niedziela, 2 listopada 2014

IV


Pierwsze promienie zaspanego słońca budziły świat do życia, ogrzewając go delikatnie życiodajnym ciepłem. Przyroda powoli zaczynała wracała do życia, szykując się na kolejny dzień. Słoneczny, angielski poranek wyglądał jak zwykle majestatycznie. W posiadłości Roseblack było cicho, wszyscy pogrążeni byli jeszcze we śnie. Wszyscy oprócz niego. Ciemnowłosy, wysoki mężczyzna siedział z filiżanką herbaty w dłoni na dworze, przy stoliku tuż za ścianą kuchni. Z uśmiechem na twarzy sączył napar, delektując się spokojnym porankiem. Nie pamiętał już nawet, kiedy zaczął raczyć się ludzkim napojem z taką przyjemnością.
Praca lokaja była wymagająca. Demon był pierwszą osobą, która wstawała. Budził wszystkich służących, przygotowywał śniadanie oraz poranną herbatę dla swojej pani. Prasował gazetę, opracowywał plan dnia. Mało był chwil, kiedy mógł rozkoszować się ciszą i spokojem. Jak, raptem trzy osoby, mogły sprawiać tyle problemów i tworzyć tyle hałasu? Zdążył już zapomnieć. Upłynęło trochę czasu nim znów mógł poświęcić się pracy kamerdynera. Pracy, która chociaż zdaniem wielu uwłaczała demonowi, dawała mu satysfakcję. Już kilkaset lat temu zbrzydł mu żywot potwora uganiającego się za zwyczajnymi duszami biedaków rządnych przyziemnych przyjemności. Wolał poświęcić swój czas, pielęgnując jedną, szczególną duszę. Im dłużej czekał na posiłek, tym jego smak stawał się bardziej niezwykły, jedyny w swoim rodzaju, dający większą satysfakcję. Rozkosz, jaka towarzyszyła mu podczas pożerania odpowiednio przyrządzonej duszy, była nieopisana. Przypomniał sobie poprzedniego pana. Delikatny uśmiech na jego twarzy ustąpił miejsca zadumie. Czasami mu go brakowało. Nie żałował, w końcu do tego dążył przez tamte lata, taki był ich kontrakt i oboje doskonale o tym wiedzieli. Jednak chwilami, gdy patrzył na swoją panią, widział jego twarz. Chociaż była kimś zupełnie innym, siła jej duszy, jej smak i rosnąca potęga, przywodziła na myśl przyjemne wspomnienia. Śmiech, złość, wzajemne złośliwości.
 – Paniczu… – powiedział cicho, spoglądając prosto w słońce, a na jego twarzy znów zawitał uśmiech.
Przez ostatnie lata zaczynał stawać się naprawdę sentymentalny, jednak godził się z tym. Taka była kolej rzeczy, nikt nie pozostaje niezmienny przez wieczność, nawet takie potwory jak on.
Dopił herbatę, wstał i poszedł do kuchni. Najwyższa pora zacząć przygotowywać posiłek dla panienki. Wiedział, że dziewczyna była bardzo wybredna, nie lubiła jeść, pokarm z trudem przechodził jej przez gardło. Był to dla niej przymus, nie przyjemność, dlatego zawsze starał się jej dogodzić, by jedzenie było możliwie najmniejszą torturą. Lekka sałatka z pomidorami i ogórkiem, świeże bułeczki i delikatny twaróg, który sam przygotował. Wszystko udekorowane koperkiem, posypane aromatycznymi ziołami. Posiłek prezentował się cudownie.
– Miau. – Usłyszał nagle.
– Co? – zapytał sam siebie, rozglądając się wokół. Chwycił małą, metalową miseczkę, nalał do niej mleka i jak błyskawica pobiegł przed posiadłość, gdzie zobaczył małego, czarno-białego kotka o złocistych oczach.
– Jesteś taka piękna. Ta idealna sierść, miękkie poduszki, ostre pazury… – mówił, tuląc do siebie zwierzątko.
Po chwili puścił kotkę, odchrząknął i otrzepał ubranie z sierści. Uśmiechnął się, przymykając oczy i wskazał zwierzęciu miskę, a ono ochoczo podeszło do niej i cicho mrucząc, zaczęło pić. Sebastian spojrzał na zegarek. Siódma czterdzieści , to dawało mu jeszcze godzinę nim pójdzie obudzić Lizz. Poszedł więc do pokoju służby, by obudzić Taia i Thomasa. Z Jeanny nie było tego problemu. Jedno, co mógł powiedzieć o pokojówce, to to, że była punktualna i braki umiejętności nadrabiała mnóstwem ciężkiej pracy. W drodze do sypialni męskiej części służby słyszał upadające na podłogę przedmioty, co znaczyło, że dziewczyna już szykowała się do pracy.
–– Tai, Thomas, wstawajcie. Praca czeka! – krzyknął, odsłaniając okna, by wpuścić do pomieszczenia trochę słońca. Służący leniwie przewrócili się w łóżkach.
– Tak jest, Panie Sebastianie – odpowiedzieli zaspanymi głosami.
– Thomas, przygotujesz mięso na dzisiejszy obiad, Tai – zajmiesz się drzewami owocowymi. – Rozdzielił podwładnym zadania. Nagle do pokoju wpadła Jeanny i upadając tuż pod nogami lokaja, oblała jego buty wodą z wiadra. Zirytowany mężczyzna dotknął palcami swojego czoła i westchnął z dezaprobatą.
– Jeanny, posprzątaj ten bałagan, a potem wyczyść podłogi na piętrze. I nie biegaj po posiadłości, tyle razy ci powtarzałem.
– T…tak jest, Panie Sebastianie. – Dziewczyna podniosła się z podłogi i skinęła głową, czerwieniąc się ze wstydu niczym burak.
~*~
Wybiła godzina dziewiąta. Zgodnie z instrukcjami, ubrany w czarny frak, przystojny kamerdyner wszedł do pokoju młodej hrabianki, pukając przedtem do drzwi. Zrobił to jedynie dla zasady. Oczywistym było, że nie usłyszy żadnej odpowiedzi, dziewczyna nie miała zwyczaju wstawać przed jego przybyciem. Każdego dnia, punktualnie o wyznaczonej godzinie, mężczyzna przynosił jej śniadanie oraz gazetę. Tak też zrobił dzisiaj.
– Dzień dobry panienko, pora wstać. Na dzisiejsze śniadanie przygotowałem lekką sałatkę, świeże bułki prosto z naszego pieca oraz domowej roboty twaróg. Do śniadania oczywiście herbata, dziś Ceylon Jacksona. – Postawił posiłek przed zaspaną dziewczyną, po czym podszedł do okna i rozsunął zasłony.
– Dzień dobry, Sebastianie – odpowiedziała pogodnie, uśmiechając się do niego. Popatrzyła na śniadanie i wzięła do ręki porcelanową filiżankę. – Bardzo ładna.
– To z twojej ulubionej kolekcji. Pomyślałem, że będzie pasowała do dzisiejszej pogody – wyjaśnił, stając obok niej.
Elizabeth zerknęła w stronę okna na bezchmurne, jesienne niebo.
– Masz rację, pięknie dziś. – Przyznała mu rację. Upiła łyk herbaty i odstawiła filiżankę na przenośny stolik, który mężczyzna postawił tuż przed nią. – Mmm, naprawdę dobra – skomentowała cicho. Wzięła do ręki widelec i z lekkim wahaniem nadziała na niego liść sałaty i małego, koktajlowego pomidora. Włożyła zawartość widelca do usta, pogryzła dokładnie i połknęła.
 – Dobrze się spisałeś, śniadanie jest przepyszne. – Znów uraczyła go komplementem.
Demon popatrzył na nią podejrzliwie i skinął głową w podziękowaniu.
– Czy wszystko w porządku? – zapytał po chwili.
– Czemu pytasz? – Spojrzała na niego ponownie, trzymając sztuciec w ustach.
– Panienka wybaczy, ale wczoraj…
– To było wczoraj, musimy o tym rozmawiać? Nie bądź bezczelny – uniosła się. – Doprawdy, wystarczy przez chwilę być miłym, a od razu zaczynasz sobie pozwalać  – złościła się dalej.
Lokaj zaśmiał się pod nosem.
– Oto moja panienka.
– Jaki dzisiaj plan dnia? – Urażona zmieniła temat.
– Po śniadaniu, o godzinie wpół do jedenastej, lekcja tańca, następnie nauka gry na fortepianie. Popołudnie ma dziś panienka wolne. Nauczyciel jest jednak chory i nie udało się zorganizować zastępstwa, dlatego pozwolę sobie poprowadzić zajęcia. Może być panienka pewna, że posiadam odpowiednie kwalifikacje – powiedział wyniośle.
– Nie wątpię. – Skrzywiła się niezadowolona.
Wiedziała dobrze, jak będą wyglądać te lekcje. Cztery godziny niesamowitych tortur i średniowiecznych metod, które chociaż niewątpliwie przynosiły skutek, dla ucznia były niesamowitym utrapieniem. Wolała jego treningi walki, tam ten rygor zdecydowanie bardziej jej odpowiadał.
– Jeszcze jedno. – Przypomniał sobie lokaj. – To przyszło dziś rano. – Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął list opatrzony królewską pieczęcią.
Podekscytowana czerwonowłosa wyrwała kopertę z jego dłoni. Niecierpliwie rozerwała ją i łapczywie zaczęła czytać zawartość.
– Blablabla… blebleble… Tak! – krzyknęła radośnie.
– Jeśli można spytać, co się stało? – Zaintrygowany demon przysunął się do swojej pani.
– Królowa chce, żebyśmy rozwiązali dla niej sprawę! – mówiła z szerokim uśmiechem na twarzy. – W ciągu ostatnich kilku tygodni zginęło wiele młodych dziewczyn. Yard nie wie, co robić. Jedynym podejrzanym jest  Joanie Marlyn Holme. Organizuje wielkie bankiety dwa razy w tygodniu, w te same dni dziewczyny znikają bez śladu. Dziś wieczorem odbędzie się kolejny, mamy zbadać i rozwiązać tę zagadkę. – Spoważniała, podając demonowi szczegóły sprawy. – W takim razie będziemy musieli przełożyć lekcje na kiedy indziej. – Skorzystała z okazji, by się wykręcić, jednak trzeźwemu umysłowi lokaja nie mógł umknąć fakt, że:
– Bankiet zaczyna się wieczorem. Spokojnie zdążymy. – Odsunął się z powrotem. – Wrócę za dwadzieścia minut i pomogę się panience ubrać. – Pokłonił się i wyszedł.
– Dzięki. – mruknęła zrezygnowana.
~*~
Dokładnie dwadzieścia minut później w pokoju szlachcianki rozległo się pukanie. Jej kamerdyner, jak zawsze punktualny, przyszedł wykonać swoją powinność.
– Wejdź.
Mężczyzna otworzył drzwi i posłusznie wkroczył do pomieszczenia. Popatrzył na swoja panią, nieumiejętnie zakładającą na siebie zwiewną, granatową sukienkę.
– Czy nie mówiłem, że ci pomogę, kiedy wrócę? – zapytał, śmiejąc się pod nosem z nieporadności kruchej dziewczyny.
Zbliżył się do niej i odwrócił plecami do siebie. Rozwiązał sznurek sukni i zaczął układać ją na właścicielce. Ta, z obrażoną miną prychnęła pod nosem i stanęła bez ruchu, by pozwolić mu skończyć poprawiać ubranie.
– Dobrze… – powiedział i odsunął się, dając do zrozumienia, że wszystko jest już w porządku.
Odwróciła się przodem do niego. Zdmuchnęła opadający na twarz kosmyk włosów. Popatrzyła za służącego, by zobaczyć swoje odbicie w lustrze toaletki i uśmiechnęła się łagodnie, podobnie jak on. Lubiła stroje takie jak ten, właśnie dlatego zaczęła ubierać się sama, nim Sebastian stwierdziłby, że nie wypada jej pokazywać się tak przed nauczycielem, nawet jeśli tym razem byłby to tylko on. Niekrepująca ruchów, zwiewna sukienka, która mimo całej swojej niestosowności dla hrabianki jej pokroju, sprawiała, że wyglądała przeuroczo. On także to widział. Mimo tego, że wciąż była trochę zbyt chuda, to ubrana w odpowiednią kreację przyciągała wszelkie spojrzenia, sprawiając niemal niemożliwym oderwanie od niej wzroku. Delikatna, blada cera, nieśmiały uśmiech, gładkie dłonie. Jej ciało zachowywało idealne proporcje, jakby była dopracowywanym przez lata dziełem sztuki. Gdyby tak lubowała się w bogato zdobionych sukniach, podobnych do tych, które produkowała jej firma, nie mogłaby opędzić się od adoratorów[N1] . Z drugiej strony, tak było lepiej, ostatnimi czasy w mieście i jego okolicach zaroiło się od wszelkiej maści kryminalistów. Dużo trudniej byłoby dbać o jej bezpieczeństwo. Ukrywała swoje prawdziwe piękno, pod niewyszukanymi kreacjami, chowała blask swojej duszy pod pozorami zwyczajności. Ludzie, rodzą się w kłamstwie i pielęgnują je w sobie przez całe życie.
– Sebastian! – Krzyk dziewczyny przywrócił go na ziemię. – No naprawdę, co się z tobą ostatnio dzieje? – irytowała się.
– Najmocniej przepraszam, twój oszałamiający blask, na chwilę przyćmił mój umysł – odparł, kładąc dłoń na piersi i spojrzał głęboko w błękitne oczy swojej pani, uśmiechając się złośliwie.
Wiedział, że tego typu komplementy niezwykle ją krępują.
– Co ty… Nieważne! Możesz odejść – warknęła, czerwieniąc się.
– Yes, my lady.
~*~
Stukot obcasów niósł się echem przez całą posiadłość. Szczęk otwieranych drzwi, trzask. Czerwonowłosa pochyliła się, by uspokoić oddech.
– Ekm… – Niezadowolone chrząknięcie loka… Nauczyciela, nie zwiastowało niczego dobrego.
– Przepraszam! – krzyknęła nerwowo, nieznacznie pochylając głowę.
– Cóż za całkowity brak szacunku, panienko. Kazać czekać na siebie prywatnemu nauczycielowi. Doprawdy… – pastwił się nad zdyszanym dziewczęciem. – Teraz jednak, nie traćmy więcej czasu, pora przejść do lekcji. – Podszedł do niej i klęknął, podając jej dłoń.
Niepewnie chwyciła rękę Sebastiana. Ten wstał i zaczął tłumaczyć jej podstawy pozycji wyjściowej walca. Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
– A teraz, spróbujmy w praktyce. – Pociągnął szlachciankę za sobą i zaczął prowadzić, jednak nie nadążając za jego tempem, co chwila potykała się i deptała po jego wypastowanych butach.
Po dwudziestu minutach zatrzymał się. Widział, że jeszcze chwila, a dziewczyna wyzionie ducha.
– Taka słaba kondycja w tak młodym wieku? To do ciebie niepodobne. Pięć minut przerwy – zarządził. Usiadł na krześle koło fonografu i przygotował go do dalszej części lekcji.
– To nie ma nic wspólnego z kondycją – Zdenerwowała się.
– Hm? – Popatrzył na nią, udając zdziwionego.
– Chcesz mnie po prostu wykończyć! – zarzuciła mu.
– Panienko… Nigdy nie zrobiłbym niczego, co mogłoby ci zaszkodzić. Jestem tu, by cię chronić i służyć ci, bez względu na to, co będzie się działo. Moim zadaniem jest dbanie o ciebie i spełnianie twych zachcianek… – Wyniosły ton jego głosu powoli doprowadzał Lizz do szału.
Zacisnęła dłonie i energicznie wyciągnęła rękę w jego stronę z zamiarem podarowania mu siarczystego policzka. Dosłownie sekundę później mężczyzna stał za nią, trzymając za jej wąski nadgarstek
– Nie przystoi panience podnosić ręki na kogoś takiego jak ja – szepnął do ucha dziewczyny.
Próbowała się uwolnić z uścisku, jednak bez większego skutku. Tyle godzin treningów, a jednak nie mogła mieć złudzeń, że kiedykolwiek da radę demonowi. Właśnie, dlatego to wszystko było tak skomplikowane. Gdyby zerwała kontrakt, zabiłby ją nim zdążyłaby mrugnąć. Dlatego cieszyła się, że w tej rozgrywce stoi po jej stronie. Idealny mężczyzna, piekielny demon, ukryty za maską oszałamiająco przystojnego kamerdynera.
– Wiesz, że nigdy bym cię nie oszukał, brzydzę się kłamstwem.
– Wiem. Dlatego nigdy tego nie zrobisz. Należysz do mnie i będziesz wykonywać każdy mój rozkaz. Chronić moje życie, kosztem swojego własnego, czy tak?
– Yes, my lady. – Wypuścił ją i minął, z powrotem wracając do fonografu. – Możemy kontynuować ćwiczenia.
Promienny uśmiech na jego twarzy, tak serdeczny i obłudny za razem, to nie kłamstwo, to jego natura. Taki właśnie był, jej Sebastian.
Lekcja gry na fortepianie wyglądała bardzo podobnie do poprzedniej. Na wstępie, lokaj wszedł dumnie w specjalnie przygotowanym stroju, długim, szarym palcie, na nosie miał okulary z nieoprawionymi szkiełkami. Nie były mu do niczego potrzebne, należały jedynie do części charakteryzacji. Lubił dobrze wcielać się w role, dobra prezencja to w końcu połowa sukcesu.
Posadził hrabiankę przed fortepianem, tuż przed jej oczami rozłożył zeszyt z nutami koncertu Bacha. Był to jeden z trudniejszych utworów, a ona dopiero niedawno rozpoczęła naukę. Jednak demoniczne metody nauczania były niepodważalne. Zrezygnowana, nie próbując nawet wchodzić w dyskusję, zaczęła odgrywać kolejne nuty, starając się nie popełniać błędów. Nie wychodziło jej to idealnie, ale patrząc na twarz Sebastiana, można było domniemywać, że spodziewał się czegoś dużo gorszego. Więc można było rzecz, że był z niej zadowolony.
Zajęcia dobiegły końca. Nauczyciel-lokaj pokłonił się, zabrał ze sobą nuty i wyszedł. Dziewczyna podeszła do okna, z utęsknieniem wyglądając na zewnątrz. Pogoda wciąż była piękna. Mimo męczących i niezwykle denerwujących paru godzin, widząc błękit nieba i zieleń trawy, poczuła zadowolenie i burczenie w brzuchu, które przyprawiło ją o niemałe zdziwienie. Rzadko czuła głód, bardzo, bardzo rzadko. Wielki zegar stojący przy ścianie naprzeciw okna wskazywał już prawie trzecią po południu, zbliżała się pora obiadu.
– Ciekawe, co dziś wymyślił, nie miał zbyt dużo czasu… – szepnęła, złośliwie się uśmiechając.



-------------------------------
I tak w końcu zebrałam się w sobie, żeby ogarnąć kolejną część. Miłej lektury.

7 komentarzy:

  1. Kolejny genialny rozdział ^^ Lece na następny ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj!
    Tym razem nieco wcześniej, ha! (; Chociaż zastanawiam się, jak ja znajdę czas, gdy szkoła wróci. Poza weekendami może być ciężko, szczególnie że komentowanie trochę zajmuje. Przeczytać rozdział to się da nawet na przerwie. A jeśli nie, to na raty. ;)
    Gdy Sebastian powiedział, że oszałamiający blask przyćmił jego umysł, niemal umarłam ze śmiechu. Tylko że ja się nie czerwienię. Haha, często nawet po wuefie nie jestem czerwona, co jest dziwne, no chyba że "ciężko pracujemy", co się rzadko zdarza. Haha.
    Także bym się cieszyła, gdyby przydzielono mi jakąś sprawę - tylko jeśli nie groziłaby mi śmierć. Nie ma to jak przeczyć swojemu opisowi. Świetnie, że zapowiada się w końcu na jakąś akcję, chociaż ten rozdział mnie niemal do łez doprowadził. {Wolisz nie wiedzieć, o czym teraz myślę i jako kogo wyobraziłam sobie Sebastiana, huajaha.}
    Oj, Elizabeth, Elizabeth... muszą cię nauczyć walki z demonami. Plus, jeszcze ci brakuje do osoby "zabili go, ale uciekł".
    Przywędrowała pewna myśl do głowy mej. A gdyby tak Elizabeth zaczęła się dławić jakimś wielkim kawałkiem jedzenia, to Sebastian co by zrobił? Gdyby się nie dało pomóc normalnymi sposobami. Rozmyślałam czasem o tym, gdy oglądałam "Kuroshitsuji". Przecież skoro zemsta nie została wypełniona, demon duszy nie może zabrać. Huaha. Ale ja to miewam dziwne myśli. Ten podły uśmieszek, gdy odkryłam, że gdyby zamontowali dobre kamery wszędzie, gdzie się da, z pewnego serialu byłyby nici. Zresztą, nawet w "Noir" to aż dziwne, że one jeszcze żyją.
    Żegnam się. (;

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwsze dwa rozdziały wydały mi się łudząco podobne do pierwszego odcinka Kuroshitsuji. Nie spodobało mi się to. Nie lubię opowiadań, które są praktycznie takie same jak serial/ książka ( w tym wypadku anime), ale skusiłam się na następne rozdziały i to wrazenie zastąpiło zaciekawienie. Zastanawiam się, jak pociągniesz losy Sebastiana i Elisabeth. Nie powiem, zaintrygowałaś mnie. Podoba mi się kreacja Elisabeth. Jest dobrze :)
    Szablon też masz miły dla oka, chociaż radzę wyjustować tekst i konsekwentnie stosować akapity (albo spacje, albo pogrzeb w CSS :)).
    W skrócie mówiąc, idę nadrabiać rozdziały :D

    Pozdrawiam i życzę mnóstwo Wena!
    Heques

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za opinię. Początki bloga były kiepskie i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Z czasem robi się lepiej, a historia staje się zawiła i z każdym kolejnym tomem coraz bardziej różna (pod względem podobnych motywów) do anime czy mangi.
      Jednak justowania nie wprowadziłam i nie wprowadzę. Pojedynczy rozdział jest krótką formą pisaną, a dla takich wyrównanie do lewej nie jest błędem zaś blogger nie oferuje możliwości manipulowania kerningiem, a dzoury pomiędzy słowami wyglądają nieestetycznie. No i zwyczajnie justowanie mi się nie podoba, skoro więc nie jest błędem w tym kontekście, nie będę z niego korzystać dla własnego komfortu psychicznego :P.

      Usuń
  4. Witam,
    pięknie, Sebastian robi się taki trochę sentymentalny, ale wciąż jest nienaganny...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    wspaniale, Sebastian robi się taki trochę sentymentalny, ale wciąż pozostaje nienaganny...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    wspaniale, Sebastian powoli robi się nam taki trochę sentymentalny, no ale jak przystoi kamerdynerowi wciąż pozostaje nienaganny...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

.