z uprzejmym uśmiechem na ustach.
Chłopak jednak nie podzielał jego dobrego nastroju, mruknął jedynie pod nosem i zszedł po schodach na dół. Co chwilę oglądał się na drzwi, które specjalnie zostawił uchylone, obawiając się, że z jakiegoś powodu Sebastian postanowi go tu zamknąć. W końcu był demonem, nie był głupi, na pewno widział niechęć bijącą z oczu podwładnego. Poza tym, po wszystkich słowach, które padły z ust chłopaka na strychu, byłoby dziwne, gdyby potwór nie zamierzał się zemścić.
Michaelis jednak nie spełnił oczekiwań nastolatka. Kiedy ten wrócił na górę, kamerdyner dalej kroił warzywa, przygotowując mieszankę na zupę, którą najwyraźniej planował wyleczyć podziębione towarzystwo. Przelotnie spojrzał na podwładnego, kiedy ten opuszczał spiżarnię, i miał zamiar go zignorować, kiedy jednak odezwała się w nim wewnętrza potrzeba upewnienia się o lojalności służącego.
— Tai, poczekaj — powiedział pozornie spokojnie, lecz w jego głosie bez trudu można było wyczuć nieznoszącą sprzeciwu nutkę, skrytą w przyjaznym, melodyjnym tonie.
— Muszę jeszcze podlać rośliny, a za godzinę…
— Rośliny nie znają się na zegarku, kilka minut nie zrobi im różnicy.
— Skoro tak pan mówi… — westchnął zrezygnowany nastolatek.
Niepewnie powłóczył nogami do stołu, klapnął ciężko na krzesło i nerwowo kręcąc beczkę palcami, przyglądał się, jak odziane w śnieżnobiałe rękawiczki dłonie demona zręcznie operują nożem. W pewnej chwili mężczyzna chwycił za rękojeść, kierując ostrze w stronę chłopaka, a kiedy ten wzdrygnął się niepewnie, Michaelis zachichotał złośliwie i odłożył ostrze na blat. Nie planował w końcu zabijać służącego, chciał tylko odrobinę się rozerwać.
— Rozumiem, że jest ci ciężko. Chciałbym jednak, żebyś wiedział, że z mojej strony nie musisz się niczego obawiać. Tak, jak powiedziała księżniczka, jestem wierny panience Elizabeth, a jej rozkaz jasno mówi o tym, że nie mogę skrzywdzić żadnego z was — wyjaśnił, podchodząc od chłopaka.
Oparł dłoń na stole tuż przy ramieniu nastolatka i przeszył go wzrokiem, a potem zupełnie swobodnie odsunął krzesło i usiadł naprzeciwko Taia. Chłopak prychnął pogardliwie pod nosem i skrzywił się, ukrywając dłonie w rękawach nieco przydługiej marynarki.
— To ma mi poprawić nastrój? Potwór nie odbierze mi życia, bo jego pani mu zabroniła? Jak, na Boga, miałoby mi to w czymkolwiek pomóc?
— Rozkaz kontrahenta jest dla demona absolutny. Jeśli go nie posłucham, złamię zasady kontraktu i panienka Elizabeth będzie wolna, a ja nie będę mógł pożreć jej duszy, nawet gdybym pragnął ją wykraść.
— I mówi mi to… pan, żeby? — zapytał kpiąco nastolatek.
— Pomyślałem, że to ci w jakiś sposób ulży. Tak, jak już zdążyłeś się dowiedzieć, nie znałem uczuć przez całe swoje życie. Dla demona to coś nienaturalnego, jeśli w żaden sposób ci to nie pomogło, jest mi przykro. Powiedz, co powinienem zrobić, by zyskać twoje zaufanie.
— Nic! Nie zamierzam ufać wyklętemu przez Boga! — Chłopak odsunął się nerwowo, prawie przewracając krzesło.
Kuchnię rozdarł nieprzyjemny dźwięk metalowego zakończenia nóżki siedzenia rysującego podłogę. Sebastian pokręcił głową z dezaprobatą, a Tai ze wszystkich sił starał się nie wybuchnąć. Ze złości jego oczy zaszły łzami, a całe ciało zaczęło mimowolnie drżeć, za nic nie chcąc podporządkować się rozkazowi właściciela zmuszającemu je do spokoju.
Nie rozumiał, jak Michaelis mógł być aż taki głupi. Spędził z nimi tyle lat, nawet jeśli nie potrafił w pełni zrozumieć emocji, nastolatek był pewien, że zwyczajny zdrowy rozsądek wystarczał, by dojść do sedna. Demon jednak wydawał się teraz bardziej ograniczony niż kiedykolwiek. Patrzył na niego ze szczerym zdziwieniem, zupełnie nie mogąc zrozumieć, co go tak denerwowało.
— Oni ci ufają. Jeanny, Thomas, nawet Frederic. Oni wszyscy wierzą, że jesteś człowiekiem, ich przełożonym, liczą na ciebie! Zawsze uważaliśmy cię za członka rodziny. I teraz myślisz, że obłudne zapewnienie, że mnie nie zabijesz, bo nie pozwala ci na to jakiś nadprzyrodzony tatuaż, sprawi, że wszystko wróci do normy?! Zdradziłeś nasze uczucia! — krzyknął Tai, nie dając rady dłużej się powstrzymywać.
Obawiał się, że zwracanie się do Sebastiana w tak bezpośredni sposób, na dodatek szorstkimi słowami, tym razem będzie miało swoje konsekwencje, ale jego żal i poczucie zdrady były silniejsze niż zdrowy rozsądek, który podpowiadał, by dał potworowi to, czego chce, i odszedł.
— Zdradziłem wasze uczucia? — zapytał zaskoczony demon. — Chyba nie do końca rozumiem. Co więc powinienem zrobić?
— Powinieneś szczerze nie chcieć nas zabić, bo ci na nas zależy! Jak na rodzinie. Ale ty tego nie zrozumiesz, skąd demon miałby wiedzieć, co to rodzina!
— Wprawdzie miałem ojca, matkę, a nawet rodzeństwo, ale sądzę, że nasza relacja w niczym nie przypomina tej, o której mówisz — zastanawiał się na głos Michaelis.
Kciukiem i wskazującym palcem lewej dłoni chwycił się lekko za podbródek, a z jego ust wydobyło się ponure mruknięcie. Próbował porównać wiedzę na temat ludzi, zdobytą przez wieki, z emocjami, które czuł. Przez to, że przestał być obojętny, całe rzeczywistości uczenia się o ludziach poszły na marne. Emocje upośledzały jego sposób myślenia. Przestał polegać na umyśle, chciał ufać uczuciom, ale one jedynie go zwodziły. Dlatego odciął się od nich na chwilę, z niezwykłym trudem osiągając całkowity spokój umysłu, i racjonalnie wytłumaczył sobie sytuację. Po chwili milczenia uśmiechnął się w ten uprzejmy, wyćwiczony sposób i zdjąwszy z dłoni rękawiczkę, wyciągnął do chłopaka rękę w geście pojednania..
— Nie wiem, czy mi uwierzysz, ale po dogłębnej analizie swojego stanu ducha doszedłem do wniosku, że naprawdę nie chcę was zabijać. To zbyt kłopotliwe. Musiałbym znaleźć nową służbę, poza tym panienka Elizabeth jest do was bardzo przywiązana, a ja… Cóż, chcę być szczery, nie będę kłamał, że was kocham. Jesteście niekompetentni, irytujący i stwarzacie mnóstwo problemów, ale spośród ludzi, których znam, jesteście najbliżsi określenia was moimi przyjaciółmi. Sądzę, że gdyby was zabrakło, przez jakiś czas dostrzegałbym wasz brak i melancholijnie wspominał was przy herbacie, tak, jak robię to czasami, myśląc o służących z poprzedniej posiadłości, w której przyszło mi służyć — wyjaśnił niezwykle rozlegle dumny ze swojej szczerości.
Tai musiał zrozumieć, że nigdy nie będzie taki, jaki chcieliby, żeby się stał. Nie potrafił tęsknić, lubić i kochać – te emocje były zarezerwowane jedynie dla Elizabeth. Nawiązanie prawdziwej więzi z człowiekiem mimo wszystko było dla niego w dalszym ciągu nieosiągalne. Nie zmieniało to jednak faktu, że gdyby stracił czwórkę podlegających mu ludzi, nie przeszedłby wobec tego tak obojętnie, jak kiedyś. Dla Sebastiana było to uczucie najbliższe ludzkiej przyjaźni, jakie był w stanie sobie wyobrazić Poza tym sam fakt, że nastolatek niejako wymagał od niego tych emocji, zwyczajnie go dziwił. Nie zdawał sobie sprawy, że wspólne mieszkanie i praca musi zobowiązywać ludzi do zażyłości. Nie raz widział, jak pracujący ze sobą przez dekady w jednej chwili zdradzali się w imię pieniądza. Ludzka psychika była niezwykle skomplikowana w porównaniu do zwierzęcej. Istniało zbyt wiele wpływających na nią czynników, których nie był w stanie przewidzieć w każdej sytuacji. Sebastian zawsze potrafił zachować pozory, umiał zareagować odpowiednio w towarzystwie, wyczuć, czego oczekuje od niego zalecająca się kobieta, a czego dumny hrabia. Jednak przy nawiązywaniu bliższych znajomości jego obłuda szybko wychodziła na światło dzienne. Całe tysiąclecia zajęło mu doszlifowanie swej gry tak, by zachowywać odpowiedni dystans, jednocześnie nie wzbudzając podejrzeń. Wszystko po to, by żaden człowiek nie domyślił się, że kłamał, wszak mieli w sobie taką zdolność, której źródła nie potrafił się doszukać. Widocznie leżała w gestii ludzkiego instynktu, a z tym demon nie potrafił wygrać.
— To… Za mało, panie Sebastianie — westchnął nastolatek.
Chociaż był wściekły na demona, doceniał jego wyznanie. Nie zmieniało ono jednak faktu, że od kogoś, z kim pracował tyle lat, wymagał więcej. Zresztą nawet nie chodziło o niego. Jeanny i Thomas byliby załamani, gdyby poznali prawdę. Nie tę o tożsamości Michaelisa, lecz o jego stosunku do nich. Traktowali go jak przyjaciela, mentora, a byli mu w rzeczywistości obojętni. Tai nie pojmował, jak można nie czuć, nie był w stanie wykazać się takim zrozumieniem jak Tomoko ani tak ślepą wiarą i miłością, jaką darzyła Sebastiana Elizabeth. Był w stanie jedynie żywić w sercu żal i złość, które motywowały go, by nie zdradzić prawdy reszcie służby. Wmawiał sobie, że w ten sposób dba o ich dobro, choć chwilami nie był pewien, czy zatajanie przed nimi prawdy, nie stawia go w równie złym świetle, co samego demona.

— Muszę wracać do pracy — dodał i nie patrząc na przełożonego, opuścił kuchnię.




8 komentarzy:

  1. I paaaac, pierwsza <3 bo nie będę się denerwować autobusem.
    Powiem ci, że mi to trochę niewygodne, bez znaczenia, gdzie Lizz skaleczyła stopę o Sebastiana. Jeśli demon trzymał jej nogę, bawiąc się w lizanie ipt, to gdy położyła się na bok kończyna była nienaturalnie wykręcona. A jeśli była skaleczona na boku na samym początku, to demon trzymał ją wykręconą, a w to nie uwierzę. Podsumowując: leżenie na boku było złe. Gdyby leżała na plecach, byłoby ok.
    Sebastian chyba liczył na rozmowę z Taiem, ale on się zachowuje tak wybitnie ograniczenie... Chociaż nie ukrywam, że krojenie przez pięć minut kalarepy było urocze <3 Tak samo, jak nerwowa krzątanina, bo podjadł Lizz i palił rękawiczki bo ojojoj, nie wypada.
    I ja chcę bekę nooooo <3 Napędziłaś mi smaku, tak że powoli nie mogę się już doczekać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Beka zacznie się już w sobotę! WRESZCIE! Bo ja zapomniałam wtedy, że jeszcse ten treningni stopa.
      Co do stopy. Tak, mogłabyś mieć rację, przy założeniu, że Sebastian to wrośnięty w ziemię kołek i nie może się poruszyć. Jeśli ona położyła się na boku, to wystarczy, że on się w trakcie nieco przesunął i mógł pić dalej. Ona go uderzyła w zęby, siedząc przed nim, więc rana jest z przodu stopy, gdzieß przy palcach. Nawet gdyby leżała na boku i miała nogę swobodnie bokiem, wciąż mógłby się do niej przyssać, wystarczy, że obróci lekko głowę. No ale nie będę pisać aż tak szczegółowo, bo wtedy tom miałby miliony mone... stron! XD
      Sebuś zawieszający się jak stara winda 98 nad krojeniem kalarepy to moja ulubiona scena tego rozdziału xDDDD. A wczorah napisałam coś, przy czy. Bezsensu puakauam. Ciekawe, czy Wy też będziecie xD.

      Usuń
  2. A miałam takiego długiego komcia! Ale dobra.. Rozdział świetny jak zawsze! Ale dzisiaj kruciótko bo za chwile mam lekcje. Aa i zanim zapomnę wyłapałam kilka literówrk , i poza tym świetnie. Nawet nie masz pojęcia jak mnie rozbawiłaś tą kruvhą małą stópką i wielmążną podlogą. Aaaa a Sebcio jaki bezpośredni ,, A może tak wyciągnę do niego rękę , tak tak to fobry pomysł!,, . Czekam z niecierpliwością na następny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej no kurde... A ja tak się starałam i tag bardzo byłam pewna, że literówek nie ma. Jak ja to omijam... To już przestaje być zabawne xD. Człowiek sie stara, a wychodzi jak zwykle. Chyba zacznę robić dwie bety, tylko nie wiem, kiedy się z tym niby wyrobię xD.
      Tag, wielmożna podloka w swej nieocenionej łasce tegoż dnia była niezwykle bezkonfliktowa xD.

      Usuń
  3. Aaa właśnie ilr Lizzy ma lat piętnaście czy szesnaście?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz już szesnaście. Po w trakcie trgo kwartału, który minął, miała urodziny :P.

      Usuń
  4. Rozdział cudowny jak zawsze <3 Myślałam, że Sebastian będzie na Lizz zły czy coś, a tu coś takiego ! Nie spodziewałam się takiej sceny...picie krwi, ach te wampirze klimaty <3 Przypomniał mi się moment z pierwszego,czy tam drugiego tomu jak Lizz rozcięła sobie rękę w kuchni, a Sebastian wypijał jej krew te stare czasy :D Tylko szkoda mi tego jak Tai go potraktował ,mam nadzieję, że kiedyś go zaakceptuje i pogodzi się z tym, że jest demonem.
    Pozdrawiam i do następnego rozdziału :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze Ci się przypomniało! Bo napisałam tę scenę po tym, jak publikowałam na wattpadzie rozdział z tą rozciętą ręką (drugi tom^^) i pomyślałam, że dawno nic podobnego nie było, a że mam fetysz krwi, to niech się pojawi :P.
      A Sebuś nie był zły, bo dla niego takie kopnięcie to bic. W porównaniu z tym, co czasem go spotyka, to jak ugryzienie komara. A Lizz nie chciała go bezczelnie kopnąć w twarz i czuł, że szczerze się przeraziła. Jak więc miałby się na nią złościć? No właśnie, nie mógłby xD.
      Również pozdrawiam i do zobaczenia :*.

      Usuń

.