poniedziałek, 24 listopada 2014

XIV

Nie spieszyła się z powrotem. Przez kilkadziesiąt minut siedziała przy jego łóżku i obserwowała jak śpi. Była mu naprawdę wdzięczna za to, co zrobił, że przypomniał jej o urodzinach, o tym, kim była. Nie. O tym, kim jest i będzie na zawsze. W końcu musiała wrócić do jadalni. Mimo tego, że wszyscy jej goście byli służącymi, nie wypadało wychodzić ze swojego własnego balu. Pocałowała kuzyna w czoło i spokojnie, nie spiesząc się wróciła do sali.
                Obserwowanie radosnych pracowników, bawiących się, tańczących i popijających szampana, na którego pewnie nigdy nie będzie ich stać, z okazji jej święta, było przyjemne. Sama wolała słuchać przepięknej muzyki i wypić kilka kieliszków. W końcu tego dnia kończyła piętnaście lat. Mogła pozwolić sobie na lekkie szaleństwo.
                Po północy orkiestra przestała grać. W posiadłości zapanowała cisza. Elizabeth odesłała trójkę młodych, pijanych służących do swoich pokojów, a lokajowi poleciła sprzątnąć naczynia i resztki jedzenia. Pozostałą część pracy zleciła mu na następny dzień. Chciała dać mu wolne, zdawała sobie sprawę z tego, że przez ostatnie półtorej doby nie miał ani chwili dla siebie. Za tak cudownie przygotowaną imprezę, należała się nagroda. Nawet, jeśli była tak niewielka.
                Stanęła przy oknie i spoglądała na swoje odbicie w szybie. Wciąż wyglądała uroczo i dalej dawało jej to satysfakcję. Cień świecy, odbijający się po jej prawej stronię, zniknął nagle zasłonięty przez mężczyznę.
- Dalej wyglądasz pięknie.
Drgnęła zdziwiona. Pojawił się tak znienacka.
- Ale czegoś ci brakuje – powiedział nęcącym, ciepłym głosem i niepostrzeżenie zdjął rękawiczki. Odgarnął włosy z jej karku i opuszkami palców delikatnie musnął znak kontraktu.
- Co robisz?
Demon milczał, wciąż dotykając  znamienia. Patrzyła na niego przez odbicie w szybie, dokładnie śledząc każdy ruch. Nagle jego oczy zabłysły płonącą czerwienią, dosłownie na ułamek sekundy. Przeszył ją dreszcze. Nie wiedziała, co powinna o tym myśleć. Czuła napiętą atmosferę. Coś, czego nie potrafiła nazwać, nieznany rodzaj niepokoju. Jedna z jego dłoni zniknęła w dole odbicia.
- Seba…
- Od razu lepiej – przerwał jej.
Poczuła chłód wokół karku i na klatce piersiowej. Malutkie, zimne igiełki przeszywające jej skórę. W odbiciu zobaczyła delikatny, srebrny łańcuszek. Na jego końcu zwisał przepiękny fioletowy kamień, zamknięty w cienkiej metalowej ramce. Zaskoczona otworzyła szerzej oczy, by dokładnie przyjrzeć się medalionowi. Po chwili, ponownie przeniosła wzrok na demona. Onieśmielający, tajemniczy uśmiech na jego twarzy, ciekawił ją i hipnotyzował jednocześnie.
- Jest piękny… - wydukała.
- Ametyst. Lubisz ten kolor, prawda panienko? – zapytał zalotnym głosem. Kiwnęła głową. – Posiada niezwykłe właściwości. – Delikatni wsuną rękę pod jej ramie i przesuwając ją w górę, opuszkami palców chwycił błyszczący kamień, spoglądając głęboko w jej oczy.
- Wzmacnia odporność organizmu, leczy rany, łagodzi niepokój… - mówił cicho, pełen pasji – … oczyszcza krew. – Ostatnie słowa wypowiedział niemal drżącym z podniecenia głosem.
- Jest naprawdę cudowny.
- Czyli podoba ci się?
- Tak
- To dobrze, powinnaś zawsze mieć go przy sobie, idealnie do ciebie pasuje – szepnął uwodzicielsko i wypuścił kamień, który delikatnie opadł na jej pierś. Zabierając rękę, przypadkiem musnął jej obojczyk, wywołując w niej drżenie. Wciąż patrzyła w jego odbicie, nie mogąc oderwać wzroku. Zachowywał się tak abstrakcyjnie, że zaczęła się zastanawiać, czy to nie sen.
Może po prostu chce mi dopiec po tamtej rozmowie? – Nagle przypomniała sobie konwersację, którą przeprowadzili niedawno na dachu.
- Jego piękno jest oszałamiające. Skąd go wziąłeś, z piekła? – zapytała podejrzliwie, powoli wychodząc z szoku.
- Wszystkiego najlepszego – szepnął tylko, chichocząc pod nosem, i nim się spostrzegła, zniknął.
Gdyby nie czuła i nie widziała prezentu, błyszczącego w blasku świec wszystkimi odcieniami fioletu, pomyślałaby, że alkohol za bardzo uderzył jej do głowy. Miała jednak pewność, że to, co zdarzyło się przed chwilą, było prawdziwe. Wzruszyła ramionami, próbując przekonać się, że nie ma, nad czym się zastanawiać i poszła do swojego pokoju. W środku czekała na nią szklanka ciepłego mleka. Przebrała się w koszulę nocną, wypiła zawartość naczynia i położyła się spać. To był męczący dzień, naprawdę musiała odpocząć.
~*~
- Żryj to, cholerny dzieciaku!
- Nie…
- Cholera, Steward. Dlaczego trzymamy tu takie pasożyty? Przecież od razu widać, że nic z niej nie będzie. Jeśli to truchło przeżyje do rana, to i będę w ciężkim szoku. Nie zbliżaj się do mnie śmieciu. Nie właź tu!
- Odejdź ode mnie! Nie chcę!
- Żryj, powiedziałem! Hahahaha! Nie mogę. Nie chcę, nie chcę ich jeść. Błagam, nie!
- Ugh… - Zaraz się uduszę. Nie, przepraszam. Nie chciałam. Wybacz mi...
- Brudne dziwolągi. Idę się umyć, przesiąkłem ich smrodem.
- Ty śmieciu. Twój smród dusi mnie zawsze, gdy się pojawisz!
- Coś ty powiedziała?
- Ugh… - Ty śmieciu! Ty śmieciu, zabiję się!
- Zostaw ją w spokoju. Jeśli nie przeżyje, szef upewni się, że podzielisz jej los.
- Pff… Idziemy
Jest mi tak zimno. Dlaczego? Dlaczego to mi się przytrafiło? Dlaczego nikt nie przybywa z pomocą? Nienawidzę was! Nienawidzę was wszystkich! Boże, pomóż mi! Gdzie jesteś, kiedy cię potrzebuję?! Dlaczego mnie zostawiłeś?! Pomocy! Pomocy, pomóż mi! Proszę, niech mi ktoś pomoże! Uratuj mnie!
- Chcesz, żebym cię uratował?
- Kim jesteś? – Co się dzieje? Kto to? Dlaczego tak słabo go widzę?
- Chcesz, żebym ocalił ci życie? Zabił tych, którzy przynoszą ci cierpienie? Pragniesz ich śmierci? Pragniesz, by ten horror się skończył?
Tak! Zabij ich! Zabij, rozszarp! Uratuj mnie!
- Zabij ich, uwolnij mnie!
~*~
Za… zabił ich. Wszystkich. Zniknęli. Uratował mnie!
- Zrobiłem to, o co prosiłaś. Nadeszła pora zapłaty.
- Zapłaty?
- Możesz wybrać. Umrzeć teraz, lub podpisać kontrakt. Dam ci wszystko, o czym tylko marzysz. Wszystko, czego pragniesz. W zamian za twoją duszę.
- Kontrakt?
- Umieszczę na twoim ciele pieczęć, będę należeć do ciebie, dopóki nie spełni się twoja wola, zatem… Czego pragniesz?
- Potęgi. Chcę, żebyś został moją siłą. Pomógł mi pozbyć się ich wszystkich!
- W takim razie…
- Aaaaaa!
~*~
- Dzień dobry, panienko. Na dzisiejsze śniadanie przygotowałem sałatkę z tuńczykiem i bułeczki maślane oraz Earl Grey’a Jackson’a. – Demon o nieskazitelnej cerze i pięknej twarzy, ozdobionej serdecznym uśmiechem, przywitał hrabiankę. Podszedł do okna i rozsunął zasłony.
- Ykh… Dziękuję, Sebastianie – odpowiedziała. Podał jej filiżankę.
- Z racji wizyty panicza oraz twoich urodzin, przez kilka dni nie będziesz odbywać lekcji, dlatego na dziś nie masz żadnych planów.
- Rozumiem. Ykh, ykh. – zadrżała, tłumiąc kaszel. Gorący napój zaczął się wylewać. Nim ciecz dotknęła jej skóry, lokaj chwycił ją w dłonie. – Przepraszam…
- Nie szkodzi. Najważniejsze, że nic się panience nie stało. Dobrze się panienka czuje? – zapytał, zmartwiony, ignorując poparzenie.
- Tak, wszystko w porządku. W takim razie, mogę założyć koszulę?
- Oczywiście, jak sobie życzysz.
                Uszczknęła odrobinę śniadania i odsunęła od siebie stolik. Delikatne drapanie w gardle skutecznie odbierało jej apetyt. Mężczyzna zabrał naczynia z jej kolan i odniósł do kuchni. Po kilku minutach wrócił, by pomóc jej się ubrać.
- Nosisz go – powiedział cicho, zauważając błyszczący, fioletowy kamień na jej bladym ciele.
- Tsk – prychnęła i odwróciła głowę na bok. Zalała się lekkim rumieńcem. – To nie twoja sprawa.
- Najmocniej przepraszam.
- Myślisz, że to możliwe, że dziś będzie naprawdę spokojny dzień? – zapytała z niedowierzaniem, oglądając się w lustrze.
Liczyła na to, że czarna spódnica do kolan i biała, luźna koszula będą jedynym strojem, jaki będzie musiała dziś nosić. Niestety, z reguły spokojne dni, przeradzały się w coś zupełnie odwrotnego, jedynie denerwując ją złudnym początkiem. Tęskniła za prawdziwym, leniwym weekendem. Bez obowiązków, spotkań, gości i innych, niespodziewanych przygód. Chętnie wybrałaby się do gorących źródeł. Słyszała kiedyś , jak rodzice opowiadali o jednych w małej wiosce.
- Niestety, chyba będzie się musiała panienka przebrać.
- Że co? – warknęła wzburzona.
- Powóz hrabiego Ericsona właśnie zatrzymała się przed wejściem – wyjaśnił. Jego wyczulony słuch był błogosławieństwem, mimo wszystko, kiedy przynosił złe wieści, nie potrafiła go docenić. Irytacja ogarniająca dziewczynę była tak silna, że lokaj poczuł ją nawet w sobie. Gniewnie ściągnęła z siebie ubrania, i głośno tupiąc, podeszła do szafy. Chwyciła pierwszą z brzegu, pomarańczową sukienkę, straszliwie dziecinną, ale wiedziała, że jej narzeczony ją lubi. Miała nadzieję, że jeśli dobrze to rozegra, uda jej się szybko pozbyć chłopaka, przebrać się z powrotem  i najlepiej zakopać w książkach w bibliotece, by nikt jej nie odnalazł i wszyscy dali jej święty spokój.
- Pójdę na dół go przywitać – rzekł Sebastian, kończąc ją ubierać.
- Ta. Zaraz zejdę… - jęknęła, chociaż naprawdę miała ochotę zniknąć, umrzeć, przepaść – po prostu nie musieć widzieć się z natrętnym narzeczonym.
~*~
- Lizzy! Witaj, moja piękna! – Złotowłosy szczupły chłopak o błękitnych oczach, ubrany w ciemnozielony płaszcz, zaczął wymachiwać rękami, niemal tańcząc wokół narzeczonej. Hrabianka stała w miejscu z ponurą minął, zaciskając pięści.
- Eliot… Co ty tu robisz? – zapytała chłodno. Chłopak objął ją ramionami i zaczął tarmosić jej wątłym ciałem na boki. Nie dotykaj mnie, bo urwę ci te ręce…
- Nie wygłupiaj się! Wczoraj były twoje urodziny! Wybacz, że nie mogłem być z tobą w ten ważny dzień! Biznes, męskie sprawy, chyba rozumiesz?
- Ta… - odpowiedziała i odsunęła go od siebie. Młody hrabia, zupełnie ignorując oschłość czerwonowłosej, dalej wykrzykiwał w zawrotnym tempie wszystko, co miał jej do powiedzenia.
- Nie martw się jednak, najdroższa. Mam dla ciebie masę prezentów. Vincent! – Klasnął w ręce. Z powozu wyszedł starszy mężczyzna, ubrany w elegancki frak. W rękach trzymał kilka pudeł, udekorowanych kolorowym papierem. – Trzymaj, proszę! Otwórz je wszystkie! Na pewno ci się spodobają!
- Sebastian… - warknęła szlachcianka. Lokaj podszedł do mężczyzny i wziął od niego stertę paczek.
- Eeeeeej Lizzyyyyy?!
- Co?
- To nie jest przypadkiem twój wuj? – zapytał blondyn, przyglądając się demonowi ze wszystkich stron. Dziewczyna zaśmiała się nerwowo, w duchu uderzając dłonią w czoło, i rzuciła służącemu znaczące spojrzenie. Ten odwrócił się przepraszając ich i wszedł do środka posiadłości.
- Nie. To jest mój lokaj, Sebastian. Widziałeś go już…
- Ahahahaahaha! Masz rację, ale ze mnie gapa! No to co, Lizzy? Dasz się porwać do miasta na obiad? – Zaproponował chwytając ją za dłoń. Zanim zdążyła coś powiedzieć, wpychał ją do swojego wozu.
- Lizzy! Dokąd jedziesz? – Piskliwy dziecięcy głos, który usłyszała za plecami, wzbudził w niej nieopisaną radość.
- Właściwie Eliot… Bardzo bym chciała, ale jak widzisz, opiekuję się kuzynem. Nie dam rady - wyjaśniła mu. Odeszła od wozu, przytuliła małego chłopczyka i szepnęła mu do ucha.
- Powiedz mu, że nie chcesz nigdzie jechać. Dostaniesz podwójny, nie… Potrójny deser. – Malec pokiwał głową.
- Timmy może jechać z nami! – Nie poddawał się młody szlachcic.
- Nie chcę nigdzie jechać. Lizzy obiecała mi, że będziemy się dzisiaj bawić w domu – krzyknął chłopczyk ,patrząc z zacięciem na uśmiechniętego chłopaka.
- Możecie się równie dobrze pobawić jutro! No dalej, nie daj się prosić! – namawiał.
- Nie! – Stanowcza mina chłopca ostudziła zapał niechcianego gościa. – Będziemy się bawić teraz. Idź sobie!
- Eeee… - Młody Ericson popatrzył na malca ze zdziwieniem. – Mocny ma charakter. To u was rodzinne!
- Racja. Dlatego bardzo cię przepraszam, ale powinieneś już iść. – Uśmiechnęła się uprzejmie, popychając go lekko w stronę karoty.
- Nie zaproponujesz mi nawet herbaty? – Posmutniał.
- Aaaa, no dobra – zawyła, poddając się.
Strasznie chciała, żeby się wyniósł, ale musiała mieć na względzie szlacheckie układy. Nie mogła doprowadzić do zerwania zaręczyn, przynajmniej nie teraz. Zbytnie ignorowanie narzeczonego, który przebył w końcu kawał drogi, by ofiarować jej prezenty na urodziny, mogłoby wpłynąć druzgocąco na ich relację.
– Chodź – warknęła sucho. Zaprowadziła go do ogrodu, posadziła na krześle i z naburmuszoną miną czekała na herbatę. Nikt nie mówił, że wypełnianiu obowiązków musi towarzyszyć uśmiech.
~*~
                Minuty wlekły się niemiłosiernie. Minęło zaledwie pół godziny, a ona już była wykończona słuchaniem jego irytującego głosu, i nudnych opowieści, którymi ekscytował się, jak małe dziecko występami cyrkowymi. Sebastian stał z boku i śmiał się pod nosem ze znużonej miny hrabianki.
- Wiesz, ciągle mówisz, że nie pasujesz do tego świata, a jednak doskonale się w nim odnajdujesz. Twoja firma prosperuje lepiej niż kiedykolwiek, masz pozycję społeczną i szacunek ludzi, oddaną służbę i wspaniałego lokaja… - powiedział nagle blondyn, nieznacznie przykuwając jej uwagę. Po raz pierwszy, odkąd się zjawił, powiedział coś, co miało jakikolwiek sens, jednak w dalszym ciągu ją irytował.
- Dziękuję panu – Ukłonił się Sebastian. Dziewczyna poparzyła na niego karcąco.
- Uważasz, że powinnam z tego powodu leżeć w łóżku i użalać się nad sobą? – Zapytała narzeczonego. –  Wiesz, są dwa rodzaje ludzi. Jedni próbują się dostosować, pomimo przeciwności, i stworzyć sobie możliwie najbardziej odpowiadające im warunki życia. Inni, płaczą nad swoim losem i nie robią z nim nic, tak jak ty. Chciałbyś, żebym była taka jak Ty? – zapytała. Przerażający chłód jej słów wywołał dreszcz na karku chłopaka. Podrapał się w tył głowy i uśmiechnął się zawstydzony. Lokaj
zakrył dłonią usta, tłumiąc kolejna falę śmiechu.
- Chyba powinienem się zbierać, już późno. Mam jeszcze spotkanie. – Nerwowo wstał od stołu i powoli zaczął się cofać. – Nie musisz mnie odprowadzać. Pa! – Odwrócił się i pobiegł. Zadowolona z siebie, czerwonowłosa uśmiechnęła się triumfalnie i westchnęła z ulgą.
- Jesteś okrutna, panienko – pochwalił ją rozbawiony demon.
- Idę się przebrać. Ta sukienka jest okropnie niewygodna – odparła obojętnie.



==================

        Wzięłam pod uwagę jedyne "ale" jakie napłynęło z Waszej strony, i chociaż notka nie jest długa, to pojawiła się dosyć szybko. Byłaby oo jakieś dwie strony obszerniejsza, ale to, co się znajduje na kolejnych kartach, musi przejść gruntowną przeróbkę, ponieważ jest tak mierne, że aż w oczy kole. A szczerze mówiąc, nie mam dziś weny nad tym pracować. Może jutro zacznę. 
        W każdym razie, miłej lektury i proszę o hejty, uwagi i pochwały :P

12 komentarzy:

  1. Zawaliście *_* Normalnie jak to czytam, to wyobrażam sobie tak jakby tego anime :D Pisz dalej masz wielki talent! ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju, super <3 Po prostu idealne *^* haha nie wiem czemu ale chcę aby Lizzy była z Sebastianem :D czekam na dalsze części i nie martw się bo naprawdę ci to wychodzi c: Pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z Grella Otaku co do paringu! Boże, to jest świetne!!! :D Kiedy to czytam to, aż dostaje 'kopa' do nowych rozdziałów mojej historii. Pisz tak dalej. :3 Masz ogromny talent. Tylko gdzieniegdzie zdarza się że brakuje jakiejś literki na końcu zdania.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następnym razem, jeśli oczywiście będzie Ci się chciało, możesz dać znać, gdzie są te błędy, będzie mi łatwiej poprawić:P W tym momencie nie mam już s znowu tego czytać hahaha xD

      Usuń
    2. Jasne, że to zrobię. Zapraszam na nowy rozdział. :)

      Usuń
  4. Ty to masz talent do pisania ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. a co jakby zrobiono z tego anime...?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie byłabym pewna, czy umrzeć z radości czy ze śmiechu xD.

      Usuń
  6. Niesamowite jak zmienił się twój charakter pisma na przestrzeni tych tomów. zachwycająca i olśniewająca, pracuj dalej.! jesteś niesamowita !

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam,
    och jaka orutna tak potraktowała Eliota...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,
    rozdział wspaniały, w jaki okrutny sposób potraktowała Eliota...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  9. Hejka,
    rozdział cudowny, och w jaki okrutny sposób Lizz potraktowała Eliota... ;)
    Multum chęci życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

.